Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Ksiądz Jacek Wojdat, mój Kolega z Kursu Święceń. Życzę Jubilatowi wszelkiego Bożego błogosławieństwa! I zapewniam o modlitwie!
A wszystkich pozdrawiam z rekolekcji. Atmosfera bardzo dobra! I też zapewniam o modlitwie!
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Piątek 3 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Jana Bosco, Kapłana,
do czytań: 2 Sm 11,1–4a.5–10a.13–17.27c; Mk 4,26–34
CZYTANIE Z DRUGIEJ KSIĘGI SAMUELA:
Na początku roku, gdy królowie zwykli udawać się na wojny, Dawid wyprawił Joaba i swoje sługi wraz z całym Izraelem. Spustoszyli oni ziemię Ammonitów i oblegli Rabba. Dawid natomiast pozostał w Jerozolimie.
Pewnego wieczora Dawid, podniósłszy się z posłania i chodząc po tarasie swego królewskiego pałacu, zobaczył z tarasu kąpiącą się kobietę. Kobieta była bardzo piękna. Dawid zasięgnął wiadomości o tej kobiecie. Powiedziano mu: „To jest Batszeba, córka Eliama, żona Uriasza Chetyty”. Wysłał więc Dawid posłańców, by ją sprowadzili. Kobieta ta poczęła, posłała więc, by dać znać Dawidowi: „Jestem brzemienna”.
Wtedy Dawid wyprawił posłańca do Joaba: „Przyślij do mnie Uriasza Chetytę”. Joab posłał więc Uriasza do Dawida. Kiedy się Uriasz stawił u niego, Dawid wypytywał się o powodzenie Joaba, ludu i walki. Następnie rzekł Dawid Uriaszowi: „Wstąp do swojego domu i umyj sobie nogi”. Uriasz opuścił pałac królewski, a za nim niesiono dar ze stołu króla. Uriasz położył się jednak u bramy pałacu królewskiego wraz ze wszystkimi sługami swojego pana, a nie poszedł do własnego domu. Przekazano wiadomość Dawidowi: „Uriasz nie wstąpił do swego domu”. Dawid zaprosił go, aby jadł i pił w jego obecności, aż go upoił. Wieczorem poszedł Uriasz, położył się na swym posłaniu między sługami swojego pana, a do domu swojego nie wstąpił.
Następnego ranka napisał Dawid list do Joaba i posłał go za pośrednictwem Uriasza. W liście napisał: „Postawcie Uriasza tam, gdzie walka będzie najbardziej zażarta, potem odstąpicie go, aby został ugodzony i zginął”.
Joab obejrzawszy miasto, postawił Uriasza w miejscu, o którym wiedział, że walczyli tam dzielni żołnierze nieprzyjacielscy. Ludzie z miasta wypadli i natarli na Joaba. Byli zabici wśród ludu i sług Dawida; zginął też Uriasz Chetyta. Postępek, jakiego dopuścił się Dawid, nie podobał się Panu.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Jezus mówił do tłumów: „Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza sierp, bo pora już na żniwo”.
Mówił jeszcze: „Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane, wyrasta i staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu”.
W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli ją zrozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.
Niesamowitą historię słyszymy dzisiaj w pierwszym czytaniu! Owszem, znamy ją już z lektury Biblii, z tylu rozważań i homilii, ale jednak chyba ciągle – gdzieś tam, w głębi serca – wywołuje nasze niedowierzanie, jak ten wybraniec Boga, który jeszcze we wczorajszym czytaniu pytał w zachwycie: Kimże ja jestem, Panie mój, Boże, i czym jest mój ród, że doprowadziłeś mnie aż dotąd?, dzisiaj dopuścił się tak niewyobrażalnego grzechu?!
Można nawet – wychodząc od tego pytania Dawida – zapytać: jak ten, którego Bóg doprowadził aż dotąd, mógł się posunąć aż dotąd? Bo popełnił tak naprawdę grzech podwójny: najpierw uwiódł żonę swego żołnierza, współżył z nią, a kiedy dowiedział się, że poczęła, wówczas doprowadził do śmierci jej męża, aby móc legalnie pojąć ją za żonę, skoro już wtedy była wdową.
Trudno nie postawić sobie pytania: Jak człowiek, który od Boga otrzymał tak bardzo wiele, mógł tak nisko upaść, by dokonać czynu wyjątkowo perfidnego i okrutnego? Najpierw bowiem starał się ukryć fakt, iż to on jest ojcem poczętego dziecka, dlatego ściągnął Uriasza z pola walki i namawiał go, by ten udał się do swego domu i do swojej żony. Gdyby tak się stało, wówczas zapewne Uriasz współżyłby z Batszebą, więc bardzo łatwo byłoby wskazać, że poczęte dziecko jest jego dzieckiem.
Ale Uriasz – człowiek prosty, a jednocześnie bardzo prawy i szlachetny – chciał zachować Prawo Boże, zgodnie z którym w czasie wojny wojownicy Izraela winni się powstrzymać od czynności seksualnych. Dlatego – jak słyszymy w czytaniu – położył się […] u bramy pałacu królewskiego wraz ze wszystkimi sługami swojego pana, a nie poszedł do własnego domu. Na pytanie króla, dlaczego tak postąpił, odpowiedział, że nie może być ze swoją żoną, kiedy jego dowódca i towarzysze broni przebywają na polu walki.
W czytaniu tej wypowiedzi nie słyszeliśmy, bo nie została do niego włączona, ale znajdziemy ją w Drugiej Księdze Samuela. To tylko pokazuje, jak bardzo szlachetnym człowiekiem był Uriasz. I jak na tym tle bardzo jaskrawo widać perfidię, a do tego okrucieństwo Dawida, który postanowił wydać wyrok śmierci na Uriasza – za pośrednictwem jego samego! Przecież to sam Uriasz zaniósł dowódcy Joabowi list, w którym Dawid nakazał go zabić.
Wykorzystując fakt, że – jak się domyślamy – ten prosty żołnierz nie umiał czytać, przez niego samego Dawid podał taki właśnie list! Czy można sobie wyobrazić większą perfidię i bezwzględność? I to ze strony kogo? Dawida – tak bardzo umiłowanego, wyróżnionego i obdarowanego przez Boga? Trudno nie postawić pytania: Dlaczego? Za co? Co takiego złego Bóg uczynił Dawidowi, że ten tak spektakularnie i okrutnie odrzucił Jego Prawo?… Doprawdy, trudno na te pytania odpowiedzieć…
Wiemy, że później Dawid bardzo tego żałował, nie zmienia to jednak faktu, że ten czyn zaciążył mocno na całym jego życiu i spowodował wiele złych konsekwencji w jego rodzinie. W tej sytuacji, chciałoby się tak po prostu zapytać Dawida: I po co ci to było? Co chciałeś zyskać na takim postępowaniu? I czy pożądanie może aż tak bardzo oślepiać i ogłupiać człowieka, że już żadnych hamulców moralnych nie ma, tylko zdolny jest do najbardziej haniebnej i okrutnej zbrodni? A jeżeli tak, to jaskrawo widzimy, że naprawdę bardzo trzeba się strzec przed tego typu pokusami!
W tym kontekście, na aktualności zyskują słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii, mówiące o wzroście królestwa Bożego w świecie i w sercu człowieka. Dokonuje się on, pomimo tego, że sam człowieka nawet sobie z tego nie zdaje sprawy. Porównanie do ziarna wydaje się tu najbardziej adekwatne, ziarno bowiem także wzrasta niezależnie od woli lub wiedzy siewcy. Wzrasta dzięki tej wewnętrznej mocy życia, którą w nim zaszczepił Stwórca.
Także królestwo Boże ma w sobie tę wewnętrzną moc, zupełnie nie do uchwycenia i zrozumienia przez człowieka – wielką, wewnętrzną moc życia i rozwoju! Niestety, zło – jak się dzisiaj przekonujemy – też ma swoją moc, której łatwo ulegną ci, którzy się mu poddadzą, albo nawet jedynie dopuszczą je do siebie. Nie wolno! Nie wolno iść na żadne kompromisy z szatanem! Diabelskie pokusy trzeba odsuwać od siebie natychmiast i radykalnie! Nie wolno dopuścić do zatrucia serca tym, co złe.
Trzeba je natomiast napełniać tym, co dobre i święte, a chociażby Bożym słowem, które „działa” na tej samej zasadzie, co Boże królestwo: wsiane w serce człowieka, „pracuje” w nim ku duchowej korzyści i rozwojowi. Niestety, zło dopuszczone do serca też „pracuje”, ale w kierunku destrukcji, a ostatecznie – totalnej katastrofy moralnej.
Dobrze o tym wiedział i dlatego dużo wysiłku włożył w kształtowanie postaw szczególnie ludzi młodych – Patron dnia dzisiejszego, Święty Jan Bosco, Kapłan.
Urodził się on 16 sierpnia 1815 roku w Becchi, około czterdziestu kilometrów od Turynu. Był synem piemonckich wieśniaków. Gdy miał dwa lata, zmarł jego ojciec. W tej sytuacji matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów.
Młode lata przeżył w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową. Kiedy miał lat dziewięć, Pan Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję, którą Jan zaczął na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc, jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni kuglarze i cyrkowcy, za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami – i zaczynał ich naśladować. W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich w niedzielne i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i „kazaniem”, które wygłaszał. Było to zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy Świętej zasłyszał w kościele parafialnym, a które prawie „co do słowa” zapamiętał.
Pierwszą Komunię Świętą przyjął w wieku jedenastu lat. Gdy miał lat czternaście, rozpoczął naukę u pewnego kapłana – emeryta, którą musiał jednak po roku przerwać z powodu nagłej śmierci nauczyciela. Następnie odbył naukę w szkole podstawowej i średniej. Nie mając jednak funduszów na kształcenie się, musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki, opłacić nauczycieli i utrzymać się na stancji. Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.
Po ukończeniu szkoły średniej, został przyjęty do wyższego seminarium duchownego w Turynie. Tutaj, pod kierunkiem Świętego Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej. 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie.
8 grudnia 1841 roku, napotkał przypadkowo piętnastoletniego chłopca – sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie. Od tego, w jakimś sensie przełomowego dnia, zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś zajmował młodzież rozrywką, dawał okazję do uczestnictwa we Mszy Świętej i do przyjmowania Sakramentów Świętych.
Ponieważ wielu z jego podopiecznych było bezdomnymi, starał się dla nich o dach nad głową. Tak powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. Wszystko to spowodowało, że ten Apostoł młodzieży uważany jest dziś za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła.
Zdawał sobie wszakże Jan sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie podoła. Aby zapewnić stałą pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo Świętego Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej – zwanych salezjanami, oraz Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt.
Będąc tak aktywnym, potrafił jednak nasz Święty odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne. Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał człowiekiem pokornym i skromnym. Uważał siebie za słabe narzędzie Boga. Rozwinął szeroko działalność misyjną, posyłając najlepszych swoich synów duchownych i córki do Ameryki Południowej. Dzisiaj te dwie rodziny salezjańskie pracują na wszystkich kontynentach świata, na polu misyjnym.
W dziedzinie wychowania chrześcijańskiego Święty Jan Bosco wsławił się także tym, że zostawił po sobie kierunek – styl wychowania – pod nazwą „systemu uprzedzającego”, który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu. Nie mniejsze zasługi położył nasz Święty na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił, uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła: uświęcenie się przez sumienne wypełnianie obowiązków stanu, doskonalenie się przez rzetelną pracę.
Cały wolny czas Jan poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Początkowo wydawał w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów świątobliwych młodzieńców, by swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do naśladowania. Od roku 1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako miesięcznik – do dziś istniejący – „Biuletyn Salezjański”. Wszystkie jego pisma, wydane drukiem, obejmują trzydzieści siedem tomów. Ponadto, pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.
W czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali wypadki uzdrowienia ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie chorych. Wiemy też o wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Najwięcej wszakże rozgłosu przyniosły mu: dar czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości jednostek, swojego Zgromadzenia, dziejów Kościoła. Jan Bosco zmarł 31 stycznie 1888 roku. Papież Pius XI beatyfikował go 2 czerwca 1929 roku, a kanonizował już 1 kwietnia 1934 roku, w Wielkanoc.
O postawie i duchowości tego Patrona młodzieży niech zaświadczą jego własne słowa, zamieszczone w jednym z listów, jaki skierował do swoich duchowych synów – salezjanów. A pisał tak: „Jeśli rzeczywiście pragniemy prawdziwego dobra naszych wychowanków i przygotowania ich do wypełnienia obowiązków, o tym nade wszystko powinniśmy pamiętać, że drogim naszym chłopcom zastępujemy rodziców. Dla nich pracowałem zawsze z miłością, dla nich uczyłem się, sprawowałem posługę kapłańską. […]
Ileż to razy, Synowie moi, musiałem w ciągu mojego długiego życia uczyć się tej wielkiej prawdy, że łatwiej jest gniewać się niż cierpliwie znosić, grozić niż przekonywać, a nawet łatwiej jest z powodu naszej niecierpliwości i pychy ukarać opornego, niż poprawić, zachowując się stanowczo i przyjaźnie. Zalecam wam miłość Świętego Pawła, którą okazywał nowo nawróconym. Często prowadziła go do łez i wytrwałej modlitwy, kiedy widział, że tak mało są pojętni i nie odpowiadają należycie na jego miłość.
Baczcie, by wam nikt nie mógł zarzucić, że działacie w gniewie. Niełatwo zachować spokój w karaniu, a przecież jest on konieczny, aby się nie wydawało, że działamy dla podkreślenia swej władzy albo dania upustu gniewowi. Tych, nad którymi sprawujemy jakąkolwiek władzę, uważajmy za synów. Stańmy się ich sługami, podobnie jak Jezus, który przyszedł służyć, nie zaś, aby Mu służono. Niechaj zawstydza nas nawet pozór chęci panowania. Nie panujmy nad nikim, chyba po to tylko, aby lepiej służyć. […]
Są naszymi dziećmi. Dlatego gdy poprawiamy ich błędy, wyzbądźmy się wszelkiego zagniewania, albo przynajmniej działajmy tak, jakbyśmy usunęli je zupełnie. Żadnego zagniewania, żadnej pogardy, żadnej obelgi. Na czas obecny miejcie miłosierdzie, na przyszły – nadzieję, jak przystoi ojcom, którzy naprawdę starają się o poprawę i właściwe wychowanie. W szczególnie trudnych wypadkach należy raczej pokornie i ufnie błagać Boga, niż wylewać potok słów, które tylko obrażają słuchających, lecz nie przynoszą żadnego pożytku winowajcom.”
Tyle Święty Jan Bosco. Wpatrzeni w świetlany przykład jego świętości, ale też zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie tak bardzo konkretnie: Czym na co dzień napełniamy nasze serca? Czy jest to dobro, czy jest to Boże słowo, czy jest to Ciało Chrystusa w Komunii Świętej, czy jest to modlitwa?… Czy stale i konsekwentnie dbamy o to, by zawsze miało w nas co wzrastać i wewnętrznie pracować ku dobremu?…
Jak to mówi ludowe powiedzenie ” gdzie diabeł nie może , tam babę pośle” . Dawid okazał się zwykłym człowiekiem, podatnym na pokusy. Nie wyciągnął wniosków z poczynań praojca Adama, którego też zwiodła kobieta. Wszyscy wiemy, że grzech rodzi kolejny grzech i spirala się rozkręca.
Musimy więc czuwać… i ciągle pozwalać aby Słowo Boże zapuszczało korzenie w naszych sercach, bo Ono wyda w nas owoc ” trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny” , jak zapewniała nas Ewangelia z tego tygodnia.
Zło się samo rozrasta, gdy mu na to pozwolimy a dobro się rozrasta gdy współpracujemy z łaską Bożą.
Tak, nasze nastawienie do całej sprawy to kwestia zasadnicza!
xJ