Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym, w Diecezji siedleckiej, przeżywamy liturgiczne wspomnienie Błogosławionych Męczenników z Pratulina – Unitów Podlaskich.
Są mi oni osobiście bardzo bliscy, bo czynnie uczestniczyłem w przygotowywaniu się całej Diecezji do ich Beatyfikacji, uczestniczyłem w tejże jako Alumn IV roku Seminarium (brałem wtedy udział w asyście liturgicznej na Placu Świętego Piotra, a po Mszy Świętej miałem zaszczyt osobistego spotkania z Janem Pawłem II), a potem – wraz z Kolegami z Seminarium – przygotowaliśmy dużą inscenizację o Unitach, zatytułowaną „Monumentum Martyrum”, którą widziało wielu ludzi z naszej Diecezji i spoza niej.
Ze swej strony, kiedy tylko mogę, zajeżdżam do Pratulina, aby przy Ich relikwiach po prostu się pomodlić. Dzisiaj tam właśnie, w Pratulinie, odbędą się doroczne uroczystości. O godzinie 12:00, sprawowana będzie Msza Święta.
A ja dzisiaj jestem na dyżurze, na Wydziałach przy ulicy Żytniej. Po czym przejeżdżam do Lublina, gdzie planujemy spotkanie z Szymonem Salą i Szymonem Dudkiem – Wiceliderami FORMACJI SPE SALVI. Dziękuję natomiast Panu naszemu za wczorajszo – dzisiejszą świetną rozmowę o Bogu, o świecie, o ludziach i o wszystkim – z Mateuszem Piątkiem, z którym już dawno się nie widziałem, chociaż znamy się od lat. Dziękuję Mateuszowi za to fantastyczne spotkanie, trwające od 21:00 do 3:00!
Jutro natomiast – na naszym forum – słówko z Syberii. Dlatego już dzisiaj zapowiadam jutrzejszą audycję w Katolickim Radiu Podlasie, w formacie GAUDIUM ET SPES, w ramach cyklu: W BLASKU BOŻEGO MIŁOSIERDZIA – SANKTUARIUM W BIAŁEJ PODLASKIEJ. Mowa będzie o Wspólnotach w Parafii. Zachęcam do łączności z nami!
A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co konkretnie mówi dziś do mnie Pan? Z jakim przesłaniem do mnie się zwraca osobiście – właśnie dzisiaj? Duchu Święty, tchnij!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Czwartek 2 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Bł. Wincentego Lewoniuka i Towarzyszy,
Męczenników z Pratulina,
23 stycznia 2025.,
do czytań: Hbr 7,25–8,6; Mk 3,7–12
CZYTANIE Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Bracia: Jezus może zbawiać na wieki tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi.
Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad niebiosa, takiego, który nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary najpierw za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego siebie. Prawo bowiem ustanawiało arcykapłanami ludzi obciążonych słabością, słowo zaś przysięgi, złożonej po nadaniu Prawa, ustanawia Syna doskonałego na wieki.
Sedno zaś wywodów stanowi prawda: takiego mamy arcykapłana, który zasiadł po prawicy tronu Majestatu w niebiosach jako sługa świątyni i prawdziwego przybytku, zbudowanego przez Pana, a nie przez człowieka.
Każdy bowiem arcykapłan ustanawiany jest do składania darów i ofiar, przeto potrzeba, aby Ten także miał coś, co by ofiarował. Gdyby więc był na ziemi, to nie byłby kapłanem, gdyż są tu inni, którzy składają ofiary według postanowień Prawa. Usługują oni obrazowi i cieniowi rzeczywistości niebieskich. Gdy bowiem Mojżesz miał zbudować przybytek, to w ten sposób został pouczony przez Boga: „Patrz zaś, abyś uczynił wszystko według wzoru, jaki ci został ukazany na górze”.
Teraz zaś otrzymał w udziale o tyle wznioślejszą służbę, o ile stał się pośrednikiem lepszego przymierza, które oparte zostało na lepszych obietnicach.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli.
Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste na Jego widok padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.
Wyraźnie Autor Listu do Hebrajczyków – w swoim wywodzie – rysuje przez nami dzisiaj różnicę między kapłaństwem starotestamentalnym a kapłaństwem Nowego Testamentu. A dokładnie rzecz biorąc: kapłaństwem samego Jezusa Chrystusa, bo dzisiaj o tym dokładnie jest mowa. A jakim kapłanem jest Jezus Chrystus?
Słyszymy: Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad niebiosa, takiego, który nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary najpierw za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego siebie. I nieco dalej: Takiego mamy arcykapłana, który zasiadł po prawicy tronu Majestatu w niebiosach jako sługa świątyni i prawdziwego przybytku, zbudowanego przez Pana, a nie przez człowieka.
A na czym polega różnica? O tym też słyszymy dzisiaj: Każdy bowiem arcykapłan ustanawiany jest do składania darów i ofiar, przeto potrzeba, aby Ten także miał coś, co by ofiarował. Gdyby więc był na ziemi, to nie byłby kapłanem, gdyż są tu inni, którzy składają ofiary według postanowień Prawa. Usługują oni obrazowi i cieniowi rzeczywistości niebieskich. Gdy bowiem Mojżesz miał zbudować przybytek, to w ten sposób został pouczony przez Boga: „Patrz zaś, abyś uczynił wszystko według wzoru, jaki ci został ukazany na górze”. Teraz zaś otrzymał w udziale o tyle wznioślejszą służbę, o ile stał się pośrednikiem lepszego przymierza, które oparte zostało na lepszych obietnicach.
Zatem, kapłani Starego Testamentu składali swoje ofiary w oparciu o przepisy Prawa Mojżeszowego, ale to była tak naprawdę namiastka rzeczywistości, którą Najwyższy Kapłan, Jezus Chrystus, widział i której wręcz dotykał, bo chociaż był tu, z nami, na ziemi, to jednak cały czas pozostawał uczestnikiem tej innej Rzeczywistości, do której kapłani Starego Przymierza nie mieli dostępu.
Owszem, oni też swoją posługą adresowali do Boga – do tego samego Boga, któremu swoją Ofiarę złożył Najwyższy Kapłan. Ale oni – by się tak wyrazić – startowali z innej pozycji, ich ofiara nie była tak doskonałą ofiarą, jak ta, złożona przez Jezusa. O ich posłudze Autor Listu do Hebrajczyków mówił: Usługują oni obrazowi i cieniowi rzeczywistości niebieskich. Gdy bowiem Mojżesz miał zbudować przybytek, to w ten sposób został pouczony przez Boga: „Patrz zaś, abyś uczynił wszystko według wzoru, jaki ci został ukazany na górze”.
Zauważamy, że przekaz tej ujęty jest w czasie teraźniejszym, bo kiedy pisany był List do Hebrajczyków, kapłaństwo Starego Testamentu składało jeszcze swoje ofiary. Dlatego zapewne Autor natchniony chciał tak bardzo wykazać różnicę między jednym a drugim, wyraźnie przy tym podkreślając rolę – ale i nowość, ale i wielkość, ale i oryginalność kapłaństwa Chrystusowego.
Może jednak w tym momencie zapytamy: ale po co nam te wszystkie rozważania? Co z nich dla nas wynika? Wydaje się, że takich dylematów nie mieli ludzie, którzy – jak czytamy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii – całymi tłumami podążali za Jezusem. Jak słyszymy, szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. I nieco dalej: Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste na Jego widok padały przed Nim i wołały: „Ty jesteś Syn Boży”. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały.
Tak, bo Jezus nie chciał, aby na tym etapie już wszyscy o Nim wszystko wiedzieli – to miało być odkrywane stopniowo, wraz ze wzrostem wiary u ludzi. Ale też – zapewne – aby nie dochodziło do tego, co w jakimś stopniu zasygnalizowane zostało dzisiaj, iż ludzie podążali za Nim z powodu wielu cudów, jakie uczynił. W kontekście pierwszego dzisiejszego czytania, możemy powiedzieć, że Jezusowi zależało o wiele bardziej na tym, by podążali za Nim ze względu na wieczne zbawienie, do którego w ten sposób mogli się zbliżyć, niż „tylko” ze względu na same znaki.
Bo z pewnością Jezus chciał i zawsze tego chce, by ludzie widzieli w Nim nade wszystko właśnie Arcykapłana Nowego Przymierza, a więc tego, który składa swoją Ofiarę za ich zbawienie. I aby właśnie po to do Niego się zbliżali, by tej Ofiary stać się uczestnikami, a nie tylko zatrzymywać uwagę na tym, co zewnętrzne. Owszem, wielkie i piękne, ale zewnętrzne. Tymczasem chodziło o to, aby poprzez te znaki i czynności wchodzić w to, co wewnętrzne, co głębokie, co trwałe.
I w tym kontekście koniecznie trzeba postawić sobie pytanie: A dlaczego ja jestem przy Jezusie? Kogo w Nim widzę? Czy jestem z Nim tu, na ziemi, po to, aby być z Nim w wieczności, czy może tylko dla zwyczaju, tradycji, a może dla ogólnego dobrego nastroju? Czy moje relacje z Jezusem idą jak najbardziej w głąb – mojego serca i mojego umysłu – czy ciągle są jeszcze nietrwałe, płytkie, zależne od aktualnego nastroju? Z jakim nastawieniem przeżywam Mszę Świętą – Najświętszą Ofiarę Jezusa Chrystusa? Czy – i w jakim stopniu – jest to także moja osobista ofiara?…
Głęboką i trwałą, przekonującą i mocno wpływającą na zewnętrzne postawy odpowiedź na takie pytania z pewnością znaleźli Patronowie dnia dzisiejszego, Duma naszej siedleckiej Diecezji: Wincenty Lewoniuk i dwunastu Towarzyszy, Męczennicy z Pratulina. Co możemy o nich powiedzieć?
Byli członkami Kościoła unickiego, powstałego na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku. Ponieśli śmierć męczeńską 24 stycznia 1874 roku z rąk żołnierzy rosyjskich, którzy w imieniu cara chcieli przemocą narzucić im prawosławie. Męczennicy pratulińscy oddali swoje życie w obronie wiary i jedności Kościoła. Ojciec Święty Jan Paweł II dokonał ich Beatyfikacji w Rzymie, w dniu 6 października 1996 roku, w czterechsetną rocznicę zawarcia Unii Brzeskiej.
Warto w tym miejscu dopowiedzieć, że Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i jego dwunastu Towarzyszy byli mężczyznami w wieku od dziewiętnastu do pięćdziesięciu lat. Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli ludźmi dojrzałej wiary. Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia jednego żołnierza carskiego przez drugiego. Przerwano więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono „rządowego” proboszcza.
Rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było około stu osiemdziesięciu. Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę, gdyż żołnierze carscy nie pozwolili ich stamtąd zabrać. Potem to oni właśnie pogrzebali je bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównali z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Męczennicy zostali więc pogrzebani bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny.
Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku, grób Męczenników został należycie upamiętniony. 18 maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu do świątyni parafialnej.
Obrona świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją głębokiej wiary mieszkańców Pratulina.
Tak zatem, pierwszym, który oddał życie był Wincenty Lewoniuk, a z nim razem: Daniel Karmasz, Łukasz Bojko, Konstanty Bojko, Konstanty Łukaszuk, Bartłomiej Osypiuk, Anicet Hryciuk, Filip Kiryluk, Ignacy Frańczuk, Jan Andrzejuk, Maksym Gawryluk, Onufry Wasyluk, Michał Wawryszuk.
W brewiarzowej Godzinie czytań, przeznaczonej na dzisiejsze wspomnienie, znajdujemy fragment raportu księdza Teodora Telakowskiego do biskupa Stupnickiego, w którym to raporcie tak opisywał wydarzenia z owego pamiętnego dnia w Pratulinie:
„Dnia 24 stycznia 1874 roku wydarzyła się straszna katastrofa w Pratulinie, w powiecie Konstantynów, na Podlasiu. Duszpasterską troskę w tej parafii sprawował ksiądz Józef Kurmanowicz, który od kilku tygodni razem z innymi kapłanami był więziony w Siedlcach. Lud, gdy żegnał swego duszpasterza wywożonego z parafii, przeczuwał, że czeka go ciężka dola. Padał na kolana przed odjeżdżającymi, prosząc o ostatnie błogosławieństwo. Kapłan i lud, zalani łzami, rozeszli się, może na zawsze. Błogosławieństwo było udzielane drżącą ręką, bo słowa uwięzły w zbolałej piersi. Bóg w niebie je przyjął.
Zarząd nad parafią został powierzony młodemu galicjaninowi, księdzu Leontemu Urbanowi, mieszkającemu w swej parafii w sąsiednim Krzyczewie. Chciał on wprowadzić w cerkwi unickiej w Pratulinie liturgię prawosławną. Unici pratulińscy zamknęli swoją cerkiew i klucze trzymali u siebie. Ksiądz Urban dał o tym znać do władz. 24 stycznia przybył naczelnik powiatu konstantynowskiego, mieszkający w Janowie. Przybyło z nim także wojsko pod dowództwem niemieckiego oficera Steina.
Naczelnik Kutanin przywoływał różne argumenty, aby przekonać lud, by przekazał swoją świątynię nowemu proboszczowi, wyznaczonemu przez władze rządowe, i by nie niszczyli pokoju. Cała jego elokwencja na nic się zdała.
Wówczas Stein powiedział, że zebrani powinni przyjąć prawosławie, teraz zaś winni się rozejść i nie zakłócać spokoju. Ci z różnych stron pytali go: «Jak się nazywasz?» Odpowiedział: «Nazywam się Stein». Ci zapytali: «Jaką wyznajesz wiarę?» Odpowiedział: «Jestem luteraninem». Powiedzieli mu: «Dobrze, przyjmij więc prawosławie, abyśmy zobaczyli, jak wygląda zdrajca wiary». Stein nic nie odpowiedział, ale żołnierzom rozkazał szarżę na obrońców. Ci skupili się przy kościele i bronili go, bojowo podnosząc kije znalezione w pobliżu. Wojsko ustąpiło, przewidując straty. Lud stał nieporuszony na placu.
Stein zarządził załadowanie karabinów kulami. Wówczas wierni odrzucili kołki i kamienie, które trzymali w rękach. Padli na kolana jak jeden mąż i zaczęli śpiewać pobożne pieśni polskie: «Święty Boże», a następnie psalm: «Kto się w opiekę»… Stein rozkazał: «Ognia!» Kule posypały się jak grad. Padli zabici wieśniacy. Pochyliły się głowy rannych. Śpiew nie ustawał. Żołnierze byli ustawieni w półkole za parkanem cmentarnym i prowadzili ogień.
Pierwszy padł zabity Wincenty Lewoniuk. Jednocześnie padł martwy młodzieniec Anicet Hryciuk ze wsi Zaczopki. Stojący obok starzec podniósł jego martwe ciało i przerywając na chwilę śpiew, zawołał: «Już narobiliście mięsa, możecie go mieć więcej, bo wszyscy jesteśmy gotowi umrzeć za naszą wiarę». Ogień trwał kilkanaście minut.
Ludzie pozostawali w niewielkiej odległości od wojska i byli skupieni w zwartą grupę. Liczba zabitych byłaby zapewne większa, gdyby niektórzy żołnierze, powodowani współczuciem, nie strzelali w powietrze. Żaden jęk nie wyszedł z piersi umierających. Żadne przekleństwo nie splamiło ust rannych. Wszyscy umierali w Bogu i z Bogiem za wiarę, która jako dar pochodzi od Boga.
Gdy zaprzestano strzelać, na placu pozostało dziewięciu zabitych. Cztery osoby, śmiertelnie ranne, umarły tego samego dnia. Zostały pogrzebane w tej samej mogile.” Tyle z tekstu, zamieszczonego w dzisiejszej Godzinie czytań.
Wpatrzeni w przykład bohaterskiej postawy Męczenników Podlaskich oraz wsłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie, czy – i na ile głęboko – przeżywamy każdą Mszę Świętą? Jaki ma ona wpływ – ale taki rzeczywisty – na kształtowanie się mojej codziennej postawy?…