Szczęść Boże! Drodzy moi, mamy dziś kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. I kolejną – równie przykrą – rocznicę zaprzysiężenia rządu bandytów, którzy bezczelnie i brutalnie demolują nasz kraj, a tak wielu Polaków ciągle ich popiera. I tu jest pytanie o to, czy ci, którzy swoje życie poświęcili dla dobra i wolności Ojczyzny, nie złożyli tej ofiary na darmo. Oczywiście, każdy sam odpowie przed Bogiem za swoje wybory i czyny. Z tego się nikt nie wymówi i od tego nie ucieknie! Ale to naprawdę martwi, że tylu Polaków niczego nie rozumie z tego, co dzieje się w naszej Ojczyźnie. Albo nie chce rozumieć. I myśli tylko o sobie – i swojej prywatnej korzyści. Módlmy się za Polskę – a konkretnie: o rozum dla Polaków!
A ja pozdrawiam Was z Lublina, gdzie planuję być do wieczora. O 18:00 planuję Mszę Świętą u Jana Kantego, a potem – przejazd do Siedlec. Przez cały dzień zaś – to i owo. Jest co robić. Panu naszemu i Matce Kodeńskiej powierzam ten dzień…
A oto jeszcze – ponowne zaproszenie na niedzielę:
Teraz zaś już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Wsłuchajmy się zatem w to Boże słowo i postarajmy się odkrywajmy przesłanie, z jakim Pan zwraca się do każdej i każdego z nas osobiście. Duchu Święty – pomóż!
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Sobota 2 Tygodnia Adwentu,
Wspomnienie Św. Łucji, Dziewicy i Męczennicy,
13 grudnia 2025.,
do czytań: Syr 48,1–4.9–11; Mt 17,10–13
CZYTANIE Z MĄDROŚCI SYRACHA:
Powstał Eliasz, prorok jak ogień,
a słowo jego płonęło jak pochodnia.
On głód na nich sprowadził,
a swoją gorliwością zmniejszył ich liczbę.
Słowem Pańskim zamknął niebo,
z niego również trzy razy sprowadził ogień.
Jakże wsławiony jesteś, Eliaszu, przez swoje cuda
i któż się może pochwalić, że tobie jest równy?
Ty, który zostałeś wzięty w skłębionym płomieniu,
na wozie o koniach ognistych.
O tobie napisano, żeś zachowany na czasy stosowne,
by uśmierzyć gniew przed pomstą,
by zwrócić serce ojca do syna
i pokolenia Jakuba odnowić.
Szczęśliwi, którzy cię widzieli,
i ci, którzy w miłości posnęli,
albowiem i my na pewno żyć będziemy.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Kiedy schodzili z góry, uczniowie zapytali Jezusa: „Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?” On odparł: „Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał”. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.
Coś pięknego i niesamowicie poruszającego jest tym poemacie na cześć Eliasza, jaki słyszymy w dzisiejszym pierwszym czytaniu. Jest też coś niezwykłego w tym, że o tym starotestamentalnym Proroku mówi dziś w Ewangelii sam Jezus Chrystus, Boży Syn – wyraźnie potwierdzając wielowiekowe wierzenia, a wręcz przekonanie narodu wybranego, sformułowane dziś w pytaniu, skierowanym do Jezusa przez Jego uczniów: Czemu uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz?
Widzimy zatem, że uczniowie o tym wiedzieli – bo cały naród o tym wiedział, bo tak mówili uczeni w Piśmie, bo tak ich nauczyli ich poprzednicy, a wszystko to wyrosło ze wspomnianego przekonania, nawet chyba nie bardzo wiadomo, gdzie mającego swoje źródło, że na końcu czasów Eliasz przyjdzie ponownie na świat, aby ten świat przygotować na owo ostateczne rozstrzygnięcie.
Co ciekawe, Jezus dzisiaj nie tylko to przekonanie przywołuje i cytuje, ale je wręcz potwierdza, mówiąc: Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Zaraz jednak dodaje: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał. A kiedyż to ów Eliasz przyszedł, skoro mowa była o tym, że pojawi się w czasach ostatecznych? A może to właśnie te czasy, w których Jezus Chrystus, Boży Syn, oczekiwany i zapowiadany Mesjasz, przyszedł na świat – są tymi czasami ostatecznymi?
Tak, właśnie tak zwykliśmy je określać. I w niczym nie przeszkadza tu fakt, że trwają one już ponad dwa tysiące lat, bo mówimy tutaj o innym sposobie mierzenia i postrzegania czasu. O innym w ogóle sposobie rozumienia rzeczywistości. I także – zauważmy to – o innym sposobie postrzegania roli człowieka w historii.
Oto bowiem dzisiaj słyszymy – w pierwszym czytaniu – o konkretnych faktach z biografii Proroka Eliasza. Każdemu akapitowi, każdemu kolejnemu stwierdzeniu można przypisać konkretne wydarzenie z jego działalności, opisane na kartach Starego Testamentu. I wystarczy, że ten dzisiejszy fragment Księgi Mędrca Syracydesa, z czterdziestego ósmego rozdziału, przeczytamy nie z Lekcjonarza, a z jakiegoś egzemplarza Pisma Świętego – a jeszcze wesprzemy to odczytaniem jakiegoś komentarza – a przekonamy się, że przy każdym z tych wersetów znajdziemy odesłanie do konkretnych Ksiąg i perykop, gdzie o danych faktach jest mowa.
Wszystko to jednak nie może doprowadzić nas do przekonania, że oto wyrósł nam jakiś starotestamentalny gwiazdor, który swoim blaskiem przyćmił pozostałych Proroków, a swoją charyzmą po prostu zadziwił świat. Nic z tych rzeczy! Jeżeli uważnie i w skupieniu przeczytamy wszystkie opisy jego działalności i wsłuchamy się w słowa, które wypowiedział – zarówno do ludzi w imieniu Boga, jak i do samego Boga – to przekonamy się, że to był naprawdę zwykły człowiek.
Tak, zwykły słaby człowiek, który nieraz był bardzo zmęczony tym, co musiał podejmować i wykonywać, a nieraz przytłoczony ogromem odpowiedzialności. To Boże wybranie nieraz go bardzo bolało… Ale on – właśnie – zawsze to pamiętał, że jest na służbie Bożej i że nie swoje własne widzimisię realizuje ani nie swoje własne mądrości ogłasza, choćby najmądrzejsze. On miał tę pełną świadomość i absolutne przekonanie, że wszystko, co mówi i czyni – mówi i czyni w imieniu Boga, na wyraźne Boże polecenie. I w sposób, jaki Bóg wybrał i określił.
I dlatego Jezus mógł dzisiaj powiedzieć to, co powiedział, że mianowicie Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli – myśląc o Janie Chrzcicielu. Bo to właśnie on, Jan Chrzciciel, był tym zapowiadanym Eliaszem, który miał przyjść w czasach ostatecznych. Jeszcze raz podkreślmy: naród wybrany, mówiąc tu o czasach ostatecznych, myślał o faktycznym końcu świata. Jezus, mówiąc o czasach ostatecznych, rozumie je jako czas wypełnienia się odwiecznych obietnic mesjańskich.
I dlatego Jezus właśnie w pojawieniu się i w posłudze Jana Chrzciciela dostrzegł wypełnienie się zapowiedzi powrotu Proroka Eliasza. Bo tu nie o konkretną osobę chodzi – no, właśnie, na zasadzie przywiązania się do konkretnego człowieka, by go traktować jak jakiegoś idola czy gwiazdora. Tu chodzi o Boże dzieło, w które wpisała się osoba i historia Eliasza, osoba i historia Jana Chrzciciela, w wreszcie: Osoba i historia samego Jezusa Chrystusa.
I nie w tym rzecz – z drugiej strony patrząc – by uważać którąś z tych konkretnych osób za bezwolny trybik w maszynie, który ma się kręcić tak, jak go zaprogramują. Nie! Każdy sam, w sposób wolny, może się w to dzieło Boże włączyć – podobnie, jak każdy sam, w sposób wolny, może się z niego wyłączyć. Każdy sam o tym decyduje.
Ale jeżeli już zdecyduje się w tę współpracę włączyć i podjąć tę Bożą służbę, to naprawdę nie musi się obawiać tego, że – mówiąc tak wprost – nic z tego nie będzie miał, żadnej zasługi ani wdzięczności skądkolwiek, bo przecież skoro jest się tylko częścią jakiegoś planu i wykonuje się czyjś zamysł, to nie ma miejsca na podkreślenie własnej osoby i osobowości. Mówiąc jeszcze bardziej wprost: cała zasługa przypadnie komuś innemu.
Naprawdę, nie musimy się o to obawiać. Owszem, w relacjach z ludźmi może się tak zdarzyć i się zdarza, że ktoś wykorzystuje zaufanie innych, pracę innych, poświęcenie innych – dla budowania własnego prestiżu i podkreślania samego siebie. Ale nie Jezus! Przecież On właśnie poświęcił się dla nas totalnie – co zresztą dzisiaj w Ewangelii wprost zapowiada! On oddał samego siebie i całego siebie – dla naszego zbawienia, dla naszego dobra, dla naszego szczęścia.
A jeżeli tak się totalnie oddał, to nie po to, żeby jednak nas jakoś tam wykorzystać czy z czegokolwiek ograbić, ale jeszcze bardziej podkreślić nas samych i naszą wyjątkową rolę i wyjątkowe miejsce! Tak, nasze wyjątkowe miejsce – w Jego sercu! I w historii Kościoła, w historii świata, w historii zbawienia! Naprawdę, żadne z tych stwierdzeń nie jest przesadą: my naprawdę mamy swoje wyjątkowe miejsce w historii świata, w historii Kościoła, w historii zbawienia.
Nikt z nas – ani trochę! – nie jest mniej ważny dla Jezusa, niż Jan Chrzciciel, czy Eliasz, czy ktokolwiek innych z tych Wielkich, o których mowa w Piśmie Świętym. Naprawdę, uwierzmy w to i weźmy to sobie do serca, że każdy z nas jest w oczach Jezusa tak samo ważny i w Jego sercu ma swoje miejsce! Wcale nie gorsze od tego, które ma Jan Chrzciciel, czy Eliasz, czy któryś z Apostołów. Bo każdy z nas jest wpisany w Boży plan zbawienia – każdy z nas, osobiście i indywidualnie, ma w nim swoją rolę do odegrania. Jedyną i niepowtarzalną rolę, której nikt za nas nie odegra – i zadanie, którego nikt za nas nie spełni, jeśli my go nie spełnimy.
I trzeba nam uświadomić sobie i wziąć to sobie do serca, że w tych Bożych planach także – podobnie, jak mówiliśmy to sobie w odniesieniu do Jana Chrzciciela czy Eliasza – nie chodzi tylko i wyłącznie o nas, jakbyśmy mieli czynić z siebie jakichś gwiazdorów przed innymi. Nie! Tu chodzi o coś więcej! Tu chodzi o Boży plan zbawienia, wedle którego mamy to zbawienie osiągnąć, do niego dążymy – i to jest w tym planie odnośnie do nas najważniejsze: nasze własne zbawienie.
Ale – jako rzekliśmy – chodzi o coś jeszcze więcej, a tym „czymś więcej” jest zbawienie innych. Które ma się dokonać także dzięki naszej pomocy, naszego zaangażowaniu, a nierzadko także: naszemu poświęceniu, a nawet cierpieniu. I to jest ten Boży plan, to jest ta nasza rola. To jest także to nasze miejsce w historii świata, w historii Kościoła, w historii zbawienia. Miejsce jedyne i niepowtarzalne – bo nasze. Nikt go nam nie może zabrać, ale też nikt nas na nim nie może zastąpić, jeśli my go nie zajmiemy i nie podejmiemy swojej roli i swego zadania.
Pamiętajmy zatem, że Jezus naprawdę bardzo nam ufa, bardzo na nas liczy – bo bardzo nas kocha. Jesteśmy dla niego – każda i każdy z nas, po imieniu, osobiście i indywidualnie – bardzo ważni! Jedyni i niepowtarzalni! Na swój sposób: niezastąpieni. Obyśmy nigdy tego zaufania, pokładanego w nas tak bardzo osobiście, nie zawiedli!
Tak, jak nie zawiodła go Patronka dnia dzisiejszego, Święta Łucja, Dziewica i Męczennica.
Pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy jej żywot pochodzi z V wieku. Według niego, Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodego człowieka, pochodzącego z równie znamienitego rodu. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką na grób Świętej Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać właśnie Święta Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską, doradzając przy tym, aby się na nią przygotowała.
Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, wycofała się z zamiaru pójścia za mąż, rozdała majętność ubogim i złożyła ślub dozgonnej czystości. W tej sytuacji, niedoszły mąż, w akcie zemsty, wydał ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej Dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia około 304 roku. Miała wówczas zaledwie dwadzieścia trzy lata.
Wpatrzeni w jej postawę, ale też zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, pomyślmy, czy Święta Łucja, Dziewica i Męczennica.
Pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy jej żywot pochodzi z V wieku. Według niego, Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodego człowieka, pochodzącego z równie znamienitego rodu. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką na grób Świętej Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać właśnie Święta Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską, doradzając przy tym, aby się na nią przygotowała.
Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, wycofała się z zamiaru pójścia za mąż, rozdała majętność ubogim i złożyła ślub dozgonnej czystości. W tej sytuacji, niedoszły mąż, w akcie zemsty, wydał ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej Dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia około 304 roku. Miała wówczas zaledwie dwadzieścia trzy lata.
Wpatrzeni w jej postawę, ale też zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, pomyślmy, jak wypełniamy swoją jedyną rolę w historii zbawienia – i jak odpowiadamy na zaufanie, pokładane w nas przez Jezusa?…
