Nie osądzaj innych!

N

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Jadwiga Deres, bardzo życzliwa i aktywna Osoba w Parafii w Trąbkach. Dziękując za wiele życzliwości, jakiej osobiście doznałem w czasie mojej posługi w tej Parafii, życzę Solenizantce tej wielkiej energii życiowej, z której jest znana. Niech zawsze wzoruje się na Patronce dnia dzisiejszego, która nigdy nie załamywała się żadnymi trudnościami. Zapewniam o modlitwie.

Drodzy moi, ja dzisiaj odwołałem dyżur duszpasterski na Wydziałach przy ulicy 3 Maja, ponieważ właśnie dzisiaj wypada tak zwany „Dzień Białej Laski”, a więc przeszczepione gdzieś z Ameryki święto Osób Niewidomych i Niedowidzących – święto czysto świeckie – które my jednak „sakralizujemy” przez odprawienie Mszy Świętej, albo wspólną modlitwę. Dlatego właśnie w poniedziałek byłem w Garwolinie, a dzisiaj tu, w Siedlcach, w Kaplicy, będącej tymczasowo Kaplicą naszego Duszpasterstwa Akademickiego, będzie Msza Święta o godzinie 10:30, po czym spotkanie na uroczystym obiedzie, w jednej z sal na terenie Siedlec.

Potem czeka mnie wizyta u Pani Doktor Marzeny Pazik – Wolskiej, mojej Dentystki, a o 17:00 – pierwsze po wakacjach spotkanie BANDY «CZARNEGO», czyli tworzącej się w naszym Duszpasterstwie aktywnej Grupy formacyjnej.

Natomiast o 19:00 – Msza Święta w intencji Środowiska Akademickiego, Duszpasterstwa Akademickiego i Młodzieży w Kościele, po czym wystawienie Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo październikowe i cicha adoracja do godziny 21:00. Apel Maryjny zakończy nasze spotkanie.

Po czym najprawdopodobniej czeka mnie podróż do Lublina. Takie plany na dzisiaj – o ile Pan je zaakceptuje.

Wczoraj natomiast miałem dzień bardzo aktywny, co związane było z organizowaniem pielgrzymki Księdza Marka z Ekipą syberyjską do Rzymu. Staramy się tutaj, w Polsce, a więc niejako „na zapleczu”, pomóc w tej organizacji. O tym także rozmawiałem z Księdzem Pawłem Czeluścińskim, Wikariuszem Parafii w Surgucie, który przez kilka dni przebywa w Polsce – celem wydłużenia ważności swojej wizy – i po 21:00 pojawił się u mnie. Bardzo dziękuję za to spotkanie i świetną rozmowę.

A teraz już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:

https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut

Zatem, co mówi do mnie Pan? Co konkretnie mi wskazuje? Duchu Święty, podpowiedz…

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 28 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Teresy od Jezusa, Dziewicy i Doktora Kościoła,

15 października 2025., 

do czytań: Rz 2,1–11; Łk 11,42–46

CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO RZYMIAN:

Nie możesz wymówić się od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia. W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, w tej sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz. Wiemy zaś, że sąd Boży według prawdy dosięga tych, którzy się dopuszczają takich czynów.

Czy myślisz, człowiecze, co osądzasz tych, którzy się dopuszczają takich czynów, a sam czynisz to samo, że ty unikniesz potępienia Bożego? A może gardzisz bogactwem dobroci, cierpliwości i wielkoduszności Boga, nie chcąc wiedzieć, że dobroć Jego chce cię przywieść do nawrócenia?

Oto przez swoją zatwardziałość i serce nieskłonne do nawrócenia skarbisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwego sądu Boga, który odda każdemu według uczynków jego: tym, którzy przez wytrwałość w dobrych uczynkach szukają chwały, czci i nieśmiertelności – życie wieczne; tym zaś, którzy są przekorni, za prawdą pójść nie chcą, a oddają się nieprawości – gniew i oburzenie.

Ucisk i utrapienie spadnie na każdego człowieka, który dopuszcza się zła, najpierw na Żyda, a potem na Greka. Chwała zaś, cześć i pokój spotka każdego, kto czyni dobrze, najpierw Żyda, a potem Greka. Albowiem u Boga nie ma względu na osobę.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie: „Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić i tamtego nie opuszczać.

Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku.

Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą”.

Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: „Nauczycielu, tymi słowami nam też ubliżasz”.

On odparł: „I wam, uczonym w Prawie, biada. Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie”.

Oj, ciężkie to dzisiejsze Boże słowo… Oj, ciężkie… Takie krytyczne, surowe, momentami wręcz groźne, bo grożące surowymi konsekwencjami – i to na całą wieczność – tym, którzy postępują w określony, niewłaściwy sposób. A przecież według wielu obiegowych i potocznych opinii – niestety, dość częstych – Kościół powinien nauczać tylko o tym, że Bóg wszystkich kocha, do wszystkich się uśmiecha, co należy chyba rozumieć i tak, że wszystkim na wszystko pozwala…

A tu nagle Święty Paweł do swoich uczniów z Gminy chrześcijańskiej rzymskiej, do których i o których jeszcze kilka dni temu pisał tak bardzo ciepło, nagle bez ogródek i bezceremonialnie pisze: Nie możesz wymówić się od winy, człowiecze, kimkolwiek jesteś, gdy zabierasz się do sądzenia. W jakiej bowiem sprawie sądzisz drugiego, w tej sam na siebie wydajesz wyrok, bo ty czynisz to samo, co osądzasz. Wiemy zaś, że sąd Boży według prawdy dosięga tych, którzy się dopuszczają takich czynów.

Po czym następuje kilka pytań retorycznych: Czy myślisz, człowiecze, co osądzasz tych, którzy się dopuszczają takich czynów, a sam czynisz to samo, że ty unikniesz potępienia Bożego? A może gardzisz bogactwem dobroci, cierpliwości i wielkoduszności Boga, nie chcąc wiedzieć, że dobroć Jego chce cię przywieść do nawrócenia?

Właśnie, to w tym jest problem, że osądzając innych – sami robimy to samo, co u innych osądzamy. To nam dzisiaj mówi Święty Paweł – tak, mówi to nam, także nam, żyjącym w obecnych czasach, bo musimy sobie jasno powiedzieć, że problem, tak mocno wyakcentowany dziś przez Apostoła, nie dotyczył tylko tamtych ludzi, w tamtych czasach.

Ich z pewnością też, dlatego w ogóle powstał ten List, który dziś czytamy, bo doskonale wiemy, że każdy List Apostoła Pawła – czy innego Apostoła – który mamy w Nowym Testamencie, powstał nie po to, by sobie być i by było co poczytać przy kolacji, tylko jako odpowiedź Apostoła, jako nauczyciela i pasterza, na określone problemy, które różną drogą mu zgłoszono i na które on zdecydowanie reaguje. Zasadniczo, zawsze chciał uczynić to osobiście, przybywając do danej Gminy, ale często nie było to po prostu możliwe, dlatego pozostawała ta droga „listowna”.

I dobrze – powiedzielibyśmy dzisiaj – bo dzięki temu i my dzisiaj mamy wiele cennych wskazań, już abstrahując nawet od problemów tej, czy innej, Gminy chrześcijańskiej w tamtym czasie. Jak tu sobie pokazaliśmy, problemy wtedy i dzisiaj były i są takie same – problemy w ludzkich postawach – a jednym z nich jest właśnie wzajemne osądzanie się, oskarżanie, obmawianie za plecami, a niekiedy wręcz: potępianie! I na to – między innymi – Paweł dzisiaj reaguje, widząc w takiej postawie dużą dozę obłudy i fałszu.

Podobnie, jak to było w przypadku faryzeuszów i uczonych w Prawie, do których Jezus dzisiaj, w Ewangelii, powiedział również bardzo, ale to bardzo mocno i zdecydowanie: Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić i tamtego nie opuszczać. Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku. Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą. […] I wam, uczonym w Prawie, biada. Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie.

Z pewnością, i do jednych, i do drugich, można by odnieść te słowa Apostoła Pawła, które także dziś usłyszeliśmy: Oto przez swoją zatwardziałość i serce nieskłonne do nawrócenia skarbisz sobie gniew na dzień gniewu i objawienia się sprawiedliwego sądu Boga, który odda każdemu według uczynków jego: tym, którzy przez wytrwałość w dobrych uczynkach szukają chwały, czci i nieśmiertelności – życie wieczne; tym zaś, którzy są przekorni, za prawdą pójść nie chcą, a oddają się nieprawości – gniew i oburzenie.

Drodzy moi, musimy sobie i my także wziąć te słowa do serca. I jasno uświadomić sobie – a może tylko przypomnieć – że wszystko, co myślimy, mówimy i czynimy; wszystko, co choćby planujemy uczynić, jest znane Bogu. I to od samego początku. On naprawdę wszystko widzi, słyszy i o wszystkim dobrze wie. Dlatego nawet jeżeli wydaje się nam, że przed ludźmi zagramy, zachowamy pozory, udamy takich, czy innych, to już przed Bogiem – mówiąc kolokwialnie – ten numer nie przejdzie.

On naprawdę zna nas lepiej, niż my samych siebie znamy. I On patrzy w nasze serca, zna kierunek naszego myślenia, zna dokładnie wszystkie nasze wewnętrzne nastawienia… Nic się przed Nim nie ukryje. Dlatego daremne jest takie myślenie, że mogę mówić to, co chcę i o kim chcę, bo ludzie i tak nic o mnie nie wiedzą, więc nikt się o nic nie „przyczepi”.

A nawet – i to może częściej – przed samymi sobą ukrywamy prawdę o sobie i nawet sami przed sobą nie dopuszczamy takiej możliwości, że wcale nie jesteśmy lepsi od innych, a właśnie tych innych tak łatwo i tak chętnie krytykujemy. W sensie nie tyle konstruktywnej krytyki określonego postępowania, co zmierzałoby do poprawy tegoż postępowania, co w sensie krytykanctwa, potępiania człowieka jako człowieka, odbierania mu możliwości zmiany nawet ewidentnie złego postępowania.

Bo często postawa tego krytykowanego człowieka jest rzeczywiście niewłaściwa. I nie chodzi o to, aby udawać, że tego nie widzimy, pochwalać go albo milczeć w obliczu zła. Absolutnie – nie! Trzeba reagować – i najlepiej, żeby to było w formie braterskiego upomnienia, wypowiedzianego prosto w oczy, ale nie z nienawiścią i chęcią „dokopania”. Nie! Właśnie, ma to być wyrazem naszej troski o tego człowieka, o jego postępowanie tu, na ziemi, a finalnie: o jego zbawienie.

Natomiast nie zawsze jest to możliwe, nie zawsze jest to też łatwe – zwykle jest to bardzo trudne. O wiele łatwiej jest nam mówić „o kimś”, a nie „do kogoś”. I tu też nie jest tak, że każde takie mówienie jest złe. Nie! Bo trudno sobie – na przykład – wyobrazić, by rodzice nie rozmawiali o złym zachowaniu swoich dzieci, a nauczyciele – o takim samym zachowaniu swoich uczniów. Także w gronie bliskich, znajomych, sąsiadów czy przyjaciół nieraz rozmawiamy o bardzo różnych postawach kogoś z naszych bliskich.

I jeśli taka rozmowa służy jakiemuś dobru, a więc znalezieniu rozwiązania tego problemu, albo nawet wspólnemu zmobilizowaniu się do modlitwy za takiego człowieka, to można, a nawet trzeba o tym mówić. Na pewno również dobrze jest, jeżeli ktoś, komu jest ciężko w życiu z powodu doświadczanego od innych zła, „wygada” się przed kimś bliskim, a ten mu coś doradzi, czy choćby go do końca wysłucha i w ten sposób mu ulży – to też jest dobrze.

My dzisiaj mówimy natomiast o takiej postawie polegającej na tym, że ktoś z satysfakcją rozpowiada wszystkim dookoła o błędach innych, bez wyraźnego dobrego celu, z ewidentnie złym nastawieniem do niego, z chęcią podkreślenia siebie samego i zbudowania własnego prestiżu jego kosztem.

Niestety – jak nas dzisiaj ostrzega tak Święty Paweł, jak i sam Jezus – bardzo często wiąże się to ze zwykłą obłudą, polegającą na tym, że sami skrywamy przed światem, a najczęściej także przed samymi sobą, przykrą prawdę o sobie, a na zewnątrz wypowiadamy ostrą krytykę za taką samą postawę, ale u innych. W psychologii nazywa się to mechanizmem projekcji: krytykuję u innych to, czego nie akceptuję u siebie samego, albo co skrywam w sobie samym. Niech nas Pan broni przed taką postawą!

Niech nam pomoże kształtować w sobie serce czyste i szczere, umysł jasny i otwarty oraz postawę prostolinijną i pełną miłości i troski o drugiego człowieka. Troski szczerej, nie udawanej i „odgrywanej” przed całym światem i przed samymi sobą. I przed Bogiem, chociaż to akurat nie ma najmniejszych szans powodzenia. Bo – jak sobie mówiliśmy – On wszystko dobrze wie, widzi i słyszy. I zapyta nas na Sądzie o każde nasze słowo i czyn. Warto o tym pamiętać.

A gdybyśmy szukali wzoru w kształtowaniu w sobie takiej właśnie postawy, o jakiej tu mówimy, to najlepiej skorzystać z tego, jaki daje nam swoją postawą Patronka dnia dzisiejszego, Święta Teresy od Jezusa. Co możemy o niej powiedzieć?…

Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 roku, w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny, zamieszkałej w Ávila. Na skutek czytania żywotów Świętych, postanowiła uciec do Afryki, aby tam, z rąk Maurów, ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie siedem lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście, wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu.

Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa stworzyła sobie w ogrodzie małą pustelnię, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. W wieku lat dwunastu przeżyła śmierć matki. Tak o tym pisała w swojej biografii: „Gdy mi umarła matka, […] rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam Jej pomocy.”

W 1530 roku, Teresa została oddana do internatu augustianek w Ávila. Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w dwudziestym roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek, w rodzinnym mieście, Ávila. W klasztorze jednak, ku swojemu niezadowoleniu, zastała wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie.

Śluby zakonne złożyła w roku 1537, ale choroba zmusiła ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku, ale niemoc także powróciła – i to do tego stopnia, że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona dzięki wstawiennictwu Świętego Józefa. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie Świętego.

Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała bowiem znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Właśnie w długich godzinach samotności i udręk, zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do swego wnętrza, czyli – jak sama nazywała – „twierdzy wewnętrznej”.

Pewnego dnia, w roku 1557, wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, zrozumiała, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie sióstr, oraz że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt swoich przeżyć mistycznych, które tak pięknie opisała w wielu dziełach.

W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i pragnieniem ratowania dusz nieśmiertelnych. Wtedy to Teresa zabrała się do reformy domu karmelitanek w Ávila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za poradą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika, postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną zakonną gorliwość. Na wiadomość o tym – zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić.

Udało się jej uzyskać zgodę samego Papieża Piusa IV na założenie domu zakonnego według pierwotnej reguły. W roku 1562, zakupiła skromną posiadłość w Ávila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. Ponieważ przybywało coraz to więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo. Tam spotkała młodego kapłana – karmelitę, późniejszego Świętego – Jana od Krzyża, który również bolał nad upadkiem ducha w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy.

Bóg błogosławił temu dziełu, gdyż mimo bardzo surowej reguły, zgłaszało się coraz więcej kandydatek. Powstawały nowe klasztory. Ale – jak to z każdą reformą – nie zabrakło oporu tych, którzy chcieli pozostać przy starych porządkach. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów i nawet nałożono na nią „areszt domowy”, zakazując opuszczania klasztoru w Ávila.

Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano nakaz pozostawania w klasztorze. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło także Świętego Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano. Klasztor w Ávila otrzymał polecenie wybrania nowej przełożonej.

Teresa jednak nie załamała się tym wszystkim. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich różnych instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Reforma została ostatecznie uratowana. Teresa i Jan od Krzyża uzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do piętnastu, a Święty Jan od Krzyża zreformował dwadzieścia dwa klasztory męskie.

Trzeba tu jeszcze nadmienić, iż Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała: choroby, osłabienie i gorączka. Nie mniej ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Znosiła to z heroicznym poddaniem się woli Bożej.

Przy tym wszystkim, ta święta Wizjonerka i Mistyczka była osobą o umysłowości niezwykle rzeczowej i praktycznej. Bardzo pogodnie podchodziła do życia, zarażając inne siostry niesamowitym poczuciem humoru. Opowiadają, że kiedy z tymiż swymi siostrami jechała powozem, beztrosko spała sobie w czasie, kiedy powóz bardzo niebezpiecznie przechylał się to na jedną, to na drugą stronę, gdyż droga była bardzo nierówna. Blade ze strachu siostry obudziły ją z pytaniem, co się stanie, jak powóz się przewróci. Na to Teresa odpowiedziała, że dopiero wtedy będą się martwić, co z tym robić, a teraz niech śpią spokojnie.

Innym razem, w podobnej sytuacji, powóz rzeczywiście się przewrócił. Teresa, szczerze oburzona, zwróciła się wprost do Jezusa z pytaniem, co to ma znaczyć? W odpowiedzi usłyszała: Wybacz, ale tak doświadczam swoich przyjaciół”. Na to ona mocnym głosem stwierdziła:To nie dziw się, że masz ich tam mało!”

Kiedy indziej znowu podsłuchano, jak klęcząc przed Krzyżem dłuższy czas na modlitwie, w końcu dość zdecydowanie zwróciła się do Jezusa: Klęczę tu przed Tobą już dwie godziny, a Ty nic i nic!” Nie mówiąc już o tej sytuacji, w której na oczach zdumionych sióstr Teresa, jako ich przełożona, podawała im do stołu, poruszając się po refektarzu w rytmie znanego hiszpańskiego tańca!

Nasza Święta zmarła 4 października 1582 roku, w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Papieża Pawła V, a kanonizowana w roku 1622 przez Papieża Grzegorza XV. W dniu 27 września 1970 roku, Papież Paweł VI ogłosił ją Doktorem Kościoła, nadając jej tytuł „Doktora mistycznego”.

Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można zaliczyć do klasyki literatury mistycznej. W odróżnieniu od pism Świętego Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Dzieła Świętej Teresy z Ávila doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata.

Warto zatem w tym momencie wsłuchać się we fragment jednego z jej dzieł, aby mieć małą „próbkę” jej duchowości. Nasza Patronka tak pisała:

Dla kogo Chrystus jest przyjacielem i wielkodusznym Przewodnikiem, ten wszystko potrafi znieść. Jezus sam przychodzi z pomocą, dodaje sił, nie opuszcza nikogo, jest prawdziwym i szczerym Przyjacielem. Widzę wyraźnie, iż jest wolą Boga, abyśmy jeśli chcemy podobać się Bogu i otrzymywać odeń wielkie łaski, otrzymywali je za pośrednictwem Najświętszego Człowieczeństwa Chrystusa, w którym nieskończony Bóg, jak sam powiada, znajduje upodobanie.

Bardzo często sama tego doświadczałam: Pan mi to powiedział. Widziałam niejako naocznie, że jeśli chcemy, aby niezmierzony Bóg ukazał nam swe tajemnice, powinniśmy wchodzić przez tę właśnie bramę. Nie należy szukać innej drogi, nawet jeśli kto osiągnął szczyty kontemplacji. Tą drogą idzie się pewnie i bezpiecznie. Od Pana i przez Pana otrzymujemy wszelkie dobra. On naszym Nauczycielem. Poza Nim nie znajdziemy pełniejszego i doskonalszego wzoru do naśladowania.

Czegóż więcej moglibyśmy pragnąć, niż mieć u boku tak wiernego Przyjaciela, który nie opuści nas w trudnościach i utrapieniach, jak to zwykli czynić ziemscy przyjaciele. Szczęśliwy ten, kto miłuje prawdziwie i szczerze oraz kto jest z Nim zawsze. Popatrzmy na sławnego Apostoła Pawła, który na ustach zawsze zdawał się mieć imię Jezusa, bo miał je również wyryte i odciśnięte na sercu.

Kiedy to zrozumiałam, pilnie się zastanawiałam, i stwierdziłam, że niektórzy Święci, wyróżniający się życiem kontemplacyjnym, jak Franciszek, Antoni Padewski, Bernard, Katarzyna Sieneńska, podążali tą właśnie drogą. Należy przeto iść tą drogą w pełnej wolności, zdając się całkowicie na Boga. Jeśli zechce zaliczyć nas do grona swych najściślejszych przyjaciół, chętnie przyjmijmy tę łaskę.

Ilekroć myślimy o Chrystusie, pamiętajmy zawsze o Jego miłości, dzięki której udzielił nam tak wielu łask i dobrodziejstw, oraz o miłości, jaką nam okazał Ojciec, gdy ofiarował nam tak niezwykłą rękojmię swej miłości ku nam. Miłość bowiem domaga się miłości. Toteż starajmy się mieć zawsze przed oczyma tę prawdę i w ten sposób zachęcajmy się do miłości. Jeśli bowiem Pan da nam tę łaskę i wzbudzi w sercu naszym taką miłość, wszystko stanie się łatwe i w krótkim czasie, bez trudu, dokonamy bardzo wiele.” Tyle z pism Świętej Teresy Wielkiej.

Wsłuchując się w te słowa, oraz wpatrując się w przykład jej świętości, jak również wreszcie głęboko w sercu rozważając dzisiejsze Boże słowo, raz jeszcze zapytajmy samych siebie o szczerość naszych zamiarów, czystość naszych intencji i prawość naszego postępowania…

1 komentarz

  • Święta Teresa od Jezusa wielokrotnie miewała mistyczne wizje anioła przebijającego jej serce płonącą włócznią. To właśnie ten epizod z życia świętej Teresy Bernini przedstawił w marmurze. W tej rzeźbie widzimy świętą Teresę w habicie monastycznym. Przedstawiona jest bez butów. Moim zdaniem wskazuje to na dwie rzeczy: że święta Teresa, dzięki swoim reformom, założyła zakon tzw. „Karmelici Bosi” I że przewodziła domom filialnym zgromadzenia nie z daleka, lecz osobiście je odwiedzając.
    Anioł stoi nad nią, unosząc jedną ręką fałdy jej habitu, a drugą kierując włócznię prosto w serce Teresy.
    Jakich uczuć musi doświadczać zakonnica, gdy ktoś sięga pod jej szatę i wbija włócznię w jej serce? Wstydu, bólu, strachu, napięcia, prób oporu? Ale jeśli spojrzymy na twarz i postawę Teresy, nie zobaczymy żadnego z tych uczuć. Teresa jest rozluźniona, jakby spała. Jej twarz wyraża najwyższy stopień rozkoszy – tę samą ekstazę, którą Bernini przedstawił w tej rzeźbiarskiej kompozycji.
    Wydawałoby się, że słowo „ekstaza” ma konotacje erotyczne. Jakiż erotyzm mógłby istnieć w klasztorze, gdzie mężczyznom wstęp wzbroniony? Ale jeśli się nad tym zastanowić, wizje Teresy nie mają charakteru erotycznego, lecz mistyczny. Włócznia anioła to nie tylko ostry przedmiot; to włócznia boskiej miłości. Moim zdaniem, to właśnie poprzez te wizje i doznania nieznana wówczas Siostra Teresa od Jezusa zrealizowała swoją misję reformy Zakonu Karmelitów.

    Drugą rzeczą, nad którą chciałabym się zastanowić, są Małe Siostry Uczennic Baranka. To szczególne, można by nawet powiedzieć, inkluzywne zgromadzenie. Przyjmuje dziewczęta z zespołem Downa i pomaga im rozeznać powołanie do życia monastycznego.
    Zespół Downa to choroba genetyczna. Głównymi objawami są specyficzna budowa twarzy, niepełnosprawność intelektualna i szybkie męczenie się.
    Jednym z warunków przyjęcia do klasztoru jest zdrowie fizyczne i psychiczne. Osoba zdrowa psychicznie jest zrównoważona, zdolna do wydajnej pracy i odporna na stres. Osoba zdrowa fizycznie nie ma patologii w funkcjonowaniu narządów wewnętrznych; wszystkie funkcje życiowe są w porządku i nie ma problemów ze zdrowiem psychicznym.
    Kolejnym warunkiem jest sprawność umysłowa. Kandydatka do święceń musi w pełni zrozumieć i pojąć, na czym polega życie poświęcone Bogu. Czy jest na to gotowa? Czy jest coś, lub cokolwiek, dla czego chciałaby zostać zakonnicą? Wszystko zakłada pewien poziom inteligencji i pracy wewnętrznej.
    Czy dziewczyna z zespołem Downa może w pełni spełnić te kryteria? Nie. Co powinna zrobić dziewczyna, która w głębi duszy pragnie zostać zakonnicą, ale ze względu na swój rozwój intelektualny nie jest w stanie w pełni rozpoznać swojego powołania?
    W tym celu potrzebne są „inkluzywne” klasztory. Na przykład ten założony przez siostrę Lyn.
    Zastanówmy się… Czy osoba z niepełnosprawnością intelektualną może wierzyć w Boga? Rozumieć katechizm? Rozpoznać swoje powołanie do życia monastycznego? Zrozumieć, Kto kryje się za postacią Hostii?
    Czy może nauczyć się czytać, pisać i liczyć? Czy ma podstawową wiedzę o otaczającym ją świecie? Czy jest zdolna do pracy fizycznej? Czy jest w stanie opanować podstawowe umiejętności samoobsługowe (ubieranie się, czesanie, mycie, przygotowywanie posiłków)?
    Aby wierzyć w Boga, nie potrzeba zdolności intelektualnych, ale otwartego, czystego serca. Katechizacja takich osób jest również możliwa. Konieczne jest specjalne podejście do organizacji lekcji. Po pierwsze, unikaj postrzegania tej osoby jako „downa” lub „nierozwiniętej”; traktuj ją jako stworzenie Boże, szczególnie potrzebujące Jego Miłosierdzia. Znajdź coś „zachowanego”, czego można się uchwycić – dobrą pamięć, otwartość, chęć samodzielnego czytania, pragnienie poznawania wszystkiego „dotykiem”, czyli wzięcia tego do ręki, przejrzenia, dotknięcia, przytulenia… To samo dotyczy rozeznawania własnego powołania.
    Aby pojąć Tego, który kryje się pod postacią Hostii, potrzebna jest głęboka wiara. Wysoki poziom intelektu może stanowić w tym względzie poważną przeszkodę.
    Taka osoba jest w pełni zdolna do opanowania umiejętności czytania, pisania i liczenia, a także rozumienia otaczającego ją świata i umiejętności samoobsługi. Potrzebne są szkoły specjalne, dostosowane programy nauczania i specjalnie przeszkoleni nauczyciele. Takie programy przyrodnicze i orientacji społecznej, a także materiały dotyczące specjalistycznego szkolenia takich osób, można znaleźć w dokumentach dołączonych do certyfikatu.
    Osoba z zespołem Downa jest w pełni zdolna do pracy. Jednak organizacja pracy fizycznej dla takiej osoby ma swoją specyfikę. Taka zakonnica nie będzie mogła przenosić się z parafii do parafii; Nie będzie mogła często zmieniać swoich zajęć (dzisiaj praca w kuchni klasztornej; jutro przygotowywanie szat liturgicznych do Mszy; pojutrze wyjazd misyjny do sąsiedniego regionu…). Taka siostra potrzebuje umiarkowanego, kontemplacyjnego życia. Warsztaty tkackie i garncarskie, pielęgnacja ziół leczniczych w ogrodzie. Taka praca, na pierwszy rzut oka, jest monotonna (ceramika zawsze formowana jest według tego samego algorytmu; podobnie wygląda szycie ubrań dla sióstr). Pielęgnacja roślin również jest dość monotonna: podlewanie, zwalczanie szkodników, pielenie, zbieranie ziół jesienią… Na pierwszy rzut oka to wszystko jest nudne i nie rozwija. Ale dla osoby z niepełnosprawnością intelektualną jest to ulubione zajęcie, które jej nie męczy, przynosi radość jej i otoczeniu (siostry zawsze mają ubrania; w razie choroby mogą zrobić lekarstwo z ziół), a co najważniejsze, jest to okazja do zbliżenia się do Boga poprzez drobne, codzienne czynności.
    Dla „zdrowych” sióstr jest to okazja, by głębiej zrozumieć, a nawet okazać Boże Miłosierdzie w praktyce (osoba z zespołem Downa potrzebuje od czasu do czasu przypomnień; należy pamiętać, że takie siostry są narażone na duże ryzyko przepracowania, potrzebują pomocy w codziennych obowiązkach; można je nauczyć zajęć rękodzielniczych i pielęgnacji ziół).

    Wyślę księdzu Jackowi drogą mailową fotografię rzeźby Gianlorenza Berniniego „Ekstaza świętej Teresy” oraz specjalny program nauczania z zakresu historii naturalnej i orientacji społecznej.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.