Walczmy!

W

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Maksymilian Lipka – młody, wspaniały Człowiek, Lektor z mojej rodzinnej Parafii, Uczestnik ostatniej audycji w ramach cyklu DROGAMI MŁODOŚCI w Katolickim Radiu Podlasie. Życzę Maksymilianowi, aby był maksymalistą w sprawach wiary i w sprawach Bożych. I o to będę się dla Niego modlił.

A oto dzisiaj, bardzo rano, Pielgrzymi z Podlasia stają przed Obliczem Matki. Niech Ona wyprosi Im wszystkim – i tym, którzy pielgrzymowali duchowo – bezmiar Bożej łaski.

Ja zaś wyruszam zaraz do Parafii w Brzezinach, gdzie po raz kolejny będę zastępował mojego Przyjaciela, Księdza Mariusza Szyszko, Proboszcza tej Parafii. A potem, w Parafii mojego Kolegi kursowego, Księdza Pawła Smarza – spotkanie w kapłańskim gronie.

Tymczasem, zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co konkretnie mówi dziś do mnie Pan? Duchu Święty, podpowiedz…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

20 Niedziela zwykła, C,

14 sierpnia 2022., 

do czytań: Jr 38,4–6.8–10; Hbr 12,1–4; Łk 12,49–53

CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:

W czasie oblężenia Jerozolimy przywódcy, którzy trzymali Jeremiasza w więzieniu, powiedzieli do króla: „Niech umrze ten człowiek, bo naprawdę obezwładnia on ręce żołnierzy, którzy pozostali w tym mieście, i ręce całego ludu, gdy mówi do nich podobne słowa. Człowiek ten nie szuka przecież pomyślności dla tego ludu, lecz nieszczęścia!”

Król Sedecjasz odrzekł: „Oto jest w waszych rękach!” Nie mógł bowiem król nic uczynić przeciw nim. Wzięli więc Jeremiasza i wtrącili go, spuszczając na linach, do cysterny Malkiasza, syna królewskiego, która się znajdowała na dziedzińcu wartowni. W cysternie zaś nie było wody, lecz błoto; zanurzył się więc Jeremiasz w błocie.

Ebedmelek wyszedł z domu królewskiego i rzekł do króla: „Panie mój, królu! Ci ludzie postąpili źle we wszystkim, co uczynili prorokowi Jeremiaszowi, wrzucając go do cysterny. Przecież umrze z głodu w tym miejscu, zwłaszcza że nie ma już chleba w mieście!”

Rozkazał król Kuszycie Ebedmelekowi: „Weź sobie stąd trzech ludzi i wyciągnij proroka Jeremiasza z cysterny, zanim umrze!”

CZYTANIE Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:

Bracia: Mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga.

Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu. Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął! Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie.

Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.

O czym mówią mam dzisiejsze czytania mszalne? Na co Bóg tak bardzo chce zwrócić naszą uwagę? Kiedy tak uważnie wsłuchamy się w każde z nich, to zapewne zauważymy, że jest w nich mowa o jakimś mocowaniu się człowieka – mocowaniu z sobą samym, mocowaniu z przeciwnikami, a w tle tego: o mocowaniu dobra ze złem… A nawet – o mocowaniu się ze sobą samego Jezusa! Ale po kolei.

Oto w pierwszym czytaniu – sprawa, która bynajmniej nie jest dla nas żadną pierwszyzną: prześladowanie Proroka Bożego. Jeremiasz ostrzegał króla judzkiego przed najazdem Babilończyków i – jak to zwykle, w przypadku Proroków Pańskich – wzywał do nawrócenia. Król Sedecjasz z jednej strony chętnie słuchał Proroka i rad by go obronić, z drugiej jednak – obawiał się swoich możnowładców, obawiał się oporu z ich strony, czy nawet buntu, dlatego ulegał ich presji.

Zauważmy, w jaki sposób domagali się oni uwięzienia Jeremiasza. Otóż stwierdzili, że obezwładnia on ręce żołnierzy, którzy pozostali w tym mieście, i ręce całego ludu, gdy mówi do nich podobne słowa. Czy słowo może obezwładniać czyjeś ręce? Chyba, że jest to słowo prawdy, które powstrzymuje ludzi przed podjęciem złego działania. Bo z taką sytuacją mamy tutaj do czynienia.

Słowo Jeremiasza budziło i poruszało ludzkie sumienia – i w tym sensie obezwładniało ręce ludzi, mających działać wbrew sumieniu. Zatem, od strony duchowej, z perspektywy Bożej patrząc – była to sytuacja dobra i pożądana. Jednak nie z punktu widzenia ludzi, którzy wbrew Bogu, według swojego, zafałszowanego spojrzenia, chcieli kierować sprawami narodu.

W obliczu ich złego nastawienia król zdecydował się jednak uwięzić Jeremiasza, chociaż można sądzić, że osobiście, wewnętrznie, wcale tego nie chciał. Próbując jednak uniknąć otwartego konfliktu ze swoimi ministrami, oddał im Proroka. Ale znowu: kiedy pojawił się mocny głos w obronie Jeremiasza – król go uwolnił.

I tak było ciągle: a to Prorok był więziony – a to niedługo potem uwalniany. Działo się zaś tak dlatego, że król był człowiekiem bardzo chwiejnym, dlatego na pewno prowadził wewnętrzne zmaganie z samym sobą, a jednocześnie: zmaganie między prawdą – tą prawdą o Proroku i o tym, co głosił – a zmanipulowanymi opiniami otoczenia. To jego zmaganie z samym sobą, które jakoś ciągle przegrywał, skutkowało ciągłymi zmianami w zewnętrznej sytuacji Proroka. Natomiast nie miało wpływu na wewnętrzne nastawienie Jeremiasza: to akurat było zawsze stałe.

On nie musiał prowadzić żadnego wewnętrznego zmagania, bo ciągle trwał przy swoim. To król zmieniał zdanie – w zależności od tego, kto, kiedy i co mu powiedział. A wówczas następowała owa wewnętrzna jego walka: co zrobić z Jeremiaszem i jak rozegrać całą sprawę ze swoimi doradcami.

W ten sposób wychodziła jego oczywista chwiejność i słabość, która to postawa nasunęła wielu komentatorom biblijnym skojarzenie z Piłatem. On tak samo mocował się wewnętrznie w czasie tak zwanego procesu Jezusa: z jednej strony był przekonany, że Jezus jest niewinny, z drugiej jednak – obawiał się rozsierdzonego i zmanipulowanego tłumu.

Jak często my takie wewnętrzne walki prowadzimy, moi Drodzy, mając z jednej strony jasne wewnętrzne przekonanie, jak postąpić w danej sytuacji, bo wynika to z zasad wiary, którą od dziecka wyznajemy, a z drugiej strony – nie chcąc stracić swojej pozycji i jako takiej dobrej opinii u ludzi? Jak często musimy podejmować taką wewnętrzną walkę? I jaki jest jej skutek: wygrywamy ją, czy – niestety – przegrywamy?

Kwestię tę podejmuje dzisiaj także, w drugim czytaniu, Autor Listu do Hebrajczyków, gdy stwierdza: Mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. I dodaje: Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi.

A my – ile jesteśmy w stanie poświęcić i jakie siły zaangażować w walce z grzechem, w pokonywaniu pokusy do złego? Czy nie jest tak, że jakakolwiek pierwsza pokusa, nawet nie najbardziej groźna i mocna, oznacza od razu upadek w grzech? Czy w ogóle podejmujemy taką walkę, czy wychodzimy z założenia, że „trudno, co będzie, najwyżej pójdzie się do Spowiedzi”?… A gdzie tu jeszcze mowa o przelewaniu krwi, o jakimś poświęceniu!

Jeżeli już o tym mowa, to raczej w odniesieniu do Jezusa, bo to On – chociaż sam wolny od grzechu i od pokus do grzechu – przelał swoją krew w walce z naszym grzechem, znosząc wymierzoną przeciw sobie wrogość ludzi. Autor Listu do Hebrajczyków tak o tym mówi: Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga.

A w Ewangelii ten sam Jezus mówi: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął! Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie.

Ten chrzest, o którym mówi, to chrzest krwi, a więc Jego zbawcza Ofiara. Jezus bardzo chce ją złożyć, już chce ją złożyć i pragnie tego tak bardzo, że wręcz doznaje z tego powodu udręki.

Moi Drodzy, nas te słowa mogą szokować, bo przecież Jezus dobrze wiedział, co go czeka w związku z tym i na czym będzie polegało składanie tej Ofiary – że będzie się to wiązało z wielkim cierpieniem. A jednak – On już chce tegodokonać! Tak, jakby z utęsknieniem wyglądał cierpienia, ale my wiemy, że to nie tak. Jezus nie jest masochistą, który znajduje zadowolenie w cierpieniu – On chce nas wszystkich zbawić, uwolnić od grzechu.

Dlatego doznaje udręki, że to się jeszcze nie dokonało. Przecież On po to przyszedł na ten świat. I stąd ta Jego wewnętrzna walka, to Jego wewnętrzne mocowanie się między pragnieniem złożenia Ofiary, a świadomością, że czas jeszcze nie nadszedł… O tym właśnie zmaganiu wewnętrznym Jezusa mówiliśmy sobie na początku.

Ale – o dziwo – to nie są ostatnie słowa w Ewangelii, mówiące o walce, o ścieraniu się dwóch rzeczywistości. Zaraz bowiem, w następnych zdaniach, Jezus mówi w sposób ponownie bardzo zaskakujący: Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej.

Chciałoby się zapytać: jeżeli Jezus, Boży Syn, Książę Pokoju, nie przyszedł po to, aby dać ziemi pokój, to kto inny miałby to zrobić? A On – w takim razie – po co przyszedł? Skłócić ludzi ze sobą – i to jeszcze w obrębie najbliższej rodziny?

Co prawda, jeśli idzie o stwierdzenie, iż teściowa [stanie] przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej, jakoś zapewne nie budzi naszego zdziwienia, bo to się – oględnie mówiąc – niekiedy zdarza… Ale tak generalnie, wśród wszystkich, także w obrębie rodzin – konflikt? Jeden przeciw drugiemu? Walka jednych z drugimi? Zmaganie się jednych i drugich?

Tak, właśnie tak. Ale nie dlatego, że Jezus tego chce, czy może sprawia Mu radość – jak sprawia ją niejednemu intrygantowi – rzucenie jakiejś kości niezgody między ludzi i potem przyglądanie się, z diabelską satysfakcją, jak biorą się za głowy i nawzajem się okładają. Nie, Jezus po prostu jest sobą i pozostaje niezmienny w swoim działaniu i nauczaniu. Natomiast ludzie są bardzo zmienni i bardzo różnie podchodzą do tego Jego działania i Jego nauczania: jedni je akceptują, inni zupełnie nie akceptują, a jeszcze inni próbują się odnaleźć gdzieś pośrodku i trochę być „za”, a trochę „przeciw”…

Tymczasem, Jezus oczekuje jednoznacznego opowiedzenia się: „za” – albo „przeciw”. I nic pośrodku. Oczekuje zajęcia jasnego i konkretnego stanowiska – ale ze wszystkimi tego konsekwencjami, z całą odpowiedzialnością, jaka z tego wynika.

I tu właśnie rodzą się konflikty także między najbliższymi, w rodzinie czy w gronie przyjaciół, bo przecież wiemy, że każdy jest wolny w swoich wyborach i działaniach, dlatego także w jednym domu, wśród najbliższych, jeden jest całym sercem za Jezusem, za Jego zasadami, za Jego nauką, a drugi – zupełnie przeciw. I to stąd rodzą się konflikty.

Jezus jest w tym wszystkim stały, niezmienny, niezachwiany – On od zawsze prezentuje jeden i ten sam pogląd na poszczególne kwestie moralne, społeczne, i wszelkie inne. Człowiek może ten pogląd w całości zaakceptować, może go w całości odrzucić, ale nie może oczekiwać, że to Jezus swój pogląd zmieni i dopasuje się do widzimisię ludzi. Nie, tego oczekiwać nie możemy. Jezus swego stanowiska nie zmieni.

To my powinniśmy swoje zmienić: z własnego i prywatnego, z tego zmiennego i dopasowanego do siebie – na to prawdziwe, stałe, Jezusowe. A wtedy nie będzie żadnych konfliktów.

Niestety, wiemy, że to nie jest takie proste i że raczej musimy się nastawić na owe wewnętrzne walki i zmagania. Bo takie jest właśnie chrześcijaństwo, tak kształtuje się nasza przyjaźń i bliskość z Jezusem – ona po prostu kosztuje. Jeżeli zatem ktoś nastawia się na chrześcijaństwo lekkie, łatwe i przyjemne, to informujemy go dzisiaj, że takiego po prostu nie ma! I jeżeli ktoś nastawia się na chrześcijaństwo bez krzyża, bez ofiary i poświęcenia – to niniejszym informujemy go, że takiego chrześcijaństwa nie ma!

I jeżeli ktoś nastawia się na chrześcijaństwo bez walki, bez zmagania się, bez podjęcia wysiłku w celu pokonania pokusy do złego, albo innych przeciwności, to na podstawie dzisiejszego Bożego słowa i naszego życiowego doświadczenia informujemy go, że takiego chrześcijaństwa nie ma! Głównie dlatego, że przyjaźń z Jezusem – i w ogóle życie po Bożemu – to jest tak wielki skarb, tak wielka wartość, że natychmiast znajdują się przeciwnicy, którzy chcą nam go wyrwać. Przeciwnicy tak zewnętrzni, jak i wewnętrzni, na czele z tym największym przeciwnikiem Boga i człowieka, czyli złym duchem, który wszystko zrobi, aby nas od Boga odciągnąć i sprowadzić na manowce grzechu.

Dlatego musimy mieć tę świadomość, że w układaniu naszych dobrych relacji z Bogiem i w ogóle: w kształtowaniu naszej chrześcijańskiej postawy – nie obejdzie się bez wewnętrznej walki, bez zmagania się, bez pokonania samego siebie i swoich słabości. Tego nie da się uniknąć!

Bo niektórzy niekiedy skarżą się, że przecież tyle modlą się o pokonanie pokusy do grzechu i samego grzechu, nawet poszczą w tej intencji i często do Spowiedzi Świętej przystępują, a ta pokusa wraca i tak łatwo jej ulegają. Tymczasem okazuje się, że – owszem – wzywają pomocy z Nieba (i bardzo dobrze!), ale nie podejmują walki z pokusą, nawet odrobiny wysiłku, aby ją od siebie odsunąć, aby spróbować uniknąć grzechu, czy uniknąć jego powtórzenia – jeśli się już raz zdarzył…

Moi Drodzy, tak się nie da! Modlitwa, post, Spowiedź, Komunia Święta – to wszystko jest bardzo potrzebne i wręcz podstawowe, ale to nie zastąpi tego momentu walki, zmagania ze sobą i swoimi skłonnościami, które trzeba podjąć. Naprawdę, trzeba się szczerze postarać i wysiłek w to włożyć, aby tego grzechu, tej naszej wady, uniknąć!

Inni znowu mówią, że oni nie będą walczyć z całym światem, oni nie chcą konfliktów z ludźmi, oni chcą mieć spokojne życie. No cóż, jak wspomnieliśmy sobie, w odniesieniu do samego Jezusa – nie chodzi o szukanie konfliktów i napięć z ludźmi za wszelką cenę, czy dla zasady. Jednak życiowe doświadczenie przekonuje nas, że kiedy stajemy twardo po stronie niezmiennych zasad chrześcijańskich – nie da się ich po prostu uniknąć. Bo nie wszyscy te same zasady wyznają, a żyjemy obok siebie, żyjemy w jednym domu, więc musi dojść do spięcia. Tak, jak to jasno zapowiedział Jezus w Ewangelii.

A tak w ogóle, to warto zaznaczyć, że Pismo Święte nigdzie nie mówi – można to sprawdzić! – że my mamy obowiązek żyć ze wszystkimi w zgodzie i wszystkim się podobać. Owszem, Apostoł w jednym ze swoich Listów mówi, że o ile to od nas zależy i o ile jest to możliwe, mamy żyć ze wszystkimi w zgodzie. Ale często okazuje się, że nie jest to możliwe – i to nie z naszej winy. A wówczas nie należy starać się o zgodę za wszelką cenę – to nie jest i nigdy nie było celem życia chrześcijanina.

Chrześcijanin ma żyć w pełnej zgodzie z Jezusem, a z ludźmi – starać żyć dobrze, nikogo nigdy nie ma prawa nienawidzić, ale zgubnym, błędnym i bezsensownym jest staranie się o to, aby się wszystkim ludziom podobać i ze wszystkimi we wszystkim się zgadzać, bo to jest nawet z takiej czysto ludzkiej strony niemożliwe, gdyż między samymi ludźmi są zbyt duże rozbieżności zdań, nie da się więc jednocześnie zgadzać się ze wszystkimi.

Podobnie w relacjach z Jezusem: wierność Jego zasadom będzie oznaczała niezgodę z tymi, którzy tych zasad nie akceptują. I tu oczywiście nie chodzi o to, żeby kogoś potępiać, przeklinać czy poniżać – w imię obrony wiary – ale żeby po prostu zostać przy swoim zdaniu, zostać wiernym temu, czego uczy i czego od nas oczekuje Jezus. Pozostać temu wiernym – bez względu na reakcje ludzi. Bo za te reakcje nie odpowiadamy.

Dlatego nawet jeżeli ktoś obrazi się na nas i przestanie z nami rozmawiać, to jego problem. Nas to nie obciąża i nie powinniśmy się na pewno z tego powodu obwiniać, ani – tym bardziej – z tego spowiadać. To nie nasza wina, że ktoś się nas naburmuszył dlatego, że nie zgadzamy się chociażby na czyjeś mieszkanie razem bez ślubu, albo na inne niemoralne zachowania.

Owszem, zawsze pozostaje problem wyrażenia tego naszego zdania – o czym sobie wspomnieliśmy – bo tutaj może z naszej strony dochodzić do tak zwanych „przegięć”, jeżeli na przykład w celu przekonania kogoś do wiary używamy słów wulgarnych, albo w inny sposób kogoś poniżamy, czy zbyt natarczywie mu się narzucamy. Wówczas może dojść do jakiejś winy z naszej strony. Natomiast jeżeli z godnością i kulturą trwamy przy swoich zasadach – przy Jezusowych zasadach – a ktoś się obrazi, to już jest naprawdę jego problem.

Nam pozostaje konsekwentne trwanie – co będzie dla niego na pewno dobrym przykładem, a może i wyrzutem sumienia – oraz modlitwa za niego.

Naturalnie, takie sytuacje powodują nasz dyskomfort i niezadowolenie, bo chcielibyśmy żyć ze wszystkimi w zgodzie, chcielibyśmy w naszym domu jak najbardziej miłej i przyjemnej atmosfery – a tu takie komplikacje. Ale – cóż… Powiedzmy jeszcze raz, że chrześcijaństwo nie ma w swej naturze tego, że jest za wszelką cenę miłe, łatwe, lekkie i przyjemne. Chrześcijaństwo kosztuje. Czasami nawet dużo. Na pewno – kosztuje walkę i zmaganie.

Tak, wiem, że w tej chwili nie reklamuję za bardzo wiary, chrześcijaństwa, samego Pana Boga – szczególnie wśród młodych. Ale taki jest jego prawdziwy obraz. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, że przecież trening sportowy, albo zdobywanie jakieś doskonałości, czy osiągnięcie wyższego poziomu wiedzy w jakiejś dziedzinie – także wymaga zmagania się ze swoimi słabościami, a chociażby z lenistwem! To wiedzą także młodzi! Cóż więc dziwnego, że w sprawach wiary i w sprawach Bożych, które – raz jeszcze to podkreślmy – są największymi wartościami w naszym życiu, taki wysiłek jest potrzebny?…

Z pewnością, zrekompensuje nam go radość odniesionego zwycięstwa – szczególnie tego zwycięstwa nad sobą. To jest dopiero prawdziwa satysfakcja! Myślę, że wielu z nas, tu obecnych, to potwierdzi…

Walczmy więc! Jezus nam w tym pomoże, a my – odważnie i do przodu! Walczmy z tym, co słabe i grzeszne w nas samych, bądźmy też odważni i jednoznaczni w zderzeniu ze światem. Temu światu – temu dzisiejszemu światu – bardzo potrzeba takich zwycięzców, bardzo potrzeba takiego odważnego świadectwa!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.