Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Dawid Błaszczak, życzliwy mi Człowiek z Białej Podlaskiej. Życzę Solenizantowi, żeby zawsze – we właściwym tego słowa rozumieniu – znał Jezusa i odważnie o Nim świadczył! Zapewniam o modlitwie!
I pozdrawiam Was, Drodzy moi, serdecznie z Siedlec, gdzie pozostałem dzisiaj, nie wyjeżdżając na żadną Parafię, ponieważ o 12:00 rozpocznie się Spotkanie opłatkowe FORMACJI «SPE SALVI» – ciągle powstającej i rozwijającej się, duchowo dojrzewającej Wspólnocie Ludzi młodych, służących Bogu w liturgii i poszukujących Go w codzienności. Bardzo się cieszę z tego spotkania i oczekuję na swoich Gości. Obiecuję pamięć w modlitwie o Wszystkich nam bliskich, czyli także o Was, moi Drodzy!
A oto dzisiaj dzisiaj swoje święto mają nasze Rodziny – wszak dzisiaj w liturgii tak szczególnie wspominamy Świętą Rodzinę. Dlatego zapraszam do refleksji nad kondycją duchową naszych Rodzin. I nad Bożym słowem, dzisiaj do nas skierowanym. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co dziś mówi do mnie osobiście Pan – do mnie i do mojej Rodziny? Z jakim konkretnym i bardzo indywidualnym przesłaniem zwraca sie do mnie i do moich Bliskich? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Niedziela Świętej Rodziny, C,
29 grudnia 2024.,
do czytań: 1 Sm 1,20–22.24–28; 1 J 3,1–2.21–24; Łk 2,41–52
CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI SAMUELA:
Anna poczęła i po upływie dni urodziła syna, i nazwała go imieniem Samuel, ponieważ mówiła: „Uprosiłam go u Pana”.
Elkana udał się z całą rodziną, by złożyć Panu doroczną ofiarę i wypełnić ślub. Anna zaś nie poszła, lecz oświadczyła swemu mężowi: „Gdy chłopiec będzie odstawiony od piersi, zaprowadzę go, żeby ukazał się przed Panem i aby tam pozostał na zawsze”.
Gdy Anna odstawiła Samuela od piersi, wzięła go z sobą w drogę, zabierając również trzyletniego cielca, jedną efę mąki i bukłak wina. Przyprowadziła go do domu Pana, do Szilo. Chłopiec był jeszcze mały.
Zabili cielca i poprowadzili chłopca przed Helego. Powiedziała ona wówczas: „Pozwól, panie mój! Na twoje życie! To ja jestem ową kobietą, która stała tu przed tobą i modliła się do Pana. O tego chłopca się modliłam, i Pan spełnił moją prośbę, którą do Niego zanosiłam. Oto ja oddaję go Panu. Na wszystkie dni, jak długo będzie żył, zostaje oddany na własność Panu”.
I oddali tam pokłon Panu.
CZYTANIE Z PIERWSZEGO LISTU ŚWIĘTEGO JANA APOSTOŁA:
Najmilsi: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się On objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest.
Umiłowani, jeśli serce nas nie oskarża, mamy ufność wobec Boga, i o co prosić będziemy, otrzymamy od Niego, ponieważ zachowujemy Jego przykazania i czynimy to, co się Jemu podoba.
Przykazanie Jego zaś jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jezusa Chrystusa, Jego Syna, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał. Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim; a to, że trwa On w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy, szukając Go.
Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami.
Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i Ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”.
Lecz On Im odpowiedział: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”
Oni jednak nie zrozumieli tego, co Im powiedział.
Potem poszedł z Nimi i wrócił do Nazaretu; i był Im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu.
Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.
Kiedy uważnie słuchamy dzisiejszego pierwszego czytania oraz czytania ewangelicznego, to z pewnością zauważamy pewne podobieństwa. Bo w jednym i drugim tekście mamy do czynienia z rodziną – i w jednym i w drugim tekście mamy do czynienia ze świątynią, w której zatrzymali się synowie jednej, jak i drugiej rodziny. I to w sposób dobrowolny, a nawet chętny: Samuel został za zgodą swojej matki, a Jezus został sam – wbrew swoim Rodzicom, albo może lepiej: bez Ich wiedzy i ku ich zaskoczeniu. Bo gdyby wcześniej powiedział, że coś takiego planuje, to pewnie ci nie sprzeciwialiby się temu, a tak – szukali go trzy dni.
Można zatem powiedzieć, że w jednym i drugim tekście owa droga do świątyni wyglądała – w przypadku jednej i drugiej rodziny, a szczególnie: w przypadku obu synów – zupełnie inaczej, natomiast sam fakt, iż życie obu rodzin wyraźnie kształtowało się i przebiegało w pobliżu świątyni Pańskiej, naprawdę daje do myślenia. W przypadku Anny i Elkany – ale i w przypadku Maryi i Józefa – świątynia stanowiła integralną część ich życia.
To przecież tam Anna wypłakiwała morze łez przed Bogiem, prosząc o potomka. Tam też Maryja i Józef pielgrzymowali co roku na Święto Paschy, a gdy [Jezus już] miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym razem z Nim. Tak więc, świątynia Pańska była celem pielgrzymowania, była też – w pewnym sensie – prawdziwym centrum życia obu rodzin. Bo i z radościami, ale i ze smutkami, ale i z obawami, ale i z nadziejami, ale też z tym wszystkim, co ważne i wielkie, jak też tym, co codzienne i zwyczajne – wędrowało się tam, aby to wszystko oddać Panu! Aby siebie samego oddać Panu!
Zresztą, jesteśmy dzisiaj świadkami sytuacji – opisanej w pierwszym czytaniu – w której to Anna przyprowadza małego jeszcze syna i zostawia go tam już na zawsze. To bardzo dziwna (przyznajmy, przynajmniej z naszej perspektywy patrząc) sytuacja, w której matka najpierw wypłakuje oczy i szturmuje Niebo, błagając o potomka, po czym – kiedy go już otrzymuje – po prostu oddaje go, oddala od siebie, poświęca go na służbę w świątyni. Co zresztą obiecała Bogu, kiedy jeszcze o niego prosiła.
Można by zapytać: to po co jej ten syn, dlaczego tak go pragnęła, skoro zaraz się go pozbyła? Ale właśnie – czy się go pozbyła? Czy go straciła? A może – tym bardziej zyskała? Na nowo zyskała? Kiedy stał się Bożą własnością – może właśnie wtedy przyczynił się do największego duchowego dobra swojej rodziny?
Owszem, to są trudne sprawy i trzeba je właściwie rozumieć. Dzisiaj decyzji o oddaniu się na służbę Bożą – czy to w kapłaństwie, czy w życiu zakonnym – oczekuje się jednak od ludzi dorosłych, pełnoletnich, świadomych swoich decyzji, a nie dzieci. Ale czyż nie mówi się nawet w takich sytuacjach, że to rodzice oddali syna na służbę Bogu?… Nawet, jeśli to nie oni za niego, a on sam za siebie podjął tę decyzję – zresztą, nie może być inaczej! – to jednak poprzez wychowanie go, ukształtowanie w nim odpowiedniej postawy, a przede wszystkim ducha wiary; poprzez doprowadzenie go do Boga i nauczenie modlitwy, przyczynili się do podjęcia przez niego takiej, a nie innej decyzji.
I na pewno mądrzy i święci rodzice, których dziecko podjęło służbę kapłańską i zakonną, nie mają poczucia jakiejkolwiek straty czy porażki, bo wiedzą, że oddanie się na służbę Bogu jeszcze bardziej otwiera takiego człowieka na innych ludzi. Bo Bóg nie jest zaborczy, nie zniewala człowieka, nie przywłaszcza go sobie w sposób bezwzględny i zamykający na innych. Bliski kontakt z Bogiem, zjednoczenie się z Nim, oddanie się na służbę Bogu – jeszcze bardziej otwiera takiego człowieka na innych ludzi, czyni go darem dla innych ludzi!
Ale tak się dzieje nie tylko w przypadku osób, oddających się na wyłączną służbę Bogu. Tak się dzieje w ogóle w rodzinach, które zwiążą swe życie z Bogiem, ze świątynią, z Sakramentami, z modlitwą, z lekturą Pisma Świętego. Z pewnością, to wszystko nie uczyni z ich codziennego życia i z ich domu klasztoru, w którym tylko modlitwy od rana do nocy będą wznoszone i śpiew gregoriański będzie słychać, a w powietrzu unosił się będzie zapach kadzideł wonnych! Owszem, muzyki gregoriańskiej warto słuchać, bo sama w sobie jest piękna, podobnie jak i kadzidełko można sobie zapalić, ale życie rodziny w zwyczajnym domu jest… zwyczajnym życiem rodzinnym. Nie jest klasztorem.
Jest Kościołem – owszem – ale domowym, czyli wspólnotą ludzi zjednoczonych wokół Boga, zjednoczonych z Bogiem: takich, którzy tegoż Boga zapraszają, aby był nie Gościem, ale Domownikiem wśród nich, ale którzy też chętnie kierują swoje kroki do Jego świątyni, aby także tę świątynię, we właściwym rozumieniu tego słowa, czynić swoim domem. Wtedy życie takiej rodziny staje się naprawdę piękne i sensowne, owocne i duchowo bogate – chociaż, tak po ludzku, nie zawsze łatwe. A niekiedy, to nawet bardzo trudne, jak bardzo trudne było nieraz życie Świętej Rodziny Nazaretańskiej.
Jednak, jeżeli dokonuje się ono w cieniu Bożej świątyni – a może lepiej powiedzieć: w blasku świątyni – i w pełnej jedności z Bogiem, wówczas nawet to, co trudne, nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia. Wprost przeciwnie: może stanowić czynnik wzmacniający wewnętrzne więzi i wewnętrzną jedność. Jeśli tylko ta więź i ta jedność jest zawarta z Bogiem!
I to właśnie w tym kontekście przyjmujemy słowa pouczenia Świętego Jana Apostoła, z jego Pierwszego Listu, z dzisiejszego drugiego czytania: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się On objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest.
W dobie tak wielkiego i zmasowanego ataku na rodzinę, w dobie mobilizacji wszystkich możliwych sił diabelskich przeciwko rodzinie – jedynym sposobem obronienia się przed tym, ale też i wyjścia z defensywy ku duchowej ofensywie, a więc ku pięknemu życiu rodzinnemu i świadczeniu o tym wobec wszystkich, jest zjednoczenie się naszych rodzin z Bogiem. Ale takie stuprocentowe! Oparcie codziennego życia i funkcjonowania rodzin tylko na Bogu.
W cieniu Jego świątyni – i w samej świątyni, do której nasze rodziny będą podążały nie tylko raz do roku, ale przynajmniej raz na tydzień, w Dzień Pański, a najlepiej jeszcze częściej. Abyśmy tam właśnie, w świątyni, na nowo uświadamiali sobie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec i że jesteśmy dziećmi Bożymi. Jesteśmy w jednej wielkiej rodzinie: rodzinie dzieci Bożych! A wtedy diabeł – choćby i na głowie stanął i cały swój diabelski impet zaangażował – niczego nie osiągnie. Przegra z kretesem! Nie zagrozi naszym rodzinom!
Jeśli tylko będą one – Bogiem silne!