Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Ksiądz Profesor Roman Krawczyk, przez cztery pierwsze lata mojej seminaryjnej formacji – Rektor naszego siedleckiego Seminarium, a do końca pobytu w Seminarium: Wykładowca Starego Testamentu; obecnie zaś – Wykładowca Uniwersytetu Przyrodniczo – Humanistycznego w Siedlcach, przy którym przyszło mi pełnić posługę Duszpasterza Akademickiego.
Dziękując Księdzu Rektorowi za wiele dobra, jakie od Niego otrzymałem, a szczególnie za dwa piękne gesty, które wobec mnie uczynił, a które pokazały mi Go jako Człowieka o naprawdę wielkiej klasie i wielkim formacie ludzkim i kapłańskim, życzę Bożego błogosławieństwa w posłudze kapłańskiej i pracy naukowej!
Urodziny natomiast przeżywa Magda Martyniuk, należąca w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot.
Oboje świętujących zapewniam o modlitwie!
Moi Drodzy, jutro na naszym forum – jak co piątek – słówko z Syberii! Czekamy z radością i uwagą!
Teraz zaś zapraszam Wszystkich do wsłuchania się w Boże słowo i odnalezienia tego osobistego przesłania, z jakim Pan do mnie konkretnie się zwraca. Niech Duch Święty będzie światłem i natchnieniem!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Czwartek 33 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Bł. Karoliny Kózkówny, Dziewicy i Męczennicy,
18 listopada 2021.,
do czytań: 1 Mch 2,15–29; Łk 19,41–44
CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI MACHABEJSKIEJ:
Do miasta Modin przybyli królewscy wysłańcy, którzy zmuszali do odstępstwa przez uczestnictwo w składaniu ofiary. Wielu spomiędzy Izraelitów przyszło do nich. Gdy jednak zebrali się Matatiasz i jego synowie, wtedy królewscy wysłańcy zwrócili się do Matatiasza słowami:
„Ty jesteś zwierzchnikiem, sławnym i wielkim w tym mieście, a powagę twoją umacniają synowie i krewni. Teraz więc ty pierwszy przystąp i wykonaj to, co poleca dekret królewski, tak jak to uczyniły już wszystkie narody, a nawet mieszkańcy Judy i ci, którzy pozostali w Jerozolimie. Za to ty i synowie twoi będziecie należeli do królewskich przyjaciół, ty i synowie twoi będziecie zaszczytnie obdarzeni srebrem, złotem i innymi darami”.
Na to jednak Matatiasz odpowiedział donośnym głosem: „Jeżeli nawet wszystkie narody, które mieszkają w państwie podległym królewskiej władzy, na znak posłuszeństwa swemu królowi odstąpiły od kultu swych ojców i zgodziły się na jego nakazy, to jednak ja, moi synowie i moi krewni będziemy postępowali zgodnie z przymierzem, które zawarli nasi ojcowie. Niech nas Bóg broni od przekroczenia Prawa i jego nakazów. Królewskim rozkazom nie będziemy posłuszni i od naszego kultu nie odstąpimy ani na prawo, ani na lewo”.
Zaledwie skończył mówić te słowa, pewien człowiek, Judejczyk, przystąpił do ołtarza w Modin, ażeby złożyć ofiarę zgodnie z królewskim dekretem. Gdy zobaczył to Matatiasz, zapłonął gorliwością i zadrżały mu nerki, i zawrzał gniewem, który był słuszny. Pobiegł więc i zabił go obok ołtarza. Zabił wtedy także królewskiego urzędnika, który zmuszał do składania ofiar, ołtarz zaś rozwalił. Zapałał gorliwością o Prawo i tak uczynił, jak Pinchas Zambriemu, synowi Salu.
Wtedy też Matatiasz zaczął w mieście wołać donośnym głosem: „Niech idzie za mną każdy, kto płonie gorliwością o Prawo i obstaje za przymierzem”. Potem zaś on sam i jego synowie uciekli w góry, pozostawiając w mieście wszystko, co tylko posiadali.
Wtedy wielu ludzi, którzy szukali tego, co sprawiedliwe i słuszne, udało się na pustynię i tam przebywali.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: „O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami.
Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”.
Już to chyba niedawno słyszeliśmy, moi Drodzy, prawda? Jakoś znajomo brzmią nam te słowa: Teraz więc ty pierwszy przystąp i wykonaj to, co poleca dekret królewski, tak jak to uczyniły już wszystkie narody, a nawet mieszkańcy Judy i ci, którzy pozostali w Jerozolimie. Za to ty i synowie twoi będziecie należeli do królewskich przyjaciół, ty i synowie twoi będziecie zaszczytnie obdarzeni srebrem, złotem i innymi darami.
Czyż nie takimi propozycjami król mamił wczoraj najmłodszego z siedmiu braci machabejskich – po tym, jak wymordował już sześciu – aby wyrzekł się zasad, wynikających z Prawa Bożego, a zostanie obsypany zaszczytami, otrzyma znaczące stanowisko, przede wszystkim zaś: zostanie przyjacielem króla. I oto dzisiaj – znowu ta propozycja: będziecie należeli do królewskich przyjaciół.
Oj, bardzo słabe podstawy ma ta przyjaźń i na bardzo słabym fundamencie jest zbudowana, a wręcz – powiedzmy to jasno – na złym fundamencie, bardzo kruchym, skoro aby być nią obdarzonym, trzeba się wyrzec tego, w co się całym sercem wierzy. A tak dokładniej, to trzeba się wyrzec Boga samego, bo przecież jeżeli mówimy o wierności Jego zasadom, to myślimy o wierności Jemu samemu!
Trudno się więc dziwić reakcji prawego Matatiasza, który nie pozostawiając żadnych wątpliwości odnośnie do swojego stanowiska w całej sprawie, bardzo zdecydowanie stwierdził: Jeżeli nawet wszystkie narody, które mieszkają w państwie podległym królewskiej władzy, na znak posłuszeństwa swemu królowi odstąpiły od kultu swych ojców i zgodziły się na jego nakazy, to jednak ja, moi synowie i moi krewni będziemy postępowali zgodnie z przymierzem, które zawarli nasi ojcowie. Niech nas Bóg broni od przekroczenia Prawa i jego nakazów. Królewskim rozkazom nie będziemy posłuszni i od naszego kultu nie odstąpimy ani na prawo, ani na lewo.
I w tym momencie potwierdził to swoje stanowisko mocną reakcją na próbę złożenia ofiary według nakazu królewskiego. Po prostu – zabił tego, który usiłował to uczynić, oraz wysłannika królewskiego. Potem zaś on sam i jego synowie uciekli w góry, pozostawiając w mieście wszystko, co tylko posiadali. To było ostatecznym przypieczętowaniem zdecydowanego stanowiska w całej sprawie: Matatiasz położył na szali właściwie całe swoje życie i cały swój majątek, aby pozostać wiernym Bogu i Jego zasadom.
Oczywiście, z naszego, chrześcijańskiego punktu widzenia, może powiedzielibyśmy, że zabicie dwóch ludzi, którzy nie byli w sposób fizyczny agresywni i nie atakowali, to nie jest właściwa postawa. Musimy to jednak rozumieć nieco szerzej i we właściwym kontekście, zwracając uwagę choćby na te słowa Autora biblijnego, iż Matatiasz, zapłonął gorliwością i zadrżały mu nerki, i zawrzał gniewem, który był słuszny. Stary Testament nieco inaczej ujmował te kwestie, ale to wymaga oddzielnego, dłuższego komentarza.
Dlatego właśnie Autor biblijny – jakby przewidując nasze wątpliwości i pytania – wyjaśnia, że w oczach Bożych Matatiasz wypadł pozytywnie, bo stał się wykonawcą sprawiedliwości Bożej na tych, którzy sprzeniewierzyli się Bożemu Prawu. Wychodził bowiem z założenia, że przyjaźń z Bogiem jest dla niego o wiele ważniejsza, niż przyjaźń z królem. Dlatego to zostawił wszystko, co miał w mieście, a wybrał surowe życie w górach, aby tylko nie być zmuszanym do odstępstwa od Bożego Prawa. Miasto Modin, w którym mieszkał, stało się bowiem w tym momencie przestrzenią działania zła, sprzeniewierzania się Bogu. Z takiego miasta trzeba więc uciekać.
Jezus dzisiaj także stanął przed miastem – innym miastem, przed Jerozolimą – i zobaczył to samo, co Matatiasz zobaczył w swoim mieście: odstępstwo od Prawa Bożego! Reakcja Jezusa była jednak inna, niż reakcja Matatiasza. Jezus nie wyprowadził z Jerozolimy ludzi, aby ich sformować w szyk bojowy i ruszyć do obrony. Jezus w ogóle nie uciekał z Jerozolimy.
Wprost przeciwnie: Jezus szedł do tego miasta, aby tam oddać swoje życie, aby niejako poddać się całej nieprawości świata, jaka w tym mieście wyleje się na Niego – ale też przez Niego zostanie ostatecznie zwyciężona. Nie siłą oręża i nie gniewem – nawet tak słusznym, jak ten, którym pałał Matatiasz – ale łzami, wylanymi nad grzesznym miastem i całym grzesznym światem, a następnie ofiarą cierpienia i życia, złożoną dla jego ratowania.
Moi Drodzy, my także wielokrotnie musimy opowiadać się, po której jesteśmy stronie – w tym sporze, jaki z Bogiem wiedzie nieustannie świat. Jakie zasady są nam bliższe? Na czyjej przyjaźni nam zależy najbardziej? I nawet nie są to jakieś bardzo spektakularne sytuacje, które wymagają od nas bohaterskiego położenia na szali całego życia. To są najczęściej sytuacje najbardziej zwyczajne i codzienne, wymagające jednak od nas dokonywania jasnych i konkretnych moralnych wyborów: wierności Prawo Bożemu, albo podporządkowania się prawom świata – tak często nieprawym, bałamutnym i wewnętrznie sprzecznym!
Mówimy tu o sytuacjach i okolicznościach naprawdę bardzo zwyczajnych, codziennych i po ludzku małych – ale znaczenie naszych moralnych wyborów, w nich dokonywanych, jest naprawdę ogromne! Bo to właśnie te nasze wybory sprawiają, że przestrzeń, w której na co dzień żyjemy – i to nawet nie od razu w wymiarze całego miasta, ale w wymiarze naszego domu, naszej rodziny – staje się albo przestrzenią Bożą, albo przeciwną Bogu. To od naszych wyborów i postaw zależy.
Od tego, czy my «poznamy czas swego nawiedzenia» – nawiedzenia przez Pana, który chce nas obdarzyć swoją łaską i nam błogosławić, ale któremu my powinniśmy pozostać wierni i Jego przykazań codziennie przestrzegać. Po której stronie – w tym ciągłym sporze świata z Bogiem – my się opowiadamy?
Poszukując szczerej odpowiedzi na te pytania, warto przeanalizować swoją postawę, odnosząc ją do postaw bohaterskich świadków wiary, o których słyszeliśmy w pierwszych czytaniach ostatnich dni – Matatiasza, Eleazara, braci machabejskich – ale też do niezwykle odważnej i bohaterskiej postawy Patronki dnia dzisiejszego, Karoliny Kózkówny, Dziewicy i Męczennicy.
Urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał–Ruda, 2 sierpnia 1898 roku, jako czwarte z jedenaściorga dzieci. Pięć dni później otrzymała Chrzest Święty w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli.
Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu „Godzinek”, częstym przystępowaniu do Sakramentów i uczestniczeniu we Mszy Świętej – także w dzień powszedni.
Ich uboga chata była nazywana „kościółkiem”. Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma Świętego, żywotów Świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam „Gorzkie Żale”, a w okresie Bożego Narodzenia – kolędy.
Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem – modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem.
W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tak zwaną naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze najwyższe oceny, była pracowita i obowiązkowa.
Duży wpływ na duchowy rozwój przyszłej Błogosławionej miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, człowiek bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Karolina pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów.
Karolina odkrywała w sobie talent katechetyczny. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo – zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Z potrzeby serca katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała Różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku i Namaszczenia Chorych.
Zginęła w wieku zaledwie siedemnastu lat, na początku pierwszej wojny światowej, w dniu 18 listopada 1914 roku. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się, pragnąc zachować dziewictwo. Nie było świadków samego momentu śmierci. Po kilku dniach, 4 grudnia 1914 roku, w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane zwłoki.
Pogrzeb Karoliny był wielką manifestacją wiary okolicznej ludności, która z wielkim przekonaniem mówiła, że uczestniczy w pogrzebie Męczennicy. Karolinę pochowano w parafialnym kościele we wsi Zabawa. W dniu 10 czerwca 1987 roku, Jan Paweł II, w Tarnowie, ogłosił ją Błogosławioną.
A oto co mówił w homilii, w trakcie Mszy Świętej beatyfikacyjnej:
„Orędzie Ośmiu Błogosławieństw, siejba Bożej Ewangelii, idzie przez stulecia. […] I oto za naszych czasów, w tym stuleciu, […] ognisty język Ducha Prawdy, Parakleta, zatrzymał się nad postacią prostej, wiejskiej dziewczyny: Bóg wybrał właśnie to, co niemocne, aby mocnych poniżyć, aby zawstydzić mędrców.
Czyż Święci są po to, ażeby zawstydzać? Tak. Mogą być i po to. Czasem konieczny jest taki zbawczy wstyd, ażeby zobaczyć człowieka w całej prawdzie. Potrzebny jest, ażeby odkryć lub odkryć na nowo właściwą hierarchię wartości. Potrzebny jest nam wszystkim, starym i młodym. Chociaż ta młodziutka córka Kościoła tarnowskiego, którą od dzisiaj będziemy zwać Błogosławioną, swoim życiem i śmiercią mówi przede wszystkim do młodych. Do chłopców i dziewcząt. Do mężczyzn i kobiet.
Mówi o wielkiej godności kobiety: o godności ludzkiej osoby. O godności ciała, które wprawdzie na tym świecie podlega śmierci, jest zniszczalne, jak i jej młode ciało uległo śmierci ze strony zabójcy, ale nosi w sobie – to ludzkie ciało – zapis nieśmiertelności, jaką człowiek ma osiągnąć w Bogu wiecznym i żywym, osiągnąć przez Chrystusa.
Tak więc Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym – dla nas i dla naszego zbawienia; to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie. Karolina Kózkówna była świadoma tej godności. Świadoma tego powołania.
Psalm responsoryjny, który dziś wyśpiewaliśmy, pozwala nam niejako odczytać poszczególne momenty tego świadectwa. Tego męczeństwa. Czyż to nie ona tak mówi – ona, Karolina? Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się u Ciebie, mówię Panu: Tyś jest Panem moim. Czyż to nie ona mówi poprzez słowa Psalmisty?
W momencie straszliwego zagrożenia ze strony drugiego człowieka, wyposażonego w środki przemocy, chroni się do Boga. A okrzyk Tyś jest Panem moim oznacza: nie zapanuje nade mną brudna przemoc, bo Ty jesteś źródłem mej mocy – w słabości. Ty, jedyny Pan mojej duszy i mego ciała, mój Stwórca i Odkupiciel mego życia i mojej śmierci. Ty, Bóg mojego serca, z którym nie rozstaje się moja pamięć i moje sumienie.
Zawsze stawiam sobie Pana przed oczy, On jest po mojej prawicy, nic mnie nie zachwieje. Bo serce napomina mnie nawet nocą. Tak Psalmista. I tak Karolina w momencie śmiertelnej próby wiary, czystości i męstwa. Jakbyśmy szli po śladach ucieczki tej dziewczyny, opierającej się zbrojnemu napastnikowi, szukającej ścieżek, na których mogłaby pośród tego rodzimego lasu w pobliżu jej wsi ocalić życie i godność.
Ty ścieżkę życia mi ukażesz. Ścieżka życia. Na tej ścieżce ucieczki został zadany ostatni, zabójczy cios. Karolina nie ocaliła życia doczesnego. Znalazła śmierć. Oddała to życie, aby zyskać Życie z Chrystusem w Bogu. W Chrystusie bowiem, wraz z Sakramentem Chrztu, który otrzymała w kościele parafialnym w Radłowie, zaczęło się jej nowe Życie. I oto padając pod ręką napastnika, Karolina daje ostatnie na tej ziemi świadectwo temu Życiu, które jest w niej. Śmierć cielesna go nie zniszczy. Śmierć oznacza nowy początek tego Życia, które jest z Boga, które staje się naszym udziałem przez Chrystusa, za sprawą Jego śmierci i zmartwychwstania.
Ginie więc Karolina. Jej martwe ciało dziewczęce pozostaje wśród leśnego poszycia. A śmierć niewinnej zdaje się odtąd głosić ze szczególną mocą tę prawdę, którą wypowiada Psalmista: Pan jest moim dziedzictwem, Pan jest moim przeznaczeniem. To On mój los zabezpiecza. Tak. Karolina porzucona wśród lasu rudziańskiego jest bezpieczna. Jest w rękach Boga, który jest Bogiem Życia. I męczennica woła wraz z Psalmistą: Błogosławię Pana.
Dziecko prostych rodziców, dziecko tej nadwiślańskiej ziemi, Gwiazdo twojego ludu, dziś Kościół podejmuje to wołanie twojej duszy, wołanie bez słów i nazywa Ciebie Błogosławioną! Chrystus stał się twoją mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem. Stał się twoją mocą. Dziękujemy Chrystusowi za tę moc, jaką objawił w twoim czystym życiu i w twojej męczeńskiej śmierci.” Tyle z pięknej homilii Jana Pawła II.
Słuchając tych słów, wpatrując się w świetlany przykład niezwykłej odwagi tej „prostej, wiejskiej Dziewczyny”, a jednocześnie wsłuchując się w Boże słowo dzisiejszej liturgii, postawmy sobie osobiście raz jeszcze pytanie o nasze moralne wybory, codziennie dokonywane. Czy naprawdę zależy nam na przyjaźni z Bogiem? Po czym to widać?…