Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Karol Orłowski, nasz poprzedni Gospodarz w Szklarskiej Porębie. Dziękując za wielką życzliwość i naszą wieloletnią przyjaźń, życzę obfitości Bożego błogosławieństwa! I zapewniam o modlitwie!
Dzisiejszy dzień to również imieniny Jana Pawła II. Niech to będzie dobrą okazją do modlitwy – przez wstawiennictwo tegoż Świętego Solenizanta – o Bożą pomoc i zmiłowanie w tych wszystkich trudnych sprawach, które przeżywamy.
Moi Drodzy, nieustająco zachęcam do włączania się w RÓŻANIEC DO GRANIC NIEBA. Pierwsze podsumowania mówią o naprawdę wielkiej rzeszy modlących się wspólnie. A wciąż dołączają nowi. Wiele Osób nie zarejestrowało się, a przecież się modlą. Jest nas zatem naprawdę wielu! W Polsce – i poza jej granicami! To wspaniale! To wielka nadzieja dla nas i dla całego świata. Zachęcajmy więc innych! W każdej chwili można i warto dołączyć. Nie wypuszczajmy różańca z rąk!
Szczególnie proszę tych, którzy ciężko przeżywają obecną sytuację, chociażby z powodu zmartwień, wywołanych chorobą swoich najbliższych. Nie wypuszczajcie różańca z rąk! Skończycie jeden – zaczynajcie następny. Aż Boży pokój powróci do serca. W takich trudnych chwilach zwykle niełatwo coś robić, czytać czy myśleć o czymkolwiek innym. Najlepszym rozwiązaniem wówczas jest taka uparta modlitwa – takie wytrwałe i nieustępliwe szturmowanie bram Nieba o pomoc i nadzieję. Warto też czytać – tak po prostu, spokojnie, strona po stronie – Pismo Święte. Tą drogą także Boży pokój do serca powraca.
Pamiętajcie! Bogu cała ta sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. On nad wszystkim panuje! I przyjdzie Boże zmiłowanie – na pewno! Przyjdzie ulga, zajaśnieje światło, powróci radość. Bo nikt, kto zaufał Panu, nigdy nie został zawiedziony! Dlatego ufajmy! Nie traćmy nadziei! Musimy przetrwać ten czas próby i dobrze zdać egzamin z naszej wiary! Modlę się za Was – i proszę Was o modlitwę za mnie. Przypominam o naszej łączności o godzinie 20:00.
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 31 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Karola Boromeusza, Biskupa,
4 listopada 2020.,
do czytań: Flp 2,12–18; Łk 14,25–33
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO FILIPIAN:
Umiłowani moi, skoro zawsze byliście posłuszni, zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem nie tylko w mojej obecności, lecz jeszcze bardziej teraz, gdy mnie nie ma. Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą.
Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań, abyście się stali bez zarzutu i bez winy jako nienaganne dzieci Boże pośród narodu zepsutego i przewrotnego. Między nimi jawicie się jako źródła światła w świecie. Trzymajcie się mocno Słowa Życia, abym mógł być dumny w dniu Chrystusa, że nie na próżno biegłem i nie na próżno się trudziłem.
A jeśli nawet krew moja ma być wylana przy ofiarniczej posłudze około waszej wiary, cieszę się i dzielę radość z wami wszystkimi: a także i wy się cieszcie i dzielcie radość ze mną.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: «Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć».
Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.
Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”.
Prawdą jest, że nie Paweł Apostoł, a sam Bóg jest w sercach wiernych Filipian sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą. To On sam pobudził ich do wiary i rozbudził w nich wiarę. Owszem, dokonało się to dzięki posłudze Apostoła, ale to Bóg jest Źródłem i pierwszą Inspiracją wiary i całego tego dobra, jakie stało się ich udziałem. Dlatego Paweł słusznie zachęca, aby stale zabiegali o swoje zbawienie nie tylko w jego obecności, ale także gdy nie ma go z nimi. Bo to nie dla niego trwają oni w wierze i w Kościele.
Owszem, dla niego są dumą i radością, ale muszą być świadkami wiary dla wszystkich wokół, dlatego Apostoł zachęca ich: Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań, abyście się stali bez zarzutu i bez winy jako nienaganne dzieci Boże pośród narodu zepsutego i przewrotnego. Między nimi jawicie się jako źródła światła w świecie. Trzymajcie się mocno Słowa Życia, abym mógł być dumny w dniu Chrystusa, że nie na próżno biegłem i nie na próżno się trudziłem.
Jakoś nam znajomo brzmią te słowa o «narodzie zepsutym i przewrotnym», wśród którego chrześcijanie rozwijają swoją wiarę, ale też dają o niej świadectwo. Jakbyśmy wiedzieli, o kim mowa… Bo dzisiaj również przychodzi chrześcijanom w takim otoczeniu i w takim kontekście swoją wiarę wyznawać i praktykować. Ale to oznacza, że już wtedy, dwa tysiące lat temu, otoczenie nie sprzyjało uczniom Chrystusa. Czyli – co by nie mówić – sytuacja się nie zmieniła!
Owszem, szczegółowy kontekst społeczny i historyczny jest inny, ale zarówno wtedy, jak i dzisiaj, uczniowie Jezusa Chrystusa jawią się jako źródła światła w świecie. O tym, jak bardzo dzisiejszy świat, spowity mrokiem grzechu, pesymizmu, strachu, wzajemnej nienawiści – potrzebuje choćby promyka nadziei, chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Świat totalnie pogubił się we wszystkim, układając swoje funkcjonowanie bez Boga, z pominięciem Jego zasad, dlatego każde trudniejsze doświadczenie wywołuje lęk, a wręcz przerażenie.
I właśnie w taki kontekst chrześcijanie, czyli uczniowie Jezusa Chrystusa, Jego przyjaciele i wyznawcy, mają wnosić światło. Swoim życiem, swoją postawą, swoją modlitwą, swoją przyjaźnią z Jezusem! Szczególnie w naszych czasach – jawią się oni jako źródła światła w świecie.
A czynią to – a przynajmniej powinni – w ten sposób, że swoimi codziennymi wyborami moralnymi pokazują, co w życiu ma naprawdę wartość! Co jest najważniejsze – kto jest najważniejszy! O tym mówi Jezus w dzisiejszej Ewangelii, w mocnych słowach: Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
Oczywiście, my już dzisiaj wiemy, że nie chodzi o dosłownie rozumianą nienawiść wobec najbliższych. My ich mamy kochać i żyć z nimi w zgodzie. Chodzi o hierarchię wartości i ważności: nikt i nic nie może w naszym sercu zająć miejsca Boga! To z Nim w jedności, mamy brać swój codzienny krzyż – i iść za Nim! Takiej postawy dzisiaj potrzeba – i taka postawa to jest właśnie światło dla świata.
Cały ten bowiem bałagan, jaki panuje wokół nas, właśnie stąd się bierze, że to nie Bóg jest na pierwszym miejscu w sercach wielu osób, a inni ludzie lub inne wartości, a poza tym – wielu może by i w tego Boga jakoś tam wierzyło, gdyby to nie wiązało się z żadnym wyrzeczeniem, poświęceniem, ofiarą… Gdyby chodziło o chrześcijaństwo bez krzyża. Takiego jednak chrześcijaństwa nie ma!
Jezus podsumowuje dzisiejszą swoją wypowiedź ewangeliczną bardzo jednoznacznym stwierdzeniem: Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem.
Zrzućmy więc z siebie cały ten balast spraw, swoich „nieomylnych” opinii, złych przyzwyczajeń, niedobrych nawyków – a więc to wszystko, co blokuje nam drogę do Jezusa! Powierzmy mu nasze troski i kłopoty, bóle i zmartwienia, a więc nasz codzienny krzyż – nie próbujmy dźwigać go sami. I oddajmy się Mu bez reszty, oddajmy się w Jego ręce!
Uwierzmy, że bez Niego na pewno sobie nie poradzimy. Codziennie, w szczerej i ufnej modlitwie, powierzajmy Mu swoje życie, prośmy o pomoc, dziękujmy za to, co nam daje, przepraszajmy za grzechy. Nie odstępujmy Go na krok! Przekonamy się, że dobrze na tym wyjdziemy. A nasza postawa będzie źródłem światła i nadziei dla naszego otoczenia.
Tak, jak postawa Patrona dnia dzisiejszego, Świętego Karola Boromeusza, Biskupa.
Urodził się on we Włoszech, na zamku Arona, w dniu 3 października 1538 roku, jako syn arystokratycznego rodu. Jego ojciec wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich, stając się w ten sposób dla Karola – nawet wówczas, gdy był on już Kardynałem – ideałem życia chrześcijańskiego.
Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie siedem lat, miejscowy biskup dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła Karolowi matka. Dla zapewnienia mu odpowiednich warunków, gdy miał lat dwanaście, mianowano go opatem w rodzinnej miejscowości. Nie przyjął jednak tego daru z entuzjazmem, natomiast wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na rzecz ubogich.
Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu, wyjechał zaraz na uniwersytet do Pavii, gdzie odbył studia z prawa kościelnego i cywilnego, zakończone w 1559 roku podwójnym doktoratem. W tym samym roku jego wuj został wybrany na Papieża, przyjmując imię: Pius IV. Za jego przyczyną, Karol trafił do Rzymu, gdzie w dwudziestym trzecim roku życia, został mianowany Kardynałem i arcybiskupem Mediolanu, mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później, w roku 1563.
W latach następnych, Papież mianował siostrzeńca Kardynałem – protektorem Portugalii, Niderlandów, a więc Belgii i Holandii, oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i Archiprezbiterem Bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Oczywiście, nie da się ukryć, iż było to jawne nadużycie, jakie wkradło się do Kościoła w owym czasie. Ale Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu.
Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo, jak mnich. Wkrótce stał się pierwszą po Papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go nawet „okiem Papieża”. Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć, nie miał bowiem żadnego względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego stanowczo usuwał ludzi niegodnych i karierowiczów.
Takie postępowanie zjednało mu – co oczywiste – licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego Papieża, Świętego Piusa V – co dokonało się w roku 1567 – musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Stał się faktycznym pasterzem swojej owczarni.
Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 roku otworzył wyższe seminarium duchowne. W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Przeprowadził też w swojej diecezji dokładną i wnikliwą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą.
Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego, zwołał aż trzynaście synodów diecezjalnych i pięć prowincjonalnych.
Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiowania na wyższych uczelniach, założył przy uniwersytecie w Pavii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej. Był fundatorem sierocińców oraz przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet.
Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, Kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichrze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 roku niósł pomoc chorym, organizując posiłek dla siedemdziesięciu tysięcy osób dziennie. Ponadto, zaopatrywał umierających, oddając cierpiącym dosłownie wszystko. Oddał im nawet własne łóżko!
W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad osiemnaście tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, w czasie której sam szedł boso ulicami Mediolanu.
Warto tu jeszcze dodać, że ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był estetą, znał się na sztuce, pięknie grał na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne.
Największą zasługą Karola był jednak doprowadzenie do końca Soboru Trydenckiego. Sobór ten bowiem, rozpoczęty z wieloma nadziejami, z powodu złej organizacji wlókł się zbyt długo, bo aż osiemnaście lat: od roku 1545 do 1563. I dopiero dzięki interwencji naszego dzisiejszego Patrona, udało się dokończyć obrady. Na Soborze tym dyskutowano o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów – i gruntownie je wyjaśniono.
W dziedzinie dyscypliny kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych; wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację.
Większość z tych uchwał wprowadzono z inicjatywy Kardynała Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji Kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały Soboru były wszędzie zastosowane.
Zmarł w Mediolanie, w nocy z 3 na 4 listopada 1584 roku, wskutek febry. Pozostawił po sobie znaczny dorobek pisarski. Kanonizował go Papież Paweł V, w roku 1610. Relikwie Świętego spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej.
A oto mała „próbka” jego duchowości, którą wyczytamy z jego własnych słów, wygłoszonych w czasie jednego z synodów. Mówił wówczas tak: „Wszyscy wprawdzie, przyznaję, jesteśmy słabi, ale Pan Bóg udzielił nam środków, z których jeśli tylko zechcemy, możemy łatwo skorzystać. Spójrzmy więc na kapłana, który wie, że wymaga się od niego świętości życia, wstrzemięźliwości i anielskich obyczajów w postępowaniu. Chciałby tego wszystkiego, ale nie myśli o zastosowaniu prowadzących ku temu środków: postu, modlitwy, unikania złych i szkodliwych rozmów oraz niebezpiecznych poufałości.
Kto inny narzeka, że gdy przychodzi, aby się modlić czy też sprawować ofiarę Mszy Świętej, od razu cisną się mu na myśl tysiące spraw, które odrywają go od Boga. Ale zanim udał się do chóru, zanim rozpoczął Mszę Świętą, cóż czynił w zakrystii, jak się przygotował, jakie zastosował środki do zachowania skupienia?
Chcesz, abym cię pouczył, w jaki sposób możesz skutecznie postępować w cnocie; w jaki sposób, jeśli byłeś skupiony w chórze, następnym razem możesz być jeszcze bardziej uważny, a twoja modlitwa jeszcze milsza Bogu? Posłuchaj, co powiem. Jeśli płomień Bożej miłości zapalił się już w tobie, nie odsłaniaj go pochopnie, nie chciej wystawiać go na wiatr. Pilnuj ognia, aby nie zagasł i nie utracił swego ciepła. Oznacza to: uciekaj, jak dalece możesz, przed rozproszeniami, trwaj w skupieniu przed Bogiem, unikaj próżnych rozmów.
Polecono ci głosić i nauczać? Ucz się i przykładaj do tego, co niezbędne do sprawowania tego urzędu! Staraj się przede wszystkim, abyś przepowiadał życiem i obyczajami, aby inni nie szydzili z twych słów i nie potrząsali głowami, widząc, że co innego głosisz, co innego zaś czynisz.
Jesteś duszpasterzem? Nie chciej z tego powodu zaniedbywać siebie samego i nie udzielaj się tak bardzo wokoło, aby dla ciebie już nic nie zostało. Masz bowiem pamiętać o duszach, którym przewodzisz, ale nie tak, abyś zapomniał o swojej własnej.
Pamiętajcie, bracia, że nic nie jest tak potrzebne ludziom Kościoła, jak modlitwa myślna. Ona to poprzedza wszystkie nasze czynności, towarzyszy im i po nich następuje. […] Jeśli udzielasz Sakramentów – myśl, bracie, o tym, co czynisz. Jeśli odprawiasz Mszę Świętą, zastanów się, co ofiarujesz. Śpiewasz w chórze? Pomyśl, z kim rozmawiasz i o czym mówisz. Jeśli jesteś kierownikiem dusz, pamiętaj, czyją krwią zostały oczyszczone, […].
W taki sposób potrafimy łatwo przezwyciężyć niezliczone przeszkody, których doświadczamy każdego dnia […] i otrzymamy moc rodzenia Chrystusa w nas samych oraz w innych.” Tyle ze słów naszego Patrona.
Wpatrując się w przykład jego świętości i słuchając jego słów, ale też słuchając Bożego słowa dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zapytajmy samych siebie, czy chcąc jak najwięcej w swoim życiu osiągnąć – w dziedzinie duchowej, intelektualnej, ale także tej materialnej – staramy się to osiągać we współpracy z Jezusem i pod natchnieniem Ducha Świętego, czy jedynie o własnych siłach? Czy mamy odwagę i pokorę, by oddać się bez reszty w ręce dobrego Boga?…
Mnie osobiscie bardzo boli, jak rozmawiam z ludzmi, których widuję w Kościele, a przede wszystkim z matkami, które twierdzą ze urodziły swoje dzieci że, ciązy nie usunęły i raczej tego by nie zrobiły, bo są przeciw aborcji ale puentują to NA KONIEC ze, „wybór musi być”. Nie wiem…wogóle tego nie rozumiem…jedno przeczy drugiemu…..To jest wspóuczestnictwo w grzechu na zasadzie ” ja nie zrobię” ale Ty masz przyzwolenie…rób jak chcesz i żadna kara Cię nie powinna spotkać. Zapytałam taką osobę: czy w sklepie tez mam wybór : krasc albo zapłacić/? albo na ulicy wbić nóż przechodniowi?…..i usłyszałam odpowiedz: Tak!!! Ale tak myślę, że chyba wszystko się ludziom pomieszało…..
Jeszcze jedeno co mnie uderzyło…jak na fb zobaczyłam zdjęcie mojej znajomej ( też w kazda niedzielę jest w Kosciele)w asyscie małych córeczek , po obu stronach i ten piorun czerwony (znak)….i rzeczywiscie taki widok uderzył we mnie jak piorun…..I nie wiem jak rozmawiać z ludzmi…i czasami brakuje mi argumentów , jak widzę bezsens i tłumaczenie drugiej strony, ze jednak w sklepie tez jest przyzwolenie , bo kradną…., na ulicach zabijają…..Tak, tylko to co w sklepie czy na ulicach jest prawnie zakazane i karane….i ludzie nie zastanawiają się, co by było gdyby nie było zakazane…..Dlatego, też po wyrażeniu swojej opinii i kilku zdanich kończę rozmowę, ale zastanawiam się czy nie za szybko chowam głowę w piaek…..Na prawde nie wiem jak postapić….I tu chciałąm podsumować, ze zgadzam się w pełni ze słowami Księdza; ze dużo by było ludzi wierzacych, gdyby od nich nic nie wymagano…
Odnosząc się do czerwonego pioruna, znaku którym obecnie ludzie próbują wg mnie zastąpić krzyż można wiele powiedzieć.
Prawdą jest, że ogromnie wielka liczba ludzi deklarujących się jako katolicy, boi się dzisiaj znaku krzyża, a raczej konsekwencji jego wyboru, dlatego szukają innych znaków, które definiują ich poglądy i przekonania. Błyskawica daje wybór, „czysto” ludzki pomijając Pana Boga i omijając drogę krzyża tym samym odrzucając Dekalog i naukę Kościoła.
Od samego mału, dzieci są uczone różnych zabobonów i przesądów. Pracując w sklepie z dewocjonaliami, doświadczam tego każdego dnia. Krzyż, który powinien być dla nas ludzi wierzących symbolem zwycięstwa nad śmiercią i znakiem naszej wiary, stał się dla wielu znakiem najbardziej nieporządanym i zaczął przeszkadzać w domu, w pracy i w życiu codziennym. Zamiast znaków przynależności do wiary katolickiej jest za to mnóstwo amuletów i różnych niepisanych instrukcji w opinii publicznej jak np. czerwona kokardka, którą niemowlakowi przyczepia się do wózka czy łóżeczka, aby je chroniła od wszelkiego zła.
Symbole i znaki zewnętrzne można zniszczyć i się z nimi nie zgadzać, ale to one zazwyczaj wyrażają i odsłaniają nasze wnętrze. Dzięki temu piorunowi, poznaliśmy tak naprawdę naszych sąsiadów, znajomych, nauczycieli, uczniów i tych wszystkich, którzy żyją obok nas. Zobaczyliśmy jak różnych wartości oczekujemy od tego świata.
Dla mnie jako ojca dwóch synów, jest to taka kontrolka ostrzegawcza, która mobilizuje mnie do wzmożonej czujności. Bądźmy bliżej naszych dzieci, zwracajmy uwagę jakie bajki oglądają, jakie książki czytają, w jakie grają gry, jakiej muzyki słuchają, o czym dyskutują na grupach społecznościowych. To wszystko ma teraz bardzo duży wpływ na ich poglądy. Nie zostawiajmy ich z tym samym sobie, ale rozmawiajmy i wyjaśniajmy.
Kontrola jest podstawą zaufania [Wlodzimierz Uljanow – Lenin].
Synowie wyrosną Ci na niewierzących. wspomnisz me słowa. Samo życie…
Wiara rodzi się z dawania świadectwa swoim dzieciom. Tak przynajmniej było i jest do tej pory w moim rodzinnym domu. Jest to sprawdzona metoda – polecam.
Jeśli chodzi o tego ww Pana, to szukam autorytetów bliższych moim poglądom.
Zgadzam się z Rafałem – jako Ojciec, winien wskazywać swoim Synom właściwą drogę. I ma prawo wymagać od tych Dorosłych, którzy mają jakikolwiek bezpośredni kontakt z Jego Synami – na przykład, jako nauczyciele w szkole – aby nie demonstrowali swoich poglądów, niezgodnych z linią wychowawczą Rodziców. Nauczyciel po prostu ma uczyć, a nie błyskać uczniom przed oczami jakimiś piorunami. I tutaj Rodzice mają pełne prawo – o ile nawet nie obowiązek – aby upomnieć takiego Nauczyciela i domagać się od niego respektowania swoich rodzicielskich praw!
Podpisuję się także pod wcześniejszą, gorzką opinią WB… Myślę, że warto podejmować dyskusję, jeżeli ma ona chociaż minimalne szanse powodzenia. Jeżeli z góry cała sprawa skazana jest na pyskówkę, to szkoda zdrowia…
W każdym razie, dziękuję WB i Rafałowi za odważne i mądre stanowisko!
Zaś Tomasz N… no, cóż – w swoim stylu… Szkoda…
xJ
Rafale, ten pan już niejednokrotnie dawał nam świadectwo, że kogo, jak kogo ale Marksa i Lenina zna wyśmienicie :).
Rzeczywiście, dość często się na nich powołuje…
xJ