Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, jesteśmy w czasie wielkiej próby! W ostatnich dniach wiele Osób dzwoniło i pisało do mnie z pytaniami, co o tym wszystkim myśleć. Było też wiele pytań, czy chociaż kościoły nie zostaną zamknięte?… Naprawdę, wiele Osób pyta o świadectwo wiary w tych bardzo trudnych dniach. I o to, skąd czerpać nadzieję? Skoro komunikaty medyczne są takie przygnębiające…
Moi Drodzy, ja – ze swej strony – z wielkim szacunkiem i wdzięcznością myślę o tym, co robią władze naszego Państwa w tym momencie, bo z całą pewnością należy zastosować wszelkie możliwe środki ostrożności. Staram się także zrozumieć zarządzenia Biskupów, którzy powodowani najlepiej i najszczerzej rozumianą troską o wiernych, wydają decyzje o ograniczeniu udziału wiernych w liturgii. Zapewniam, że na odcinku duszpasterskim, za który jestem odpowiedzialny, czyli w Duszpasterstwie Akademickim, zarządzenie Biskupa Siedleckiego zostanie odczytane i skrupulatnie wypełnione!
Natomiast moje osobiste przekonanie, którego nikomu nie narzucam, z którym można dyskutować i się nie zgadzać, jest takie, że w tych dniach bardzo potrzeba naszego świadectwa wiary. Jestem bowiem przekonany, że jest to czas wyjątkowej próby dla naszej wiary! Jak pisał w swoim słówku z Syberii, w ostatni piątek, Ksiądz Marek, są to rekolekcje, które sam Pan Bóg prowadzi dla całego świata, w tym Wielkim Poście. Z całą pewnością, dobre i pożyteczne jest to zwolnienie biegu świata, to wyciszenie i zamknięcie w domach, gdzie jest czas na budowanie wzajemnych relacji pomiędzy sobą, a nade wszystko z Bogiem.
Rozumiem natomiast pragnienia tych, którzy tym bardziej właśnie teraz chcą być w kościele, bo są przekonani – podobnie, jak ja – że ZGROMADZENIE LITURGICZNE W CZASIE MSZY ŚWIĘTEJ TO NIE JEST TO SAMO, CO ZGROMADZENIE NA JAKIMKOLWIEK ZEBRANIU, WIECU, CZY NARADZIE. Jakoś w tych wszystkich przekazach, jakie zewsząd słyszymy, jest tylko mowa o szkodliwości takiego zgromadzenia, a nikt nie mówi, że TAM JEST PRZECIEŻ OBECNY BÓG! To z Nim jest przede wszystkim to spotkanie – w świętym miejscu. Czyż to właśnie nie świątynia jest takim duchowym azylem w czasie najtrudniejszym?
Jeszcze raz podkreślam: w moim najgłębszym, osobistym przekonaniu, przy zachowaniu wszelkich norm normalnej ostrożności, ale nie paniki, powinniśmy się modlić i przeżywać Mszę Świętą w naszych kościołach. Jaka jest bowiem różnica pomiędzy pięćdziesięcioma, a siedemdziesięcioma osobami? A jak przyjdzie więcej, jak pięćdziesiąt, to co zrobić z tymi „nadliczbowymi”? Odesłać do domu? To o to chodzi? Co zrobić z ludźmi, którzy w sposób prosty i szczery wierzą, że przed i nad wszystkimi ludzkimi działaniami jest moc Boża? Zwłaszcza, że do pracy i na zakupy się chodzi – jest to w wielu przypadkach wręcz obowiązkiem – a do kościoła nie należy chodzić… Jak to pogodzić?…
Tak, oczywiście, znam wszystkie argumenty za takimi rozwiązaniami, jakie są oficjalnie przyjęte. Ale gdybyśmy wszyscy – gremialnie, publicznie i uroczyście – wyznali naszą wiarę w leczącą i zwycięską moc Jezusa w tym wyjątkowo trudnym czasie, to czy Pan nie dokonałby wyraźnego znaku?
Wyobrażam sobie chociażby taką sytuację, że na przykład dzisiaj – powiedzmy: o godzinie 15:00, żeby znak był bardzo czytelny – we wszystkich Parafiach w Polsce odbyłaby się Procesja eucharystyczna (na świeżym powietrzu, z zachowaniem norm ostrożności, odległości, itd.), z wyraźnie i głośno wypowiedzianą intencją przebłagalną za grzechy nasze i całego świata. Próbuję sobie to wyobrazić i zadaję sobie pytanie: czy po czymś takim nastąpiłby wzrost zakażeń, czy właśnie wprost przeciwnie – Jezus dokonałby wielkiego zwycięstwa nad tym nieszczęściem?
Bo chyba wszyscy zgadzamy się co do tego, że to, co się aktualnie dzieje, jest mocnym znakiem od Boga! Może więc naszą odpowiedzią powinno być właśnie takie odważne i publiczne przyznanie się do Niego i takie totalne zaufanie, okazane Jego wszechmocy?
Nie myślę tu o nonszalancji i wystawianiu Boga na próbę. Zgadzam się, że należy używać rozumu – po to go w końcu otrzymaliśmy w darze stwórczym. Jednak ostatnio odnoszę wrażenie, że czynnik rozumowy wziął znaczącą górę nad czynnikiem wiary, dlatego zgromadzenia liturgiczne, Msze Święte, Drogi Krzyżowe i inne nabożeństwa zostały sprowadzone do rangi zwyczajnych zgromadzeń. A to nie są zwyczajne zgromadzenia, bo są to spotkania z żywym Bogiem! Szczególnie na Mszy Świętej!
Jeżeli zatem wierni, uczestniczący w niej, ze szczerą intencją i bardzo gorąco modlą o ratunek dla świata, to czyż nie są w najpewniejszych Rękach, w jakich w tym momencie mogą być?
Dlatego ja nie potrafiłem i nadal nie potrafię nikomu powiedzieć: zostań w domu. Mówię: pomódl się o światło Ducha Świętego, oceń stan swojego zdrowia (bo zgadzam się też, że nie należy się głupio narażać i narażać innych, jeśli się ma wyraźne objawy choćby przeziębienia) i uczyń tak, jak ci podpowiada serce, oświecone łaską wiary. Bo to, co w Kościele zwykło się nazywać „zmysłem wiary Ludu Bożego”, nieraz już zawstydzało Pasterzy.
Moi Drodzy, jestem przekonany, że żyjemy w czasach, w których już się nie da być – w sprawach wiary – trochę „za”, a trochę „przeciw”. Obecne czasy chyba już domagają się od nas – uczniów i przyjaciół Jezusa – radykalnego, a niekiedy heroicznego świadectwa wiary!
Z całą pewnością, znaleźliśmy się w sytuacji bez precedensu – jeszcze nigdy nic takiego się nie wydarzyło. To znaczy – jak zauważył jeden z ekspertów – były pandemie, ale ta ogarnęła cały świat i w jakimś sensie go sparaliżowała: najpierw działaniem samego wirusa, ale następnie także zalewem informacji o nim, często fałszywych, a często siejących panikę. Żyjemy bowiem w dobie bardzo intensywnego przepływu informacji.
Dlatego zachowując w sposób rozumny wszelkie konieczne środki ostrożności – zgodnie ze wskazaniami odpowiednich służb i zasadami zdrowego rozsądku – nie możemy jednak zapominać, że nasze życie jest w ręku Boga i to On jest Panem naszego życia i śmierci. I że nic się nie dokona w naszym życiu, czego On nie będzie chciał, albo przynajmniej nie dopuści. I o czym by nie wiedział. Zatem, ufając Mu bezgranicznie i szczerze, na pewno jesteśmy na dobrej drodze. Obyśmy bardziej tę Jego obecność w naszym życiu dostrzegali!
I obyśmy nie zapominali, że Msza Święta, czy inne nabożeństwo, to jest przede wszystkim nasze spotkanie z Bogiem, a dopiero na drugim miejscu – spotkanie z ludźmi. Czy Pan, w tej obecnej dobie, nie oczekuje od nas wyraźnego świadectwa zaufania do Niego i takiego bardzo odważnego i jednoznacznego przyznania się do Niego? Czy to, co się dzieje, nie jest ku temu doskonałą okazją? Czy nie jest sprawdzianem, egzaminem dla naszej wiary? Skoro nie miało to precedensu, to czy naszą odpowiedzią nie powinno być tym bardziej ufne trwanie przy Panu – także w świątyni, na Mszy Świętej, czy na Procesji, lub nabożeństwie Drogi Krzyżowej?
Dlaczego nasi Przodkowie, w czasach ostrej zarazy czy epidemii; wojny, lub innego nieszczęścia – prowadzili uroczyste Procesje? Wtedy ludzie właśnie do kościołów najbardziej się garnęli, tam szukali ratunku, nadziei, pociechy! A współczesny świat zamyka kościoły – na równi z galeriami handlowymi. A czasami najpierw zamyka kościoły, a dopiero po dłuższym czasie galerie handlowe, restauracje i inne miejsca spotkań.
I proszę mi nie zarzucać – jak to przeczytałem w wypowiedzi jednego Księdza Profesora – że tego typu stanowisko, jak moje, można uznać za aroganckie domaganie się od Boga cudu. Nie, nie domagam się od Boga cudu. Chociaż nieraz o niego proszę – w różnych sprawach. Wiem jednak, że jeśli my przyznamy się do Niego przed całym światem, to On też nas nie zostawi. A dzisiaj takiego mocnego świadectwa dla świata bardzo potrzeba! Bo nasze losy – żeby to jeszcze raz powtórzyć – są w Jego ręku. Bardziej, niż w rękach lekarzy, czy ministrów. Dlatego nie możemy drżeć ze strachu i ulegać panice. To nie jest postawa chrześcijanina! Trzeba w pełni zaufać Panu!
A jeśli ktoś dzisiaj doświadczy takiej sytuacji, że okaże się osobą „nadliczbową” i nie zostanie wpuszczony do kościoła (doprawdy, nie jestem w stanie sobie takiej sytuacji w żaden sposób wyobrazić!), niech się nie załamuje i wiary nie traci. Niech tym bardziej odda całą sprawę Bogu, który z pewnością – jak to On w takich sytuacjach – wyprowadzi z tego dobro!
Trwajmy mocni w wierze – nieśmy światu nadzieję! W Panu cała nasza nadzieja! Dlatego nawet pomimo tych utrudnień, jakie obecnie mamy, zjednoczmy się w naszych rodzinach w modlitwie. Jeśli naprawdę nie będziemy mogli przeżyć Mszy Świętej w kościele – pomimo że będziemy chcieli – przeżyjmy ją w domu, dzięki transmisji telewizyjnej. Skorzystajmy natomiast z możliwości przyjścia w tygodniu na adorację Najświętszego Sakramentu.
W naszym Ośrodku Duszpasterstwa Akademickiego będzie ona w najbliższą środę, po Mszy Świętej o godzinie 19:00 – do godziny 21:00 (czyli jak w każdą środę), a także w czwartek, w Uroczystość Świętego Józefa, przez cały dzień, od 9:00 do 19:00. Osobiście będę dyżurował, służąc Spowiedzią Świętą, Komunią Świętą, lub kapłańskim błogosławieństwem. Zresztą, w czwartek, na rozpoczęcie adoracji i jej zakończenie, będą Msze Święte. Będą one także w poniedziałek i wtorek, o godzinie 19:00. A dzisiaj – o 20:00.
Przypominam o naszej blogowej wspólnocie modlitewnej, poprzez „Ojcze nasz”, o godzinie 20:00.
Zachęcam ponadto do włączenia się w Różaniec o godzinie 20:30, zakończony Apelem Jasnogórskim – w łączności z Arcybiskupem Stanisławem Gądeckim i Kapłanami oraz Osobami zakonnymi, które także o tej godzinie tę modlitwę będą odmawiać. Zachęcam do wspólnej, rodzinnej lektury Pisma Świętego. Ono zawsze niesie pokój ludzkim sercom – i taki zwyczajny, ludzki spokój. Zachęcam także do postu – nawet o chlebie i wodzie, o ile tylko zdrowie nam na to pozwala.
Jeżeli coś ma uratować naszą Ojczyznę przed tym nieszczęściem, jakie obecnie grasuje, to tylko nasza mocna wiara, szczera modlitwa, adoracja Najświętszego Sakramentu, lektura Pisma Świętego, post, a przede wszystkim – na ile to tylko możliwe – pobożne przeżywanie Mszy Świętej i Komunia Święta.
Nie traćmy wiary! W całym tym hałasie i chaosie – nie zapomnijmy o Bogu! Bo to On jest najskuteczniejszym Lekarzem! On jest ratunkiem, w Nim cała nasza radość i nadzieja! Żeby się potem nie okazało, że dobrze zdaliśmy egzamin z zabezpieczeń sanitarnych i innych medycznych działań oraz społecznej mobilizacji, jednak oblaliśmy egzamin z wiary.
Na pobożne przeżywanie Dnia Pańskiego – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
3 Niedziela Wielkiego Postu, A,
15 marca 2020.,
do czytań: Wj 17,3–7; Rz 5,1–2.5–8; J 4,5–42
CZYTANIE Z KSIĘGI WYJŚCIA:
Synowie Izraela rozbili obóz w Refidim, ale lud pragnął tam wody i dlatego szemrał przeciw Mojżeszowi i mówił: „Czy po to wyprowadziłeś nas z Egiptu, aby nas, nasze dzieci i nasze bydło wydać na śmierć z pragnienia?” Mojżesz wołał wtedy do Pana i mówił: „Co mam uczynić z tym ludem? Niewiele brakuje, a ukamienują mnie!”
Pan odpowiedział Mojżeszowi: „Wyjdź przed lud i weź kilku ze starszych Izraela z sobą. Weź w rękę laskę, którą uderzyłeś Nil, i idź. Oto Ja stanę przed tobą na skale, na Horebie. Uderzysz w skałę, a wypłynie z niej woda, a lud zaspokoi swe pragnienie”.
Mojżesz uczynił tak na oczach starszyzny izraelskiej.
I nazwał to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się synowie izraelscy i wystawiali Pana na próbę, mówiąc: „Czy też Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie?”
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:
Bracia: Dostąpiwszy usprawiedliwienia przez wiarę, zachowajmy pokój z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej.
A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany. Chrystus bowiem umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus przybył do miasteczka samarytańskiego, zwanego Sychar, w pobliżu pola, które Jakub dał synowi swemu, Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny.
Nadeszła tam kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: „Daj Mi pić”. Jego uczniowie bowiem udali się przedtem do miasta dla zakupienia żywności.
Na to rzekła do Niego Samarytanka: „Jakżeż Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” Żydzi bowiem nie utrzymują stosunków z Samarytanami.
Jezus odpowiedział jej na to: „O, gdybyś znała dar Boży i wiedziała, kim jest Ten, kto ci mówi: «Daj Mi się napić», prosiłabyś Go wówczas, a dałby Ci wody żywej”.
Powiedziała do Niego kobieta: „Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię, z której pił i on sam, i jego synowie, i jego bydło?”
W odpowiedzi na to rzekł do niej Jezus: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”.
Rzekła do Niego kobieta: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”.
A On jej odpowiedział: „Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj”.
A kobieta odrzekła Mu na to: „Nie mam męża”. Rzekł do niej Jezus: „Dobrze powiedziałaś: «Nie mam męża». Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem: To powiedziałaś zgodnie z prawdą”.
Rzekła do Niego kobieta: „Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga”.
Odpowiedział jej Jezus: „Wierz Mi, niewiasto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, i takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie”.
Rzekła do Niego kobieta: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”.
Powiedział do niej Jezus: „Jestem Nim Ja, który z tobą mówię”.
Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział: „Czego od niej chcesz?” lub „Czemu z nią rozmawiasz?” Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?” Wyszli z miasta i szli do Niego.
Tymczasem prosili Go uczniowie, mówiąc: „Rabbi, jedz!” On im rzekł: „Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie”.
Mówili więc uczniowie jeden do drugiego: „Czyż Mu kto przyniósł coś do jedzenia?”
Powiedział im Jezus: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło. Czyż nie mówicie: «Jeszcze cztery miesiące, a nadejdą żniwa»? Oto powiadam wam: Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak bieleją na żniwo. Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem. Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera. Ja was wysłałem żąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli”.
Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam”. Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”.
Tą samą laską, którą uderzył wody Morza Czerwonego i te rozstąpiły się przed Izraelitami, miał teraz Mojżesz uderzyć w skałę, aby woda z niej wypłynęła i mogła ugasić pragnienie Izraelitów. Za pierwszym razem, wody było aż nadto, całe morze, tutaj wody nie było wcale, a Mojżesz miał dokonać tego samego gestu, aby tak, jak wówczas wody się rozstąpiły, tak tutaj – aby właśnie woda napłynęła. A to tylko pokazuje, że nie o wodę tu chodzi – czy jej brak – ani, tym bardziej, o drewnianą laskę, którą Mojżesz dokonywał znaków.
Chodzi o moc Boga, który przez Mojżesza objawiał się w konkretnych znakach. W sposób widzialny znaków tych dokonywał Mojżesz, ale przecież my mamy świadomość, że to nie Mojżesz był ich autorem, ani nie jego mocą mogły się one dokonać. Wszak kiedy stanął nad Morzem Czerwonym, to widział przed sobą dokładnie to, co widzieli wszyscy pozostali – bezmiar wody. I kiedy stanął przed skałą, to również – tylko skałę widział. Jak każdy inny. Sam z siebie był tak samo bezradny, jak reszta narodu.
Jednak Pan przez niego sprawił, że wody Morza Czerwonego się rozstąpiły, a woda żywa – jak w Biblii określano wodę źródlaną – ze skały właśnie wypłynęła. Bóg to sprawił. To Jego moc – po raz kolejny objawiona wobec całego narodu. Tyle razy ją Bóg objawiał i – powiedzmy sobie szczerze – gdyby nie obecność Boga i Jego prowadzenie, to naród jednego dnia na pustyni by nie przeżył.
A tymczasem miał iść początkowo czterdzieści dni, kiedy jednak okazało się, że niewolnicza mentalność tak owładnęła umysły i serca Izraelitów – po tych, co by nie mówić, czterystu trzydziestu latach tkwienia w niewoli egipskiej – iż Pan postanowił działać bardzo radykalnie i każdy jeden dzień zamienił na jeden rok, więc czterdzieści lat tułali się, aby mogło się dokonać swoiste oczyszczenie narodu: oczyszczenie myślenia, uwolnienie nie tylko zewnętrzne, ale i to duchowe, umysłowe, ze stanu niewoli. W którymś momencie Bóg nawet wypowiedział takie bardzo mocne, wręcz dramatyczne słowa, iż «musi wymrzeć to pokolenie», zainfekowane niewolą, aby do nowej ziemi – ziemi obietnic – weszli nowi ludzie.
I do takiej nowości – wewnętrznej, duchowej – wzywa dziś Jezus w Ewangelii niewiastę z Samarii. I tutaj też – podobnie, jak Mojżesz w pierwszym czytaniu – Jezus posługuje się wodą. A dokładniej – jej symbolem.
Zauważamy zapewne, że rozmowa Jezusa z Samarytanką – przynajmniej początkowo – to takie trochę rozmijanie się w treści. Ona myślała bowiem o wodzie żywej w sensie wody źródlanej, Jezus natomiast miał na myśli to wszystko, co kryje się w Biblii pod symbolem wody żywej, a więc swoją naukę, swoją łaskę, także – nowe życie. I dopiero dłuższa rozmowa z kobietą, poparta jeszcze jasnym świadectwem tego, że Jezus wie wszystko o jej życiu i o jej przeszłości, pozwoliło naprowadzić rozmowę na wspólne tory.
Podobnie rzecz się miała ze sprawą pokarmu, ale tutaj akurat to uczniowie nie mogli zrozumieć, że kiedy oni zachęcali, żeby cokolwiek zjadł, bo akurat zakupili coś do zjedzenia, On ich nagle zaskoczył stwierdzeniem, że ma inny pokarm, o którym oni nawet nie wiedzą. Przez chwilę myśleli nawet, że to ktoś inny przyniósł Mu coś, kiedy ich nie było, zaraz jednak okazało się, że mówiąc o pokarmie, Jezus miał na myśli wypełnienie woli swego Ojca.
I znowu – rozminięcie się w treści rozmowy, ale jednocześnie mocne wyakcentowanie przez Jezusa, czym jest dla Niego owo wypełnianie woli Bożej. Czym? Jest tak samo ważną i podstawową sprawą, jak pokarm. Mówiąc krótko – jest chlebem powszednim.
Widzimy zatem, moi Drodzy, zarówno na podstawie pierwszego czytania, jak i z drugiego, że rzeczywistość ludzka przeplata się z rzeczywistością Bożą. Albo może inaczej – że ta Boża wchodzi w tę ludzką. Bóg świadomie chce być bardzo obecny w życiu człowieka, dlatego posługuje się nawet takimi codziennymi rzeczywistościami, jak pokarm, jak żywa woda, jak znak uderzenia laską Mojżesza.
Szczególnie znak wody, która gasi pragnienie, ale też rozlewa się szeroko, nawadniając ziemię, nabiera mocnego i wyrazistego znaczenia, dlatego i Święty Paweł mógł się posłużyć tym obrazem, mówiąc w drugim czytaniu, iż nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany.
Zobaczmy, miłość Boża – rozlana w sercach ludzi. Jak ta żywa woda, którą Jezus zaproponował Samarytance. A był to – trzymając się tego obrazu – wielki potok owej wody, czyli Bożej miłości, skoro w następnych zdaniach Paweł mówi: Chrystus bowiem umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.
Moi Drodzy, czy może być większa miłość od tej, gdy ktoś swoje życie za drugiego oddaje? Zobaczmy zatem, jak wielkim strumieniem, a wręcz potokiem, miłość Boża rozlewa się w świecie, rozlewa się w ludzkich sercach. Tylko te ludzkie serca są często niczym skała, niczym kamień! I chyba o wiele łatwiej było Bogu przez Mojżesza wyprowadzić wodę ze skały, niż niekiedy poruszyć skamieniałe ludzkie serca. Bo uderzenie laska Mojżesza spowodowało potok żywej wody – skała odpowiedziała na Boże dotknięcie. Tymczasem kamienne ludzkie serca często są nieczułe na wieloletnie puknie Boga do nich i dopominanie się o otwarcie.
I właśnie po to Bóg – w swoim Synu – wszedł tak bardzo mocno w ludzkie realia, w te ludzkie poplątane losy i pokręcone życiowe drogi (tak, jak poplątane były chociażby życiowe drogi Samarytanki), aby temu pogubionemu i upartemu człowiekowi pomóc, aby go poruszyć, aby potokami żywej wody rozmiękczyć to jego twarde serce. Po to właśnie Bóg bardzo realnie i tak bardzo intensywnie wchodzi w życie człowieka, naprowadza jego myślenie na właściwe tory.
Bo i w naszym przypadku – podobnie, jak w przypadku Samarytanki, czy uczniów Jezusa – to nasze myślenie tak bardzo rozmija się z Bożym myśleniem. My na wszystko patrzymy tylko z ludzkiej perspektywy. Ktoś może zapytać: A niby z jakiej mamy patrzeć, skoro jesteśmy ludźmi. Tak, to prawda, my jesteśmy ludźmi i dlatego myślimy i mówimy po ludzku, ale jesteśmy też dziećmi Bożymi i uczniami Jezusa, Jego wyznawcami i świadkami, dlatego trzeba nam to czysto ludzkie myślenie starać się naprowadzać na Boże tory, uzgadniać z Bogiem, nakierowywać na Boga.
On chce być w naszym życiu obecny – tylko czy my chcemy? I nawet nie tyle, że nie próbujemy naszego myślenia naprowadzić na Boże tory, ale chcielibyśmy nieraz, żeby to Bóg myślał i patrzył „po naszemu”, czyli czysto po ludzku. Bóg się na to nie godzi – na szczęście dla nas! On cierpliwie pracuje nad tym, abyśmy tak, jak Samarytanka, również cierpliwie i wytrwale – jednak dochodzili do głębszych, mądrzejszych, bardziej Bożych wniosków. Abyśmy na wszystko, co się w naszym życiu dzieje – i na to, co radosne, i na to, co trudne – patrzyli w sposób mądrzejszy i głębszy.
Abyśmy nigdy nie zapominali – choćby przyszły największe trudności, obawa, lęk, czy smutek – że Jezus jest realnie i bardzo intensywnie obecny w tym wszystkim, co przeżywamy. On o wszystkim wie – i wszystko z nami razem przeżywa. I nawet, jeżeli dopuszcza na nas trudne doświadczenia, jeżeli nawet prowadzi nas takimi drogami życiowymi, którymi nigdy jeszcze nie chodziliśmy i chociażby te trudne doświadczenia budziły w nas lęk przed tym, co nieznane i nie wiadomo, w którą stronę się potoczy, to jednak zawsze, ale to zawsze musimy pamiętać, że On o wszystkim tym wie! On jest w tym wszystkim obecny!
I On nas sam przez to wszystko przeprowadzi – o ile tylko my Mu na to pozwolimy. O ile nasze serca nie okażą się taką materią skalistą, której nie sposób poruszyć. O ile wykażemy tyle dobrej woli w słuchaniu i rozumieniu Jezusa, ile wykazała Samarytanka.
Moi Drodzy, na to naprawdę warto zwrócić uwagę: owa prosta niewiasta z narodu, który – jak to dziś nawet usłyszeliśmy – nie żył w zbyt wielkiej przyjaźni z narodem wybranym, a do tego kobieta o tak poplątanym życiorysie, została tak bardzo podtrzymana na duchu przez Jezusa i wewnętrznie ubogacona, że pobiegła do swoich, aby im powiedzieć o tym wielkim szczęściu, które ją spotkało.
Wynikiem tego – jak słyszeliśmy – wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam”. Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: „Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata”.
Ona uwierzyła, a potem wielu jej rodaków też uwierzyło. Owszem – jak sami zaznaczyli – nie dzięki jej opowiadaniu. A może dokładniej: nie tylko dzięki jej opowiadaniu. Bo jednak jej świadectwo dało impuls, było pierwsze, a dopiero potem oni sami przyszli i się przekonali, że ich nie oszukała.
Zobaczmy zatem, jak wiele dobrego może się stać w sercu człowieka – nawet słabego i grzesznego, nawet mającego bardzo dużo nieciekawych doświadczeń na koncie; ale też człowieka zalęknionego i zdezorientowanego, a nawet totalnie pogubionego, czy rozbitego – jeżeli tylko zaufa Jezusowi, zasłucha się w Jezusa, wejdzie z Nim w bliski kontakt. A przede wszystkim – okaże odrobinę dobrej woli i otwartego serca, a nie odrzuci wszystkiego z góry, na zasadzie, że „ja i tak wiem swoje”, „ja i tak wiem lepiej”. No, skoro tak…
Dla tych zaś, którzy jednak dojdą do wniosku, że nie wiedzą lepiej od Jezusa, ma On dużo do powiedzenia i dużo do zaoferowania. Trzeba jednak trzymać się Go i na krok nie odstępować, a nawet jeszcze innych do Niego prowadzić. Bo On naprawdę chce być w naszym życiu bardzo obecny – o ile tylko my chcemy… On swoje życie nam bezgranicznie poświęcił i za nas oddał – obyśmy my chcieli Jemu nasze życie oddawać. Każdego dnia coraz bardziej i coraz więcej. Przekonamy się, że tym samym – sami coraz więcej będziemy zyskiwali.
Tylko trzeba się trzymać Jezusa i tak, jak On, wypełniać w swoim życiu wolę Bożą. Trzeba Go słuchać w Jego słowie, rozmawiać z Nim na modlitwie, zapraszać Go do serca w Komunii Świętej. Tym bardziej się Go trzymać, im bardziej dają się we znaki różne życiowe trudności, niepokoje, obawy, lęki… On o tym wszystkim wie! I nic nie dzieje się poza Nim! Dlatego tylko u Niego szukajmy ratunku.
Owszem, zachowajmy zdrowy rozsądek i trzeźwe myślenie, ale im trudniejsza nasza sytuacja, im więcej lęku i niepewności, im więcej pytań i dylematów, tym bardziej Jemu ufajmy i do Niego idźmy po pomoc, czy nawet po ratunek. Nie polegajmy tylko na sobie i tylko na tym, co ludzkie. Uwierzmy Jezusowi! Powierzajmy się Mu coraz bardziej! Gdyż – jak nas przekonuje dzisiaj Apostoł Paweł – nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany.
Niech cała nasza nadzieja będzie w Jezusie Chrystusie! I tylko w Nim! Niech ta nadzieja rozlewa się w sercach naszych – tak, jak Boża miłość. A my – dzielmy się nią hojnie z innymi! Bo ta nadzieja jest mocna i pewna.
Podkreślmy jeszcze raz: to jedyna prawdziwa nadzieja! Złożona w Jezusie Chrystusie, który nas nigdy nie oszukał i nie zawiódł – i nigdy tego nie uczyni! Dlatego nie obawiajmy się nigdy nikogo i niczego – Jezus jest z nami!
Wczoraj przeczytałam na stronie mojej parafii ,że rekolekcje się nie odbędą,że spowiedzi jako spowiedzi w dany dzień też nie będzie, ale Ks.Proboszcz wyszedl na przeciw swoim parafiana i taka spowiedz bedzie się odbywać 30 minut przed kazda msza św.Myśle sobie,że bardzo mądrze Ksiądz postąpił z racji tej że kiedys był 3 Ksiezy i taka spowiedz dość dlugo trwala a teraz przy dwoch jesze dlużej by to trwało.I tak rekolekcji osobiscie szkoda mi chociaż z racji tej że jest jak jest nawet w jeden dzien bym na nich nie byla.Jednak jedno co mnie zastanowiło zasadniczo dziś mamy dwie msze sw.jedna rano była druga jest na 12.30 na tej drugiej zawsze bylo ponadt 50 osob w kosciele jak dzis tak bedzie co zrobi moj Ksiadz zacznie wypraszać ludzi.Jakoś nie wydaje mi się jednak moze i tak ale mam nadzieje,że nie zostanie postawiony przed faktem,że bedzie musiał kogoś wyprosić,że ludzie pomoga mu w jakiś sposob aby nie musiał tego robić.
Jeszcze wczoraj myślałam, że pójdę dziś do kościoła ale po wysłuchaniu wielu internetowych opinii kapłanów, dziś postanowiłam uczestniczyć we Mszy Świętej z Jasnej Góry transmitowanej przez telewizję.
Potem, zajrzałam na stronę parafialną ( wczoraj wieczorem nie było jeszcze ogłoszeń ) i zobaczyłam że są zamieszczone już 2 transmisje i że będzie jeszcze jedna poprzedzona Gorzkimi Żalami o 18tej, więc postanowiłam mimo pięknej słonecznej pogody pozostać w domu, skorzystać z dyspensy a poprzez internet włączyć się w nabożeństwo i nie robić tłoku w kościele.
Ps. Bardzo dziękuję jeszcze raz przy tej niecodziennej okazji za zamieszczanie codziennych rozważań do Ewangelii i Czytań, które ubogacają mnie i zapewne nie tylko mnie. Z Chrystusem po zwycięstwo. Amen. Alleluja.
Pozdrawiam serdecznie obie Panie!
xJ
Dodam jeszcze, że moja nieobecność dziś w kościele nie oznacza, że nie będę nawiedzać Jezusa Eucharystycznego w dni powszednie pół godziny przed Eucharystią i jeśli zobaczę że jest niewiele osób w kościele, to zostanę na Eucharystii wieczornej.
Oczywiście! Jasna sprawa. Pozdrawiam!
xJ
W pelni zgadzam się z wpisem Księdza Jacka w słowie wstępnym :). Pomieważ dzisiaj nadrabiam kilkudniowe zaległości w czytaniu bloga zaobserwowałem pewną ewolucję w podejściu do „akcji koronawirus” – cieszę się, bo ja powoli zminiałem nastawienie od ok. 3 tygodni, kiedy zaczęly dochodzić do mnie relacje z Włoch. Wcześniej miałem bezpośrednie informacje z Chin, ale miałem nadzieję, że wirus do Eurooy nie dotrze tak szybko i w takiej skali….
Proszę dopowiedzieć, o jaką (czyją) ewolucję chodzi? Poza tym, widzę tu pewną różnicę w ocenie mojego stanowiska w stosunku do komentarza, zamieszczonego pod datą 11 marca, chociaż oba komentarze napisane zostały dzisiaj. Nie wiem, czy wszystko dobrze zrozumiałem…
A tak, swoją drogą, to dziękuję za słowo wsparcia. Tak sobie myślę – nawet słuchając dzisiejszych relacji z całego świata – że jak w takim tempie sytuacja będzie się rozwijała, to niedługo cały świat będzie chodził w procesjach, albo na kolanach błagał Boga o zmiłowanie. Bo ile przynoszą ludzkie wysiłki – to właśnie widzimy.
Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za udział w dyskusji!
xJ
Zapewne częściej bym uczestniczył w rozmowach na blogu, ale niestety znowu nie otrzymuję powiadomień o nowych komentarzacb i nie widzę ba steonie głównej dat wpisów, więc nie jest mi łatwi wrócić do wpisu, jeśli podaje Ksiądz jego datę. A co do ewolucji, to dotyczy ona nas wszystkich. BTW. Pan Krajski myli się już w samym założeniu patogenetycznym (bo to nie jest wirus grypy, a jego zoonoza, odzwierzęce pochodzenie, jest udowodniona – polecam
wywiady z wirusologiem prof. Gutem) .
Z pewnością, nasze poglądy ewoluują, wraz z sytuacją. Obyśmy tylko nie ulegali panice! Módlmy się intensywnie o rozwiązanie problemu!
xJ
Przedstawię jeszcze Słowo pasterskie Arcybiskupa Andrzeja Dzięgi Metropolity Szczecińsko-Kamieńskiej
https://kuria.pl/aktualnosci/Slowo-pasterskie-Ksiedza-Arcybiskupa-Metropolity-na-III-Niedziele-Wielkiego-Postu-15-marca-2020-r_4008
Bardzo, ale to bardzo dziękuję za ten namiar! Cóż za wspaniały list! Okazuje się, że można te sprawy tak mądrze ująć, nie ulegając ogólnej presji! Niech Bóg będzie uwielbiony w mądrości i pobożności Księdza Arcybiskupa. Jutro podziękuję Mu za to osobiście.
xJ
Ja również się cieszę. Taką zachętę dostałam wczoraj od Arcybiskupa, że dziś nie czekałam wieczoru, tylko poszłam na Mszę Świętą o 7:30 ( na niej zawsze jest mało ludzi ) i po Niej zostałam na adoracji Najświętszego Sakramentu.
Ps. Dziś niestety już krytyka, nagonka, straszenie Jego Ekscelencji.
Anno brak logiki w Twoim postępowaniu..
z jednej strony nie rozumiesz słów krytyki w związku ze słowami Arcybiskupa a drugiej strony idziesz na Mszę Sw ,na której jest mało ludzi…czyżbyś czegoś się obawiała?
Po prostu nie chcę iść na mszę gdy spodziewam się więcej niż 50 osób ( tak było prawdopodobnie w niedzielę ) i być nie wpuszczoną i wrócić do domu bez Eucharystii.
Wydaje mi się, że to dość jasne stanowisko Anny…
xJ