Będziesz miłował Boga – i bliźniego…

B

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Kochani, już jestem! Wczoraj wróciłem z rekolekcji kapłańskich, które przeżywałem w Kodniu. Zaprawdę, to bardzo dobry czas. I bardzo potrzebny! Szczególnie błogosławiona była cisza i spokój – „towary” teraz tak bardzo deficytowe. Bardzo Wam, Kochani, dziękuję za modlitwę i towarzyszenie mi sercem w tym czasie. Ja także codziennie dużo rozmawiałem z Panem i Jego Matką o Was, moich Bliskich, włączając wszystkie Wasze sprawy w codzienną Mszę Świętą, którą ofiarowałem właśnie za Przyjaciół. 
         Zauważyłem natomiast, że liczba odwiedzin na blogu w tych dniach spadła o połowę. A to ciekawe… Przeczytałem wszystkie wpisy, jakie się pojawiły. Bardzo się cieszę, że dołączył do nas Michał Jaworski – dziękuję także za jego komentarz. 
      Kochani, ośmielam się prosić, żebyście zechcieli – jeżeli nie czytaliście – przeczytać wczorajsze moje rozważanie o Błogosławionym Janie Pawle II. Nie dlatego, że moje i że takie mądre, ale dlatego, że włączyłem w nie bardzo ważne treści z Beatyfikacji naszego Rodaka: oficjalny życiorys nowego Błogosławionego i fragment fenomenalnej homilii Benedykta XVI. A także – fragment fantastycznej homilii Jana Pawła ze Mszy Świętej inaugurującej Pontyfikat Tysiąclecia. 
       A dzisiaj, Kochani, w mojej Rodzinie wielkie święto: za chwilę wyjeżdżam do Białej Podlaskiej, mojego rodzinnego miasta, aby ochrzcić moją Siostrzenicę, Weronikę, którą – jak pamiętacie – cieszyłem się, gdy przyszła na świat. Dzisiaj zostanie włączona do Wspólnoty Kościoła. Modlę się, aby w tym Kościele zawsze wytrwała, a Rodzice i Chrzestni, oraz my wszyscy, jej rodzina – abyśmy zawsze dawali jej przykład żywej wiary.
       Życzę wszystkim, moi Drodzy, wspaniałego Dnia Pańskiego. A na jego głębokie przeżywanie posyłam moje kapłańskie błogosławieństwo: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
                   Gaudium et spes!  Ks. Jacek
30 Niedziela Zwykła, A,

do czytań:  Wj 22,20–26;  Tes 1,5c–10;  Mt 22,34–40

Odpowiadając na pytanie, postawione dziś w Ewangelii przez faryzeuszy, Jezus odwołuje się do zapisu zawartego w Księdze Powtórzonego Prawa, a mówiącego o miłości do Boga; oraz do słów z Księgi Kapłańskiej, traktujących o miłości bliźniego. Co ciekawe, nigdzie w Starym Testamencie te przykazania nie były ze sobą łączone – żydowscy rabini zawsze przedstawiali je oddzielnie. A oto Jezus połączył je w jedno przykazanie, jasno w ten sposób wskazując, że istnieje pomiędzy nimi bardzo ścisła zależność: jeżeli nie kocha się szczerze Boga, nie można też kochać człowieka. I jeżeli się nie kocha człowieka, to absolutnie nie można mówić o miłości do Boga. Jedno bez drugiego nie może istnieć!
Te dwa przykazania, uczynione przez Jezusa jednym, nierozłącznym przykazaniem, stały się osią i fundamentem chrześcijaństwa. Z tego przykazania – największego i streszczającego w sobie wszystkie inne – wyrasta cała chrześcijańska moralność. Dla każdego więc z nas, uważających się za chrześcijan, przyjaciół Chrystusa – największe przykazanie musi stanowić kryterium, według którego oceniać będziemy wszystkie nasze działania, zarówno już dokonane, jak i te zamierzone.
Musi to być zatem lampa, która oświetlać będzie nasze myśli, słowa i czyny tak mocnym blaskiem, aby ukazać to wszystko, co w naszym postępowaniu jest ciemną plamą, jest cieniem, jakimś zgrzytem, dysharmonią… W świetle najważniejszego przykazania Jezusa wszystko to można zauważyć – po to, aby jak najszybciej pozbyć się tego, pokonać, rozjaśnić…
Żeby to było jednak możliwe, trzeba nie tylko powyższe słowa pobożnie powtarzać w codziennych pacierzach. Chodzi bowiem o to, aby przykazanie miłości Boga i bliźniego nie tylko na kartach Ewangelii określane było mianem najważniejszego, ale żeby każdy z nas – osobiście i wewnętrznie – z całym przekonaniem, naprawdę uznał je jako fundament i główną regułę życia! Swojego życia! A to z kolei dokona się wówczas, kiedy odwoływanie się do tegoż przykazania będzie naturalnym i samoistnym odruchem serca, zaś jego realizacja – oczywistością i codziennością!
Czy jest to łatwe? Nie zawsze… A czy jest to możliwe? O, z całą pewnością! Trzeba tylko zawsze, kiedy w duszy zalegną ciemności różnych rozterek, wątpliwości czy obaw – od razu włączyć tę lampę i jej blaskiem rozjaśnić wszystkie zakamarki zbolałego serca. W tym świetle wszystko naprawdę wygląda inaczej!
            Źródłem bowiem tego światła jest sam Bóg. On pierwszy ukochał człowieka, dlatego może oczekiwać od niego takiej samej postawy. Oto w pierwszym czytaniu, z Księgi Wyjścia, słyszymy, jakich konkretnych postaw Bóg domaga się od swego ludu: poszanowania cudzoziemców, unikania lichwy, miłosierdzia wobec potrzebujących… Moi Drodzy, to są konkretne sposoby realizacji przykazania miłości Boga i bliźniego.
W kontekście relacji, panujących między ludźmi w samym Narodzie Wybranym, oraz w kontekście relacji Narodu Wybranego do innych narodów – właśnie w tym kontekście realizacja przykazania miłości Boga i bliźniego przybiera dokładnie taką postać. W innym kontekście zapewne przybrałaby inną. Na przykład taką, jaką swoją postawą pokazali Tesaloniczanie, których Paweł dzisiaj chwali za ich gorliwą wiarę, gdy pisze: A wy, przyjmując słowo pośród wielkiego ucisku, z radością Ducha Świętego staliście się naśladowcami naszymi i Pana, by okazać się w ten sposób wzorem dla wszystkich wierzących w Macedonii i Achai, ale wasza wiara w Boga wszędzie dała się poznać, tak że nawet nie trzeba nam o tym mówić. Albowiem oni sami opowiadają, jakiego przyjęcia doznaliśmy od was
Właśnie, Kochani, wiara w Boga i miłość do Niego łączy się nierozerwalnie z konkretnie wyrażoną miłością do człowieka. Samo wznoszenie rąk do nieba, choćby wielogodzinne, i piękne słowa, wypowiadane do Boga i o Bogu – nie zastąpią konkretnego czynu miłości. Dlatego fakt czyjegoś codziennego bycia na Mszy Świętej wcale nie musi oznaczać przykładnej postawy. Oto okazuje się bowiem – i zapewne potwierdzi to wielu duszpasterzy – że niemało codziennych problemów często dostarczają im ci właśnie, których mają wokół siebie: tak, właśnie ci rzekomo zaufani, którzy zwykle więcej od innych widzą i wiedzą – bo oni z całą pewnością tą swoją wiedzą podzielą się z otoczeniem, siejąc intrygi i rozprzestrzeniając plotki oraz niesprawdzone informacje.
Kochani, naprawdę trzeba łączyć miłość do Boga z miłością do człowieka. Naprawdę, nie można tych dwóch wymiarów oddzielać. Skoro Jezus oba przykazania połączył i uczynił z nich jedno, to naprawdę chciał coś w ten sposób pokazać, zasygnalizować. Chciał nam coś powiedzieć. Czegoś ważnego nauczyć. Czego?
A właśnie tego, jak miłować Boga z całych swoich sił i wszystkimi swoimi ludzkimi władzami, a bliźniego – jak samego siebie.
Przy tej okazji warto może napomknąć, że miłość samego siebie – to nie znaczy od razu: egoizm. Egoizm – to przesadna miłość siebie, kosztem drugiego. Zresztą – jedna z definicji grzechu, to: miłość samego siebie posunięta aż do pogardy Boga. Świetna definicja, pokazująca, czym jest grzech i od razu – co jest jego źródłem. A co jest? Przed wszystkim – właśnie! – egoizm, zapatrzenie w siebie, postawienie samego siebie na miejscu Boga.
Tymczasem jednak, w przykazaniu Jezusowym nie o taką miłość samego siebie chodzi, ale o taką normalną, polegającą na trosce o swojego ducha i o swoje ciało; polegającą na dbałości o swój integralny rozwój. To jest bardzo normalna i ze wszech miar oczywista postawa zdrowo myślącego człowieka. Czymś właściwie nienormalnym, a w niektórych kontekstach nawet grzesznym jest zaniedbywać samego siebie – na przykład: swoje zdrowie.
Stąd też, kiedy Jezus mówi dziś o miłości bliźniego jak siebie samego, to ma na myśli takie właśnie pełne zatroskanie i dbałość o dobro drugiego. W czym to się jednak wyrazi konkretnie i jaką postać przybierze – a to już jest sprawa otwarta i wymagająca namysłu.
Dlatego kiedy dzisiaj słuchamy wezwania Jezusa do miłości Boga i bliźniego, i kiedy słuchamy napomnień Boga, skierowanych do Narodu Wybranego, jak też wreszcie – stwierdzeń Apostoła Pawła, to musimy jasno uświadomić sobie, że także naszym zadaniem jest przekładać to Jezusowe wezwanie, to przykazanie – na realia naszego życia. I musimy właściwie każdego dnia poszukiwać sposobów okazania miłości Bogu i drugiemu człowiekowi. I każdego dnia musimy zdawać egzamin z tej miłości. Bo wypowiedzieć formułę: Będziesz miłował Pana Boga swego, z całego serca swego… – i tak dalej – jest stosunkowo łatwo. Ale co to znaczy – w moim konkretnym przypadku, w mojej takiej, a nie innej codzienności – miłować Boga? I co to znaczy miłować człowieka?
Rzucać mu się na szyję i mówić, że go kocham? A może uśmiechać się do niego od rana do wieczora i prawić mu słodkie komplementy? A może we wszystkim się z nim zgadzać, przytakiwać, w każdej chwili i bez względu na sytuację ustępować? To jest miłość? Tak?
Nawet wielkiej wiedzy teologicznej czy ascetycznej nie trzeba, żeby odruchowo wręcz powiedzieć: Nie! To nie jest miłość! To jest naiwność – a czasami wręcz głupota! I to bardzo szkodliwa głupota! O ile wręcz nie grzeszna, bo widząc zło u drugiego, szczególnie kogoś bliskiego i nie zareagować, a tylko się uśmiechać i przymilać – to grzech zaniedbania!
Kochani, my się nieraz spowiadamy z tego, że brak nam miłości, że nie potrafimy okazać miłości… Ale kiedy tak spowiednik podrąży temat i zapyta, o co tak konkretnie chodzi, to nagle okazuje się, że tym nieokazaniem miłości to było – na przykład –upomnienie, skierowane przez żonę do męża, że się upija. To jest brak miłości? To jest właśnie ogromna miłość i zatroskanie o tego, z którym dzieli się życie, a który błądzi po bezdrożach grzechu.
I moglibyśmy jeszcze mnożyć podobne przykłady…
Dlatego też dzisiaj musimy sobie jasno zdać sprawę z tego, że miłość – owszem – może wiązać się z pięknymi słowami, czułymi gestami, ciepłą serdecznością, wylewną tkliwością i wielu jeszcze innymi tego typu zachowaniami. Ale może też oznaczać – przepraszam za kolokwializm – „walnięcie” pięścią w stół i nazwanie po imieniu białego białym, a czarnego czarnym (oczywiście, bez przekleństw); może też oznaczać odmówienie jakiejś przysługi czy pomocy, jeżeli jasno widać, że nie jest ona potrzebna i do niczego dobrego nie prowadzi; może oznaczać odmówienie podarowania lub nawet pożyczenia jakichś rzeczy – na przykład: pieniędzy – jeżeli wiadomo, że zostaną one zmarnowane, źle użyte… W określonych sytuacjach miłość – tak: miłość! – może nawet oznaczać wezwanie policji do człowieka, który innym zagraża swoją agresją, a to po to, aby jego samego chronić przed nim samym i tym, co jeszcze gorszego może zrobić…
I tutaj znowu – przykłady można mnożyć. Ważnym jest jednak, abyśmy pamiętali, że miłość to stała i konsekwentna troska o dobro drugiego oraz abyśmy dla drugiego chcieli tego, czego chcemy dla siebie i wreszcie – abyśmy miłość do drugiego łączyli z miłością do Boga i z niej wyprowadzali, a wówczas przekonamy się, że w konkretnych życiowych sytuacjach bez trudu podejmiemy właściwe decyzje i odpowiednie działanie, okazując innym prawdziwą, mądrą, ewangeliczną miłość…
W tym kontekście przez chwilę zastanówmy się:
·        Czy pojęcia „miłość” nie spłycam do przelotnego uczucia i zewnętrznych gestów?
·        Czy umiem okazywać miłość wymagającą?
·        Czy nie rezygnuję z okazywania miłości, kiedy okazuje się, że ona kosztuje?
Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. […] Będziesz miłował bliźniego jak siebie samego.

16 komentarzy

  • "Zauważyłem natomiast, że liczba odwiedzin na blogu w tych dniach spadła o połowę. A to ciekawe… " – a to może dlatego, że ludzie wzięli sobie do serca tak głęboko Księdza rekolekcje, że nie chcieli przeszkadzac nawet na blogu ;).
    Cieszę się, że wrócił Ksiądz duchowo wzmocniony z rekolekcji i pozdrawiam serdecznie!
    Robert

  • Moi Drodzy, bardzo przepraszam, że dopiero dzisiaj zamieszczam wpis Domownika do niedzielnej Ewangelii, ale dopiero dzisiaj rano mogłem zajrzeć na pocztę. Pozdrawiam. Ks. Jacek

    A oto ten wpis:

    Miłość to nie przywilej.
    Miłość to nie zadanie, ani obowiązek.
    Miłość jest powietrzem do oddychania.
    To łyk wody zaczerpniętej rękami z źródła.
    Miłość potrafi patrzeć na każdego z nas całością spojrzenia, dotyku, uczucia.
    Bez miłości nie da się prawdziwie żyć.
    Bez miłości jesteśmy skazani na wegetację.
    Jestem Mamą
    Żoną
    Dlaczego kocham swoje Dzieci
    Dlaczego kocham Męża ?
    Bo kocham.
    Czy można coś więcej na ten temat powiedzieć ?
    Kocham bo kocham.
    Kocham całą sobą, i całego bliźniego.

    Nie tylko każdy z nas uczestniczy w życiu ludzkości.
    Również i ludzkość uczestniczy w naszym życiu. Każdy z nas jest małym, drobnym składnikiem ludzkości. Ona uczestniczy w nas , i jest od nas uzależniona. Nasze radości, tragedie, klęski, i nasze osiągnięcia , nasze grzechy, i nasze dobre czyny tę ludzkość kształtują.

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Dawno mnie tu nie było, przychodzę, a tu taki piękny tekst Domownika. Idealne. Ja również przed chwilą miałam natchnienie i opisałam na swoim blogu, jak wiele dobrego ostatnio mnie spotkało.
    "Otrzymuję cząstki miłości, które złożone w całość wypełniają moje serce nieskończoną radością".
    Pięknie powiedziane – kocham, bo kocham – nie da się powiedzieć więcej, to uczucie jest niewytłumaczalne. Można powiedzieć, że się za kimś nie przepada, bo wykazuje takie, a nie inne cechy, które nam nie odpowiadają.
    Kochamy nie za coś i nie po coś. Kochamy tak zwyczajnie, po prostu.

  • "Kochać bliźniego, ale nie wbrew miłości Boga". Wczoraj zapamiętałam to z kazania.

    Tylko ja nie mogę zrozumieć, jak kiedyś można było oddać na rzecz kościoła (?) majątek przeznaczony na utrzymanie starych rodziców i zostawić rodziców na pastwę losu w imię miłości do Boga…
    Kochać bardziej Boga, niż ludzi, ale… jak żyć wiedząc, że rodzicom będzie trudno, że nie będą mieli zapewnionego godnego bytu. Nie mogę tego zrozumieć.

  • Dziękuję Robertowi za dobre słowo. Prawdopodobnie jest w tym stanowisku całkowita racja, bo od niedzieli widzę znowu tę samą ilość odwiedzin, co przed rekolekcjami. Dziękuję Wszystkim za stałą obecność, za życzliwość, modlitwę i otwartość.
    Domownikowi i Kaatrii dziękuję za głębokie refleksje o miłości. I tu już właściwie nic więcej dodać nie można, bo cóż można powiedzieć, kiedy się czyta takie piękne słowa… Zresztą, trudno komentować mowę serca…
    Natomiast nie za bardzo rozumiem treść ostatniego wpisu Kaatrii, odnośnie do tego majątku przeznaczonego na rzecz kościoła kosztem rodziców. O co – lub o kogo – tu chodzi? Czy to jakaś konkretna sytuacja, czy problem natury ogólnej? Bardzo trudno mi się w tym momencie do tego odnieść, nie wiedząc, o co chodzi… Ks. Jacek

  • Wydaje mi się, że Kaatrii nawiaązuje tutaj do fragmentu homilii ks. Henryka Zielińskiego (naczelnego tyg. "Idziemy"), który to rozwijając kwestię z fragmnetu: Mt 22,34–40, nawiązał do zwyczaju oddawania przez dzieci na rzecz Świątyni uzbieranych – przez rodziców – w trakcie życia pieniędzy na swoją starośc. Że to niby była taka wielka miłośc do Boga. Natomiast pozostawienie rodziców bez środków do życia to było OK, bo sumienie zostało przekupione wysokim datkiem 🙂 – niestety nie było tutaj miłości do człowieka, do bliźniego. Jezus natomiast przyniósł nowy wymiar łącząc oba przykazania (funkcjonujące wśród Zydów oddzielnie): że miłośc do Boga nie może "funkcjonowac" bez miłości do bliźniego :), że prowadzi wówczas do fundamentalizmów, zła wobec człowieka i vice versa: miłośc do człowieka bez miłości Boga (a co za tym idzie jego Prawa) prowadzi do wynaturzeń, rewolucji itd. :).
    Może trochę to troszeczkę pomoże w zrozumieniu wypowiedzi Kaatrii.

  • Robert, tak o to dokładnie mi chodziło! 🙂
    Jak można przekupić sumienie…
    Chciałam to odnieść do sytuacji, w której w imię miłości do Boga sprzeciwiam się rozwiązłemu życiu homoseksualisty – tracę przez to znajomego, ale "zyskuję" miłość Boga.
    Ale wciąż wydaje mi się to jakieś takie nierealne…

  • Dziękuję za te wyjaśnienia. Otóż właśnie, Jezus pierwszy taką postawę skrytykował. I co do tego nie ma wątpliwości.
    Ja bym natomiast chciał zachęcić do patrzenia na całą sprawę w sposób wieloaspektowy, a mianowicie – abyśmy z dużą ostrożnością podchodzili do tych "reformatorów Kościoła", którzy – nie mając z nim najczęściej nic wspólnego – zwykli pouczać Kościół i krytykować, że rzekomo za bogaty, że nie pomaga biednym, i tak dalej. Że zamiast remontować świątynie, to mógłby wspierać potrzebujących.
    To wszystko prawda, tyle tylko, że Kościół wspiera potrzebujących – chociażby przez Caritas – natomiast ci, którzy wypowiadają postulaty takie, czy inne, najczęściej nie mają moralnego prawa niczego narzucać czy pouczać. Zwykle bowiem nie mają oni za dużo wspólnego z Kościołem, a w związku z tym nie dokładają się do niczego, nie składają ofiar na tacę czy jakichkolwiek innych, chociaż każdy ksiądz płaci kwartalny podatek, którego wysokość – ni mniej, ni więcej – zależy od ilości osób, zamieszkujących w parafii. Nie tylko wierzących, czy chodzących do kościoła, ale wszystkich mieszkających! Dlatego wszyscy ci mędrcy najpierw powinni dołożyć się do tego "biznesu", a potem powinni zauważyć, że Kościół niejednokrotnie wspiera ich samotnych rodziców poprzez to chociażby, że kiedy oni – zabiegani ludzie sukcesu – nie mają dla nich nawet godziny na miesiąc, to Radio Maryja (tak krytykowane) zagospodarowuje im tę samotność. A bardzo też często ci samotni schorowani rodzice przebywają w ośrodkach, przez Kościół prowadzonych.
    Zatem, przy wypowiadaniu różnych opinii w tych kwestiach zachowajmy spokój, rozsądek i patrzmy wieloaspektowo, nie ulegając powierzchownemu spojrzeniu czy lekkomyślnie rzuconej opinii… Ks. Jacek

  • Moi Drodzy, a oto co Domownik na to:

    Czytam co napisałeś ks. Jacku, i tak sobie myślę, że…
    Często zapominamy, piszę ogólnie o księżach, i osobach świeckich, że Kościół tworzymy my wszyscy.
    Kościół, to nie tylko Świątynia , w której można usiąść, się pomodlić. Ale to przede wszystkim my sami.
    Tak , zgodzę się z tym co napisałeś, że ludzie którzy zazwyczaj nie wrzucają na tacę, mają najwięcej do powiedzenia, jak to Kościół opływa w dostatek. I wtedy rodzi się proste wytłumacznie , nie dam, bo i tak już się ma się za dobrze. Jeśli dam, to i tak to pójdzie do kieszeni kapłanów, na samochód, telefon, albo urlop za granicą. Tyle, że w dzisiejszych czasach, ani samochód, ani telefon, ani urlop za granicą, nie jest już tak naprawdę luksusem. Można jedźcić ''starym trabantem'' , mieć telefon '' cegłę'' i spędzaćzasłużony urlop za granicą. Ale w ludziach ciągle drzemie przekonanie, że kapłan ma coś , za nasze. Przypomina mi się dowcip, gdy osoba świecka pyta kapłana, czy ma buty zamszowe , a ks. rezolutnie odpowiada, nie ze skóry.
    Zawsze będze ludzi kłuć w oczy ''coś lepszego'' u drugiego człowieka, niezależnie od tego czy jest kapłanem, nauczycielem, czy lekarzem.

    Wracając do Kościoła
    Znam sporo kapłanów.
    Znam – mam zaszczyt znać osobiście takich, którzy mają serce na dłoni. Rezygnują z lepszego dla siebie, by pomóc komuś w potrzebie. Często organizuję pomoc ludziom, nie mówię, ze na '' skalę światową'' , ale to przede wszystkim księża pomagają mi pomóc konkretnym osobom. Nie mówię tutaj tylko o pomocy materialnej, ale również i duchowej. Oddałam dziesiątki ludzi w ręce księży, by pomogli im się poddźwignąć, stanąć na nogi. Nie usłyszałam z ust kapłanów, '' odpuść sobie, nie mam czasu, wystarczy juz, nie chce mi się, potem, jeszcze się nie znudziłaś ?''
    Ale znam też i takich, co opływają w dostatek, potrafią dbać tylko o siebie, mieszkać w luksusie, mając Matkę w domu opieki, do której przyjeżdzają tylko od wielkiego dzwonu. Tylko, czy mam prawo osądzać ? oceniać? Jak to kapłani, i tak podchodzą do sprawy ?
    Każdy zostanie rozliczony z swoich decyzji.
    Łatwo nam pouczać innych, obrażać, liczyć ile ko ma… Tylko szkoda, że tak rzadko robimy porządek na własnym podwórku. Przecież jest wygodniej brud zamieść pod wycieraczkę, niż posprzątać…
    Prościej jest policzyć, ile kapłan ma na miesiąc pieniędzy dla siebie, niż policzyć ile sami wydajemy na rzeczy zbędne, a przecież moglibyśmy śmiało, zamiast kupić kolejną bezużyteczną rzecz na wyprzedarzy, przeznaczyć te pieniążki na starszą schorowaną babcię mieszkającą samotnie za ścianą ,niezależnie od tego czy jest Matką księdza, czy parkingowego.

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Przepraszam, za literówki.
    No i co najważniejsze, bo aż poraża wzrok…
    Oczywiście miało być – wysprzedaży *

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Hurrrra
    Odzyskałam '' głos'' :)))
    Udało mi się samej wysłać komentarz 🙂

    Ks. Jacku
    Stokrotne dzięki za Twoją pomoc, w umieszczaniu moich komentarzy.
    Dziękuję
    Jesteś Wielki :)))

    Domownik – A

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.