Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę zawarcia sakramentalnego Małżeństwa przeżywają Piotr i Agnieszka Nowiccy, czyli mój Brat cioteczny i Jego Żona. Życzę Im nieustannego odkrywania piękna wzajemnej miłości, oraz szczególnego Bożego błogosławieństwa na każdy dzień Ich życia. Niech jak najmocniej zwiążą swoje życie z Jezusem, niech Mu bez obaw zaufają! Będę się o to dla Nich modlił.
Urodziny natomiast przeżywa dzisiaj Jan Niedziałkowski, Syn Agnieszki (zwanej przez Przyjaciół Siwą) i Jej Męża, Mariusza. Życzę Bożego błogosławieństwa małemu Jubilatowi i zapewniam o modlitewnym wsparciu Jego, jak i Jego Rodziców.
Moi Drodzy, dzisiaj na naszej Uczelni, a konkretnie: na Wydziale Agrobioinżynierii i Nauk o Zwierzętach – mała uroczystość. To znaczy, uroczystość niemała, ale świętowana raczej w gronie bliskich Osób: jubileusz pracy naukowej Pana Profesora Stanisława Sochy. To bardzo życzliwy Człowiek, otwarty na rozmowę i współpracę, wpierający moją posług na Uczelni, za co jestem Mu ogromnie wdzięczny. Niech dobry Bóg błogosławi Panu Profesorowi, prowadzi Go i wspiera. Zaraz wyruszam do Siedlec na tę uroczystość.
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan mówi dzisiaj do mnie – właśnie do mnie, osobiście i konkretnie? Duchu Święty, daj potrzebne natchnienia i światło!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 25 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Wincentego à Paulo, Kapłana,
27 września 2023.,
do czytań: Ezd 9,5–9; Łk 9,1–6
CZYTANIE Z KSIĘGI EZDRASZA:
Ja, Ezdrasz, w czasie ofiary wieczornej podniosłem się z upokorzenia mojego i w rozdartej szacie i płaszczu upadłem na kolana, wyciągnąłem ręce moje do Pana Boga i rzekłem:
„Boże mój! Bardzo się wstydzę, Boże mój, podnieść twarz do Ciebie, albowiem przestępstwa nasze wzrosły powyżej głowy, a wina nasza sięga aż do nieba. Od dni ojców naszych aż po dziś dzień ciąży na nas wielka wina. My, królowie nasi, kapłani nasi, zostaliśmy wydani za nasze przestępstwa pod władzę królów krain tych, pod miecz, w niewolę, na złupienie i na publiczne pośmiewisko, jak to jest dziś.
A teraz ledwo co na chwilę przyszło zmiłowanie, od Pana Boga naszego, przez to, że pozostawił nam garstkę ocalonych, że w swoim miejscu świętym dał nam dach nad głową, że Bóg nasz rozjaśnił oczy nasze i że pozwolił nam w niewoli naszej trochę odetchnąć, bo przecież jesteśmy niewolnikami. Ale w niewoli naszej nie opuścił nas Bóg nasz, lecz dał nam znaleźć względy u królów perskich, pozwalając nam odżyć, byśmy mogli wznieść dom Boga naszego i odbudować jego ruiny, oraz dając nam ostoję w Judzie i Jerozolimie”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus zawołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych.
Mówił do nich: „Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim”.
Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.
Trudno chyba o bardziej skondensowane, a jednocześnie bardziej wyraziste i jasne opowiedzenie sytuacji, w jakiej znalazł się naród wybrany w tym okresie, jaki mamy opisany w Księdze Ezdrasza, a którego to opisu słuchamy w kolejne dni, w pierwszym czytaniu. Trudno też o bardziej dosadne i szczere opowiedzenie tegoż położenia, niż to, jakie dzisiaj słyszymy z ust samego Ezdrasza.
Już bowiem sama zewnętrzna postawa, w jakiej wypowiadał do Boga swoją modlitwę, dużo wyjaśnia i sugeruje. Wszak słyszymy: Ja, Ezdrasz, w czasie ofiary wieczornej podniosłem się z upokorzenia mojego i w rozdartej szacie i płaszczu upadłem na kolana, wyciągnąłem ręce moje do Pana Boga i rzekłem… Co nam mówi, co nam sugeruje, jakie skojarzenie nasuwa taka uniżona postawa? Wydaje się, że to oczywiste.
Zwłaszcza, jeśli współgra ona z wypowiedzianymi przez Ezdrasza, takimi oto słowami: Boże mój! Bardzo się wstydzę, Boże mój, podnieść twarz do Ciebie, albowiem przestępstwa nasze wzrosły powyżej głowy, a wina nasza sięga aż do nieba. Od dni ojców naszych aż po dziś dzień ciąży na nas wielka wina. My, królowie nasi, kapłani nasi, zostaliśmy wydani za nasze przestępstwa pod władzę królów krain tych, pod miecz, w niewolę, na złupienie i na publiczne pośmiewisko, jak to jest dziś.
A zatem – jakby to brutalnie nie zabrzmiało – wszystko jasne i oczywiste! Położenie, w jakim znalazł się naród, to nie żaden „ślepy los”, ani dzieło przypadku. Jest ono spowodowane takimi oto zachowaniami Izraelitów, o jakich słyszymy.
A jednak, nawet w takim położeniu nie zabrało Bożej obecności i Bożej opieki, o czym Ezdrasz tak mówi: A teraz ledwo co na chwilę przyszło zmiłowanie, od Pana Boga naszego, przez to, że pozostawił nam garstkę ocalonych, że w swoim miejscu świętym dał nam dach nad głową, że Bóg nasz rozjaśnił oczy nasze i że pozwolił nam w niewoli naszej trochę odetchnąć, bo przecież jesteśmy niewolnikami. Ale w niewoli naszej nie opuścił nas Bóg nasz, lecz dał nam znaleźć względy u królów perskich, pozwalając nam odżyć, byśmy mogli wznieść dom Boga naszego i odbudować jego ruiny, oraz dając nam ostoję w Judzie i Jerozolimie.
Zatem – jak się wyraził Ezdrasz – owo odbudowanie świątyni to swoisty oddech w tym całym dramacie, w tym uciemiężeniu, jaki naród przeżywa. Dodajmy koniecznie, bo to ważne: jaki przeżywa z własnej winy! A był to mocny i głęboki oddech – by posłużyć się takim obrazem – bo akurat świątynia jerozolimska to znak dla narodu wybranego bardzo, ale to bardzo wyjątkowy i szczególny. Znak jedności narodu, a poniekąd także – symbol jego tożsamości.
Jej zburzenie do żywego zabolało cały naród, dlatego akurat taki gest pomocy ze strony Boga, iż wzbudził swego ducha w królach wrogiego mocarstwa, aby pozwolili odbudować właśnie świątynię jerozolimską, a nie inny budynek – być może, też ważny dla Izraelitów, ale nie aż tak ważny – to wyraźny sygnał, że On, ich Bóg, naprawdę o nich nie zapomniał.
Natomiast oni zapomnieli o Nim. Nie pierwszy raz. Niestety – jak wiemy z dalszej historii narodu – także nie ostatni… Ezdrasz dzisiaj opowiedział to z totalną, wręcz bezwzględną szczerością. Nie ubierał niczego w piękne słowa, nie łagodził też swego przekazu – po prostu: nazwał sprawy po imieniu. Bardzo jasno i konkretnie. Bo tu nie było okoliczności, ani możliwości, żeby „lać wodę”, „rozmiękczać” temat, czy przymilać się ludziom, żeby nie stracić w ich oczach. Takie postawy z samego założenia i z samej zasady obce są – przynajmniej: powinny być – uczniowi Pana.
Wyraźnie mówi to dzisiaj Jezus w Ewangelii – zresztą, też mówi to bardzo jasno i konkretnie, wręcz wyliczając w punktach: Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim. To taki krótki instruktaż posługi apostolskiej, którą – jak słyszymy – należy spełniać rzeczowo, konkretnie, nie tracąc czasu na przydługie rozmowy o niczym, tylko jasno i na temat, zatrzymując się tam, gdzie przyjmą, a z kolei nie upierając się na pozostanie tam, gdzie nie chcą przyjąć… Wszystko dopowiedziane do ostatniego szczegółu.
Moi Drodzy, takie właśnie mają być nasze relacje z Jezusem, taka ma być nasza modlitwa, takie nasze dobre postanowienia i ich realizacja. A dzisiejsza modlitwa Ezdrasza podpowiada nam jeszcze jedno, bardzo ważne stwierdzenie: taki ma być nasz rachunek sumienia, czyli uświadomienie sobie całej prawdy o sobie. Takiej, jaka ona jest – bez łagodzenia, rozmydlania i łatwego usprawiedliwiania swoich błędów, przy jednoczesnym ostrym oskarżaniu innych. Bo nam częstokroć właśnie tak jakoś łatwiej spoglądać na swoje życie. A to nie tak powinno być.
Niech więc konkret, jasność myśli i słów, rzetelna prawda i totalna szczerość – będą cechami charakterystycznymi naszego odniesienia do Boga i do drugiego człowieka, ale także: naszego spojrzenia na siebie samych i na nasze życie i postępowanie. Im więcej będzie takiego konkretu, takiej szczerości i rzetelności, tym wszystko będzie łatwiejsze, a życie – bardziej sensowne i owocne.
Bo przyczyną wielu problemów, jakie niesie ze sobą nasze życie, jest to właśnie, że my sami je sobie komplikujemy, unikając prawdy, rzetelności i konkretu. Dlatego Pan sam – poprzez swoje dzisiejsze Słowo – podpowiada nam, co mamy z tym zrobić.
A Jego Święci służą nam przykładem i wstawiennictwem. Wśród nich zaś – Patron dnia dzisiejszego, Święty Wincenty à Paulo, Kapłan.
Urodził się we Francji, w biednej, wiejskiej rodzinie, w dniu 24 kwietnia 1581 roku, jako trzecie z sześciorga dzieci. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości miał łatwiejsze życie. Gdy zatem skończył czternaście lat, wysłany został do szkoły franciszkanów.
Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym – lub leniwym! Po ukończeniu szkoły – zachęcony przez rodzinę – podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku zaledwie dziewiętnastu lat został kapłanem. Jednak kapłaństwo pojmował jedynie jako szansę na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Po studiach w Tuluzie, kontynuował jeszcze naukę na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając – w roku 1623 – licencjat z prawa kanonicznego.
Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatniego z nich zdołał nawrócić! Obaj szczęśliwie uciekli do Rzymu, gdzie Wincenty przez rok nawiedzał miejsca święte i dalej się kształcił.
Po tym czasie, Papież Paweł V wysłał go do Francji z misją specjalną na dwór Henryka IV. Tam nasz Patron pozyskał sobie zaufanie królowej Katarzyny, która obrała go sobie za kapelana, mianowała swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia. Wtedy to właśnie Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był bowiem skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniósł – między innymi – fakt zapoznania tak wyjątkowych ludzi, jak Święty Franciszek Salezy i Święta Franciszka de Chantal. Trafił również do galerników, którym głosił Chrystusa.
Zaczął wówczas dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną. Prawdopodobnie także duże znaczenie dla życia Wincentego miało zdarzenie z 25 stycznia 1617 roku, w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on jednak, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego, niż był w rzeczywistości. A w liturgii tego dnia przypadało przecież święto Nawrócenia Świętego Pawła.
Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala mu dotknąć się w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd zaczął gorliwie służyć właśnie ubogim i pokrzywdzonym. Złożył nawet Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy – tak jak on – w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim słowo Boże. W ten sposób w 1625 roku powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy, czyli lazarystów.
Ponadto, w sposób szczególny dbał Wincenty o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa: organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powoływał do życia seminaria duchowne. Założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Z kolei, spotkanie ze Świętą Ludwiką zaowocowało powstaniem – w roku 1633 – Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych szarytkami.
Do końca życia Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko, pozostał jednak cichy i skromny. Zmarł w 1660 roku, w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat.
Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 roku przybyli również do Polski. W roku 1737 Papież Klemens XII wyniósł naszego Patrona do chwały Świętych, zaś w roku 1885, Papież Leon XIII uznał go za Patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także Wincenty Patronem organizacji charytatywnych, szpitali i więźniów.
O tym, jak wielkie bogactwo ducha prezentował sobą, z pewnością najlepiej powiedzą – poza wieloma wspaniałymi dokonaniami – także jego własne słowa. A w jednych ze swych listów tak pisał:
„Nie powinniśmy oceniać ubogich według ich odzienia lub wyglądu ani według przymiotów ducha, które wydają się posiadać, jako że najczęściej są ludźmi niewykształconymi i prostymi. Gdy jednak popatrzycie na nich w świetle wiary, wtedy ujrzycie, że zastępują oni Syna Bożego, który zechciał być ubogim.
W czasie swej Męki nie miał prawie wyglądu człowieka. Poganom wydawał się szalonym, dla Żydów był kamieniem obrazy, mimo to wobec nich nazwał się głosicielem Ewangelii ubogim: Posłał Mnie, abym głosił Dobrą Nowinę ubogim. Także i my powinniśmy dzielić to samo uczucie i naśladować postępowanie Chrystusa: troszczyć się o ubogich, pocieszać ich i wspomagać.
Chrystus chciał się narodzić ubogim, wybrał ubogich na swoich uczniów, sam stał się sługą ubogich i tak dalece zechciał dzielić ich położenie, iż powiedział, że Jemu samemu świadczy się dobro lub zło, jeżeli świadczy się je ubogiemu. Bóg zatem, ponieważ miłuje ubogich, miłuje także tych, którzy ich miłują. Jeśli się bowiem miłuje jakiegoś człowieka, miłuje się także tych, którzy są mu przyjaźni lub pomocni. Toteż i my mamy ufność, że miłując ubogich, jesteśmy miłowani przez Boga.
Przeto odwiedzając ich, starajmy się rozumieć ubogich i potrzebujących i tak dalece z nimi współcierpieć, abyśmy czuli to samo, co Apostoł, gdy głosił: Stałem się wszystkim dla wszystkich. Pełni współczucia z powodu nieszczęść i utrapień bliźnich, prośmy Boga, aby obdarzył nas uczuciem miłosierdzia i delikatności, napełnił nim serca nasze, i tak napełnione zachował.
Posługa ubogim powinna być przedkładana ponad wszelką inną działalność i niezwłocznie spełniana! Jeśliby więc w czasie modlitwy należało podać lekarstwo albo udzielić innej pomocy potrzebującemu, idźcie z całym spokojem, ofiarując Bogu wykonywaną czynność, jak gdyby trwając na modlitwie. Nie potrzebujecie się niepokoić w duchu ani wyrzucać sobie grzechu z powodu opuszczenia modlitwy ze względu na spełnioną wobec potrzebującego posługę. Nie zaniedbuje się Boga, kiedy się Go opuszcza ze względu na Niego samego, to jest kiedy się opuszcza jedno dzieło Boga, aby wykonać inne.
Kiedy zatem opuszczacie modlitwę, aby okazać pomoc potrzebującemu, pamiętajcie, że służyliście samemu Bogu. Miłość bowiem jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem – właśnie do niej wszystkie one powinny zmierzać! Ponieważ miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy czynić. Z odnowionym uczuciem serca oddajmy się służbie ubogim; szukajmy najbardziej opuszczonych: otrzymaliśmy ich bowiem jako naszych panów i władców!” Tyle z pism Świętego Wincentego à Paulo.
Zapatrzeni w jego pracowitą, pogodną, a nade wszystko: bardzo konkretną świętość, a także zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się raz jeszcze, jak to jest z tym konkretem, ale i ze szczerością, ale i z rzetelnością w naszej chrześcijańskiej postawie?…