Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa moja Siostrzenica, Weronika Niedźwiedzka. Życzę Jej, aby tak, jak Jan Chrzciciel, we wspomnienie którego się urodziła, była odważnym Świadkiem Jezusa i przebojem szła przez życie, rozwijając swoje rozliczne talenty, którymi obdarzył Ją Pan! Niech będzie – jak dotąd – wielką dumą i radością całej naszej Rodziny! O to dzisiaj będę się modlił, a nie tylko dzisiaj, ale dzisiaj tak szczególnie – również we Mszy Świętej, sprawowanej tu, w Rzymie.
I właśnie stąd wszystkich Was, moi Drodzy, serdecznie pozdrawiamy! I zapewniamy o pamięci o Was. Ja właśnie tę pamięć szczególnie uruchomię na Mszy Świętej, sprawowanej w Bazylice Świętego Piotra, przy grobie Jana Pawła II – jak co czwartek, w tym miejscu, o godzinie 7:00. Jest to Msza Święta, sprawowana przez Polaków. I ja właśnie chciałbym w nią włączyć Osoby mi najbliższe.
Transmisja tej Mszy Świętej – jak co czwartek – w Radiu Maryja, od godziny 7:10. Zapraszam do łączności z nami!
A potem wizyta w siedzibie Radia Watykańskiego, a potem – w Domu Generalnym Sióstr Zmartwychwstanek, na zaproszenie Siostry Katarzyny, posługującej tam od jakiegoś czasu. Jeszcze się nie znamy – co najwyżej, z rozmów telefonicznych. A potem spokojne popołudnie – po wczorajszym intensywnym dniu i przed następnym takim jutro.
I jeszcze jedno: akurat przed chwilą (00:47) Ksiądz Marek wylądował bezpiecznie w Surgucie, po nieco wydłużonej podróży, co było spowodowane opóźnieniem samolotu. Bogu niech będą dzięki za opiekę z Nieba nad tą podróżą!
A teraz już zapraszam do zgłębienia Bożego słowa na dziś. Oto słówko Księdza Marka:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co dziś mówi do mnie Pan? Z jakimi konkretnym przesłaniem zwraca się właśnie do mnie – w tym kontekście, w jakim żyję? Duchu Święty, bądź natchnieniem i mądrością!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wspomnienie Męczeństwa Św. Jana Chrzciciela,
29 sierpnia 2024.,
do czytań z t. VI Lekcjonarza: Jr 1,17–19; Mk 6,17–29
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:
Pan skierował do mnie następujące słowa: „Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi. A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną ze stali i murem spiżowym przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą – mówi Pan – by cię ochraniać.”
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę.
Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.
Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei.
Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mię, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”.
Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?”
Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”.
Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”.
A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.
Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.
W swojej homilii, której fragment odnajdujemy dzisiaj w brewiarzowej Godzinie czytań, anglosaski benedyktyn Beda Czcigodny tak komentuje wydarzenie, które my dziś przeżywamy w liturgii Kościoła:
„Bez wątpienia Święty Jan został uwięziony i skazany za świadectwo złożone naszemu Odkupicielowi, którego zapowiadał. Dla Niego też poniósł śmierć. Umarł za Chrystusa, mimo iż prześladowca nie nakazywał się wyprzeć Chrystusa, lecz tylko zamilczeć prawdę.”
Po czym, w dalszej części pisze tak: „Jeśli bowiem Jan przelał krew za prawdę, przelał ją za Chrystusa, ponieważ Chrystus powiedział: Ja jestem Prawdą. I tak jak swym narodzeniem, przepowiadaniem, udzielaniem chrztu Jan zaświadczył, że Chrystus ma się narodzić, nauczać, udzielać chrztu, tak też Jan pierwszy, ponosząc cierpienie śmierci, zaznaczył, że i Chrystus będzie cierpiał.
Jan, tak wielki i niezwykły człowiek, zakończył doczesne życie, przelewając krew po długiej udręce więzienia. On, który głosił dobrą nowinę o wolności w wiecznym pokoju, został przez bezbożnych wtrącony do więzienia. On, który przyszedł zaświadczyć o Światłości i zasłużył, by Chrystus, Światłość wieczna, nazwał go pochodnią, co świeci i płonie – on właśnie został zamknięty w ciemnościach więzienia.
Własną krwią został ochrzczony ten, któremu dane było udzielić chrztu Zbawicielowi świata, który słyszał głos Ojca, rozlegający się nad Nim; który widział zstępującą nań łaskę Ducha Świętego. Ludziom takim, jak Jan, nie było uciążliwe w obronie prawdy znosić doczesne udręki – owszem, było to łatwe i upragnione, gdyż wiedzieli, że czeka za to wieczna radość.” Tyle ze wspomnianej homilii.
Szczególnie na te słowa warto zwrócić uwagę, że Janowi nikt nie nakazywał zaprzeć się Chrystusa – wystarczyło, gdyby zamilczał prawdę, czyli gdyby się nie wychylał, nie robił problemów z łajdactwa Heroda i kobiety, którą sobie wziął on za żonę, chociaż nie miał do tego moralnego prawa. O całej tej sytuacji, Ewangelista Marek tak pisze: Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.
Bardzo ciekawa sytuacja – swoją drogą. Z jednej strony, wściekłość obrzydliwej grzesznicy, która – gdyby mogła – to bez chwili namysłu zadusiłaby wręcz Jana na miejscu, a przynajmniej oczy mu wydłubała. Z drugiej strony – Herod, który w stosunku do Jana zachowywał się co najmniej dziwnie. Bo trudno przypuszczać, że go lubił lub szanował. Jan przecież bezceremonialnie go upominał, robił mu potężne wyrzuty za jego postępowanie. I dlatego Herod odczuwał niepokój sumienia – bo trudno, żeby nie odczuwał – a przecież chętnie go słuchał. I nawet brał go w obronę.
Niestety, to okazało się za mało, żeby ocalić życie Jana. To doczesne życie, bo nie mamy wątpliwości, że w całej tej sprawie to właśnie Jan był całkowitym i ostatecznym zwycięzcą. A Herod? Okazał się małym i podłym ludkiem, w którym może i odzywały się jakieś resztki sumienia – a może i nie resztki, ale sumienie po prostu próbowało dojść do głosu, jednak cały ten ogrom podłości, obłudy i całe to błoto grzechu, w jakim ów zdeprawowany człowiek się nurzał, tak już go owładnęły, że ten głos nie mógł się dostatecznie przebić.
I okazał się zbyt małym, zbyt słabym, wobec zawziętego i złowrogiego głosu równie, a może nawet bardziej podłej kobiety, chorej wręcz z nienawiści i żądzy zemsty, która wiedziona jakimś diabelskim podszeptem, kiedy tylko nadarzyła się okazja, podpowiedziała równie głupiej i zdeprawowanej, co ona sama, swojej córce, aby prosiła Heroda o głowę Jana Chrzciciela.
Kiedy to się stało, wówczas wypadki potoczyły się już bardzo szybko. Jak bowiem słyszeliśmy, pomimo tego, że król bardzo się zasmucił, to jednak przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.
Po ludzku rzecz biorąc – głupia i bezsensowna śmierć. Dla kaprysu rozkapryszonej smarkuli. Dla zaciśniętych zębów i pięści mściwej ladacznicy. Dla małości i podłości władcy bez honoru i autorytetu. Czy rzeczywiście tak?
Patrząc szczegółowo na wszystkie okoliczności, to tak. Ale patrząc całościowo i z szerszej perspektywy, i w sposób głębszy – to Jan nie mógł postąpić inaczej, niż postąpił. Bo on wziął sobie głęboko do serca słowa Proroka Jeremiasza, które my usłyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu: Przepasz swoje biodra, wstań i mów wszystko, co ci rozkażę. Nie lękaj się ich, bym cię czasem nie napełnił lękiem przed nimi. A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną ze stali i murem spiżowym przeciw całej ziemi, przeciw królom judzkim i ich przywódcom, ich kapłanom i ludowi tej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą.
Po ludzku – można powiedzieć – Jan został zwyciężony. I – jak na ironię, jakby dla większego poniżenia i większego dramatyzmu tej śmierci – w sposób tak bezsensowny i bezcelowy. A jednak moc świadectwa, jakie dał Kościołowi w ten sposób – świadectwa, które żyje wciąż w świadomości wszystkich chrześcijan i nieustannie buduje Kościół, ubogaca go, podnosi na duchu i uodparnia na całe zło świata – dobitnie pokazuje, że ta śmierć nie była bezsensowna. Bo sam Pan nadał jej sens, przyjmując ofiarę z życia swego bezgranicznie oddanego i heroicznie odważnego świadka. I uczynił z niej wielki, bardzo wielki dar dla Kościoła.
On też nada sens każdemu naszemu poświęceniu, każdej naszej ofierze, dobrowolnie i z serca złożonej – choćby całemu światu wokół wydawało się, że to bez sensu, że to na wyrost, że to bez celu… Jeżeli ze względu na Boga i w imię Jego zasad, i dla obrony Jego zasad – to zawsze jest i będzie z sensem! Z największym możliwym sensem! Bo okazuje się, że to właśnie ten dzisiejszy świat – taki rzekomo racjonalny i nowoczesny – dryfuje bez sensu i bez celu. Jak łódka z łupiny orzecha, puszczona na fale, miotana wiatrem. Bo nikt nad nią nie czuwa. Nie nadaje sensu jej płynięciu.
Jezus na szczęście zawsze taki sens nadaje – tym, którzy nie chcą dryfować bez celu, ale zwiążą się z Nim na dobre i na złe. Światu się to – rzecz jasna – nie będzie podobało. Ale mniejsza o to! Świadek Jezusa jest odważny, a to znaczy, że nie tylko nie wyrzeknie się swego Mistrza, ale i nie zamilczy prawdy – choćby w małej sprawie. Nie będzie bierny, a pozostanie wierny – wbrew wszystkim współczesnym sobie Herodom i Herodiadom.