Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny – i to dostojne, pięćdziesiąte! – przeżywa Joanna Borowicz, Doktor teologii moralnej i Doktor katechetyki, a tak w ogóle – Osoba w wielu naukach i dyscyplinach obyta. Dziękując za przyjaźń i pomoc w wielu sprawach, z teologią świętą związanych – i nie tylko, bo także za taki zwykły, ludzki, dobry kontakt – życzę wciąż wzrastającego zapału i siły do podejmowania tak wielu wyzwań, dla dobra Kościoła. Zapewniam o modlitwie – nie tylko dzisiaj!
A ja już pozdrawiam z Paprotni, gdzie przed chwilą odprawiałem Roraty. To drugi dzień naszych Rekolekcji.
Jednocześnie dziękuję Wszystkim, którzy byli z nami na audycji, słuchając nas, lub pisząc do nas. Dziękuję także Uczestnikom spotkania w studiu.
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co dziś mówi do mnie Pan? Z jakim konkretnym przesłaniem zwraca się do mnie osobiście? Duchu Święty, podpowiedz!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
REKOLEKCJE ADWENTOWE, dzień 2,
w Sobotę 2 Tygodnia Adwentu,
10 grudnia 2022.,
do czytań: Syr 48,1–4.9–11; Mt 17,10–13
CZYTANIE Z MĄDROŚCI SYRACHA:
Powstał Eliasz, prorok jak ogień,
a słowo jego płonęło jak pochodnia.
On głód na nich sprowadził,
a swoją gorliwością zmniejszył ich liczbę.
Słowem Pańskim zamknął niebo,
z niego również trzy razy sprowadził ogień.
Jakże wsławiony jesteś, Eliaszu, przez swoje cuda
i któż się może pochwalić, że tobie jest równy?
Ty, który zostałeś wzięty w skłębionym płomieniu,
na wozie o koniach ognistych.
O tobie napisano, żeś zachowany na czasy stosowne,
by uśmierzyć gniew przed pomstą,
by zwrócić serce ojca do syna
i pokolenia Jakuba odnowić.
Szczęśliwi, którzy cię widzieli,
i ci, którzy w miłości posnęli,
albowiem i my na pewno żyć będziemy.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Kiedy schodzili z góry, uczniowie zapytali Jezusa: „Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?” On odparł: „Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał”. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.
Panu naszemu składamy cześć, uwielbienie i dziękczynienie za wielkie dary Jego dobroci, wśród których my dzisiaj chcemy szczególnie zauważyć te święte Rekolekcje, jakie dane nam jest przeżywać. Dzisiaj nasze hołdy składamy Panu przez wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny – Matki Syna Bożego i naszej Matki, której Osobę przywodzi nam myśl dzień dzisiejszy, dzień sobotni, a więc dzień Jej szczególnie poświęcony.
Przypominam, że nasze Rekolekcje przeżywamy w duchu wzajemnej modlitwy za siebie i za same Rekolekcje, a konkretnie wskazujemy na cztery intencje:
►o błogosławione i liczne owoce duchowe tego czasu dla nas wszystkich;
►za Rekolekcjonistę i Spowiedników – o światło Ducha Świętego i odwagę w jasnym i konkretnym przekazywaniu Bożej prawdy;
►za tych, którzy mogą w tych Rekolekcjach uczestniczyć, ale z różnych względów nie chcą – często już od wielu lat – aby jak najszybciej zechcieli skorzystać z Bożego zaproszenia;
►i za tych, którzy chociaż bardzo chcą w nich uczestniczyć, to jednak nie mogą – z powodu wieku, stanu zdrowia czy innych, niepokonalnych przeszkód, uniemożliwiających im przybycie do świątyni.
Tych ostatnich szczególnie gorąco pozdrawiamy (proszę o przekazanie tego pozdrowienia w domach!) i prosimy – zwłaszcza Starszych czy Chorych – aby chociaż cząstkę swego cierpienia, swego codziennego krzyża, ofiarowali w intencji tego czasu. Bardzo Im za to już teraz dziękujemy. Niech uważają się za pełnoprawnych Uczestników tych Rekolekcji. Niech ten czas będzie i dla Nich owocny!
Przypominam, że intencje te dołączamy do naszych osobistych, codziennych modlitw – tych, które lubimy do Boga zanosić, albo rzeczywiście najczęściej zanosimy, natomiast formą duchowej łączności pomiędzy nami jest jedna, taka sama modlitwa, którą wszyscy zanosimy w swoich domach. Wczoraj prosiłem, aby formą takiej naszej wspólnej modlitwy były dwa dziesiątki Różańca Świętego, tajemnica pierwsza i druga radosna, a więc Zwiastowanie Najświętszej i Nawiedzenie Świętej Elżbiety. Prosiłem, aby – na ile to możliwe – wspólnie te dziesiątki odmówić. Komu się udało?…
Bardzo dziękuję tym, którzy odmówili – a szczególnie tym, którym udało się uczynić w gronie rodzinnym, czy ze znajomymi. Proszę, abyśmy dzisiaj, w naszych domach, także najlepiej w gronie rodziny, odmówili dwa kolejne dziesiątki, trzecią i czwartą tajemnicę radosną, a więc Narodzenie Jezusa i Ofiarowanie Jezusa w świątyni. Ja także się do tego zobowiązuję.
Przez tę wspólną modlitwę chcemy oczywiście powierzać Bogu wskazane intencje, ale także zaprowadzać w naszych domach rekolekcyjną atmosferę oraz wprowadzać ducha jedności i wzajemnej troki o siebie, w całej naszej Parafii.
Tak to duchowo uzbrojeni i wzmocnieni, podejmujemy refleksję nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Przypominam, że nie dobieramy sobie jakichś własnych, bardziej pasujących czytań, ale bierzemy na warsztat dokładnie te, które Pan nam daje w te właśnie dni adwentowe, kiedy to są nasze Rekolekcje.
Wszystkie nasze refleksje koncentrujemy wokół hasła, będącego także główną ich myślą, a wziętego z drugiego czytania jutrzejszej niedzieli: TRWAJCIE CIERPLIWIE. To jest główna myśl całych Rekolekcji. Natomiast każdego dnia stawiamy sobie przed oczami jakiś konkretny obraz, który przynoszą nam czytania danego dnia.
I tak wczoraj tym obrazem było DZIECKO, KTÓRE KAPRYSI. Do takiego dziecka Jezus porównał ludzi swojego pokolenia, a Prorok Izajasz – w sposób pośredni – cały naród wybrany. Mając przed oczami ten obraz, mówiliśmy sobie, że nasza wiara i nasze odniesienie do Jezusa nie może być wypadkową humoru, nastroju, zmęczenia lub innych czynników wewnętrznych lub zewnętrznych, nie wyłączając kwestii pogody. Nasza wiara nie może być od tego uzależniona! Podobnie, jak i od nastroju, lub opinii otoczenia. Ona ma być zawsze stała, a właściwie – ciągle wzrastająca.
A oto dzisiaj stawiamy sobie przed oczy obraz, ukazany nam przed chwilą, w liturgii Słowa, a mianowicie: PROROK JAK OGIEŃ. W wersji oryginalnej, a więc w samym pierwszym czytaniu, określenie to odnosi się do Proroka Eliasza, którego naród wybrany uważał za kogoś bardzo ważnego na tle całej całej swojej historii.
Dzisiaj, w pierwszym czytaniu, z Księgi Mądrości Syracydesa, słyszymy takie słowa: Powstał Eliasz, prorok jak ogień, a słowo jego płonęło jak pochodnia. On głód na nich sprowadził, a swoją gorliwością zmniejszył ich liczbę. Słowem Pańskim zamknął niebo, z niego również trzy razy sprowadził ogień. Jakże wsławiony jesteś, Eliaszu, przez swoje cuda i któż się może pochwalić, że tobie jest równy?
Rzeczywiście, dokonał on wielu spektakularnych znaków i gestów – oczywiście, mocą Bożą, nie jedynie swoją własną – można więc powiedzieć, że przeszedł przez ziemię jak ogień, jak huragan, pozostawiając na tej swojej drodze i w tym swoim czasie wyraźne znaki Bożej mocy i potęgi. Warto by o tym poczytać w Starym Testamencie, bo nie sposób tu wszystkiego opowiadać.
Natomiast warto dodać, że równie efektowne i ciekawe, co życie, było także odejście Eliasza z tego świata. O tym Mędrzec Syracydes tak mówi: Ty, który zostałeś wzięty w skłębionym płomieniu, na wozie o koniach ognistych. Cała owa niezwykłość sprawiła, że w narodzie wybranym zrodziło się przekonanie, iż Eliasz powróci pod koniec istnienia świata, aby przygotować świat na czas ostateczny. O tym Mędrzec Syracydes mówi tak: O tobie napisano, żeś zachowany na czasy stosowne, by uśmierzyć gniew przed pomstą, by zwrócić serce ojca do syna i pokolenia Jakuba odnowić.
Jezus zaś, w dzisiejszej Ewangelii, przekonuje, że to się właśnie dokonało – że Eliasz wrócił! Wrócił w osobie Jana Chrzciciela. Na pytanie uczniów: Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?, Jezus odpowiada: Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał.
Po czym Ewangelista dodaje: Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu. Bo – faktycznie – Jan Chrzciciel, pod wieloma względami, bardzo przypominał Eliasza. Obaj przeszli przez ten świat – jak już sobie powiedzieliśmy – niczym huragan! Obaj byli bardzo oryginalni, nietuzinkowi, odważni! Obaj rzucali temu światu wyzwanie! Obaj nie mieścili się w żadnych schematach i ramkach tego świata, nie ulegali władcom i ich kaprysom, odważnie gromili ich błędy – i nie tylko ich, bo i wszystkich innych także, ale na pewno nie obawiali się uczynić tego w stosunku do tych najwyżej postawionych.
To – rzecz jasna – ściągało na nich prześladowania, cierpienia, a w przypadku Jana: także śmierć męczeńską. Ale żaden nie zawahał się w tej swojej postawie, żaden ani na krok nie ustąpił w kwestii zasad moralnych, o których świadczył. Dlatego przez ich posługę i przez ich ręce Bóg dokonywał rzeczy naprawdę niezwykłych.
O znakach, dokonywanych przez Eliasza, słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, przy czym jest to bardzo krótkie i bardzo skromne wspomnienie. Znakiem skuteczności misji Jana – można go uznać za znak cudowny – były z pewnością te wielkie tłumy, które ciągnęły do niego nad Jordan, aby przyjąć chrzest nawrócenia, albo zapytać go wprost: Co mamy czynić?
Jeżeli taki dziwak – bo tak był przez świat postrzegany, o czym Jezus mówił we wczorajszej Ewangelii – jest w stanie do tego stopnia poruszyć ludzkie serca, to znaczy, że działa przez niego naprawdę moc Boża. I dlatego można mówić o cudownym jego działaniu – oczywiście, dokonywanym mocą Bożą! I dlatego też, zarówno o Eliaszu, jak i o Janie Chrzcicielu, powiemy z całym przekonaniem: PROROK JAK OGIEŃ.
Raz dlatego, że – jak wspomnieliśmy – obaj jak ten ogień, jak huragan, przeszli przez ziemię, wypełniając z wielką siłą i przekonaniem swoją misję, ale także dlatego, że byli do tej misji bardzo zapaleni, całkowicie jej oddani, przez co wzbudzali ogień w sercach ludzkich, ale też wypalając swoim słowem i swoim działaniem – całe zło tego świata; całe zło swoich czasów.
Wobec tak jednego, jak i drugiego, nie można było przejść obojętnie, nie można było nie zająć jakiegoś stanowiska. Przy czym, było to albo całkowite uznanie i przyjęcie tego, co mówili, a wówczas miało miejsce nawrócenie; albo całkowite odrzucenie – a wówczas miał miejsce bunt, wręcz nienawiść wobec Proroka, związany z agresją czy chęcią zemsty – oczywiście, zupełnie irracjonalną. Niestety, trzeba jasno powiedzieć, że życie Proroka Bożego nigdy nie należało do łatwych – i dzisiaj nie należy.
A jednak mówimy sobie o tym dzisiaj i wpatrujemy się tak w Eliasza, jak i Jana Chrzciciela, starając się w ich postawie zobaczyć jakiś konkretny wzór dla naszej chrześcijańskiej codzienności. Bo dzisiaj – pewnie, jak w każdym innym czasie, chociaż wydaje się, że dzisiaj jakby bardziej – potrzeba nam takich właśnie jednoznacznych i odważnych postaw, jakich przykład dają nam ci wielcy mężowie Boży.
Okazuje się bowiem, że – z jakiegoś trudnego do zrozumienia powodu – dzisiejsi katolicy, także w Polsce, żyją w jakimś strachu, a przynajmniej: w jakimś kompleksie niższości. Z jakimś dziwnym przekonaniem, że są gorsi od tych, którzy żyją bez Boga lub wbrew Bogu, bo ci akurat ani się nie krępują, ani nie wstydzą tego, co mówią i co robią, chociaż akurat oni powinni! A katolicy – nie powinni wstydzić się swojej wiary, ani swoich poglądów. A jest odwrotnie. Dlaczego tak jest?
Niekiedy to nawet dochodzi do sytuacji paradoksalnej, kiedy to – na przykład – starsza jakaś kobieta, mama i babcia jednocześnie, przyznaje się, że nie była w niedzielę na Mszy Świętej, bo… dzieci i wnuki przyjechały w odwiedziny. Kiedy pytam, czy te dzieci i wnuki są osobami wierzącymi, owa starsza pani z największym przekonaniem – a niekiedy to i oburzeniem, że w ogóle śmiałem takie pytanie postawić – stwierdza, że oczywiście! Przecież ona sama tak swoją córkę wychowała! A i zięć wierzący, i wnuki tak wychowywane…
Wtedy mówię: To proszę zobaczyć cały absurd tej sytuacji: do wierzącej mamy i babci przyjeżdżają w niedzielę na obiad, albo po południu, jej wierzące dzieci i wnuki, a ona – wobec nich, we własnym domu, z jakiegoś niezrozumiałego powodu – wstydzi się powiedzieć, że jeszcze dzisiaj nie była na Mszy Świętej, więc niech oni sobie zrobią herbatę, niech się rozgoszczą, a ona za godzinę wróci. A może ktoś z dzieci lub wnuków też nie był – i poszedłby z babcią? Ale oni też krępują się o tym wspomnieć, albo uważają to za niekonieczne.
I zobaczmy: we własnym domu, wobec najbliższych, krępujemy się dać świadectwo wiary! Dodajmy uczciwie: w sytuacji, w której nie wiąże się to dla nas z jakimś wielkim wyrzeczeniem, czy koniecznością poniesienia cierpienia, czy – tym bardziej – oddania życia. Zwyczajna, codzienna sytuacja…
A ile razy, moi Drodzy, krępujemy się zabrać głos w dyskusji – także w gronie najbliższej rodziny, chociażby przy obiedzie świątecznym – kiedy to ktoś wygłasza jakieś niestworzone historie na temat Kościoła, albo tworzy jakąś własną moralność, własną teologię, usiłując przekłamać prawdy Boże, zapisane na kartach Pisma Świętego i nauczane przez Kościół. I nie chodzi mi o to, żeby na siłę bronić księży, albo przekonywać, że są idealni i nie popełniają błędów. Nie!
Ale powiedzmy uczciwie, że niektóre zarzuty, jakie nam, księżom, obecnie się stawia, są naprawdę wzięte z kosmosu! To są niejednokrotnie – przepraszam za to porównanie – pretensje do garbatego, że ma dzieci proste! Już wszystko się tym księżom zarzuca, najgorsze nawet rzeczy! Naprawdę, na zasadzie: „Księża na księżyc!” Ale i o samym Kościele różne dziwne rzeczy się wygaduje, i o Panu Bogu, i o Jego zasadach, jak chociażby: o czystości przedmałżeńskiej…
Czy stać nas w takich sytuacjach, w trakcie takich rozmów, by powiedzieć przynajmniej tyle, że się nie zgadzamy ze stanowiskiem rozmówców? Nawet nie wygłaszając jakichś szerokich argumentacji – chociaż, oczywiście, warto – ale przynajmniej tyle, że się nie zgadzamy?… Czy jednak ciągle jeszcze spuszczamy wzrok i wolimy się nie odzywać, bo po co wywoływać kłótnie, bo po co sobie komplikować życie, bo po co wychodzić przed szereg?
A tymczasem, takie jedno odważne świadectwo, dane przez osobę bliską, przez kogoś z rodziny, przez kolegę lub koleżankę – to jak pięć, albo nawet dziesięć kazań księdza! Bo takie jedno świadectwo, takie jedno zdecydowane: „Nie zgadzam się z Tobą, mam inne zdanie, Ewangelia inaczej o tym mówi!” – ma o wiele większą siłę oddziaływania, niż najbardziej rozbudowane i nawet najlepiej uargumentowane „księżowskie gadanie”.
Oczywiście, ja nie chcę tutaj powiedzieć, że to „księżowskie gadanie” jest niepotrzebne. Jest jak najbardziej potrzebne, dlatego też byłoby dobrze, gdyby zawsze było jasne, konkretne, bardziej odważne, zero – jedynkowe, gdyż ostatnio można odnieść wrażenie, że to ogólne wycofanie, to zakompleksienie polskich katolików, także niektórym księżom się udziela i już rakiem wycofują się z jednoznacznego i mocnego nauczania, na rzecz takiego – przepraszam za to wyrażenie – mglistego międlenia, takiej „słodko – tkliwej papki religijnej” o dobrotliwym Panu Bogu, który wszystkich kocha i właściwie na wszystko się zgadza, i żadnych wymagań nie stawia.
Tak – rzecz jasna – nie jest, przeto tego typu kaznodziejstwo nie przedstawia zbyt dużej wartości. I – na szczęście – nie wszyscy księża tej modzie ulegają, a można odnieść wrażenie, że wobec ogólnego rozmydlania i rozmiękczania zasadniczych prawd, ostatnio wielu księży właśnie radykalizuje swoje postawy i swój przekaz. I Bogu dzięki za to!
Nie zmienia to jednak faktu, że zwłaszcza w obecnym czasie bardzo, ale to bardzo potrzeba radykalnego i odważnego świadectwa ze strony świeckich – tak, ludzi świeckich, świadomych swojej wiary i z radością przeżywających swoją wiarę. Trzeba wyjść wreszcie z cienia, z tej strefy szarości, w której tak wielu dzisiaj tkwi! Trzeba iść przez życie jak ogień, jak huragan!
I nie w tym sensie, żeby się bezpardonowo rozpychać łokciami, albo rozdeptywać ludzi po drodze. Chodzi o to, żeby się wreszcie przestać bać, żeby zrzucić z siebie ten cały balast ludzkich opinii, tak często nieprzychylnych, a jednocześnie krępujących i ograniczających swobodę działania. Dzisiaj tak bardzo potrzeba, aby każdy katolik był niczym PROROK JAK OGIEŃ! Ale tak będzie, jeśli Boży ogień będzie on nosił w sercu, jeśli nie da go w sobie zgasić, zagadać; wmówić sobie, że wiara to przeżytek, to obciach, a Kościół – to stare muzeum. Nie!
Jeżeli ktoś nas może dzisiaj wyprowadzić z całego tego zamieszania, w jakim znalazł się świat, to tylko Jezus! Jeżeli coś nam może pomóc wyjść z całego tego impasu, to tylko wiara w Jezusa! I o tej wierze trzeba świadczyć – na prawo i lewo, wobec wszystkich, tu i teraz, z zapałem i radością, z przekonaniem i odwagą – bez strachu i kompleksu! To jest zadanie dla każdej i każdego z nas – dla mnie, kapłana, i dla Ciebie, Siostro i Bracie! Dla każdej i każdego z nas – indywidualnie, osobiście i po imieniu!
I żeby właśnie umocnić w sobie tego dobrego ducha i ten zapał, zechciejmy podjąć dzisiejszą pracę domową. Najpierw jednak zapytam, komu udało się wykonać wczorajszą?…
Bardzo serdecznie za to dziękuję, dzisiaj zaś proszę o piętnaście minut lektury Pisma Świętego. Proponuję Ewangelię Świętego Łukasza – od jej początku. Najlepiej, gdyby to czytanie odbyło się w gronie rodziny, albo w gronie sąsiedzkim. Szczególnie proszę o włączenie w nie osób starszych, albo samotnych – takich, którym może być trudno, choćby ze względu na słaby wzrok, samemu czytać.
Proponuję zatem, aby takie spotkanie odbyło się przy wspólnym stole, na przykład po obiedzie lub po kolacji, kiedy to na stole ustawimy świeczkę i kiedy wszyscy wokół się zgromadzą, a wówczas ktoś jeden tę świeczkę zapali, ze słowami: „Światło Chrystusa!”, na co wszyscy odpowiedzą: „Bogu niech będą dzięki!”, po czym krótka modlitwa do Ducha Świętego, następnie wszyscy usiądą i ktoś jeden na głos zacznie czytać. Potem przejmie to ktoś następny – i tak przynajmniej przez piętnaście minut. Potem wszyscy wstaną i odmówią: „Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”…
Jeżeli komuś będzie trudno spotkać się z innymi, aby to uczynić, niech sam poczyta. A jeżeli ktoś ma słaby wzrok i nie ma możliwości włączenia się w jakieś wspólne czytanie, to proszę, aby w zamian odmówił Koronkę do Bożego Miłosierdzia. To zadanie na dzisiaj.
Teraz zaś pomyślmy:
►Czy mam odwagę zabrać głos w dyskusji i kulturalnie, ale stanowczo, sprzeciwić się opiniom tych, którzy atakują Boga i Kościół?
►Czy taka obrona wiary nie powoduje jednak nienawiści, lub niechęci, do samego tego człowieka, który tego typu opinie wypowiada? Czy modlę się za takich ludzi?
►Czy moje świadectwo, dawane wierze, jest radosne i życzliwe, czy bojowe, a wręcz agresywne?
►Czy to swoje świadectwo wyrażam tylko słowami, czy staram się czynić to także swoją codzienną, konsekwentną, wytrwałą postawą: swoją pracowitością, uczciwością, zaangażowaniem w dobro?…
TRWAJCIE CIERPLIWIE! Trwajcie aktywnie! Trwajcie odważnie! Świadczcie z przekonaniem i radością – codziennie! Niech każdy z Was – każda i każdy z nas – będzie niczym PROROK JAK OGIEŃ!
„TRWAJCIE CIERPLIWIE! Trwajcie aktywnie! Trwajcie odważnie! Świadczcie z przekonaniem i radością – codziennie! ”
Znamy współczesne Osoby, które trwały i świadczyły z przekonaniem swoim życiem o Jezusie, o Jego nauce i też cierpiały za przynależność do Boga , za odważne głoszenie wiary. Takim człowiekiem był Prymas Tysiąclecia, którego władze komunistyczne zamknęły w więzieniu. Takim człowiekiem, Prorokiem jak Ogień, był również Jan Paweł II, którego nieprzyjazny człowiek próbował zabić, takim człowiekiem również był ks. Jerzy Popiełuszko , któremu zamknięto usta, by nie przemawiał, nie głosił prawdy Bożej ale prawda Boże przetrwa jako jedyna, święta i niezniszczalna.
Prorocy dzisiejszych czasów żyli i żyją pośród nas, mamy więc przykłady a i świętych i błogosławionych, którzy orędują za nami, gdy upadamy, nie rozumiemy, nie ogarniamy wszystkiego swoim rozumem. Sam Bóg mówi nam „Odwagi, Ja jestem!”
Tylko o tej cierpliwości nie można zapominać…
xJ