Szczęść Boże! Moi Drodzy, dzisiaj planujemy spotkanie w ramach naszego Kursu – z okazji imienin Piotra i Pawła, do których dołącza Jan – ale też utrzymane w konwencji jubileuszu dwudziestopięciolecia naszego kapłaństwa. Przy okazji tego spotkania imieninowego, odprawimy Mszę Świętą w intencji zmarłego przed trzema laty naszego kursowego Kolegi, Księdza Piotra Wojdata. To taki smutny – po ludzku – wymiar naszego świętowania, chociaż też głęboko wierzymy, że Piotr jest z nami i pozdrawia nas z okien Domu Ojca. Na to spotkanie zaprasza nas Ksiądz Paweł Smarz, Proboszcz Parafii Wargocin – Wróble. I tam się właśnie dziś zjeżdżamy.
Teraz zaś już zapraszam do wsłuchania się w Boże słowo dzisiejszej liturgii. Co Pan do mnie osobiście mówi? Z jakim przesłaniem się zwraca? Duchu Święty, przyjdź i rozjaśnij umysły i serca!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Poniedziałek 12 Tygodnia zwykłego, rok I,
26 czerwca 2023.,
do czytań: Rdz 12,1–9; Mt 7,1–5
CZYTANIE Z KSIĘGI RODZAJU:
Bóg rzekł do Abrama: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi”.
Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł Lot. Abram miał siedemdziesiąt pięć lat, gdy wyszedł z Charanu. I zabrał Abram ze sobą swoją żonę Saraj, swego bratanka Lota i cały dobytek, jaki obaj posiadali, oraz służbę, którą nabyli w Charanie, i wyruszyli, aby się udać do Kanaanu.
Gdy zaś przybyli do Kanaanu, Abram przeszedł przez ten kraj aż do pewnej miejscowości koło Sychem, do dębu More. A w kraju tym mieszkali wówczas Kananejczycy.
Pan, ukazawszy się Abramowi, rzekł: „Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię”. Abram zbudował tam ołtarz dla Pana, który mu się ukazał.
Stamtąd zaś przeniósł się na wzgórze na wschód od Betel i rozbił swój namiot pomiędzy Betel od zachodu i Aj od wschodu. Tam również zbudował ołtarz dla Pana i wzywał imienia Pana. Zwinąwszy namioty, Abram wędrował z miejsca na miejsce w stronę Negebu.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim wy sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą.
Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: «Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka», gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata”.
Czy wiek siedemdziesięciu pięciu lat to na pewno odpowiedni wiek na to, by «wyjść ze swojej ziemi rodzinnej i z domu swego ojca» – i ruszyć w nieznane? Czyli – zacząć wszystko od nowa, zacząć niejako od zera, bo to, co się do tej pory miało i osiągnęło, należało zostawić… Czy to dobry wiek na takie decyzje?
Przecież stwierdzenie o wyjściu z ziemi rodzinnej i domu ojca to wiadomość o całkowitym opuszczeniu i pozostawieniu swego dziedzictwa, swoich więzów rodzinnych, swojej osobistej, życiowej historii! Czy naprawdę jest to konieczne? I czy musi to robić człowiek w takim wieku? Wszak znamy powiedzenie, że starych drzew się nie przesadza… A tu właśnie miało zostać przesadzone – po uprzednim wyrwaniu z korzeniami z miejsca, w którym do tej pory rosło.
Jak jednak słyszymy, to nie było znowu tak, że Abram został zupełnie sam z całą tą sprawą – oderwany od wszystkiego, co miał i kim był, i pozostawiony w pustce. Owszem, miał wyjść ze swego domu rodzinnego i miał iść w nieznane, ale to nieznane – to kraj, który miał wskazać Pan! Czyli, to nie tak, że Abram miał wyjść ze swego domu rodzinnego, dokąd oczy poniosą, a na pierwszym skrzyżowaniu, na które natrafi, zatrzymać się i bezradnie rozłożyć ręce.
Nie, Abram ma pójść do kraju, który ukaże mu Bóg. Czyli, kierunek jego wędrówki był znany i bardzo precyzyjnie określony. Tylko jemu był nieznany. A to wcale nie oznacza, że tegoż kierunku wcale nie było. Kierunek był i cel był jasno wyznaczony, tylko nie przez Abrama, a przez Boga. I Bogu był znany, a nie Abramowi. Stąd też warunkiem pójścia tą wskazaną drogą było totalne zaufanie do Boga i pozwolenie na to, by to On sam prowadził.
Skoro zatem Abram tak zrobił, to wyruszył w kierunku, który został mu wskazany i do celu, który był precyzyjnie określony. Dlatego też nie błądził – chociaż nie wiedział, co go czeka następnego dnia. A może nawet – co go czeka za godzinę. Poszedł jednak za poleceniem Pana, a słuchając pierwszego czytania, dowiadujemy się, że przemierzył kilka miejsc, że ciągle był w drodze, że ciągle zwijał i rozstawiał namioty… Nawet ostatnie zdanie tegoż czytania o tym mówi: Zwinąwszy namioty, Abram wędrował z miejsca na miejsce w stronę Negebu.
Właśnie: z miejsca na miejsce… Ale nie: bez celu; nie wiadomo, dokąd; jak oczy poniosą – nic z tych rzeczy! Wędrował bowiem z miejsca na miejsce – ale cały czas pod kierunkiem Boga. Tak, tego Boga, któremu bezgranicznie zaufał, na którego słowo – bez chwili wahania – wyszedł ze [swojej] ziemi rodzinnej i z domu [swego] ojca, by pójść w nieznane dla siebie; ale znane dla Boga.
A Bóg cały czas podtrzymywał go w tym zaufaniu, mówiąc chociażby tak: Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi. Kiedy zaś doszli do ziemi Kanaan, Bóg powiedział: Twojemu potomstwu oddaję właśnie tę ziemię.
Ale to – jak słyszymy – jeszcze nie był koniec wędrówki. Natomiast same te Boże zapewnienia – powiedzmy sobie szczerze – miały jednak znaczenie dla Abrama. Bo uświadamiały mu, że Bóg naprawdę jest przy nim, naprawdę go prowadzi, naprawdę się nim opiekuje – i naprawdę go obdaruje! Jego i jego potomstwo. Jeśli tylko zaufa on Bogu.
A Abram zaufał. Jemu Boże słowo wystarczyło. To brzmi mocno paradoksalnie, bo cóż może człowiekowi bardziej wystarczyć, niż Boże słowo? Jednak dzisiejszemu człowiekowi – jak się wydaje – nie wystarcza… A czy nam wystarcza? Czy mi osobiście wystarcza? Czy to wszystko, o czym mowa jest w Ewangelii, w Dekalogu, w przykazaniu miłości Boga i bliźniego – czy to mi wystarcza, aby pójść tą drogą?
Bo przecież te wszystkie przepisy, te wszystkie normy – to właśnie wskazanie drogi. Drogi przez życie. Dając nam te normy, te przepisy, te swoje jakże mądre nauki, Pan mówi do nas tak samo, jak do Abrama: „Wyjdź ze swego świata, w którym na co dzień tkwisz, z tego swego życiowego schematu, w którym się dałeś zamknąć; z tych swoich przyzwyczajeń i zabezpieczeń, jakie poczyniłeś na całe swoje życie – i pójdź drogą, którą Ja ci wskażę!”
Czy takie wezwanie i zapewnienie, że na tej drodze znajdę trwałe szczęście, prawdziwy sens życia i autentyczne spełnienie – czy to mi wystarcza? Czy może – niech tylko pojawi się ktoś inny, z jakąś inną propozycją na życie, a dla mnie już nie ma znaczenia, że Bóg mi coś proponował, gdyż ta „konkurencyjna” propozycja wydaje się bardziej atrakcyjna, bardziej nowoczesna, nie taka skostniała i archaiczna, z jaką zwraca się do mnie Bóg…
Być może, moi Drodzy, nam wystarcza to, że Bóg nas zaprasza, aby za Nim pójść, dlatego idziemy. Ale czemu tak często ten biedny Bóg, przychodząc ze swoimi propozycjami i zaproszeniami – przegrywa z „konkurencją”? Dlaczego tak wielu ludziom nie wystarcza – być może: już nie wystarcza – że tak powiedział Bóg?…
A i my też musimy uczciwie powiedzieć, że każdy nasz upadek w grzech jest pokazaniem i potwierdzeniem, że akurat w tej konkretnej sytuacji nam również nie wystarczyło, że Bóg mówi inaczej, że Mu się takie postępowanie nie podoba, że Mu się nie podoba taki wybór. Każdy grzech – to pójście swoją drogą, na przekór Bogu, wbrew Bogu. I to dotyczy wszystkich nas – bez wyjątku!
Także osób głęboko wierzących, które zwykle dają się Bogu zaprosić na Jego szlaki, na Jego drogi, ale w pewnych obszarach, w pewnych sprawach – jednak wolą po swojemu… Niestety, każda i każdy z nas ma takie swoje wydeptane „ścieżyny” moralne, na których raczej niechętnie widziałby Jezusa.
Dlatego – pomni na mocne słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim wy sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą – nie pytamy, jakimi drogami chodzą inni i czy inni ufają Jezusowi, i czy to innym wystarcza Jezusowe słowo, i czy dzisiejszy świat idzie drogą Bożą, czy woli chodzić swoimi drogami; tylko pytamy wprost: Jakimi drogami chodzę ja, konkretny człowiek, przyjaciel Jezusa, Jego wyznawca i uczeń? Ile jest we mnie tego heroicznego zaufania Abrahama, którym od tysięcy lat zachwyca on nas, ludzi wierzących?
Jemu wystarczyło tylko jedno słowo ze strony Boga, aby zrobić tak, jak Bóg chce. Ile słów Jezusa potrzeba – a może: jakich znaków z Nieba potrzeba – abym ja, bez obaw i bez żadnych zastrzeżeń, poszedł drogą, którą On mi wskazuje? Nawet, jeśli ta droga będzie dla w tym momencie nieznana… I może wyboista, i może pod górę, ale jednak to On mnie na nią zaprosił. Czy sam ten fakt mi osobiście wystarcza?…