Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Andrzej Ostapiuk, należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej w Białej Podlaskiej. Życzę Jubilatowi, aby ułożył swoje życie po myśli Bożej. I tylko Bożą wolę w swoim życiu wypełniał. Zapewniam o modlitwie!
Moi Drodzy, dzisiejszą niedzielą kończymy w liturgii Okres Bożego Narodzenia. Jutro już mamy Okres zwykły – wraca kolor zielony szat w czasie Mszy Świętej. Ponieważ jednak w dniu 2 lutego można w liturgii śpiewać kolędy, przeto polska ludowa tradycja połączyła Niedzielę Chrztu Pańskiego ze Świętem Ofiarowania Pańskiego, wypadającym właśnie 2 lutego – i aż do tego dnia śpiewa się kolędy, a w kościołach i domach stoją choinki i szopki.
W sensie ścisłym, wszystko to powinno się dzisiaj zakończyć. I – prawdę mówiąc – ja osobiście jestem za takim rozwiązaniem, bo uważam, że lepiej przeżywać ten czas krócej, czyli tyle, ile naprawdę trwa, ale intensywnie, niż wydłużać go sztucznie. Zresztą, kolędy pod koniec stycznia już nie brzmią tak, jak pod koniec grudnia. Ale to moje prywatne zdanie…
Natomiast trwa w naszych Parafiach wizyta duszpasterska. Zwyczajowo, jest ona u nas związana z czasem Bożego Narodzenia, dlatego nazywamy ją kolędą – pomimo, że Kodeks Prawa Kanonicznego, nakazując duszpasterzom odwiedziny u swoich parafian, określa jedynie, iż mają być one raz w roku, nie precyzując, że w tym właśnie czasie. U nas jest to wizyta kolędowa.
Niech Pan da siły naszym Duszpasterzom, aby spełniali tę posługę z radością, ale niekoniecznie w ekspresowym tempie… A tym, którzy ich przyjmują, da otwarte serca, by odważyli się otworzyć także drzwi swoich domostw.
Ja dzisiaj pozdrawiam z Samogoszczy, gdzie jestem od wczorajszego wieczoru, a gdzie dzisiaj, o godzinie 11:00, sprawować będę Mszę Świętą w intencji Jana Kondeja, Lektora tejże Parafii, a jednocześnie: Współautora naszego bloga i osoby wspierającej działalność Duszpasterstwa Akademickiego w Siedlcach. Same urodziny wypadną w przyszłym tygodniu, dlatego właśnie wtedy złożę życzenia. Dzisiaj uroczysta Msza Święta – i wspólne, rodzinne spotkanie.
Ogromnie cieszę się z możliwości ponownego spotkania z Parafią, w której przez rok pomagałem i w której zawsze spotykam się z wielką życzliwością. Także ze strony Proboszcza, mojego serdecznego Kolegi kursowego, Księdza Bogusława Filipiuka, Wicedziekana naszego Kursu, z którym wczoraj wieczorem odbyliśmy spokojną, dobrą, długą rozmowę. Dziękuję za tę życzliwość i gościnność.
I jeszcze jedno sprostowanie: jak zauważyło kilka Osób, w słowie wstępnym w czwartek napisałem, że będę miał prawdopodobnie możliwość koncelebrowania Mszy Świętej pogrzebowej Papieża Franciszka. Oczywiście, chodziło o Papieża Benedykta. Mógłbym po cichu nanieść tę poprawkę i udawać, że nic się nie stało, ale skoro już błąd został zauważony, to wspominam o nim tutaj. Proszę mi to wybaczyć, ale tempo, w jakim najpierw organizował się, a potem odbywał nasz wyjazd, nie bardzo dawało możliwości spokojnego napisania czegokolwiek. Teraz jednak dokonam tej poprawki.
Moi Drodzy, zgodnie z obietnicą – zamieszczam pod rozważaniem moje SŁOWO PO POGRZEBIE PAPIEŻA SENIORA BENEDYKTA XVI. Celowo podkreślam tu słowo: „moje”, bo wiem, że może być ono bardzo różnie odebrane, ale ja tak właśnie przeżyłem i tak oceniam uroczystość, w której uczestniczyłem. Dlatego biorę odpowiedzialność za każde, zamieszczone tam słowo. Nikt nie musi się ze mną zgadzać. Tę wypowiedź wysyłam również do naszego diecezjalnego „Echa Katolickiego”, na prośbę jednej z Pań Redaktorek o jakąś moją refleksję po wyjeździe, ale też z tym zastrzeżeniem, że albo będzie ona zamieszczona w całości, albo wcale. Taką bowiem mam refleksję – innej nie mam. Nic na to nie poradzę.
Jeżeli zatem zechcecie – zapoznajcie się z nią. I wyraźcie swoje zdanie. Będę bardzo wdzięczny!
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co dziś mówi do mnie Pan? Z jakim osobistym przesłaniem zwraca się konkretnie do mnie? Duchu Święty, podpowiedz…
Na radosne i głębokie przeżywanie Dnia Pańskiego – niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Niedziela Chrztu Pańskiego, A,
8 stycznia 2023.,
do czytań: Iz 42,1–4.6–7; Dz 10,34–38; Mt 3,13–17
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA IZAJASZA:
To mówi Pan:
„Oto mój Sługa, którego podtrzymuję,
Wybrany mój, w którym mam upodobanie.
Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął;
On przyniesie narodom Prawo.
Nie będzie wołał ni podnosił głosu,
nie da słyszeć krzyku swego na dworze.
Nie złamie trzciny nadłamanej,
nie zagasi knotka o nikłym płomyku.
On z mocą ogłosi Prawo,
nie zniechęci się ani nie załamie,
aż utrwali Prawo na ziemi,
a Jego pouczenia wyczekują wyspy.
Ja, Pan, powołałem Cię słusznie,
ująłem Cię za rękę i ukształtowałem,
ustanowiłem Cię przymierzem dla ludzi,
światłością dla narodów,
abyś otworzył oczy niewidomym,
ażebyś z zamknięcia wypuścił jeńców,
z więzienia tych, co mieszkają w ciemności”.
CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Gdy Piotr przybył do Cezarei, do domu Korneliusza, przemówił: „Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie.
Posłał swe słowo synom Izraela, zwiastując im pokój przez Jezusa Chrystusa. On to jest Panem wszystkich. Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który głosił Jan. Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła, dlatego że Bóg był z Nim”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus przyszedł z Galilei nad Jordan do Jana, żeby przyjąć chrzest od niego. Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?”
Jezus mu odpowiedział: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Wtedy Mu ustąpił.
A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”.
W pierwszym dzisiejszym czytaniu Bóg mówi – przez Proroka Izajasza: Oto mój Sługa, którego podtrzymuję, Wybrany mój, w którym mam upodobanie. Sprawiłem, że Duch mój na Nim spoczął… O kim to Bóg może powiedzieć: Oto mój Sługa ?…
W oryginalnym odbiorze tych słów – zwłaszcza, jeśli się weźmie pod uwagę, że zostały napisane na osiem wieków przed pojawieniem się Jezusa Chrystusa na świecie – możemy widzieć tu różne osoby, związane głównie w jakiś sposób z historią narodu wybranego. Można tu brać pod uwagę chociażby kontekst historyczny, w jakim akurat te słowa były pisane, a wówczas zwykle kilka postaci pojawi się przed naszymi oczami – postaci, które w świadomości narodu wybranego dobrze zasłużyły się temuż narodowi, przynosząc mu wyraźne znaki Bożego błogosławieństwa.
Bo to akurat oznaczało, że Bóg posłużył się nimi dla zrealizowania swoich planów i wsparcia narodu w jego tak często trudnym położeniu. W tym kontekście, możemy tu nawet zobaczyć króla perskiego, Cyrusa, który chociaż był władcą kraju wrogiego, to jednak pozwolił narodowi wybranemu na powrót z niewoli i odbudowanie świątyni jerozolimskiej oraz swobodne praktykowanie kultu Boga Jahwe.
Zatem, różni ludzie, na różnych etapach historii i na różne sposoby – mogli być owymi Bożymi sługami, o których mówi dziś Bóg przez Izajasza. A jako że mamy do czynienia z wypowiedzią prorocką, to jasno zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to wypowiedź symboliczna, tajemnicza, dająca wielorako do myślenia i domagająca się pogłębionej refleksji. Trudno ją też odnieść tylko i wyłącznie do jednego człowieka, do jednego wydarzenia, czy nawet jednego okresu historycznego, chociaż – jak już sobie wspomnieliśmy – w określonym, konkretnym okresie powstawała i określony kontekst historyczny miał na nią wpływ.
Ale taka wypowiedź – wypowiedź prorocka – jest zawsze ponadczasowa, dlatego wszelkie określenia i stwierdzenia, jakie słyszymy, także w ten sposób winniśmy odbierać. Dzisiaj tak odbieramy określenie: Oto mój Sługa – zwłaszcza, jeśli słowo: Sługa pisane jest wielką literą – czy też określenie: Sługa Jahwe, pojawiające się tak często w całym Proroctwie Izajasza.
Niezwykłe i uderzające wręcz podobieństwo życia tegoż Sługi – w tym także cierpień, przez niego ponoszonych – do życia, misji i cierpienia Jezusa, samo wręcz prowadzi do skojarzenia go właśnie z Osobą Syna Bożego, zapowiedzianego i oczekiwanego Mesjasza, Jezusa Chrystusa.
Zwłaszcza, jeśli potwierdzenie takiego rozumienia mamy w dzisiejszej Ewangelii – i to ust samego Boga, przemawiającego nad Jezusem, nad rzeką Jordan: Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. Jest to dokładnie to samo zdanie, które słyszymy w pierwszym czytaniu, tylko słowo: Sługa u Izajasza – tutaj zostało zastąpione słowem: Syn. Nie mamy jednak wątpliwości, że zapowiedziany przez Izajasza Sługa Jahwe – to jest umiłowany Syn Boga.
Dlatego możemy odnieść do Niego – do tegoż Syna, tegoż Sługi – dalsze słowa Izajaszowego Proroctwa: On przyniesie narodom Prawo. Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze. Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku. On z mocą ogłosi Prawo, nie zniechęci się ani nie załamie, aż utrwali Prawo na ziemi, a Jego pouczenia wyczekują wyspy.
A zatem, działający bardzo subtelnie, z delikatnością i czułością, ale jednocześnie: z wielką mocą i władzą – Sługa Boży, to umiłowany Syn Ojca Przedwiecznego, Jezus Chrystus! To o Nim dzisiaj mówimy, to Jego chrzest dzisiaj wspominamy – wydarzenie zupełnie bez precedensu i pod każdym względem wyjątkowe! Oto bowiem Sługa Jahwe, Jego Syn, wchodzi do rzeki Jordan, aby wraz z całym tłumem grzeszników, który się tam akurat zgromadził, przyjąć chrzest nawrócenia z rąk Jana, swego Poprzednika.
Jan – jak się dziś dowiadujemy – powstrzymywał Go [czyli Jezusa], mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?” Swoją drogą – bardzo słuszna reakcja. Kiedy jednak Jezus wyraźnie postawił na swoim i raz jeszcze o to poprosił, został ochrzczony.
Oczywiście, nie da się w tym przypadku mówić o chrzcie nawrócenia, bo Jezus nie potrzebował i nie potrzebuje żadnego nawrócenia. To do Niego my, grzeszni ludzie, mamy się nawracać. Ale w ten sposób wyraził On pełną solidarność z nami, którzy właśnie tegoż nawrócenia potrzebujemy, a uczynił to w sposób wyrazisty i symboliczny, biorąc niejako na swoją głowę krople wód Jordanu – tę wodę, w której deklarujący nawrócenie Izraelici niejako symbolicznie swoje grzechy zostawili, zmyli z siebie.
My wiemy, że to się tak naprawdę nie dokonało, bo to dopiero nasz Chrzest, rozumiany jako Sakrament, tego dokonuje – tamten chrzest tego nie dokonywał. Mówimy jednak o pewnej symbolice, a ta każe nam zauważyć, że wraz z wodami Jordanu Jezus, umiłowany Boży Syn, Sługa Jahwe, wziął na siebie grzechy całej ludzkości, które potem miał zanieść na Krzyż, aby tam je ostatecznie pokonać.
Dlatego to właśnie Bóg widzi w Nim swego Sługę – właśnie dlatego, że ten tak bardzo chciał spełnić Jego wolę i dokonać tej zamiany: siebie samego złożyć w ofierze, aby odpokutować za nasze grzechy, za które to my powinniśmy się wypłacać Bożej sprawiedliwości. Tylko jak moglibyśmy tego – sami z siebie – dokonać?… Jaką cenę moglibyśmy zapłacić za nasze grzechy? Z czego mielibyśmy ją zapłacić – my, słabi i grzeszni ludzie?…
Na szczęście – przyszedł On! Przyszedł nam na pomoc. I przyszedł do wszystkich – do wszystkich, bez wyjątku! Święty Piotr mocno o tym nas przekonuje, gdy mówi w drugim czytaniu: Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie. Posłał swe słowo synom Izraela, zwiastując im pokój przez Jezusa Chrystusa. On to jest Panem wszystkich. Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który głosił Jan. Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła, dlatego że Bóg był z Nim.
Zatem, Bóg posłał swego Syna – do wszystkich. Kiedy się czyta ten tekst, to słowo: wszystkich jakoś tak wyraźnie jest zauważalne, dobrze słyszalne. Bóg posłał swego Syna do wszystkich, dlatego Jezus jest Panem wszystkich, i stąd też uzdrawia on wszystkich, którzy byli pod władzą diabła. On przyszedł do wszystkich! Dlatego Piotr mógł z takim przekonaniem powiedzieć: Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie.
Zatem, to od nas zależy, ile skorzystamy – i czy w ogóle skorzystamy – z darów, którymi chce nas obdarzyć Bóg, szczególnie zaś: z daru zbawienia, ofiarowanego nam przez Jezusa. To od nas zależy – od każdej i każdego z nas! Wystarczy bać się Boga – oczywiście, nie w sensie panicznego strachu, ale w sensie respektu, pełnego miłości – oraz postępować sprawiedliwie. Wystarczy uwierzyć Bogu i trzymać się Boga, a zbawienie będziemy mieli zapewnione.
Moi Drodzy, zobaczmy, jak bardzo jesteśmy przez Boga ukochani i wybrani! My sobie w ogóle z tego sprawy nie zdajemy, my o tym w ogóle na co dzień nie myślimy, dla nas to takie wszystko oczywiste. I może dobrze, że to dla nas oczywiste, że sprawy Bożej miłości, Bożego wybrania i Bożej łaski, którą otrzymujemy, traktujemy jako rzecz dla nas oczywistą, nie budzącą naszej żadnej wątpliwości. Ale też trzeba, abyśmy sobie ciągle uświadamiali, że to nie jest coś, co nam się należy!
Czyli – wcale nie jest oczywistym to, że powinniśmy te Boże dary otrzymać. My je otrzymujemy, bo Bóg tak bardzo nas kocha i dla Niego jest oczywiste, że nas bez pomocy nie zostawi. Ale my zawsze powinniśmy to odbierać jako wielką, przeogromną Bożą łaskę, na którą niczym nie zasłużyliśmy i która nam się absolutnie – z żadnego tytułu – nie należała i nie należy!
My tę łaskę otrzymaliśmy – i przez Boga wybrani zostaliśmy – we Chrzcie Świętym, który akurat w naszym przypadku jest czymś dużo więcej, aniżeli ten gest, którego dokonywał Jan. Chociaż czynność – jako taka – jest podobna, to jednak jej znaczenie jest dużo, dużo większe. Nasz Chrzest rzeczywiście obmywa nas z grzechów: przede wszystkim z tego pierworodnego, ale też z każdego, popełnionego przed jego przyjęciem. On nas włącza do wspólnoty Kościoła i do instytucji Kościoła, dając nam dziecięctwo Boże, ale też nadając nam osobowość prawną w Kościele: my w tym Kościele mamy swoje prawa i obowiązki, jesteśmy za ten Kościół osobiście odpowiedzialni, jesteśmy też odpowiedzialni za siebie nawzajem, za swoje zbawienie!
Moi Drodzy, przez tę prostą czynność, jakiej dokonał kiedyś tam, może dawno temu, jakiś Ksiądz, którego pewnie nawet nie pamiętamy, albo który już dawno odszedł do wieczności – w obecności naszych Rodziców i Chrzestnych, a przede wszystkim: w ich wierze – naprawdę Niebo się nad nami otworzyło! Naprawdę!
I choć mówimy o różnych okolicznościach, i o różnym chrzcie, to jednak w czasie naszego Chrztu dokonało się tak naprawdę dokładnie to samo, co dokonało się tamtego, pamiętnego dnia, nad Jordanem, kiedy Jezus przyjął od Jana jego chrzest: nad nami również otworzyły się Niebiosa, i Duch Święty zstąpił na nas w tym Sakramencie – tak, już w tym Sakramencie, zanim dokonało się to w całej pełni w Bierzmowaniu – i nad nami także Bóg wypowiedział te słowa: «Ty jesteś moim umiłowanym Dzieckiem! W tobie mam upodobanie! Po prostu: kocham Cię bezgranicznie! Jesteś mój!»
Moi Drodzy, czy my sobie z tego zdajemy w ogóle sprawę? Jak często zdajemy sobie z tego sprawę? Jak często o tym myślimy? Czy w ogóle o tym myślimy – w tym naszym codziennym zapędzeniu, zabieganiu, zapracowaniu, zaaferowaniu tyloma sprawami?… A nawet (choć to może dziwnie zabrzmi…) w tym naszym cotygodniowych chodzeniu do kościoła, w tym naszym nawet częstym przyjmowaniu Komunii Świętej; w tym naszym częstym i systematycznym spowiadaniu się; w tym naszym codziennym rozmodleniu – co samo w sobie jest piękne i godne naśladowania – czy zastanawiamy się kiedykolwiek, jak bardzo jesteśmy przez Boga ukochani, wybrani, uszczęśliwieni?
Mówiąc inaczej: czy te nasze religijne praktyki nie stały się dla nas – choćby w pewnym stopniu – rutyną, zwyczajem, przyzwyczajeniem?… Albo może jedynie poczuciem obowiązku, który kategorycznie trzeba spełnić?
Moi Drodzy, jak często dociera do naszej świadomości, że każda i każdy nas – bez wyjątku, bez podziału na lepszych i gorszych, na wyżej postawionych i tych „z samego dołu”; na wysoko wykształconych i mających tylko kilka klas podstawówki – jest osobiście, indywidualnie, po imieniu znanym przez Boga i umiłowanym przez Niego, Jego dzieckiem? Jak często o tym myślimy? Jak często o tym tak właśnie myślimy? Dobrze więc, żebyśmy dzisiaj o tym pomyśleli.
Dlatego dobrze, że mamy takie Święto, jak dzisiejsze. I dobrze by było, abyśmy zawsze, kiedy będziemy świadkami Chrztu Świętego, udzielanego w naszej Parafii, wracali sercem i myślą do swojego Chrztu Świętego – aby na nowo uświadomić sobie, jak wielkie rzeczy wtedy się dokonały i jak wielkie rzeczy stały się naszym udziałem! Na całe nasze życie doczesne – i na całą wieczność!
Jesteśmy umiłowanymi dziećmi Bożymi. Ale jednocześnie – jesteśmy sługami Bożymi! Wybranymi i powołanymi do wielkich rzeczy – sługami Bożymi! Jesteśmy na Bożej służbie! A jakie w związku z tym stoją przed nami zadania?
Te, które dzisiaj wskazał nam Święty Piotr: kochać Boga i żyć sprawiedliwie! Czyli wierzyć w Boga i żyć tą wiarą – na co dzień! Nie wstydzić się jej, nie bać się o niej mówić i świadczyć, być dla innych wsparciem w ich dążeniu do Boga!
Moi Drodzy, nie ma innego sposobu, abyśmy wyrazili Bogu wdzięczność za to wielkie wybranie, jakie stało się naszym udziałem – i jednocześnie naszym zaszczytem – jak to właśnie, że solidnie wywiążemy się z zadań, jakie nakłada nas nas bycie na służbie u Pana. Czyli, że będąc umiłowanymi i wybranymi dziećmi Boga – będziemy jednocześnie Jego porządnymi, pracowitymi i odważnymi sługami.
To prawda, że my o tym wszystkim dobrze wszyscy wiemy. Ale trzeba to sobie ciągle na nowo przypominać i uświadamiać. Bo kiedy dotrze to do serc każdej i każdego z nas, ochrzczonych, to na pewno nie będziemy musieli już mówić o żadnym kryzysie w Kościele, czy kryzysie wiary. Tylko tego jednego trzeba: żebyśmy raz jeszcze przypomnieli sobie, uświadomili sobie, jak bardzo jesteśmy ukochani i obdarowani – i po prostu z tych darów skorzystali pełną garścią. Tylko tyle – i aż tyle.
A świat wokół nas natychmiast się zmieni. I Kościół się odnowi.
SŁOWO PO POGRZEBIE PAPIEŻA SENIORA BENEDYKTA XVI
Wiadomość o śmierci Papieża Seniora zastała mnie w Kodniu, gdzie przebywałem od kilku dni. Od razu pomyślałem, że chciałbym być na Jego pogrzebie – był On bowiem dla mnie zawsze wielkim autorytetem i niezwykłą osobowością, imponowała mi Jego jednoznaczność i odwaga w nazywaniu rzeczy po imieniu – zarówno w sprawach wiary, jak i w różnych kwestiach, dotyczących problemów dzisiejszego świata, Europy, ale też problemów współczesnego, tak często pogubionego człowieka. W postawie Benedykta XVI – a wcześniej Kardynała Ratzingera – odnajdywałem wiele wzorów dla własnej kapłańskiej posługi.
Dlatego od razu pomyślałem o wyjeździe na pogrzeb, ale raczej nie liczyłem na to, że uda się to zrealizować. I wtedy – w kilka godzin po śmierci Benedykta – pojawiła się propozycja zorganizowania wyjazdu, we współpracy z Uczelnianym Ośrodkiem Kultury przy Uniwersytecie Przyrodniczo – Humanistycznym w Siedlcach. Jak wynikało z informacji internetowych, była to jedyna propozycja zorganizowanego wyjazdu na terenie Polski! Później pojawiła się jakaś propozycja z Rzeszowa, ale ostatecznie żaden z tych wyjazdów nie doszedł do skutku, z powodu zbyt małej liczby chętnych.
Natomiast zamieszczenie naszej propozycji w mediach spowodowało, że zaczęły dzwonić osoby z różnych stron Polski, zgłaszając chęć wyjazdu. W ten sposób samorzutnie skrzyknęła się grupka zapaleńców, który nie widzieli innej możliwości, jak tylko tę, że dotrą na pogrzeb – bez względu na wszystkie przeciwności. Osoby te były przekonane, że po prostu „muszą” tam pojechać. Grupa ta spotkała się w Warszawie, tam jednak nastąpił podział na dwie mniejsze ekipy, jedni bowiem chcieli jechać jednym, długim kursem, bez noclegu, z Warszawy do samego Watykanu; podczas, gdy druga Ekipa, czyli moja, zamierzała dojechać nieco wolniej, z zatrzymaniem na nocleg, w atmosferze spokojniejszej.
Ruszyliśmy zatem w trzy Osoby – wraz ze mną, moim samochodem, wyruszyli: Joanna Lechnio z Warszawy i Zbigniew Bocian z Sokołowa Podlaskiego. Oboje byli tak samo, jak ja, zdeterminowani, by uczcić wielkiego Papieża Benedykta uczestnictwem w Jego pogrzebie. Wyjechaliśmy we wtorek, 3 stycznia, by w środę wieczorem dotrzeć do Rzymu, po przejechaniu 1957 kilometrów.
Głęboko i – przede wszystkim – w duchu wiary przeżyliśmy tam, na miejscu, doczesne pożegnanie Benedykta XVI. Nasze odczucia były tu zgodne. Natomiast moje osobiste odczucia, o których teraz wspomnę i za które biorę osobistą odpowiedzialność, są – w pewnych kwestiach – bardzo krytyczne. Chodzi mi tu o całą atmosferę, towarzyszącą tam, w Watykanie, zarówno odchodzeniu Benedykta XVI do wieczności, jak i Jego pogrzebowi.
Fakt, że po ogłoszeniu wiadomości o śmierci, na Watykanie nie zabrzmiał żaden dzwon, a samo ogłoszenie dokonało się za pomocą wpisu internetowego, już zaczęło budzić niepokój. W Kodniu, gdzie przebywałem, dzwony rozbrzmiały natychmiast! Niestety, sama uroczystość pogrzebowa potwierdziła moje obawy, była ona bowiem zimna, schematyczna, do maksimum skrócona, chciałoby się wręcz powiedzieć – bezduszna. Mam świadomość, że to bardzo ostre słowa, ale trudno było oprzeć się wrażeniu, że zabrakło tam krzty ludzkiej serdeczności i wdzięczności wobec odchodzącego Papieża.
I nie jest tu żadnym wytłumaczeniem fakt, iż Benedykt już nie był Papieżem. Ale był nim wcześniej, przez ponad siedem lat, poza tym był emerytowanym Biskupem Rzymu. Czy kiedy odchodzi jakikolwiek biskup, także emerytowany, a nawet proboszcz parafii, jego pogrzeb nie przybiera formy uroczystej? Co więcej, nawet pogrzeb jakiejkolwiek świeckiej osoby, choćby nieco bardziej znanej, albo bardziej zaangażowanej w życie parafii, jest celebrowany godniej i uroczyściej, niż ten pogrzeb Papieża.
Oczywiście, należy w pełni zgodzić się z zasadą, że pogrzeb to nie okazja do wychwalania pod niebiosy osoby zmarłej, ani homilia pogrzebowa to nie mowa pochwalna na jej cześć. Pogrzeb to wspólna modlitwa dziękczynna za życie zmarłego i prośba o jego szczęśliwe życie wieczne. To prawda. Natomiast można bez problemu pogodzić wymiar liturgiczny i prawnokanoniczny tej uroczystości ze zwykłą ludzką życzliwością i miłością wobec zmarłego, wyrażaną w jej trakcie. Przykład takiej postawy dał sam Kardynał Ratzinger, przewodnicząc uroczystościom pogrzebowym Jana Pawła II, czy potem Benedykt XVI, beatyfikując swego Poprzednika.
Tymczasem, polscy Księża, studiujący w Rzymie, w gronie których miałem przyjemność koncelebrować tę Mszę Świętą, podzielając w całości moje odczucia, dotyczące całej uroczystości, dodali jeszcze, że gdyby nie śpiew chóru w jej trakcie, to trwałaby ona zapewne nie więcej, jak pięćdziesiąt minut. I oczywiście – żaden dzwon ponownie nie zabił – ani w momencie jej rozpoczęcia, ani na zakończenie, kiedy trumnę procesyjnie niesiono już do Bazyliki i do miejsca pochówku. Przecież w trakcie jakiegokolwiek pogrzebu w naszych Parafiach – to właśnie dzwon kościelny „żegna” parafianina, odchodzącego do wieczności. A w trakcie samego pogrzebu także na różne sposoby okazywana jest tej osobie miłość, wdzięczność… Tylko wobec byłego Papieża jej zabrakło. Ze strony Celebransa i Organizatorów.
Bo Uczestnicy pogrzebu starali się wykorzystać każdą okazję, aby wyrazić swoje szczere uczucia poprzez gorące oklaski, a także wznoszone co i raz okrzyki na Jego cześć, na które także odpowiedzią były oklaski. Te oklaski zastąpiły dźwięk dzwonu, którego zabrakło. Można było wręcz odnieść wrażenie, że ludzie na Placu wyłapywali i wykorzystywali każdy możliwy moment, aby wyrazić swoją serdeczną miłość i wdzięczność – dokładnie tę, której zabrakło w całym przebiegu liturgii pogrzebowej i w pogrzebowej homilii.
Dodać do tego jeszcze należy, że w Państwie włoskim wprowadzono w tym dniu żałobę narodową, a w Watykanie był to normalny dzień pracy. Pracownicy Watykanu dostali jedynie możliwość udziału w samej Mszy Świętej, ale po niej mieli zaraz wracać do swoich zajęć.
Podsumowując zatem swoją wypowiedź, stwierdzam, iż ciesząc się z możliwości udziału, a nawet koncelebrowania Mszy Świętej pogrzebowej, nie mogę i nie chcę pogodzić się z takim potraktowaniem Człowieka, który przez kilkadziesiąt lat przemierzał Plac Świętego Piotra, zdążając do siedziby Kongregacji, której był Szefem i w której ofiarnie pracował, a potem przez ponad siedem lat, na tym samym Placu i w tej Bazylice, pełnił posługę Piotra naszych czasów. Wyrażam swój zdecydowany sprzeciw wobec tego, że ten Plac, w dniu 5 stycznia 2023 roku, pożegnał Go ceremonią suchą, schematyczną, zimną, sztywno sformalizowaną i do granic możliwości skróconą; ale – na szczęście – pełną szczerych znaków miłości i wdzięczności ze strony Uczestników. To w końcu oni przybyli ze wszystkich stron świata – w tym także, z naszej Ojczyzny – aby tę wdzięczność wyrazić. Może rzeczywiście nie było ich bardzo dużo, ale ci, którzy byli, po prostu nie widzieli dla siebie innej możliwości, jak tylko tę, że „muszą” tam tego dnia być. Ja też się do nich zaliczałem.
Szkoda, że musieliśmy przeżyć takie rozczarowanie, prowadzące wręcz do rozgoryczenia. Trudno było nie otrzeć łez z oczu na myśl, jak potraktowano tego dobrego i pokornego Człowieka. A i my sami liczyliśmy na jakieś życzliwe słowo, do nas skierowane. W końcu, pokonaliśmy naprawdę niemało trudności, aby w krótkim czasie znaleźć się w tym miejscu. Pewnie Benedykt XVI powiedziałby nam coś serdecznego – bo zawsze tak czynił. Tym razem – żadnego słowa, poza tymi, zapisanymi w formularzach.
I nie jest tu żadnym wytłumaczeniem fakt, że sam Benedykt chciał swojego pogrzebu jako ceremonii sprawowanej „w duchu prostoty”. Pewien bliski mi Zakonnik, który w regułach swego zakonu miał zapisane ubóstwo, często mawiał, że ubóstwo to nie dziadostwo. Mocne słowa, ale dobrze wyrażają istotę sprawy.
W tym przypadku, prostota wcale nie musiała oznaczać braku ludzkich znaków miłości, serdeczności i wdzięczności. Zapewniam, że nie zabrakło jej ze strony Uczestników liturgii, nie zabrakło jej także ze strony Kapłanów, z którymi miałem radość koncelebrować tę Mszę Świętą.
Oby pamięć o Benedykcie XVI i nasze uważne wczytywanie się w Jego nauczanie zrekompensowało Mu to zimne pożegnanie ze strony oficjalnych czynników Kościoła. Módlmy się o Jego wieczne zbawienie! I rychłą beatyfikację!
Ks. dr Jacek Jaśkowski
Duszpasterz Akademicki w Siedlcach
Zgadzam się z Księdzem. Nawet, gdy trumna Papieża była wynoszona z Bazyliki, to podobno tylko nasz Prezydent uklęknął oddając hołd zmarłemu Papieżowi. Porównując sposób prowadzenia Mszy pogrzebowej Jana Pawła II i Benedykta XVI jest porażająca różnica. Myślę, że podobne odczucia jak Ksiądz ma wiele osób duchownych i świeckich.
Dzięki za tę opinię!
xJ
Pełna zgoda Ks. Jacku, co do odczuć towarzyszących mszy pogrzebowej Benedykta XVI. Po raz kolejny mogę tylko z bólem serca stwierdzić, że moje obawy co do tego pontyfikatu, po wyborze kard. Bergoglio na papieża, potwierdzają się z roku na rok coraz bardziej…
No, cóż… Módlmy się za Kościół…
xJ