Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Elżbieta Jaśkowska – moja Ciocia, mieszkająca w Olsztynie. Dziękując za nasz stały, dobry kontakt i wielką życzliwość ze strony Solenizantki, której nieraz doświadczam, życzę pokoju Bożego w sercu. I zapewniam o modlitwie!
A ja dzisiaj posługuję w Parafii w Poizdowie, zaś o 20:00 – Msza Święta w naszym Duszpasterstwie.
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co dziś mówi do mnie Pan? Z jakim osobistym słowem – wezwaniem, zachętą – zwraca się do mnie osobiście? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
33 Niedziela zwykła, A,
19 listopada 2023.,
do czytań: Prz 31,10–13.19–20.30–31; 1 Tes 5,1–6; Mt 25,14–30
CZYTANIE Z KSIĘGI PRZYSŁÓW:
Niewiastę dzielną któż znajdzie?
Jej wartość przewyższa perły.
Serce małżonka jej ufa,
na zyskach mu nie zbywa;
nie czyni mu źle, ale dobrze
przez wszystkie dni jego życia.
O len się stara i wełnę,
pracuje starannie rękami.
Wyciąga ręce po kądziel,
jej palce chwytają wrzeciono.
Otwiera dłoń ubogiemu,
do nędzarza wyciąga swe ręce.
Kłamliwy wdzięk i marne jest piękno:
chwalić należy niewiastę, co boi się Pana.
Z owocu jej rąk jej dajcie,
niech w bramie chwalą jej czyny.
CZYTANIE Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO TESALONICZAN:
Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach. Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy.
Kiedy bowiem będą mówić: „Pokój i bezpieczeństwo”, tak niespodziana przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą. Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteście synami nocy ani ciemności.
Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: „Pewien człowiek mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.
Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi.
Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przyniósł drugie pięć i rzekł: «Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem». Rzekł mu pan: «Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana».
Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: «Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem». Rzekł mu pan: «Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana».
Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent i rzekł: «Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność».
Odrzekł mu pan jego: «Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów». Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemności; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.
Z dość dużą dozą pewności Apostoł Paweł pisze dzisiaj do Tesaloniczan: Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach. Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy. Po czym wyjaśnia dokładniej: Kiedy bowiem będą mówić: „Pokój i bezpieczeństwo”, tak niespodziana przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą.
A następnie – jeszcze jeden dowód zaufania do swoich uczniów i podopiecznych, gdy stwierdza: Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteście synami nocy ani ciemności.
To słowa, pokazujące duże zaufanie do ich postawy, do ich wiary, do ich duchowego bogactwa… Bo dowiadujemy się z nich, że chrześcijanie Gminy w Tesalonikach mieli świadomość tego, że – po pierwsze – dzień Pański w ogóle przyjdzie, a po drugie: że przyjdzie, jak złodziej w nocy. Czy my dzisiaj mamy świadomość jednego i drugiego? Czy w ogóle kiedykolwiek o tym myślimy?
Czy dwa tysiące lat po tym, jak Apostoł te słowa zapisał i skierował do ówczesnych wiernych Kościoła – dzisiaj takie same słowa dałoby się wypowiedzieć o nas, katolikach dwudziestego pierwszego wieku, tak bardzo zapatrzonych w siebie, w swoją pozycję, w rozwój technologii, ale i w rzekomą moc układów politycznych, czy znajomości z „ważnymi” tego świata?
A czy o nas, katolikach obecnego czasu, można powiedzieć, że jesteśmy synami światłości i synami dnia, dlatego dzień Pański, gdy przyjdzie, na pewno nas nie zaskoczy?… Zatem, czy te wszystkie stwierdzenia – to także o nas?
Z całym przekonaniem możemy stwierdzić, że odnosi się do nas wezwanie, zawarte w ostatnim zdaniu drugiego dzisiejszego czytania: Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi. A wtedy ów dzień na pewno nas nie zaskoczy. Tak, jak nie zaskoczył dwojga sług pewnego człowieka, który mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał.
Jak słyszymy, dwaj z nich dobrze wykorzystali to, co otrzymali, bo zyskali drugie tyle. Zresztą, nie czekali na jakieś sprzyjające okoliczności, na korzystną koniunkturę, odpowiednią wysokość stóp procentowych, nie patrzyli też na wskaźniki inflacji. Po prostu, obaj zabrali się do działania. Słyszymy, że zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa.
Na pewno, kluczowe jest tu owo słowo: „zaraz”, a więc natychmiast, bez zbędnej zwłoki, bez czekania i odkładania na później, na „kiedyś tam”. Dlatego kiedy pan powrócił – jak słyszymy: po dłuższym czasie – to obaj ci słudzy na pewno nie byli zaskoczeni, bo możemy się domyślać, że tak naprawdę już od pewnego czasu byli gotowi, by w każdej dowolnej chwili z panem swym się spotkać i rozliczyć.
I tak się stało – pan w którymś momencie wrócił, a oni po prostu pokazali mu owoce swojej pracy i swojej troski, swojej zapobiegliwości i oddania, bo wypełnili to, czego od nich oczekiwał. Nie miało więc dla nich znaczenia, kiedy powróci – oni byli gotowi. W każdej chwili.
Co innego trzeci sługa. W tym przypadku – okazało się, że jest problem. Bo sługa ów w ogóle nie zamierzał zabrać się do pracy, do jakiegoś sensownego działania, tylko rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana. Nie wiemy, co sobie myślał, tak postępując… To znaczy, trochę wiemy, bo sam to wyjawił, tłumacząc się panu po jego powrocie tak: Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność.
Zatem – można powiedzieć – nie zrobił w sumie nic złego! Bo oddał swemu panu jego własność w stanie nienaruszonym. Nie przejadł, nie przepił, nie rozdał innym – ani sobie nie przywłaszczył. Starannie przechował i skrupulatnie oddał. I solidnie za to oberwał – żeby już wyliczyć do końca wszystko, co go dotyczy. Tylko… za co? – zapytamy zdziwieni.
Zwłaszcza my, żyjący w czasach panującej wszechwładnie i bezkarnie bezczelnej korupcji, niszczącej nasze życie społeczne i polityczne na wszystkich możliwych poziomach i na wszelkie możliwe sposoby – oto dzisiaj dowiadujemy się, że ukarano surowo kogoś, kto nic dla siebie nie wziął i niczego nie stracił z tego, co otrzymał. Przecież to dla wielu obecnych polityków i ludzi „ze świecznika” dokonanie wręcz nieosiągalne – nic nie wziąć dla siebie… A jednak ten trzeci sługa został ukarany. Dlaczego?
Właśnie dlatego, że otrzymanego majątku nie pomnożył, że nic nie zyskał; że ten majątek, który jemu powierzono, okazał się – w jego ręku, pod jego władaniem – zupełnie bezowocny, nieużyteczny, wręcz martwy. To ziarno – pomimo, iż włożone do ziemi, wręcz w niej zakopane – jednak nie przyniosło plonu. Żadnego. A w ten sposób – można to powiedzieć wprost, stosując zasady Bożej ekonomii – zostało zmarnowane, a wręcz utracone!
I to w tym kontekście mówimy, że dla tego sługi powrót pana był zaskoczeniem, bo nawet nie chodziło o to, że on się pana nie spodziewał, a tu pan nagle przybył – i stąd zaskoczenie. Nie! On po prostu nie chciał się ze swoim panem spotkać, bo mu nie miał nic do powiedzenia, nic do zaoferowania; nie miał się czym pochwalić, nie miał niczego do zaprezentowania. Oczywiście, tylko i wyłącznie ze swojej własnej woli i winy, ale fakt jest faktem: on się zapewne nawet obawiał powrotu pana – i może po cichu liczył, że pan nie powróci, albo powróci dużo później, więc może jego sytuacja jakoś sama się zmieni, albo nastąpi jakiś cudowny splot wydarzeń, który go uratuje.
Jak słyszymy, miał powód do tego, żeby obawiać się powrotu pana. Bo to wtedy dokonał się nad nim sąd – i za swoją gnuśność, lenistwo i nieodpowiedzialność został odrzucony. A tak w ogóle, to również za to – czy przede wszystkim za to – że nie dał z siebie „więcej”, że się nie zaangażował, że nie przekroczył ani na krok swojego minimalizmu i lenistwa, swojej bierności i apatii.
I właśnie na tym przykładzie Jezus wyraźnie pokazuje i uczy nas, jakich postaw oczekuje od nas – swoich przyjaciół, wyznawców, uczniów i naśladowców – a jakich postaw nie akceptuje. Na pewno nie akceptuje żadnego minimalizmu, bierności, przeciętności, marazmu i lenistwa.
Czyli – jak z tego wynika – przeciętny chrześcijanin, to żaden chrześcijanin! Mdły, szary, bezbarwny, ospały chrześcijanin – to żaden chrześcijanin! Także chrześcijanin minimalista – nawet, jeżeli wypełnia religijne praktyki i nawet jest w tym w miarę systematyczny, ale jeżeli tylko schematycznie wypełnia je „odtąd – dotąd” i ani kroku dalej, ani kroku głębiej, ani trochę „bardziej” i ani trochę „więcej”, a jedynie to, co koniecznie trzeba i tylko tyle, ile koniecznie trzeba – to żaden chrześcijan!
Przy czym, tu także nie chodzi o to, żeby na głowie stawać i szokować ludzi jakąś swoją nadzwyczajną oryginalnością w okazywaniu religijności, albo żeby godzinami odmawiać pacierze i różańce, kosztem troski o rodzinę, o najbliższych, albo kosztem solidnego wypełnienia swoich zwyczajnych obowiązków. Nie o to chodzi!
Pierwsze czytanie – w tak zwanym poemacie o dzielnej niewieście – przekonuje nas, że tu chodzi o solidność w postawie i wierność zasadom wiary w swojej codzienności. Chodzi o takie zachowania i działania, które prezentuje nam owa dzielna niewiasta, a które Autor Księgi Przysłów dzisiaj wylicza w słowach: Serce małżonka jej ufa, […]; nie czyni mu źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia. O len się stara i wełnę, pracuje starannie rękami. Wyciąga ręce po kądziel, jej palce chwytają wrzeciono. Otwiera dłoń ubogiemu, do nędzarza wyciąga swe ręce.
I dlatego w końcówce pierwszego czytania słyszymy: Z owocu jej rąk jej dajcie, niech w bramie chwalą jej czyny. Czyż to nie jest innymi słowy wyrażona zasada, wypowiedziana przez Jezusa w ostatnich zdaniach dzisiejszej Ewangelii: Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma ?
Mówiąc zatem krótko: kto daje z siebie więcej – w sprawach wiary, w sprawach Bożych – ten też dużo więcej otrzyma od Boga. I to jest naprawdę logiczne: komu zależy na Bogu, na budowaniu z Nim mocnych relacji; kto kształtuje swoje życiowe zasady i postawy według zasad Bożych, a wręcz Boże zasady czyni swoimi, wówczas zawiązuje z Bogiem mocną, duchową więź. I tu wcale nie chodzi o to, że zaraz mu na głowę spadnie deszcz kuponów totolotka z zakreślonymi dobrymi trafieniami, albo wprost: deszcz pieniędzy, albo – jak za dotknięciem baśniowej czarodziejskiej różdżki – wszystkie problemy prysną, jak mydlana bańka. Nie, to nie tak!
Taki człowiek po prostu zaczyna myśleć po Bożemu, zaczyna patrzeć na świat i na swoje życie, i na życie innych, i na wszystko, co się wokół dzieje – tak, jak Bóg na to patrzy. I zaczyna wartościować według Bożych zasad.
Dlatego też w swoich modlitwach nie zatrzymuje się tylko na zaspokojeniu doraźnych potrzeb, lub nawet zachcianek, które przedstawia Bogu w długiej liście żądań, ale stara się być zawsze jak najbliżej Boga i modli się o to, aby inni też byli; aby Boże królestwo ogarnęło serca ludzi, aby Boży pokój zapanował w ludzkich sercach… A wtedy wiele doraźnych potrzeb będzie jakby „automatycznie” zaspokojonych, a znowu inne okażą się w ogóle nieważne i niewarte „zachodu”…
Stąd też taki człowiek zrobi wszystko – a będzie ciągle myślał, co może zrobić jeszcze więcej – aby sprawić radość swemu Bogu, a jeśli Bogu, to także i ludziom. Dlatego nie ograniczy się tylko do postawy pasywnej, polegającej na takim postępowaniu, by tej ostatecznej granicy nie przekroczyć i nie popełnić grzechu. Ale nic więcej z siebie nie dać. Tak trochę według zasady, że jak ktoś śpi, to nie grzeszy. A jak nie grzeszy, to znaczy, że jest święty. Zatem, żeby zostać świętym, trzeba jak najdłużej spać, bo wtedy uniknie się grzechu. Oczywiście, to takie nieco anegdotyczne ujęcie problemu, który – sam w sobie – wcale anegdotyczny nie jest.
Kiedy uczyłem katechezy, trzymałem się zasady, że każdą lekcję zaczynałem od pytań uczniów – o ile jakieś były. Obojętnie, czego dotyczących – wcale nie musiały być związane z aktualnymi tematami. Ot, po prostu, uczeń coś zobaczył, coś przeczytał, czegoś doświadczył, coś usłyszał – i jeżeli ta sytuacja wzbudziła w nim jakąś wątpliwość, to mógł o to zapytać. Bardzo zawsze lubiłem te uczniowskie pytania, bo zmierzenie się z nimi także mnie zmuszało do myślenia, a nieraz także i do tego, by coś na spokojnie przemyśleć, albo i doczytać… Zatem, także mnie, jako kapłana i katechetę, te rozmowy rozwijały.
Dlatego niejednokrotnie rozbudowywałem swoją odpowiedź, aby przy okazji poruszenia jednego problemu – zahaczyć jeszcze o kilka innych, powiązanych z tym głównym, bo chciałem w ten sposób wykorzystać zainteresowanie uczniów i ich skupienie na tym, co ksiądz odpowie na pytanie ich kolegi, czy koleżanki. Zwłaszcza, jeśli pytanie było – by tak to delikatnie ująć – bardzo wnikliwe, intrygujące; żeby nie powiedzieć: zaczepne.
Ale nawet i takie starałem się wykorzystywać do tego, by jakieś treści przemycić – zgodnie z zasadą, że jeśli uczniowi wolno zadać pytanie, jakie chce, to mi wolno udzielić odpowiedzi, jakiej ja chcę, dlatego nawet pytania ewidentnie zaczepne, a nawet złośliwe, były kanwą do poruszenia spraw istotnych. I ten fortel często się udawał. Dlatego bardzo lubiłem tę część każdej lekcji. Nawet, jeżeli na takich pytaniach i odpowiedziach zeszła cała lekcja – uważałem, że tak powinno być. Bo pożytek z tego pewnie był większy, niż omówienie kolejnego tematu z podręcznika.
Natomiast ręce już niekiedy opadały, kiedy to kolejne pytania uczniów zaczynały się od takiej niemalże już stałej formuły: „Proszę Księdza, a czy jest grzechem…” – i tutaj następowało wskazanie na jakieś konkretne zachowanie, czy słowo… Starałem się wtedy tłumaczyć moim młodym Rozmówcom, że nie mogą całej swojej chrześcijańskiej postawy budować na pytaniu: „Czy to jest grzechem, a czy to nie jest grzechem?”; „A czy to już jest grzechem, a może jednak jeszcze nie jest?”… To nie tak!
Bardziej należałoby zapytać – na przykład – co w takiej, czy innej sytuacji mogłem uczynić więcej, jak mogłem postąpić bardziej po Bożemu, bardziej po chrześcijańsku; co mogłem zrobić więcej, lub powiedzieć mądrzej?… Bo to dopiero wtedy przekonam się, że jak zacznę tworzyć wokół siebie tę Bożą atmosferę, tego Bożego ducha, to Boże królowanie – wówczas sam z tego najwięcej korzystam. Gdyż ta Boża atmosfera po prostu ogarnie także moje serce, napełniając je radością i nadzieją.
A wtedy nie będę musiał – tak trochę, jak faryzeusze – pytać ciągle, czy jeszcze mieszczę się w tym minimum, żeby w tym wymiarze najbardziej koniecznym wypełnić przykazania i nie popełnić grzechu, czy może jednak patrzę zupełnie inaczej: co mogę dać z siebie więcej? Jak pomnożyć talenty, dane mi przez Pana – od talentu wiary począwszy – aby moje życie przynosiło błogosławione owoce?… By mogły się spełnić w moim życiu te właśnie słowa: Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. W przeciwnym razie, pozostanie już tylko to ostrzeżenie, iż temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma.
Otóż, muszę to sobie mocno zakodować w umyśle i w sercu – i tym się w całym swoim życiu kierować – że chrześcijaństwo to religia… nadmiaru! Tak, to religia duchowego nadmiaru, duchowego bogactwa. I tylko ten będzie się mógł nazywać prawdziwym chrześcijaninem, prawdziwym przyjacielem Jezusa, kto w sprawach duchowych, w sprawach wiary, w sprawach Bożych – ów nadmiar mieć będzie!