Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Ksiądz Grzegorz Bindziuk, z którym miałem przyjemność współpracować kiedyś w Parafii w Trąbkach, oraz Ksiądz Grzegorz Suchodolski, obecny Proboszcz Parafii katedralnej w Siedlcach, z którym także spotykałem się i doraźnie współpracowałem przy różnych okazjach, jak chociażby na Pielgrzymce Podlaskiej na Jasną Górę. Życzę drogim Solenizantom, aby jak najwięcej wzoru czerpali z postawy swego Patrona.
Rocznicę Ślubu natomiast przeżywają dzisiaj Państwo Anna i Tomasz Marczewscy, nasi obecni Gospodarze w Szklarskiej Porębie. Niech Im Pan we wszystkim błogosławi, niech czyni piękniejszym z dnia na dzień przeżywanie małżeńskiej codzienności, niech też ma w opiece Ich Syna, Karola!
Ze swej strony, Wszystkich dzisiaj świętujących zapewniam o modlitwie.
Moi Drodzy, wczoraj nieco spieszyłem się z zamieszczeniem słówka, dlatego nie wspomniałem o wydarzeniu niezwykle ważnym, jakim było niewątpliwie rozpoczęcie roku szkolnego. Dzisiaj już rozpoczną się pierwsze lekcje. Niech naszym Dzieciom i naszej Młodzieży nie zabraknie zapału, natchnienia i wytrwałości! A Nauczycielom – cierpliwości i inwencji. I niech już dadzą spokój z tym strajkowaniem…
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wtorek 22 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Grzegorza Wielkiego,
Papieża i Doktora Kościoła,
do czytań: 1 Tes 5,1–6.9–11; Łk 4,31–37
CZYTANIE Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO TESALONICZAN:
Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach. Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy.
Kiedy bowiem będą mówić: „Pokój i bezpieczeństwo”, tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą. Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteście synami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi.
Ponieważ nie przeznaczył nas Bóg, abyśmy zasłużyli na gniew, ale na osiągnięcie zbawienia przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który za nas umarł, abyśmy czy żywi, czy umarli, razem z Nim żyli. Dlatego zachęcajcie się wzajemnie i budujcie jedni drugich, jak to zresztą czynicie.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus udał się do Kafarnaum, miasta w Galilei, i tam nauczał w szabat. Zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jezusa było pełne mocy.
A był w synagodze człowiek, który miał w sobie ducha nieczystego. Zaczął on krzyczeć wniebogłosy: „Och, czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić? Wiem, kto jesteś: Święty Boży”.
Lecz Jezus rozkazał mu surowo: „Milcz i wyjdź z niego”. Wtedy zły duch rzucił go na środek i wyszedł z niego nie wyrządzając mu żadnej szkody.
Wprawiło to wszystkich w zdumienie i mówili między sobą: „Cóż to za słowo? Z władzą i mocą rozkazuje nawet duchom nieczystym, i wychodzą”.
I wieść o Nim rozchodziła się wszędzie po okolicy.
Kontynuując myśl z wczorajszego pierwszego czytania, Apostoł Paweł przestrzega swoich uczniów Tesaloniczan, że powtórne przyjście Pana nastąpi niespodziewanie. Stwierdza: Kiedy bowiem będą mówić: „Pokój i bezpieczeństwo”, tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą. To mocne słowa, ale w innym tłumaczeniu, brzmią one jeszcze bardziej dosadnie: Kiedy powiedzą: Pokój i bezpieczeństwo, wtedy dosięgnie ich zagłada tak nagle, jak bóle kobietę przed porodem, i na pewno się nie uratują.
Szczególnie na te ostatnie stwierdzenie warto zwrócić uwagę: Na pewno się nie uratują! To brzmi wręcz groźnie i strasznie. Zwłaszcza, w tym kontrastowym zestawieniu z owym złudnym powszechnym przekonaniem, iż panuje pokój i bezpieczeństwo. Ludzie, niestety, lubią tak się oszukiwać. Także w świecie polityki, w relacjach międzypaństwowych, często wypowiada się wiele szumnych deklaracji, tworzy się i podpisuje całe sterty różnych papierów – rzekomo ważnych dokumentów – które jednak ostatecznie okazują się nic nie warte, bo traktaty owe tak łatwo złamać, jak łatwo było je wcześniej podpisać.
Dlatego człowiek roztropny i rozsądny nie powinien wierzyć takim mydlącym oczy zapewnieniom. Powinien czuwać, zachować trzeźwe myślenie i zdrowy rozsądek, a przede wszystkim – wiarę w Boga! Zaufanie do Jezusa! Zwłaszcza, jeśli zalicza się do «synów światłości» i «synów dnia», a nie nocy, czy ciemności.
To bardzo popularna w starożytności metafora, gdzie światłość oznaczała sferę niebieską, sferę działania Boga, noc i ciemność zaś – sferę działania szatana.
I właśnie ci, którzy są «synami światłości», winni wziąć sobie do serca tę oto zachętę Apostoła: Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi. Dlaczego? Na to też Apostoł odpowiada: Ponieważ nie przeznaczył nas Bóg, abyśmy zasłużyli na gniew, ale na osiągnięcie zbawienia przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, który za nas umarł, abyśmy czy żywi, czy umarli, razem z Nim żyli. Stąd prośba, skierowana do uczniów: Dlatego zachęcajcie się wzajemnie i budujcie jedni drugich, jak to zresztą czynicie.
Tak mają się wspierać uczniowie Jezusa, tak mają sobie nawzajem pomagać w osiąganiu zbawienia. A w ten sposób mają być ciągle gotowi na Jego przyjście. Tyle mogą z siebie dać. To i tak niewiele – jeśli porównać z tym, co Jezus dał swoim uczniom, co dał nam wszystkim. Oczywiście, mówimy tu o wiecznym zbawieniu, jakiego szansę otworzył nam swoją Męką, Śmiercią i Zmartwychwstaniem – jak to zaznaczył Święty Paweł.
Jednak to zbawianie człowieka, uwalnianie go z mocy złego ducha, dokonywało się właściwie przez całą działalność publiczną Jezusa. Ewangelia dzisiejsza ukazuje nam Go w Kafarnaum. To – jak niektórzy określają – druga ojczyzna Jezusa, po Nazarecie. Tu prawdopodobnie pomieszkiwał w domu Piotra, tu często nauczał, tu dokonał wielu cudów, wśród których ten dzisiejszy – według relacji Łukasza – jest jednym z pierwszych.
Najpierw – jak słyszymy – nauczał, co już zwróciło na Niego uwagę ludzi, którzy zdumiewali się Jego nauką, gdyż słowo Jezusa było pełne mocy. On nie głosił czyjejś nauki, nie komentował treści, wypowiedzianych przez kogoś ponad sobą. To On sam – najwyższy Autorytet i jedyny Nauczyciel – głosił naukę Bożą, czyli swoją własną! A ta promieniowała na wszystkich wokół wielką mocą. Potwierdzeniem zaś tej mocy było opisane dziś uzdrowienie.
Jezus dokonał go w szabat. Z pewnością, nie dlatego, żeby wkurzyć uczonych w Piśmie i faryzeuszów, bo oni i tak na Niego nastawali – bez względu na to, czego by nie zrobił i kiedy by tego nie zrobił. Dokonał go w tym dniu dlatego, że szabat jest dniem odpoczynku, dniem poświęconym Bogu. Człowiek opętany, poprzez fakt uwolnienia, zyskał prawdziwy odpoczynek od tej straszliwej udręki, która go tak gnębiła.
Jednocześnie człowiek ten mógł się otworzyć na świętość Boga i nawiązać z Nim bliższą, osobistą relację – co było przecież jednym z głównych założeń i celów tego dnia, dopóki nie zostało to tak mocno zniekształcone przez Żydów. Szabat – zgodnie z intencją Najwyższego Prawodawcy – był czasem dla Boga w napiętym grafiku człowieka. Kierował uwagę człowieka ku innemu życiu – życiu w Bogu.
właśnie bohater dzisiejszej Ewangelii rozpoczął nowe życie w Bogu. Można zatem powiedzieć, że swoim czynem Jezus wpisał się niejako w charakter szabatu. Oczywiście, żydowska elita widziała to zupełnie inaczej. Ale cóż na to poradzić?
Jezus okazał swoją Boską moc. Co ciekawe, zły duch Go rozpoznał i wprost nazwał Go «Świętym Bożym». Czyli kimś wyjątkowo świętym – jedynym w swoim rodzaju. Po prostu – Synem Bożym. Jednak – co ciekawe – Jezus zakazał złemu duchowi mówić i świadczyć o sobie. Dlaczego? Dlatego, że zły duch nie miał do tego zwyczajnie prawa. Jak może obwieszczać prawdę o Synu Bożym ten, który jest ojcem kłamstwa, który jest samym kłamstwem! On nie jest godny świadczyć o Jezusie – chociaż akurat rzeczywiście wypowiedział słowa prawdy o Nim.
Moi Drodzy, to wszystko, co tu sobie mówimy, zachęca nas do tworzenia bardzo ścisłej, bardzo osobistej i bardzo intensywnej relacji z Jezusem. Na co dzień. Abyśmy ciągle i coraz bardziej stawali się synami światłości i synami dnia. Abyśmy się dawali Jezusowi uzdrawiać z wszelkich „momentów ciemności” – wszelkich naszych zbliżeń ze złym duchem! Abyśmy przede wszystkim takich zbliżeń w ogóle unikali!
A wtedy nie będziemy się musieli obawiać dnia przyjścia Pana. Bo będziemy go wręcz oczekiwali – z radością i nadzieją! Cała jednak rzecz w tej osobistej relacji, która będzie naprawdę mocna i szczera, nie zaś – wymuszona, formalna i minimalna. Która będzie realizacją tej zachęty Apostoła: Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi.
Taką właśnie relację swoim życiem i apostolską posługą budował każdego dnia Patron dnia dzisiejszego, Święty Papież Grzegorz.
Urodził się w 540 roku w Rzymie, w rodzinie patrycjuszów. Jego rodzice są kanonizowanymi Świętymi Kościoła. Młodość spędził w domu rodzinnym, piastując w tym czasie różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta – namiestnika Rzymu! Rzym pozostawał wówczas pod władzą cesarstwa wschodniego.
Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów, w 575 roku niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do zakonu benedyktynów. Własny dom rodzinny zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – oto pan Rzymu został ubogim mnichem! Dysponując ogromnym majątkiem, założył jeszcze sześć innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii.
W roku 577, Papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 Papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodnio – rzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola, gdzie spędził siedem lat. Wykazał tam duże umiejętności dyplomatyczne. A przy okazji nauczył się także języka greckiego.
Doceniając wielką mądrość i roztropność Grzegorza, Papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by mu pomagał bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie Grzegorz pełnić obowiązki osobistego sekretarza Papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru. Jednak, kiedy 7 lutego 590 roku zmarł Pelagiusz II, na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie – przez aklamację – wybrali właśnie Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej.
3 października 590 roku odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. Ale oto w tymże samym 590 roku nawiedziła Rzym jedna z najcięższych w historii tegoż miasta zaraza. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył siedem kościołów, w których miały gromadzić się na modlitwie poszczególne stany. Z tych kościołów wyruszyły procesje do Bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie Papież – elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie.
Podczas procesji, nad mauzoleum Hadriana Grzegorz zobaczył anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Została ona utrwalona: do dnia dzisiejszego nad tym mauzoleum Hadriana, zwanym Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.
Pontyfikat Grzegorza trwał piętnaście lat. Zaraz na początku swoich rządów nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: „servus servorum Dei” – „sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość.
Jako dobry Pasterz Kościoła, codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników, a z diecezji i parafii – niegodnych biskupów i proboszczów. Otaczał opieką ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć.
Pozyskał dla Kościoła królową Longobardów, nie dopuścił do oddzielenia się od Rzymu biskupów z północnej Afryki, nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna, Świętego Augustyna, wraz z czterdziestoma towarzyszami. Misja ta zakończyła się sukcesem: w samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego roku 597 tamtejszy król przyjął Chrzest.
O wiele gorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż Papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze relacje, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł „ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.
Nie mniej owocną działalność rozwinął Papież Grzegorz na polu administracji kościelnej: uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii, wprowadzając istotne reformy, czego wyrazem – między innymi – jest piękny i dostojny śpiew gregoriański. Nadto, ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet diecezja, miały swój ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.
Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania trzydziestu Mszy Świętych za zmarłych, zwanych „gregoriańskimi”. Kiedy bowiem Papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach było to uważane za wielkie przestępstwo w zakonie. Grzegorz nakazał dla przestrogi innych pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę, nakazał odprawić trzydzieści Mszy Świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia z nich, zakonnik ów miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze Święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd przyjął się zwyczaj odprawiania w intencji zmarłych tak zwanych „gregorianek”.
Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych, Grzegorz także pisał. Zostawił po sobie bogatą spuściznę literacką, obejmującą – poza innymi dziełami – osiemset pięćdziesiąt homilii i listów. Po bardzo pracowitym życiu, Papież Grzegorz zmarł 12 marca 604 roku. Średniowiecze przyznało mu przydomek Wielki. Należy do czterech wielkich Doktorów Kościoła Zachodniego.
A oto jak w jednej z homilii mówił o swojej własnej papieskiej posłudze: „Jakże surowo brzmią dla mnie słowa, które wypowiadam. Takim mówieniem siebie samego ranię, albowiem nie głoszę, jak należy, ani też – choć głoszę, jak umiem – życie nie idzie za słowami. Nie przeczę – winien jestem. Widzę moją ospałość i niedbalstwo. Może przyznanie się do winy wyjedna mi u miłosiernego Sędziego przebaczenie.
Niewątpliwie, kiedy byłem w klasztorze, umiałem powściągnąć język od niepotrzebnych słów i niemal bezustannie trwałem na modlitwie. Ale później, odkąd wziąłem na siebie brzemię troski pasterskiej, rozrywany różnymi sprawami, nie potrafię skupić się należycie. Muszę oto zajmować się sprawami Kościołów, to znów klasztorów, nierzadko obowiązany jestem oceniać życie i czyny poszczególnych osób, czasem podejmować się zadań publicznych, kiedy indziej cierpieć z powodu krwawych najazdów barbarzyńców bądź też obawiać się wilków zagrażających powierzonej mi owczarni. Trzeba mi też troszczyć się, aby nie zabrakło odpowiedniej pomocy tym, którzy związani są regułą monastyczną, to znowu znosić cierpliwie różnych rabusiów, czy wreszcie przeciwstawić się pamiętając przy tym, by nie uchybić miłości.
Kiedy więc umysł rozrywany i rozpraszany jest tak licznymi i ważnymi sprawami, jakże potrafi wejść w siebie, aby całkowicie skupić się na przepowiadaniu i nie zaniedbywać posługi słowa? Ponieważ na skutek sprawowania urzędu zmuszony jestem spotykać się z ludźmi światowymi, bywa, że rozluźniam niekiedy dyscyplinę języka. Jeśli bowiem pilnie czuwam nad sobą, stwierdzam, że słabi unikają mnie – a zatem nigdy nie pociągnę ich, dokąd chciałbym. Zdarza się więc, że często słucham cierpliwie niepotrzebnych słów. Ponieważ zaś sam jestem niedoskonały, dlatego wciągany stopniowo w niepotrzebne rozmowy, zaczynam prowadzić je chętnie, mimo iż początkowo słuchałem z przykrością.
Tak więc w miejscu, gdzie wzdrygałem się upaść, trwam z przyjemnością! A zatem, jakiż ze mnie stróż, skoro nie stoję na szczycie obowiązku, ale leżę w dolinie słabości. Mocen jest jednak Stwórca i Odkupiciel rodzaju ludzkiego udzielić mnie niegodnemu zarówno prawości życia, jak skuteczności słowa, bo z miłości ku Niemu całkowicie poświęcam się głoszeniu Jego Słowa.” Tyle z homilii dzisiejszego Patrona.
Wpatrzeni w tę jego postawę oraz zasłuchani w dzisiejsze Boże słowo, zapytajmy samych siebie raz jeszcze, jak wygląda w praktyce to nasze codzienne tworzenie bliskich i serdecznych relacji z Jezusem? Czy są one naprawdę – bliskie i serdeczne, przyjacielskie i szczere?… Czy naprawdę nie przesypiamy swojego życia, ale czuwamy, wykazując się trzeźwym myśleniem?…
Dziękuję za zacytowanie fragmentu z homilii dzisiejszego Wielkiego Świętego, które stanowi fotografie Jego duszy.
Dziękuję, również za zamieszczenie słów „do dnia dzisiejszego nad tym mauzoleum Hadriana, zwanym Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.”, które przypominają mi chwile spędzone pod ” Nim” podczas beatyfikacji Jana Pawła II.
Błogosławionego dnia życzę Wam wszystkim.
Ja też bardzo miło i serdecznie wspominam swoje pobyty w Rzymie, a szczególnie – na Placu Świętego Piotra…
xJ