Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Zofia Pałysa, Studentka, a jednocześnie bardzo życzliwa, mądra, pobożna i zaangażowana w wielorakie dobro Osoba z Parafii w Miastkowie. Dziękując Jej za przykład pięknej postawy, życzę Bożego błogosławieństwa! I zapewniam o modlitwie!
Dzisiaj wieczorem zaś będę odprawiał Mszę Świętą w Parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Białej Podlaskiej, w intencji Pani Heleny Kulawiec, Mamy Pani Urszuli Adamiak, Prezes Firmy KOMUNALNIK w Białej Podlaskiej, w osiemdziesiątą piątą rocznicę urodzin. Życzę Pani Helenie wszelkich łask Bożych!
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co Pan konkretnie do mnie dzisiaj mówi? Duchu Święty, pomóż właściwie odczytać…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Piątek 5 Tygodnia Wielkanocy,
12 maja 2023.,
do czytań: Dz 15,22–31; J 15,12–17
CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Po naradzie w Jerozolimie apostołowie i starsi wraz z całym Kościołem postanowili wybrać ludzi przodujących wśród braci: Judę, zwanego Barsabas, i Sylasa, i wysłać do Antiochii razem z Barnabą i Pawłem. Posłali przez nich pismo tej treści:
„Apostołowie i starsi bracia przesyłają pozdrowienie braciom pogańskiego pochodzenia w Antiochii, w Syrii i w Cylicji. Ponieważ dowiedzieliśmy się, że niektórzy bez naszego upoważnienia wyszli od nas i zaniepokoili was naukami, siejąc wam zamęt w duszach, postanowiliśmy jednomyślnie wybrać mężów i wysłać razem z naszymi drogimi: Barnabą i Pawłem, którzy dla imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa poświęcili swe życie. Wysyłamy więc Judę i Sylasa, którzy powtórzą wam ustnie to samo.
Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne. Powstrzymajcie się od ofiar składanych bożkom, od krwi, od tego, co uduszone, i od nierządu. Dobrze uczynicie, jeżeli powstrzymacie się od tego. Bywajcie zdrowi!”
Wysłannicy przybyli więc do Antiochii i zwoławszy lud, oddali list. Gdy go przeczytano, ucieszyli się z jego zachęcającej treści.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.
Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego.
Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”.
I tak oto zakończył się spór, jaki w swoim czasie powstał w Antiochii – przypomnijmy: spór dotyczący tego, czy poganie, a więc osoby nie wyznające judaizmu, mogą być włączane do Kościoła od razu, czy też muszą przejść przez judaizm, a więc konkretnie przez obrzezanie – a rozstrzygnięcie zostało dziś oficjalnie ogłoszone. Uczynili to ci, którzy spór ten rozstrzygnęli, do których się w tej sprawie odwołano, a więc – mówiąc dzisiejszym językiem – najwyższa władza Kościoła, czyli Sobór, obradujący wraz z Piotrem, pierwszym Papieżem. Bo do tej właśnie najwyższej instancji się odwołano.
Na co w tym wszystkim na pewno warto zwrócić uwagę, to konkret, jakim posługiwali się Apostołowie i starsi Kościoła przy dochodzeniu do podjęcia decyzji, jak i przy samym jej podejmowaniu. Tutaj nie wygłaszano podniosłych mów, nie czyniono oratorskich popisów, jakie ówcześnie były modne w tamtej kulturze. Już same rozmowy, jakie prowadzono na ten temat w Antiochii, a potem w Jerozolimie, były bardzo rzeczowe i konkretne. A do tego – co wyraźnie podkreślił Autor natchniony – także dość burzliwe.
Oni się tam o to spierali, kłócili, to naprawdę nie były takie sobie słodkie gadki, czy dyplomatyczne lanie wody. Oni rozmawiali bardzo konkretne i na temat. I także dzisiejsze orzeczenie, będące ostatecznym rozstrzygnięciem omawianej kwestii, jest bardzo konkretne.
Zobaczmy: najpierw pada stwierdzenie, że jacyś ludzie odważyli się głosić nauki, których treści nie uzgodnili z Gronem apostolskim. A zatem, to nie było tak, że skoro Kościół jest młody i się dopiero tworzy, to każdy może sobie – na zasadzie spontanicznego działania, albo jakiejś prywatnej zachcianki – głosić, co mu ślina na język przyniesie. Albo co sam uznał za dobre i właściwe. Nie, już wtedy, już na tamtym etapie życia i istnienia Kościoła – chociaż doktryna Kościoła jeszcze nie była tak dokładnie określona, jeszcze się kształtowała, wiele kwestii jeszcze wymagało wyjaśnienia – Apostołowie bronili pewnego porządku i nie pozwalali na żadną samowolkę.
Jeżeli coś trzeba było doprecyzować, lub określić, to jak najbardziej, ale na szczeblu oficjalnym i najwyższym, a nie na zasadzie wprowadzania własnych nowinek. I kiedy już to zostało dopowiedziane i dookreślone – jak chociażby w tej kwestii, o której dziś mówimy – wówczas Apostołowie w swoim orzeczeniu bardzo precyzyjnie, wręcz punkt po punkcie, wskazali nowym wiernym Kościoła, co mogą robić, a czego nie powinni, natomiast bardzo zdecydowanie i ostatecznie orzekli, że nie muszą oni przechodzić przez judaizm i przyjmować znaku obrzezania.
To było bardzo jasne orzeczenie, nie pozostawiające żadnej płaszczyzny do własnych, dowolnych interpretacji, albo jakichś dopowiedzeń! I potem, w ciągu wieków, Kościół zwykle rozstrzygał swoje sprawy i kwestie sporne właśnie w taki sposób: jasny, konkretny, dopowiedziany do końca, czasami kategoryczny, czasami wręcz rygorystyczny!
Jeżeli od tego odchodził, jeżeli swoje stanowisko łagodził, albo rozmywał – po to chociażby, żeby ludzi nie zrażać zbytnią rzekomą surowością, czy tak zwanym rygoryzmem, albo żeby się ludziom przypodobać i zyskać ich sympatię, ich życzliwość czy popularność wśród nich – zawsze wtedy przegrywał! To właśnie dlatego dzisiaj tak często przegrywa u nas, w Polsce, a na Zachodzie – już od kilkudziesięciu lat.
Bo pewne kwestie są tak nauczane i tak mówione, żeby przypadkiem nikogo nie urazić, bo i tak ludzie od Kościoła odchodzą – szczególnie młodzi – więc trzeba ich jakoś przy tym Kościele przytrzymać. I dlatego coraz mniej słyszymy w homiliach mowy o piekle, o grzechu ciężkim, o szatanie… Coraz mniej i coraz bardziej mgliście mówi się o cudzołóstwie, jakim jest wspólne mieszkanie, na sposób małżeński, dwojga ludzi, nie będących małżeństwem. Coraz mniej w ogóle mówi się o wymaganiach moralnych – także w sferze społecznej i politycznej.
I nie chodzi o politykowanie na ambonie, rozumiane jako popieranie określonych partii czy polityków, ale o pokazanie kierunku, w którym w swoich decyzjach i wyborach powinien podążać katolik, oraz granic, których nie wolno mu przekroczyć, bo ich przekroczenie będzie równoznaczne z zaparciem się wiary i przekroczeniem bram Kościoła – oczywiście, w kierunku wyjścia.
Coraz mniej i łagodniej o tym wszystkim mówimy, bardziej natomiast ulegamy presji takiego „wygładzonego” przekazu, na zasadzie, że Jezus wszystkich kocha, po główce głaszcze, wszystkich do serca przytuli i wszystkich do Nieba zaprowadzi – choćby na siłę – bo przecież nie będzie chciał nikogo skrzywdzić, dlatego nikogo żadnym tam piekłem nie będzie straszył…
Może to, co tu teraz mówię, jest trochę przerysowane, ale musimy widzieć pewne naprawdę niedobre i niebezpieczne trendy i mody w Kościele – właśnie w takim Kościele, który idzie na ugodę ze światem i stara się przypodobać temu światu. Pytanie, czy to jest jeszcze Kościół Jezusa Chrystusa, czy już prywatny – pisany już niestety małą literą i w cudzysłowie – „kościół”określonego księdza, czy określonego wiernego. Taki „kościół” skrojony na własne potrzeby i oczekiwania, według własnego widzimisię.
Tylko okazuje się, że taki wygładzony i dopasowany do świata „kościół” (cały czas pisany małą literą i w cudzysłowie) jednak wiernych nie przyciąga. I młodych nie przyciąga. Nikogo nie fascynuje, nikogo nie jest w stanie do siebie zaprosić. Dlaczego?
Właśnie dlatego, że jest nijaki. Ani gorący, ani zimny. Ani czarny, ani biały. Ani na „tak”, ani na „nie”. Ani na „plus”, ani na „minus”. Ot, taki sobie, mdły i bezbarwny „kościółek”, taka cieplutka i przytulna chatka dla tłustych i leniwych kocurów, wylegujących się w swoim ciepełku, którego oby im przypadkiem nikt nie zburzył… Moi Drodzy, to nie jest obraz chrześcijaństwa, ani chrześcijanina. To nie jest obraz katolika. To nie jest prawdziwy obraz Kościoła!
A jaki jest ten prawdziwy?
Taki, który żyje według tego, co Jezus dziś powiedział w Ewangelii: To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. […] Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał…
A zatem: oddawanie swego życia w darze dla Jezusa i dla drugiego człowieka, wypełnianie Bożych przykazań, przynoszenie trwałych i dobrych owoców swego życia, czyli realizowane w konkrecie codzienności przykazanie miłości Boga i miłości wzajemnej – z bliźnimi. Zauważmy, tu nie ma miejsca na jakąś mglistą i mdłą słodkość – tu jest poświęcenie, osobiste ofiarowanie, szczere zaangażowanie, wysiłek, nieraz nawet duży… A nieraz także – związany z cierpieniem, czy wyrzeczeniem…
Mówimy tu zatem o obrazie bardzo konkretnym i wyrazistym. I takie jest właśnie prawdziwe chrześcijaństwo! I tylko takie chrześcijaństwo fascynuje – i innych pociąga.
Świetne rozważanie Ks. Jacku! Dziękuję…
Dzięki za dobre słowo…
xJ