Faraon – faraonem, ale Bóg – Bogiem!

F

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Anna Komoszyńska, angażująca się w swoim czasie w działalność młodzieżowych Wspólnot. Życzę Jej bezmiaru łask z Nieba, o które też będę się dla Niej modlił.

A oto dzisiaj przeżywamy kolejną rocznicę zwycięskiej Bitwy pod Grunwaldem, z 1410 roku. Wspominam o tym dlatego, że w ogóle lubię historię, zwłaszcza średniowieczną, ale także dlatego, że w pobliżu pola tejże Bitwy mieszka moja dalsza Rodzina i szczególnie w młodych moich latach co roku tam bywałem. Oby Polska zawsze umiała korzystać z wielkich i wspaniałych doświadczeń swoich wielkich Przodków!

Drodzy moi, pozdrawiam Was z Lublina, gdzie zamierzam pomodlić się i popracować tu, na miejscu, u siebie, a o 18:00 – Msza Święta w Parafii Świętego Jana Kantego.

Tymczasem, zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dzisiaj:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co konkretnie mówi do mnie Pan? Jakich konkretnych wskazań dzisiaj mi udziela? Duchu Święty, oświeć umysły i serca!

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Wtorek 15 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Bonawentury, Biskupa i Doktora Kościoła,

15 lipca 2025., 

do czytań: Wj 2,1–15a; Mt 11,20–24

CZYTANIE Z KSIĘGI WYJŚCIA:

Pewien człowiek z pokolenia Lewiego przyszedł wziąć za żonę jedną z kobiet z tegoż pokolenia. Ta kobieta poczęła i urodziła syna, a widząc, że jest piękny, ukrywała go przez trzy miesiące. A nie mogąc ukrywać go dłużej, wzięła skrzynkę z papirusu, powlekła ją żywicą i smołą i włożywszy w nią dziecko, umieściła w sitowiu na brzegu rzeki. Siostra zaś jego stała z dala, aby widzieć, co się z nim stanie.

A córka faraona zeszła ku rzece, aby się wykąpać, jej służące zaś przechadzały się nad brzegiem rzeki. Gdy spostrzegła skrzynkę pośród sitowia, posłała służącą, aby ją przyniosła. A otworzywszy ją, zobaczyła dziecko: był to płaczący chłopczyk. Ulitowała się nad nim mówiąc: „Jest on spośród dzieci Hebrajczyków”. Jego siostra rzekła wtedy do córki faraona: „Chcesz, a pójdę zawołać ci karmicielkę spośród kobiet Hebrajczyków, która by wykarmiła ci to dziecko?” „Idź”, powiedziała jej córka faraona. Poszła wówczas dziewczyna zawołać matkę dziecka. Córka faraona tak jej powiedziała: „Weź to dziecko i wykarm je dla mnie, a ja dam tobie za to zapłatę”. Wówczas kobieta zabrała dziecko i wykarmiła je. Gdy chłopiec podrósł, zaprowadziła go do córki faraona, i był dla niej jak syn. Dała mu imię Mojżesz, mówiąc: „Bo wydobyłam go z wody”.

W tym czasie Mojżesz dorósł, poszedł odwiedzić swych rodaków i zobaczył, jak ciężko pracują. Ujrzał też Egipcjanina bijącego pewnego Hebrajczyka, jego rodaka. Rozejrzał się więc na wszystkie strony, a widząc że nie ma nikogo, zabił Egipcjanina i ukrył go w piasku.

Wyszedł znowu nazajutrz, a oto dwaj Hebrajczycy kłócili się ze sobą. I rzekł do winowajcy: „Czemu bijesz twego rodaka?” A ten mu odpowiedział: „Któż cię ustanowił naszym przełożonym i rozjemcą? Czy chcesz mnie zabić, jak zabiłeś Egipcjanina?” Przeląkł się Mojżesz i pomyślał: „Z całą pewnością sprawa się ujawniła”.

Faraon usłyszał o tej sprawie i usiłował stracić Mojżesza. Uciekł więc Mojżesz przed faraonem i udał się do ziemi Madian.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus począł czynić wyrzuty miastom, w których najwięcej Jego cudów się dokonało, że się nie nawróciły.

Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam.

A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego. Toteż powiadam wam: Ziemi sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż tobie”.

Zaledwie wczoraj słyszeliśmy, w pierwszym czytaniu, jak bardzo pogorszyła się sytuacja Izraelitów w Egipcie, jak zaczęto ich prześladować, a wręcz tępić, czego konkretnym wyrazem był nakaz zabijania nowo narodzonych ich chłopców – a już dzisiaj słyszymy o narodzeniu się Mojżesza i o pierwszych latach jego wyjątkowego życia. A nawet nie tyle – nie tylko – pierwszych, bo już obejmujących wejście w dorosłość. Mamy więc przeskok w czasie, w stosunku do wczorajszego czytania, o jakieś czterysta lat!

A dzisiaj także – pomiędzy wersetami wysłuchanego fragmentu – „przemknęło” pewnie jakieś dwadzieścia lat… Co ciekawe, dzisiejsze pierwsze czytanie jest fragmentem ciągłym, a nie kompilacją poszczególnych wersetów, starannie powybieranych z dłuższego tekstu. Nie, to nie redaktor Lekcjonarza Mszalnego, ale sam Autor biblijny właśnie tak, czyli mocno skrótowo, przybliżył nam historię życia Mojżesza, w jej najważniejszych aspektach.

Powiedział nam więc, że Mojżesz w ogóle przeżył, pomimo królewskiego nakazu zabijania hebrajskich chłopców, a żeby było ciekawie i oryginalnie, to przeżył „pod nosem” faraona, a potem wręcz zamieszkał na jego dworze, pod opieką jego własnej, rodzonej córki! I niech ktoś teraz powie, że Pan Bóg nie ma poczucia humoru! Przecież mógł całą tę sprawę zupełnie inaczej przeprowadzić, rozstrzygnąć, a Bóg właśnie tego, który już niedługo miał wyprowadzić spod władzy faraona całą rzeszę jego niewolników, stanowiących darmową siłę roboczą właśnie tego człowieka skierował na zamieszkanie do domu faraona, jego śmiertelnego wroga! Paradoks? Zbieg okoliczności? Przypadek?

Nie! Po prostu – Boże plany! I Boże panowanie nad światem! Kontrolowanie przez Boga sytuacji, bez względu na czas i miejsce, czy zmieniające się okoliczności. Właśnie dlatego w którymś momencie powołał Bóg „swojego” człowieka, Mojżesza, do tak trudnego zadania, aby pokazać, że dla Niego, czyli dla Boga właśnie, żaden ziemski władca naprawdę nie jest partnerem – w sensie posiadania równych sił i równej rangi. Faraon – faraonem, ale to Bóg – Bogiem! I to Bóg panuje nad światem, nie faraon.

I dlatego to Bóg w bardzo oryginalny sposób powołał Wyzwoliciela, który – w imieniu Boga i pod Jego ścisłym kierownictwem, z Jego upoważnienia i z Jego błogosławieństwem oraz z dokładną Jego instrukcją – miał wyraźnie pokazać faraonowi granicę jego władzy. Po prostu – miał wyzwolić naród. I to było w misji Mojżesza najważniejsze.

Temu podporządkowane było całe jego życie, dlatego nie powinniśmy się dziwić, że Autor biblijny tak mocno „na skróty” opisał nam początek życiowej drogi tego niezwykłego człowieka, bo wybrał niejako to, co służyło temu najważniejszemu przekazowi. Ale nawet już po tym skrótowym opisie widzimy, że to nie była taka – nazwijmy to tak – standardowa droga życia. Bo już samo pojawienie się na świecie tego dziecka i wyjątkowa opieka Nieba, jaką był od pierwszych chwil otoczony – wszystko to kazało przypuszczać, że to ktoś naprawdę wybrany. I że Bóg ma dla niego jakieś szczególne zadanie.

Potem, już w trakcie realizacji zadania, do którego został powołany, opis tychże działań, jaki znajdziemy na kartach Pisma Świętego, będzie o wiele bardziej szczegółowy, drobiazgowy i systematyczny. Bo to właśnie ta druga część życia Mojżesza, czyli ta, którą wypełniła misja, zlecona mu przez Boga, zasługuje z pewnością na naszą szczegółową uwagę.

Natomiast w opisie, jaki dzisiaj usłyszeliśmy, choć w wersji skrótowej i nieco „pobieżnej”, także mogliśmy zobaczyć Boże działanie – i to działanie bardzo skuteczne. Wyraźnie dostrzegliśmy rękę Bożą, która tak pokierowała poszczególnymi wydarzeniami, że Boży Wysłannik mógł wyruszyć dobrze przygotowany do wypełnienia dziejowej misji – tak, wielkiej i niezwykłej misji, która miała naznaczyć historię zbawienia już na wszystkie wieki, bo przecież nie tylko dla Żydów, ale i dla nas, chrześcijan, wyprowadzenie narodu z egipskiej niewoli ma znaczenie ogromne!

Możemy zatem podziwiać Boga za tę Jego niezwykłą myśl – i za tę niezwykłą konsekwencję i determinację, z jaką realizuje i doprowadza do końca swoje plany zbawienia człowieka. Tym planom żadna moc ziemska lub pozaziemska nie jest w stanie się oprzeć, ani się sprzeciwić. Poza… samym człowiekiem.

I o tym dzisiaj Jezus mówi – z wielkim bólem i rozczarowaniem – w usłyszanym przez nas czytaniu ewangelicznym: Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno w worze i w popiele by się nawróciły. Toteż powiadam wam: Tyrowi i Sydonowi lżej będzie w dzień sądu niż wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione? Aż do Otchłani zejdziesz. Bo gdyby w Sodomie działy się cuda, które się w tobie dokonały, zostałaby aż do dnia dzisiejszego. Toteż powiadam wam: Ziemi sodomskiej lżej będzie w dzień sądu niż tobie. Bardzo bolesne słowa…

Jeżeli bowiem mówiliśmy sobie dziś, że choć faraon – faraonem, to jednak Bóg – Bogiem i moc faraona nijak ma się do mocy Bożej, bo z tą władzą faraona to Bóg sobie doskonale poradzi, to jednak musimy też jasno powiedzieć, że Bóg nie poradzi sobie z oporem samego człowieka, któremu chce pomóc, a który nie da sobie pomóc. Albo chce, żeby wszystko odbyło się na jego, a nie na Bożych zasadach.

Niestety, człowiek może zniweczyć nawet najpiękniejsze i najbardziej niezwykłe plany Boga wobec siebie, na czele z tym najważniejszym planem: planem swojego własnego zbawienia. Owo dzisiejsze Jezusowe: Aż do Otchłani zejdziesz! – brzmi tu naprawdę niezwykle poruszająco. Czy jednak na tyle poruszająco, by rzeczywiście poruszyło serca?…

Niestety, wiemy, że już tam, na pustyni, Mojżesz wiele razy musiał znosić opór swoich rodaków. A z Mojżeszem – sam Bóg. Owszem, Bóg dawał znaki, które miały otrzeźwić Izraelitów i pobudzić ich do racjonalnego myślenia – i często te działania dawały dobry skutek. Ale i tak, i tak – decyzja zawsze na końcu należała do samego człowieka: czy odczyta Boży znak i czy postąpi tak, jak należy, czy jednak dalej będzie trwał w uporze.

Mieszkańcy miast, wymienionych przez Jezusa, wybrali to drugie rozwiązanie… I cóż?… A no – nic. Można tylko powiedzieć: szkoda! Ale to ich wybór.

A mój wybór? I moja reakcja na tak wiele znaków i gestów, jakie Pan wykonuje w stosunku do mnie – praktycznie każdego dnia? Czy je w ogóle dostrzegam? I czy trafiają one do mnie, czy mnie przekonują, czy pobudzają do refleksji nad moim życiem i postępowaniem – i do przemiany, jeśli trzeba, tegoż postępowania?…

Naprawdę, muszę sobie dzisiaj na nowo uświadomić, jak bardzo wiele ode mnie na tym odcinku zależy! Właściwie to wszystko ode mnie zależy! Jezus mi pomoże – ale decyzja w sprawie tego, czy i jak będzie mógł mi pomóc, naprawdę ostatecznie należy tylko do mnie.

Gdybyśmy zaś szukali przykładu świetnego ułożenia współpracy człowieka z łaską Bożą, przykładu fantastycznego wręcz skorzystania z pomocy Bożej w kształtowaniu swojego życia i swojej posługi, to z pewnością warto przyjrzeć się życiu i działalności Patrona dnia dzisiejszego, którym jest Święty Bonawentura, Kardynał i Doktor Kościoła.

Bonawentura, a właściwie Jan di Fidanza, urodził się około 1218 roku, w Bagnoregio koło Viterbo. Ojciec jego był lekarzem. Rodzice obawiali się, czy dziecko przeżyje, było bowiem bardzo słabowite. W tej sytuacji, pobożna matka złożyła ślub, że jeśli tylko syn wyzdrowieje, poświęci go na służbę Bożą. Istnieje nawet piękne podanie, według którego dziecię miano przynieść do Świętego Franciszka z Asyżu, a ten w natchnieniu miał powiedzieć: O, buona ventura!” – co znaczy: „O, szczęśliwe narodziny, szczęśliwe pojawienie się!” W ten sposób zapewne tłumaczono imię, które otrzymał w zakonie i pod którym jest dziś znany.

Pierwsze nauki odbył młody Jan w rodzinnym miasteczku. Po ukończeniu szkoły średniej udał się na uniwersytet do Paryża, na studia filozoficzne. W Paryżu również – mając dwadzieścia pięć lat – wstąpił do franciszkanów, gdzie otrzymał wspomniane już imię zakonne Bonawentura. Tam też studiował teologię. Po otrzymaniu stopnia magistra, jeszcze przez trzy lata studiował, ale równocześnie już wykładał Pismo święte i „Sentencje” Piotra Lombarda.

Z tego też czasu pochodzi jego szczytowe dzieło z zakresu teologii, a dotyczące Trójcy Świętej. Bonawentura zajął się także filozoficznym problemem poznania ludzkiego. W tej kwestii odszedł od Arystotelesa i Świętego Tomasza z Akwinu, a zbliżył się do Platona i Świętego Augustyna. Wreszcie, w tym samym czasie wydał tom rozpraw, w którym można odnaleźć syntezę jego myśli filozoficznej i teologicznej.

Następne lata spędził w różnych klasztorach franciszkańskich w charakterze wykładowcy. Musiał imponować niezwykłą wiedzą, świętością i zmysłem organizacyjnym, skoro na kapitule generalnej został wybrany przełożonym generalnym zakonu. Stało się to 2 lutego 1257 roku. A miał wtedy zaledwie trzydzieści dziewięć lat.

Wybór ten okazał się dla młodego zakonu opatrznościowym. Zakon bowiem przechodził wówczas trudny czas. Powstały w nim dwie zwalczające się zaciekle frakcje: jedną tworzyli zwolennicy surowego zachowania pierwotnej reguły Świętego Franciszka, drugą – zwolennicy reguły łagodniejszej. Bonawentura umiał wybrać tak zwany „złoty środek”, a przez swoje roztropne zarządzenia, nadał zakonowi właściwy kierunek.

Przez szesnaście lat swoich rządów doprowadził go do niebywałego rozwoju. W roku 1260 ułożył pierwsze konstytucje, będące w rzeczy samej wykładnią reguły Świętego Franciszka. W ten sposób przeciął możliwość różnego jej interpretowania – co ciągle jeszcze się zdarzało. Ponadto, bardzo intensywnie wizytował zakon, jeżdżąc do jego placówek w różnych krajach. Z powody tego zaangażowania niektórzy historycy nazywają go drugim Ojcem zakonu.

Posiadał ponadto umiejętność łączenia życia czynnego i publicznego z bogatym życiem wewnętrznym. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i ku jej czci układał przepiękne poematy. Głośno było o nim także na dworze papieskim. Dlatego też Papież Grzegorz X, w 1273 roku, mianował go kardynałem oraz biskupem Albano pod Rzymem.

Delegacja Papieża z wiadomością o nominacji zastała go przy myciu naczyń kuchennych w klasztorze. Nawet bowiem jako przełożony generalny zakonu, podejmował normalnie wszystkie prace i dyżury, jak chociażby wspomniane zmywanie naczyń, o ile tylko na niego wypadła kolejka. I kiedy przybyła do niego delegacja papieska, aby obwieścić mu nominację kardynalską, Bonawentura w ogrodzie zmywał właśnie naczynia po obiedzie.

Gdy więc dostojni goście stanęli przed nim i obwieścili, po co przyjechali, nasz Święty wstał, otarł ręce o fartuch, którym był przepasany, z pokorą wysłuchał bulli nominacyjnej Ojca Świętego, bardzo uprzejmie podziękował, po czym poprosił, aby kapelusz kardynalski, który jeden z delegatów trzymał w ręku i chciał mu wręczyć, chwilowo powiesić na pobliskim drzewie, bo on musi dokończyć zmywanie. To pokazuje, jakim tak naprawdę był człowiekiem!

Oczywiście, wspomnianą nominację przyjął, co wiązało się ze zrzeczeniem się urzędu przełożonego generalnego zakonu i oddaniem się wyłącznie sprawom publicznym. Towarzyszył więc Papieżowi w różnych podróżach, a w listopadzie 1273 roku udał się do Lyonu na Sobór Powszechny. Otrzymał zaszczytne zadanie wygłoszenia przemówienia inauguracyjnego. Na niego też spadł główny ciężar prac przygotowawczych do Soboru. I właśnie tymi wszystkimi obowiązkami wyczerpany, zmarł 15 lipca 1274 roku, już podczas trwania Soboru Lyońskiego.

W pogrzebie wziął udział Papież i wszyscy Ojcowie Soboru w liczbie pięciuset biskupów i około tysiąca prałatów i teologów. Pogrzeb miał więc królewski. Papież wygłosił mowę pogrzebową ku jego czci. Kronikarze notują, że tego dnia wielu chorych i kalek odzyskało zdrowie.

Nasz Patron był jednym z najwybitniejszych teologów Średniowiecza. Pozostawił po sobie wiele dzieł teologicznych. Składają się na nie konstytucje, liczne traktaty i komentarze teologiczne, czterysta czterdzieści kazań i wiele innych. Bonawentura stworzył własną szkołę teologiczną. Kanonizowany został w roku 1482, a w 1588 roku ogłoszono go Doktorem Kościoła.

A my, słuchając uważnie Słowa Bożego, przeznaczonego na dzień dzisiejszy i wpatrując się w świetlany przykład świętości naszego Patrona, raz jeszcze zapytajmy samych siebie: Czy – i jak – korzystam z pomocy Bożej w codziennym moim zmaganiu o dobro, a pokonywaniu swoich własnych słabości i swoich oporów? Na jaki odzew z mojej strony Pan może liczyć? Czy wolę posłuchać Jezusa i za Nim pójść, czy jeszcze ulegam władzy współczesnych faraonów, którzy usiłują mnie zniewolić?

Na czym dzisiaj – ale tak konkretnie – będzie polegała moja osobista współpraca z Jezusem?…

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.