Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu wczorajszym urodziny przeżywała nasza droga M., pisząca ciekawe komentarze na naszym blogu. Dziękując Jubilatce za stałą obecność z nami, życzę wszelkiego Bożego światła i natchnień Ducha Świętego w ciągłym pogłębianiu wiary! Zapewniam o modlitwie!
Dzisiaj natomiast swoje święto patronalne przeżywają Ojcowie Oblaci Maryi Niepokalanej (OMI), a to ze względu na obchodzone w ich zgromadzeniu, oraz w niektórych diecezjach na świecie, liturgiczne wspomnienie ich Założyciela, Świętego Biskupa, Eugeniusza de Mazenoda. Ponieważ jestem osobiście związany jakoś z tym zgromadzeniem – poprzez związek z Sanktuarium Matki Bożej w Kodniu, którego są kustoszami – pozwalam sobie włączyć to wspomnienie do dzisiejszego rozważania, a duchowych Synów Świętego Eugeniusza zapewniam o braterskiej jedności i modlitwie!
Moi Drodzy, bardzo serdecznie dziękujemy za mądre i bogate słówko z Syberii! Jest co czytać, jest czego posłuchać, jest co obejrzeć, jest nad czym pomyśleć… Wielkie dzięki za to wielorakie bogactwo! Zapewniamy o modlitwie we wszystkich intencjach, związanych z posługą duszpasterską na Syberii, a w sposób szczególny – w intencji rozpoczętej budowy domu parafialnego.
A ponieważ w Surgucie dzisiaj jest Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego – tak, jak u nas była jeszcze kilkanaście lat temu – przeto zwracamy swe serca ku Niebu, aby stamtąd wypraszać rozliczne Boże łaski dla tej ogromnej Parafii! I dla całego Kościoła na Syberii i w Rosji! A już jutro – kolejne słówko z Syberii, tym razem autorstwa naszych drogich Sióstr.
Jutro także rozpoczynamy Nowennę do Ducha Świętego. Od początku maja, wraz z Maryją i Kościołem, przygotowujemy się na Dzień Pięćdziesiątnicy, ale te dni niech będą jeszcze bardziej duchowo intensywne. Prośmy, aby Duch Święty uzdrowił i odnowił oblicze tej ziemi – aby otworzył drzwi kościołów, domów, szkół, uniwersytetów, nade wszystko zaś: otworzył na oścież drzwi ludzkich serc!
Księdzu Markowi i całej Jego Ekipie oraz całemu Jego dziełu, a także: Ojcom i Braciom Oblatom, Szanownej Jubilatce i Wam wszystkim – niech błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Czwartek 6 Tygodnia Wielkanocy,
Wspomnienie Św. Eugeniusza de Mazenod, Biskupa,
21 maja 2020.,
do czytań: Dz 18,1–8; J 16,16–20
CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Paweł opuścił Ateny i przybył do Koryntu. Znalazł tam pewnego Żyda, imieniem Akwila, rodem z Pontu, który z żoną Pryscyllą przybył niedawno z Italii, ponieważ Klaudiusz wysiedlił z Rzymu wszystkich Żydów. Przyszedł do nich, a ponieważ znał to samo rzemiosło, zamieszkał u nich i pracował; zajmowali się wyrobem namiotów. A co szabat rozprawiał w synagodze i przekonywał tak Żydów, jak i Greków.
Kiedy Sylas i Tymoteusz przyszli z Macedonii, Paweł oddał się wyłącznie nauczaniu i udowadniał Żydom, że Jezus jest Mesjaszem. A kiedy się sprzeciwiali i bluźnili, otrząsnął swe szaty i powiedział do nich: „Krew wasza na waszą głowę, jam nie winien. Od tej chwili pójdę do pogan”.
Odszedł stamtąd i poszedł do domu pewnego „czciciela Boga”, imieniem Tycjusz Justus. Dom ten przylegał do synagogi. Przełożony synagogi, Kryspus, uwierzył w Pana z całym swym domem, wielu też słuchaczy korynckich uwierzyło i przyjmowało wiarę i chrzest.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie oglądać, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie”.
Wówczas niektórzy z Jego uczniów mówili miedzy sobą: „Co to znaczy, co nam mówi: «Chwila, a nie będziecie Mnie oglądać, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie»; oraz: «Idę do Ojca»?” Powiedzieli więc: „Co znaczy ta chwila, o której mówi? Nie rozumiemy tego, co mówi”.
Jezus poznał, że chcieli Go pytać, i rzekł do nich: „Pytacie się jeden drugiego o to, że powiedziałem: «Chwila, a nie będziecie Mnie oglądać, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie»? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość”.
Misję w Koryncie uważa się za jedną z trudniejszych, spośród wszystkich, podejmowanych przez Pawła. Miasto to uchodziło za zdeprawowane, a o skali trudności może świadczyć fakt, że w którymś momencie Jezus osobiście – poprzez widzenie – podtrzymywał Pawła na duchu. Paweł natomiast, wiedziony wezwaniem Ducha Świętego, nie unikał także takich trudnych wyzwań. Dlatego przybył właśnie tam.
Tam znalazł jakieś „przyjazne dusze”, Akwilę i Pryscyllę, i zaczął z nimi wyrabiać namioty, bo akurat na tym rzemiośle się znał. W ten sposób sam zarabiał na swe utrzymanie, o czym także wspomina kilka razy w swoich Listach. Nie musiał tego robić, bo z racji pełnionej posługi w społeczności chrześcijan, miał prawo do utrzymania z jej strony – i korzystał z tego niejednokrotnie – ale niekiedy podejmował także pracę zarobkową.
Jak dzisiaj słyszymy, raczej nie trwało to zbyt długo, bowiem kiedy Sylas i Tymoteusz przyszli z Macedonii, Paweł oddał się wyłącznie nauczaniu i udowadniał Żydom, że Jezus jest Mesjaszem.
Zapewne nasuwa nam się tu skojarzenie z inną, nieco podobną sytuacją, kiedy to Apostołowie oddali się wyłącznie nauczaniu, a ustanowili siedmiu Diakonów, aby ci rozdawali jałmużnę i pomagali potrzebującym. Jedno i drugie wydarzenie jasno pokazuje, jak bardzo wysoko pierwsi Pasterze Kościoła cenili sobie właśnie tę podstawową dla siebie posługę. Jak bardzo ważne było dla nich głoszenie Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie!
Zwłaszcza, że przynosiło to naprawdę dobre i liczne owoce. W zakończeniu dzisiejszego pierwszego czytania słyszymy, iż nawet przełożony miejscowej synagogi, Kryspus, uwierzył w Pana z całym swym domem, wielu też słuchaczy korynckich uwierzyło i przyjmowało wiarę i chrzest.
Naturalnie, nie zawsze było tak słodko i miło. Kiedy tylko bowiem zaczął Paweł głosić swoje orędzie, Żydzi sprzeciwiali i bluźnili. I tutaj rzecz ciekawa: Paweł wcale nie nalegał na nich, żeby uwierzyli, żeby posłuchali, żeby może jeszcze przemyśleli te sprawy – nic z tych rzeczy! Jak słyszymy, otrząsnął swe szaty i powiedział do nich: „Krew wasza na waszą głowę, jam nie winien. Od tej chwili pójdę do pogan”. Uważa się, że to właśnie takie postawy jego rodaków – także tych z Koryntu – wzmacniały w nim przekonanie, że powinien się w większym stopniu zwracać do pogan i im głosić Dobrą Nowinę. Skoro Żydzi odrzucają to, z czym do nich wychodzi, to trudno. Odpowiedzialność spada na nich samych!
Myślę, że wszyscy dostrzegamy, jak bardzo Paweł był zdeterminowany w podejmowaniu każdego koniecznego działania, oby tylko słowo Boże mogło być głoszone. Nie bał się iść do trudnego środowiska, nie wahał się też w podjęciu pracy zarobkowej – nie uważał jej za zbyt „pospolitą”, jak na człowieka o jego wykształceniu – wreszcie: nie miał żadnych oporów w postawieniu sprawy negatywnego nastawienia Żydów na „ostrzu noża” i ostatecznie w pozostawieniu ich samych z ich tępym oporem.
Paweł bardzo konsekwentnie realizował swój plan, podejmując takie działania, jakie w danym momencie były konieczne. W tym wszystkim zaś – słuchał natchnień Ducha. Był w swym działaniu z jednej strony zdecydowany i konsekwentny, z drugiej – elastyczny, gdy idzie o kolejność czy dobór odpowiednich czynności do czasu i sytuacji. W ten sposób dobrze wykorzystywał czas, jaki dał mu Pan dla wypełnienia tejże misji.
Można powiedzieć, że nie zmarnował żadnej okazji – i nie zmarnował ani jednej chwili – by stojące przed nim zadanie zrealizować. To o tyle ważne, że cały czas, jaki człowiek na tym świecie ma do dyspozycji, jest od Boga i tak naprawdę całe życie człowieka na tym świecie – ile by ono nie trwało – jest tylko chwilą w oczach Bożych. Na tle wieczności – jest chwilą.
Mocno to wybrzmiało w dzisiejszej Ewangelii. Jezus właśnie o chwili mówi w odniesieniu do swojej obecności wśród uczniów i powtórnego swego przyjścia. Jedno od drugiego ma oddzielać chwila… Co ciekawe, całe to sformułowanie w dzisiejszym, dość krótkim fragmencie ewangelicznym, pada aż trzy razy! Najpierw wypowiada je Jezus, potem uczniowie, a potem znowu Jezus, odczytujący myśli swoich uczniów.
Tak, jakby chciał, żeby to mocno wybrzmiało, żeby mocno wpisało się do świadomości zarówno ówczesnych słuchaczy, jak i do naszej świadomości. Żeby to sformułowanie: jeszcze chwila… mobilizowało nas do dobrego działania i do intensywnego działania.
Właśnie w taki sposób swoją misję realizował Paweł – jak to dziś i nie tylko dziś słyszymy. On swoją posługę pełnił tak intensywnie i konsekwentnie, jakby ciągle słyszała gdzieś, w głębi serca, te słowa: jeszcze chwila…
Moi Drodzy, my też nie wiemy, ile tych chwil jest przed nami. A nawet, gdyby ich było jeszcze bardzo wiele w tym ziemskim życiu, to czy miałoby to oznaczać, że niektóre – albo i wiele z nich – można zmarnować? Całe nasze życie jest chwilą – na tle wieczności.
Niech więc każda chwila naszego życia będzie na chwałę Bożą, będzie przeżyta mądrze, wykorzystana do końca; niech będzie „po coś”… Żyjmy po Bożemu – i dla Boga – w każdej chwili. Nawet, jeśli miałoby nas to kosztować spełnienie się tej zapowiedzi Jezusa: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił; to jednak nie zapominajmy o następnym zdaniu: Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. Czas przeżyty mądrze i wykorzystany w całości dla Boga – owocuje wielką radością. Nie tylko wieczną. Już tutaj, na ziemi, daje wielką satysfakcję i poczucie spełnienia.
Czy mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że dobrze wykorzystuję – a przynajmniej: staram się wykorzystywać – każdą chwilę? Z Bogiem – i dla Boga?…
Niech wzorem takiego właśnie przeżywania swojej doczesności – jako drogi ku Niebu – będzie dla nas Patron dnia dzisiejszego, Święty Biskup Eugeniusz de Mazenod.
Karol Józef Eugeniusz de Mazenod urodził się 1 sierpnia 1782 roku, w Aix, stolicy Prowansji. Następnego dnia otrzymał Chrzest. Jego ojcem był Karol Antoni de Mazenod, prawnik i prezes izby rozrachunkowej w Aix; matką – Maria Róża Joannis, córka profesora Akademii Królewskiej. Kiedy Eugeniusz miał dziewięć lat, wybuchła rewolucja francuska. Ojciec nie chciał narażać życia swojego i rodziny, dlatego w 1791 roku potajemnie opuścił Francję i udał się najpierw do Nicei, potem do Turynu.
W wieku dziesięciu lat, Eugeniusz przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Z Turynu państwo Mazenodowie przenieśli się do Wenecji. Wreszcie, po chwilowym zatrzymaniu się w Neapolu, znaleźli się – w 1798 roku – w pałacu królewskim w Palermo. Schronienia udzieliła im jedna z pań dworu królewskiego. Eugeniusz powrócił do Francji w 1802 roku.
Syn przeżył jednak drugą, o wiele boleśniejszą tragedię: rozwód rodziców. Pozostał sam, gdy miał dwadzieścia lat. Postanowił wejść w związek małżeński, ale nie mógł zdecydować się na wybór odpowiedniej dla siebie osoby. Przeżywał też kryzys duchowy: owładnęły nim wątpliwości religijne. Czytał dzieła wytrawnych teologów katolickich i to one wyprowadziły go z ciemności do wiary. Modlił się w tym czasie bardzo wiele.
W Wielki Piątek 1807 roku, przeżył swoje nawrócenie i postanowił zostać kapłanem. Zapisał się więc – w 1808 roku – do seminarium Świętego Sulpicjusza w Paryżu. Po jego ukończeniu nie chciał jednak przyjąć święceń z rąk kardynała Maury, który rządził diecezją paryską bez kanonicznej instalacji jako zwolennik Napoleona. Eugeniusz udał się więc do Biskupa Amiens i z jego rąk otrzymał święcenia prezbiteratu, w dniu 21 grudnia 1811 roku. Miał wtedy dwadzieścia dziewięć lat.
Biskup poznał się na niezwykłych zaletach neoprezbitera i chciał go zatrzymać, a nawet proponował mu urząd wikariusza generalnego. Otwierała się więc przed młodym kapłanem kariera kościelna. Eugeniusz jednak podziękował Biskupowi za zaufanie i oddał się pracy wśród najuboższych miast i wsi: głosił z zapałem misje i rekolekcje. Były one jak najbardziej na czasie, gdyż od XVIII wieku lud francuski, przeżarty propagandą encyklopedystów, popadł w zupełną obojętność i ignorancję religijną.
Niedługo przyłączyło się do Mazenoda kilku podobnie apostolsko nastawionych kapłanów. W 1816 roku, zamieszkali razem w pokarmelickim klasztorze w Aix, wiodąc życie wspólne. Do misji, które prowadził, wniósł Eugeniusz dwie nowości: przed misją obchodzono poszczególne domy z zachętą do odprawienia misji. Ponadto wprowadził zwyczaj, że w czasie misji była do dyspozycji sala, w której zbierano ochotników i dyskutowano na interesujące ich tematy.
W dwa lata potem, w roku 1818, Eugeniusz de Mazenod złożył śluby zakonne, a wraz z nim uczyniło to ośmiu ojców i kleryków. Nowe zgromadzenie w roku 1826 zatwierdził Papież Leon XII. Wówczas ta młoda rodzina zakonna, zgodnie z wolą papieża, przyjęła nazwę „Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej” (OMI).
W roku 1823, został nasz Patron mianowany wikariuszem generalnym w Marsylii. Zaproponował mu tę godność i urząd jego stryj, Fortunat de Mazenod, Biskup Marsylii. Świątobliwy kapłan zgodził się w nadziei, że będzie mógł się w ten sposób przysłużyć nie tylko diecezji, ale również młodemu zgromadzeniu. Spotkał go jednak właśnie dlatego bolesny zawód.
W szeregach zgromadzenia znaleźli się malkontenci, którzy zaczęli zarzucać Założycielowi, że dla godności i dla zaspokojenia ambicji władzy zaniedbał własne zgromadzenie, narzucając członkom regułę, której sam nie zachowuje. Wtedy Eugeniusz zdecydował się na stanowczy krok: usunął niezadowolonych.
Kiedy jednak ferment pozostał i nadal się szerzył, Ojciec Eugeniusz zwołał całe zgromadzenie, wygłosił osobiście rekolekcje, po nich nakazał zgaszenie świateł, rozebrał się do pasa i „wśród powszechnego płaczu i łkania obecnych biczował się do krwi”. Gdy wszyscy wychodzili z sali, położył się na progu, „nakazując wszystkim w imię posłuszeństwa, żeby po nim deptali nogami”. Było to w roku 1824. Nauka poskutkowała, zakon przetrwał.
W roku 1840, stryj Mazenoda złożył dymisję i na jego miejsce Stolica Apostolska mianowała ordynariuszem Marsylii właśnie Eugeniusza, dotąd Biskupa pomocniczego. Z całą energią nowy Biskup zabrał się do odbudowy moralnej tej portowej diecezji. Wystawił katedrę i gmach seminarium duchownego. Zainicjował sanktuarium maryjne Notre Dame de la Garde, które do dziś jest chlubą miasta, górując z pobliskiego wzgórza nad Marsylią. Szczególną uwagę poświęcił grupom cudzoziemców, pozbawionych dotąd opieki religijnej.
W tak rozlicznych zajęciach biskupich nie zapomniał o własnym zgromadzeniu. W 1841 roku, Biskup Montrealu przybył do Marsylii, by prosić o misjonarzy. Założyciel natychmiast posłał mu sześciu swoich synów duchowych. Najpierw pracowali oni wśród francuskich emigrantów, a od roku 1845 rozpoczęli na dalekiej północy pracę wśród robotników leśnych i Indian. Dzieło tak pięknie zaczęło się rozwijać, że już w trzy lata potem Papież Pius IX otworzył wikariat. Ordynariuszem został mianowany pierwszy oblat.
Eugeniusz żądał dokładnych wiadomości o pracy misyjnej, posyłał wszelkiego rodzaju pomoc, gratulował sukcesów, zachęcał do wytrwania. Praca na tych niezmierzonych kanadyjskich obszarach była bardzo ciężka. Misjonarzom dokuczało też nieznośnie zimno obszarów podbiegunowych i prymitywność życia ludności tubylczej.
Dzieło wielkiego serca spotkało się z pełnym uznaniem i powszechnym podziwem. Cesarz Napoleon III posłał Eugeniuszowi order Legii Honorowej i mianował go senatorem państwa. Przedstawił także kandydaturę Biskupa Marsylii do purpury kardynalskiej. Papież Pius IX mianował Eugeniusza asystentem tronu papieskiego i posłał mu paliusz arcybiskupi.
Zgromadzenie zakonne rozwijało się intensywnie. Oblaci pracowali gorliwie niemal we wszystkich częściach Kanady, a zwłaszcza na jej terenach północnych, dotąd najbardziej zaniedbanych. Także w Południowej Afryce i na Cejlonie, na Sri Lance. Do Polski oblaci przybyli w roku 1920.
Pełen zasług, Eugeniusz zmarł w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat, w dniu 21 maja 1861 roku, w godzinach porannych, kiedy jego synowie duchowi śpiewali „Salve Regina”. Do chwały ołtarzy wyniósł sługę Bożego Papież Paweł VI, w roku świętym 1975, a kanonizował go Papież Jan Paweł II, w roku 1995.
A oto słowa samego naszego Patrona, zapisane w liście pasterskim na Wielki Post 1860 roku:
„Czyż jest rzeczą możliwą oddzielić naszą miłość do Jezusa Chrystusa od miłości do Jego Kościoła? Te dwie miłości się przenikają: miłować Kościół znaczy miłować Jezusa Chrystusa – i odwrotnie.
Miłujemy Chrystusa w jego Kościele, gdyż jest On jego nieskalaną Oblubienicą, która wyszła z Jego boku, otwartego na krzyżu, jak Ewa wyszła z Adama. Poprzez Wcielenie Słowo Boże zjednoczyło się z ludzką naturą i to zjednoczenie jest tak doskonałe, że w Człowieku – Bogu jest tylko jedna Osoba, to znaczy osoba Słowa.
Jednak cały rodzaj ludzki, reprezentowany przez jednego ze swoich członków, to znaczy przez nowego Adama, którym jest Jezus Chrystus, został powołany przez miłosierdzie Najwyższego do pełnego uczestnictwa w tej niewypowiedzianej jedności natury Boskiej i natury ludzkiej w osobie Słowa, które stało się ciałem.
Jezus Chrystus miał dokonać mistycznego włączenia w siebie synów ludzkich, aby tworzyć z nimi jedno ciało, pozostawiając jednak własną osobowość każdemu z tych, którzy z Nim się jednoczą. A ponieważ w Chrystusie jest tylko jedna Osoba, wszyscy chrześcijanie mogą tworzyć z Nim tylko jedno ciało, którego On jest Głową, a oni członkami.
Kościół jest ceną krwi Jezusa Chrystusa oraz przedmiotem nieskończonej miłości, jaką On miłuje ludzi. Chrystus umiłował Kościół bardziej niż własne życie i dlatego jest On drogi Bogu Ojcu, który umiłował go przed wszystkimi wiekami i wydał za niego swego Jednorodzonego Syna: Sic Deus dilexit mundum ut Filium suum unigenitum daret (J 3, 15).
Dla niego również zstąpił Duch Święty, obiecany przez Bożego Zbawcę, aby się z nim złączyć i nigdy nie rozdzielić, aby go inspirować, oświecać, kierować nim i go wspierać oraz dokonywać w nim dzieł Bożych.
Wszyscy, którzy są członkami Kościoła, żyją w duchowym domu Boga, albo raczej oni sami stanowią ten dom, będący olbrzymią świątynią, do której ma wejść cały wszechświat i którego wszystkie kamienie są żywe. Świątynia ta jest przedsionkiem oraz obrazem świątyni wieczności. Zarówno w jednej, jak i w drugiej, Oblubieniec obdarowuje Oblubienicę bogactwem swojej miłości. Bóg sam wybudował ten dom przy pomocy Boskiego cementu.
Teraz zatem, moi drodzy Bracia, pragnę was zapytać, czy brak synowskiej miłości względem Oblubienicy Jezusa Chrystusa, którą On nam dał za Matkę, czy brak miłości do rodziny Boga – Człowieka, do jego żywego domu, do Jego ziemskiego miasta, obrazu miasta wiecznego, Jego Królestwa, czy brak miłości do jego owczarni, którą sam założył; krótko mówiąc: czy brak miłości do dzieła, które było przedmiotem wszystkich Jego trudów i w którym ma całe swoje upodobanie – nie jest brakiem miłości do Niego samego?
Czy nie oznacza to odrzucenia zamysłów Jego miłosierdzia, praw Jego miłości i panowania? Czy nie jest to odrzucenie Jego samego jako Zbawiciela i Odkupiciela ludzkości, Zwycięzcy piekła i śmierci, suwerennego Pana, któremu zostały dane w dziedzictwo wszystkie narody ziemi?”
Słuchając głębokich refleksji Świętego Biskupa Eugeniusza de Mazenod, śledząc też koleje jego intensywnego życia, a wcześniej jeszcze wsłuchując się uważnie w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy raz jeszcze, czy każdą chwilą swojego życia coraz bardziej jednoczę się z Jezusem i coraz bardziej buduję Jego Kościół?…
Do M… Nie będzie to poezja Adama Mickiewicza , jeno moje serdeczne życzenia;
Miej swe serce otwarte na to czym chce obdarzyć Cię Duch Święty, bo te Jego siedem darów z których świadomie korzystamy w swoim życiu, zaowocują w nas; miłością, radością, pokojem, cierpliwością, uprzejmością, dobrocią, wiernością, łagodnością i opanowaniem. Życzę więc Ci pięknego życia z Bogiem i drugim człowiekiem.
Anniu nie potrzebuje poezji Adama Mickiewicza a za twoje szczere życzenia serdecznie dziękuje.Księdzu Jackowi również dziekuje za pamięć i życzenia oraz za dobre słowo i to nie jedno.Pozdrawiam
Niestety ostatnio czyyam blog z kilkudniowym opóźnieniem, z tego powodu dołączam do urodzinowych życzeń dla M dopiero dzisiaj. Wszystkiego najlepszego! Szczęść Boże!
Niech Pan błogosławi naszej drogiej Jubilatce!
xJ
Dziękuję Księdzu Jackowi za przypomnienie, że dziś czas zacząć Nowennę do Ducha Świętego. Moja Wspólnota po długiej przerwie spotka się na Eucharystii i adoracji Najświętszego Sakramentu we wigilię Zesłania Ducha Świętego a ja dziś adorując Najświętszy Sakrament po porannej Mszy Świętej modliłam się za młodzież, kleryków, diakonów i kapłanów diecezji włocławskiej właśnie modlitwami do Ducha Świętego. Dziś też w tej samej intencji mam post o chlebie i wodzie.
Duchu Święty potrzebujemy Ciebie jak tlenu.
Oj, tak… Bardzo potrzebujemy!
xJ
Dziękuje Robert.
Pozdrawiam Wszystkich!
xJ