Wszyscy jesteśmy pasterzami!

W

Szczęść Boże! Dzisiaj liturgia wspomina – we wspomnieniu nieobowiązkowym – Świętego Biskupa Mikołaja. W kontekście jego świętości i dobroci zechciejcie, Kochani, przyjąć dzisiejsze rozważanie, bo odpowiedzialność wzajemna za duchowe dobro nas wszystkich właśnie w postawie Świętego Mikołaja doczekała się konkretnej realizacji. 
      A tak na marginesie – mówmy naszym Dzieciakom jasno i odważnie, że Mikołaj to Biskup, a nie – przerośnięty krasnal!
     A ja, z okazji tegoż pięknego wspomnienia, składam serdeczne życzenia Księdzu Mikołajowi, stałemu Komentatorowi na naszym Blogu, aby świadectwo świętości Jego Patrona było dla Niego mobilizacją i impulsem do okazywania dobroci wszystkim, wśród których duszpasterzuje. Polecam, Kochani, Jego Osobę Waszym modlitwom!
                   Gaudium et spes!  Ks. Jacek
Wtorek 2 tygodnia Adwentu,
do czytań:  Iz 40,1–11;  Mt 18,12–14
Motywem łączącym oba czytania dzisiejszej Liturgii Słowa jest bez wątpienia motyw pasterza. W Starym Testamencie tym mianem określano Króla Dawida i jego następców, jednak kiedy w czasie niewoli zabrakło ich pośród swego Ludu – sam Bóg zechciał stać się Pasterzem Izraela. Bardzo dobitnie świadczą o tym słowa przed chwilą usłyszane: Oto Pan, Bóg, przychodzi z mocą i ramię Jego dzierży władzę. Oto Jego nagroda z Nim idzie i przed Nim Jego zapłata. Podobnie pasterz pasie swą trzodę, gromadzi ją swoim ramieniem, jagnięta nosi na swej piersi, owce karmiące prowadzi łagodnie.
I taki sam ton pobrzmiewa w Ewangelii, w której słyszymy przypowieść Jezusa o pasterzu, poszukującym jednej owcy spośród wielkiego stada – owcy zagubionej gdzieś przypadkiem… Skądinąd wiemy, że jest to obraz mocno przerysowany, bo żaden rozsądny pasterz nie zostawiłby całego stada i nie szukał tej jednej, ale chroniłby właśnie całe stado, tę zaś jedną uznając za straconą. Niektórzy nawet uważają, że wprost nie pozwoliłby jej wrócić, bo ta, skoro raz uciekła, uczyniłaby to ponownie, tylko jeszcze wyprowadzając ze stada inne owce.
Trudno może nam się na te tematy wypowiadać, bo pewnie nie jesteśmy specjalistami od hodowli owiec, natomiast – i to jest zastanawiające – w dużej mierze byli nimi słuchacze Jezusa. I oto Jezus ani się zawahał właśnie im przedstawić taką przypowieść, takie porównanie, taką sytuację, z pewnością w ich rozumieniu – zupełnie niedorzeczną! Dlaczego zatem Jezus to powiedział, narażając się w ten sposób na oskarżenia o śmieszność, naiwność i brak podstawowej wiedzy?…
A czyż nie dlatego, że chciał w ten sposób mocno wyakcentować potrzebę zauważenia i należytego potraktowania każdego człowieka, także tego najsłabszego? Wszak Jezus często wyrażał się mocno, stosując czasami zwroty i określenia wręcz szokujące! Po części wynikało to z semickiego sposobu wyrażania się, ale także z tego Jezusowego pragnienia, by pewne sprawy postawić jasno i konkretnie swoim słuchaczom do przemyślenia.
I to właśnie z tego powodu nie wahał się nawet wytrawnym i doświadczonym pasterzom opowiedzieć tę przypowieść wprost niewiarygodną, by poruszyć ich serca i zmusić do refleksji. Oto bowiem okazało się, że już w młodej chrześcijańskiej wspólnocie zaczęły się tworzyć grupy ważniejszych i mniej ważnych; tych, co nauczają i tych, co mają tylko słuchać – a do tego nie można było dopuścić. Dlatego Jezus tak mocno bierze w obronę ludzi słabych, ludzi pogardzanych, pogubionych. Także – grzesznych, którzy jednak pragną powrócić… On im ten powrót zawsze umożliwia, bo my – no, chyba nie zawsze…
Zechciejmy zatem, w kontekście usłyszanego Słowa, a jednocześnie: w kontekście przeżywanego czasu Adwentu uświadomić sobie, że poprzez Sakrament Chrztu Świętego wszyscy zostaliśmy włączeni w pasterską misję Chrystusa, a to konkretnie oznacza, że mamy być dla siebie nawzajem pasterzami. A to z kolei konkretnie oznacza, że jesteśmy nawzajem za siebie odpowiedzialni: za swoje zbawienie, za swoje duchowe dobro…
Tę odpowiedzialność realizujemy poprzez modlitwę za siebie, ale też poprzez wzajemną pomoc w różnych wymiarach, a wreszcie – choć to chyba najtrudniejsze – poprzez upomnienie, wypowiedziane w obliczu jakiegoś zła! Oczywiście – upomnienie wypowiedziane z miłością i troską o drugiego, co wcale nie wyklucza konieczności podniesienia głosu, czy wypowiedzenie słów ostrych!
Na różne bowiem sposoby możemy i powinniśmy być dla siebie owymi dobrymi i zatroskanymi pasterzami, a Adwent jest wspaniałym czasem ku temu, by to sobie przypomnieć, od nowa uświadomić i z większym zapałem zacząć tę moralną powinność spełniać.
W tym kontekście pomyślmy:
·        Czy nikogo z góry i dla samej zasady nie przekreślam?
·        Czy umiem upomnieć – z miłością?
·        Czy tchórzliwie nie milczę, gdy powinienem coś powiedzieć w obronie prawdy i w obronie zasad?
Tak też nie jest wolą Ojca waszego, który jest w Niebie, żeby zginęło jedno z tych małych

24 komentarze

  • Mam problem z upominaniem.
    A przecież upominanie braterskie, to wyraz miłości, odpowiedzialności, jak też świadectwa.
    Więc dlaczego ten problem?
    Przecież wierzę, kocham i potrafię, w krańcowych przypadkach, stanąć przeciw wszystkim.
    Chyba czasem jednak jakaś bojaźń, czy duma przeszkadza.

  • Księże Mikołaju
    Wszystkiego Najlepszego w Dniu Imienin…

    Chyba nie ma Człowieka na Ziemi, który by się chociaż przez moment nie poczuł zabłąkanym.
    Myślimy wtedy, że Pan się już nami nie interesuje, nie ma prawa się interesować, bo popełniliśmy grzechy, wyrządziliśmy wiele zła. Sami siebie skazujemy na banicję, na wygnanie bez końca.
    Warto się zastanawić, dlaczego tak samych siebie potępiamy. Co jest powodem, że tracimy nadzieję powrotu. Dlaczego nie pozwalamy na to, by Bóg nas dotknął, odnalazł nas. A przecież każdy z nas, jest tą jedną jedyną zabłąkaną owcą, za którą idzie Bóg by jej się nic złego nie stało, by ją odnaleźć, ochronić.
    Często się nam wydaje, że się wcale nie zagubiliśmy.
    Jeśli uważamy się za sprawiedliwych, to nie pojmiemy Boga, który tak postępuje.
    Faryzeusze wyrzucali Chrystusowi, że idzie do celników, i grzeszników. To oni wypominali Chrystusowi, że spotyka się z prostytutkami, ze dotyka trędowatych. Jakie to przyniosło owoce ? Faryzeusze nie pozwolili na to, by Chrystus dotknął ich serc, dlatego też nie doznali uzdrowienia.
    Często sami się dziwnie zachowujemy.
    Przychodzimy do Boga, prosimy Go o coś, a gdy On chce przemienić nasze życie, to odwracamy się, uciekamy.

    Mała owca …
    Ja jestem małą owcą, moi najbliżsi, sąsiedzi, ludzie spotkani w autobusie, w sklepie, na chodniku.
    Nawet jeśli się zagubimy, to wiedzmy,że jest Ktoś, kto ciągle nieustannie szuka zagubionego Człowieka.Jeżeli spotykamy kogoś na niewłaściwej drodze, to pokażmy mu dobrą, właściwą drogę. Każdy z nas jest tą jedną, jedyną, ale równocześnie należącą do stu, czyli do całego stada. Brak jednej owcy, to również brak we mnie.

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Do życzeń imieninowych przyłączam się i ja :). Krasnal Mikołaj i jego wszechobecnośc, zwłaszcza w wyobraźni dzieci to świetny przykład na to jak tzw. X muza + TV są w stanie zapanowac nad postrzeganiem świata przez ludzi. W mojej ocenie Kościół niestety przespał wizerunek św. Mikołaja wobec wizji Walta Disneya, a za nim i Hollywood (mojej córeczce tłumaczę, że krasnal nie jest Świętym Mikołajem, bo tamten prawdziwy był księdzem – w jej wieku nie ma rozróżnienia w hierarchii kościelnej 😉 – o wielkiej miłości do ludzi i wrażliwości na ich biedę, a zwłaszcza do dzieci :). Aha – i nie miał elfów :), może dlatego nie mówi na krasnala "święty" :)).

  • Witam serdecznie!
    Ja tu zaglądnęłam z bloga Przyjaciela Francesco i bardzo mnie zaciekawił Księdza wpis.
    Z samego rana czytałam dzisiejszą Ewangelię to moja jedna z ulubionych przypowieści, a na dzisiejszy dzień bardzo pasuje.
    Myślę, że Jezus sam nas zachęca byśmy i my stali się pasterzami, pomagali innym dostrzegać dobro Chrystusowe.

    Jak Ksiądz mówi powinniśmy wszyscy się włończyć w pasterską misję Chrystusową.
    Upominanie m.in nie jest łatwe ale gdy widzimy, że nasz brat czy siostra w Chrystusie błądzi to czyż nie powinniśmy upomnieć przecież to należy do naszej powinności ale i też pomocy.

    Pozdrawiam!

  • jesteśmy za siebie odpowiedzialni, mamy obowiązek upomnieć, jeśli dzieje się zło..ok..logiczne jeśli mamy do czynienia z ludźmi, którzy mają taki sam system wartości, a w przypadku, gdy tylko według mnie, druga osoba źle robi a ona odbiera to zupełnie inaczej? może zostawić to jej sumieniu…czasem chyba lepszy efekt daje świadectwo swojego życia niż upominanie,
    co do pytań…jeśli ktoś poczuł się odnalezioną owcą nigdy nie będzie przekreślał innego człowieka, czy milczenie jest tchórzostwem? częściowo…czasem brak argumentów do rzeczowej dyskusji, sama stwierdzenie, ja wierzę, że to prawda, ze to jest dobre, nie przekonuje innych,
    …może jednak to tchórzostwo…samo powiedzenie "ja wierzę" jest świadectwem, może boimy się pytania dlaczego? bo jak odpowiedzieć jak jedynym argumentem na to jest pytanie jest właśnie wiara..

  • Upominać jak najbardziej, oby tylko nie poniżać i nie być ciągle władczym nad drugim.Upominanie to chyba oznaka, że ktoś troszczy się o mnie, chce dla mnie dobra. W Biblii też mamy upomnienia, które wzywają nas do nawrócenia.
    Myślę, że warto o tym pamiętać i z tego korzystać.
    Żyć prawdą to też jest ważna sprawa, chociaż często ponosi się za to straszne konsekwencje. W dalszej perspektywie jednak często okazuje się, że taki człowiek jest szanowany.

    Księdzu Mikołajowi życzę dużo radości.

    Pozdrawiam
    Urszula

  • Chciałbym nawiązać i prosić o słowo księdza, szczególnie w kontekście tego co napisała Ania. Bo to jest trochę jak pytanie z Biblii ,,A kto jest moim bliźnim”.
    Pierwsza sprawa, to upominanie grzeszących, którzy wierzą, czyli dekalog i naukę kościoła uznają. Wiadomo jak do nich mówić, bo jakby, wyznają podobny system wartości.
    Jeśli jednak są tacy, którzy tego systemu nie podzielają, a robią takie samo, albo gorsze zło niż ci wspomniani wcześniej, to jak do nich mówić.
    Wydaje się, że trzeba mówić, bo jeśli mówimy o upominaniu, to raczej to dotyczy osób z naszego kręgu, czy nawet bliskich. Raczej o takich osobach mamy wiedzę, pozwalającą nam zauważyć, czy nawet doświadczyć pewnego zła. Argument grzechu, Pana Boga, nie jest dla nich żadnym argumentem. Trzeba reagować… Jakoś… Tym bardziej jeśli np. to zło nas by dotykało, czy naszych bliskich i trzeba z nim żyć. Liczyć tylko na przykład własnego życia, które staramy się prowadzić wg. Ewangelii? Modlitwa? To chyba nie wszystko.
    To co napisałem, bardzo łączy się z tym co pisałem w kontekście postu z dnia 7 listopada, o Kamieniu młyńskim…. O przebaczaniu. Bo upominanie i przebaczanie jednak bardzo się z sobą wiążą. No może tyle, bo przecież post na właśnie nastały kolejny, dzień, też, czeka.

  • Francesco
    sama nie wiem, czy walka ze złem, które rani jest najlepszym rozwiązaniem, dla kogo to ma być dobre dla mnie czy dla raniącego..skoro sam Jezus pozwolił się zabić w imię Miłości do każdego z nas (mógł przecież "załatwić" to w inny sposób) to dlaczego ja nie mogę ofiarować Bogu swojego cierpienia,właśnie za tą osobę, która to cierpienie wywołuje?
    nie mówię o poddaniu się na samym początku, bo to byłoby wycofanie się z pola boju, mówię o sytuacji, gdy próbowaliśmy coś zrobić, wiele razy, nie wyszło,
    jest taka modlitwa, którą ostatnio się modlę, o pokorne serce, które bedzie w stanie przyjąć to czego zmienić nie można,
    myslę,że właśnie w takich sytuacjach (bez wyjścia dla nas)moze rozpocząć się proces prawdziwego zaufania i zawierzenia całego swojego życia Bogu

    Ania

  • Aniu.
    Ja nie pisałem o walce. Między sposobem oddziaływania na drugiego człowieka, które jest upominaniem, a walką, jest wielka różnica. Walcząc, możemy nawet, w ogóle nie upominać, to może być wet za wet. Upominanie, to nie tylko wskazywanie na zło, ale mówienie o dobru. Prezentowanie dobra. Zależnie od tego, jak to nam się uda robiącemu źle, czy krzywdzącemu przekazać, może to być przez niego uznane za walkę, lub nie.
    Może słowo walka, było użyte przez Ciebie tylko tak sobie, ale jednak w takich konfliktowych sytuacjach, walka często jest. Trzeba prezentować dobro. Inny język, inna forma.
    Tylko, wracając do poprzednio postawionej przez Ciebie i rozwiniętej przeze mnie kwestii, problemem jest, jak go prezentować osobie o innym systemie wartości, który krzywdząc, wyrządzanego zła nie widzi, a ono ewidentnie jest. Nie jest wynikiem naszej subiektywnej oceny. A jeśli się jeszcze zdarzy, że na słowo Bóg, czy kościół reaguje może nawet furią…
    Jezus mógł załatwić nasze zbawienie w inny sposób, ale skoro złożona przez niego ofiara, nie ma szacunku u wielu, nie jest powodem zastanowienia, wdzięczności i miłości Boga, to nie wiem, czy gdyby ludzie otrzymali zbawienie w sposób miły i przyjemny, uszanowali by go i czy jednak nie byłoby z nimi dużo gorzej niż teraz.

    To porównanie osoby cierpiącej do cierpiącego Chrystusa. Cierpienie może ona zawsze ofiarować, ale chyba to nie wszystko, co może, czy powinna zrobić. Chrystus jednak nim umarł, cały czas nauczał, upominał, wskazywał drogę.
    No właśnie, pokorne serce. Myślę, że ono nie walczy, ale przyjmując nie poddaje się, bo kto wie, czy będzie inne serce, które krzywdzącemu prezentować dobro, będzie chciało.
    Krzywdzącego kochamy, z jego złem go nie zostawiamy. Jeśli mamy możliwość, z dobrem się nie wycofujemy.
    ,,Wiele razy."…. Święty Augustyn po laaatach modlitw swojej Matki się nawrócił
    Tak, to ostatnie zdanie. Człowiek musi się na Bogu oprzeć bezwzględnie.

    No to doszło jeszcze Księdzu Jackowi trochę do przemyślenia.
    Wymiana zdań osób świeckich, może być, ale w pewnych sprawach, pieczęć w postaci słowa Osoby Duchownej jest konieczna. Tu nie filozofia, tylko życie, żeby nie pobłądzić myślę, że tak powinno być.

  • skoro Francesco poprosił o skomentowanie gospodarza blogu, to mam od siebie jedno pytanie…
    w swoim postepowaniu kierować się tym co podpowiada serce?( nie mówię o uczuciach, raczej o głębokim przeświadczeniu,ze tak powinnam zrobić) czy raczej zanegować to, co wypływa ze mnie a oprzeć się na interpretacji innych, bardziej kompetentnych osób..
    zdaję sobie sprawę,że moje myslenie może być niewłaściwe, moje sumienie źle ukształtowane ale robić coś, co według innych powinnam, gdy wszystko krzyczy w środku,że nie tędy droga?

    Ania

  • Witam ks.Jacka. Dostałam link do tej strony, jako prezent Mikołajkowy :). Przeczytałam dopiero dzisiejszy i powyższy post. Komentarze do Ewangelii zawsze sobie cenię, gdyż pozwalają zrozumieć mi to czego sama nie potrafię odczytać. Nie obiecuję komentować, ale napewno będę tu zaglądać na ile emerytce pozwoli czas :). Szczęść Boże. Annar

  • Nawet tacy, którzy nie znają chrześcijańskiego systemu wartości muszą kierować się w życiu pewnymi zasadami, według których można jasno rozgraniczyć co jest dobre a co złe (to wynika z zasad tak zwanego naturalnego prawa moralnego). W związku z tym, tam gdzie nie docierają do "źle czyniących" argumenty wynikające choćby z Dekalogu (bo nasi rozmówcy twierdzą, że ten system wartości jest im obcy lub z jakichś dziwnych przyczyn nie chcą go znać) może można odwołać się do innych zasad: na przykład tej bardzo prostej – "nie czyń drugiemu co tobie nie miłe" czy choćby konieczności szcunku dla drugiego człowieka, czy pokazania, że konkretne działanie tej drugiej strony sprawia mi ból. ( to troche tak jak z małymi dziećmi: kiedy cztero-, pięciolatek jest nieposłuszny, albo narozrabia raczej żaden rodzic nie tłumaczy mu, że ma "czcić oja i matkę" bo tak wynika z przykazań Dekalogu, tylko raczej pokazuje mu, że tym zachowaniem sprawił rodzicom przykrość, zasmucił ich…) Wydaje mi się, że w większości wypadków, w których mamy do czynienia ze złem raczej trudno o kłopot z jego precyzyjnym rozróżnieniem (niezależnie czy ocenia je wierzący, czy niewierzący), bo nawet ci, którzy nie dopuszczają do głosu mysli, że mają żyć zgodnie z sumieniem (i że w ogóle je mają) chyba jednak popełniając konkretne zło, wcześniej czy później, doświadczają tego, że coś ich "w środku uwiera" a kiedy sobie z tym nie potrafią poradzić szukają dróg ucieczki od siebie (np. alkohol, praca) czyli jeśli jesteśmy świadkami zła to niezależnie od tego czy ten kto je czyni zna zasady wynikające z wiary czy też nie, trzeba go upomnieć, bo może to nasze upomnienie pomoże mu szybciej zobaczyć "że zbłądził" i pomoże znaleźć dobra drogę (oby tylko udało się nam uczynić to z miłością). Pozdrawiam serdecznie. J.B.

  • Drugi raz podchodzę do tego dzieła, bo przed chwilą, kiedy już miałem wysłać dłuższą odpowiedź, to wszystko się rozłączyło i cały wpis licho wzięło. Zaczynam więc od nowa, chociaż przyznaję, że to ciężka próba dla moich nerwów!
    W każdym razie, dziękuję J.B. za komentarz, bo myślę bardzo podobnie: akurat sprawa zgodności lub niezgodności systemu wiary pomiędzy upominającym a upominanym – nie powinna mieć żadnego znaczenia. Każdy człowiek myślący winien umieć odróżnić dobro od zła – i jeżeli czyni zło, to bez względu na to, w co lub w kogo wierzy, czy nie wierzy, powinien dowiedzieć się, że robi źle i że nie powinien tak robić. Zwłaszcza, jeżeli to zło mnie dotyka, lub kogoś mi bliskiego, czy osobę, za dobro której jestem odpowiedzialny. Wtedy – nie stosując zupełnie argumentów z wiary – dopominam się po prostu należytego traktowania! Jeszcze raz podkreślam: wiara tu nie musi mieć nic do rzeczy!
    Jeżeli zaś idzie o to, czy w ogóle upominać, czy nie, to zasadą generalną, wynikającą wprost z Sakramentu Chrztu Świętego jest to, że upominać należy. Ale w kwestiach moralnych nigdy nie stosuje się żadnych zasad mechanicznie. Wręcz przeciwnie, trzeba wziąć pod uwagę każdorazowo bardzo konkretny kontekst. I dlatego to właśnie, jeżeli argumentem za tym, żeby zrezygnować z upomnienia jest wygoda, lub obawa o to, że się narażę na złą opinię, albo na utratę jakichś korzyści materialnych, pozycji czy prestiżu – to taka postawa jest u chrześcijanina nie do przyjęcia.
    Jeżeli jednak wskutek roztropnego rozeznania mogę mieć obawy o to, że moje upomnienie wywoła u tego drugiego agresję, która postawi mnie w sytuacji zagrożenia zdrowia, a może nawet życia, to wtedy – stosując zasadę, że heroizmu nikt od nikogo wymagać nie może – zamieniamy upominanie na modlitwę i post, z tym, że zachowujemy czujność, dzięki której w chwili, gdy stworzy się możliwość skierowania jakiegoś dobrego słowa, od razu możliwość tę wykorzystujemy.
    Ponadto, zgadzam się z Urszulą w kwestii formy upomnienia. My często mamy rację co do meritum sprawy, a przegrywamy wszystko przesadzoną czy nieproporcjonalną formą. Ileż to matek skarży się na swoje dzieci dorosłe, czy dorastające, że nie chodzą do kościoła. Jednak kiedy się okazuje, jak im na to zwracają uwagę, to powiem szczerze, że na miejscu tych zbuntowanych dzieci też uciekałbym, gdzie pieprz rośnie! Wydaje się, że upomnienie uczynione dobrym słowem, z uśmiechem, na wesoło, może z lekkim przytykiem, na spokojnie – przy wsparciu modlitwą – z pewnością ma większą szansę zadziałania, niż ruganie z góry, które z wręcz definicji nie ma szans powodzenia.
    Nie wiem, czy dobrze odczytałem pytania, na które miałem odpowiedzieć. W razie czego, proszę o dopowiedzenie. A jednocześnie – proszę J.B. o konsultację! Pozdrawiam! Ks. Jacek

  • może dopowiem…jeśli chodzi o upomnienie to zgadzam się z Księdzem, a co dalej, jaki powinien być następny krok jesli moje upomnienia nic nie dają (właśnie z tego względu,że osoba upominana, nie widzi w swoim zachowaniu nic złego),
    czy mogę pozostać na etapie mówienia "twoje zachowanie rani mnie, źle postępujesz", przyjecia bólu wynikającego z ranienia przez drugą osobę i modlitwy za nią..czy moim obowiązkiem (spotkałam się też z taką postawą)jest postawienie granicy…i bycie konsekwentnym

    niektórzy uważają, że samo upominanie bez dalszych kroków to zgoda na dokonujące się zło

    jak nalezy zachować się jak w moim otoczeniu jest zło a samo upominanie nie przynosi efektu, stawianie granic też nie skutkuje..co wtedy?
    Ania

  • W bardzo subtelny sposób wezwał mnie Ksiądz Jacek swoją prośbą do tablicy… Przeczytałam wpis Księdza bardzo dokładnie i najkrócej rzecz ujmując wystarczy powiedzieć: nic dodać nic ująć (genialna przejrzystość myśli i mistrzowska precyzja słowa). Przyszło mi jeszcze tylko do głowy, że na upominanie warto też poszukać "dobrego czasu". Wydaje mi się, że w wielu wypadkach nie warto tego czynić w nerwowej atmosferze, w której awantura ewidentnie wisi w powietrzu, bo wtedy możemy osiągnąć odwrotny skutek (oczywiście nie zawsze się tak da, czasami trzeba reagować natychmiast i tu rozstrzygnięcie okoliczności – wielkości i wagi problemu o ktorych pisze Ksiądz Jacek jest bardzo ważne). Może jednak czasami (tam gdzie to możliwe) warto chwilę poczekać (dać sobie czas na przysłowiowe policzenie do dziesięciu). Kiedy zbędne emocje opadają łatwiej się porozumieć, a wtedy łatwiej nie tylko upominać ale też, a może nawet przede wszystkim, przyjąć upomnienie. Życzę dobrego dnia. J.B

  • Problem upominania ludzi dla których Dekalog, Bóg, jest powodem drwin, czy złości był postawiony ogólnie, to i odpowiedzi są ogólne. Wiadomo, że, aby dotrzeć do kogoś mówimy do niego, zrozumiałym dlań językiem i zasadami Dekalogu przed oczami ,,nie machamy".
    Np. gdy rozmawiam z kimś niewierzącym o aborcji używam argumentów z dziedziny biologi, ciągłości życia i jego poszanowaniu, które jest ogólnie zrozumiałe, a nie religijnych.
    Tu jest wszystko jasne.
    Z ludźmi, powiedzmy areligijnymi, nie jest tak, że zawsze trzeba do nich mówić inaczej niż do pozostałych. Problem jest taki, że w konkretnej sytuacji argumenty typu, tak nie powinno być, krzywdzisz mnie, to boli, nie tak było kiedyś, żaden człowiek tak nie robi…. i cokolwiek innego nie działają, bo w danej sprawie liczy się tylko widzimisię tej osoby, a osoba wierząca i tak przecież ma przebaczyć. O tym to taka człowiek pamięta. Liczy się jego zdanie, którego postronne osoby, też nie podzielą i to, że on uważa, że wszystko robi dobrze, a to co robi dla takiej osoby jest po prostu – użyje takiego określenia – fajne.
    Nie mogę konkretyzować problemu, bo nie mam przyzwolenia, a piszę o życiu a nie o wymyślonym, czy jakimś ogólnym problemie, a nie chcę wymyślać.
    Był jednak poruszany też problem, jakby skali, czy środków, czy granicy w upominaniu. Odeślę może do problemów i pytań poruszanych przez Anię, bo były w większości pominięte.
    A z wypowiedzi Księdza Jacka i JB, które są pewnymi założeniami. No niestety tak nie zawsze musi być.
    ,,Każdy człowiek myślący winien umieć odróżnić dobro od zła – i jeżeli czyni zło, to bez względu na to, w co lub w kogo wierzy, czy nie wierzy, powinien dowiedzieć się, że robi źle i że nie powinien tak robić." Problem jest z tym ,,powinien". Nie działa.
    ,,Nawet tacy, którzy nie znają chrześcijańskiego systemu wartości muszą kierować się w życiu pewnymi zasadami, według których można jasno rozgraniczyć co jest dobre a co złe"
    W życiu pewnie tak, ale w danej sytuacji jest bardzo osobiste widzimisię
    Albo
    "nie czyń drugiemu co tobie nie miłe" czy choćby konieczności szcunku dla drugiego człowieka, czy pokazania, że konkretne działanie tej drugiej strony sprawia mi ból". Nie działa zupełnie
    ,,Wydaje mi się, że w większości wypadków, w których mamy do czynienia ze złem raczej trudno o kłopot z jego precyzyjnym rozróżnieniem (niezależnie czy ocenia je wierzący, czy niewierzący), bo nawet ci, którzy nie dopuszczają do głosu mysli, że mają żyć zgodnie z sumieniem (i że w ogóle je mają) chyba jednak popełniając konkretne zło, wcześniej czy później, doświadczają tego, że coś ich "w środku uwiera"
    Rozróżnia, niestety ten, którego zło dotyka, kto cierpi i ktoś z boku, raniący za dużo traci z tego co ma, żeby się poczuwać do zła, nie widzi go, nie uznaje. No właśnie wcześniej, czy później. I tu jest problem tych kolejnych kroków, środków, czy granic upominania, bo ból i rana w sercu rośnie.
    Może tyle. Jeszcze tylko.

    Przepraszam, ale jeśli przy upominaniu jesteśmy, bo będzie mnie to męczyło muszę napisać.
    Myślę, że wtrącenie o KUL-u, było niepotrzebne, bo niczego nie wyjaśnia, nie niesie żadnego dobra, a może być okazją do ataku na katolicyzm, np dzielenia go, podważania różnych stron. Nie będę rozwijał. Myślę, że nie to miejsce. I wcale to co napisałem nie jest obroną KULu. Ani za, ani przeciw.

  • Rzeczywiście czasami jest tak, że w tych naszych wpisach są tylko pewne normy ogólne, ale to chyba zrozumiałe, w sytuacji gdy nie wnikamy w konkrety. Każdy konkretny przypadek jest inny i podejrzewam, że zwłaszcza tam, gdzie dotykamy konkretnego zła one wszystkie nadają się bardziej "do konfesjonału" niż do refleksji publicznej. Te normy ogólne natomiast są też po to, by łatwiej było nam pewne rzeczy ponazywać i uszczegółowić, rozstrzygnąć chośby to, gdzie jest granica dla naszych działań czy interwencji. To tytułem wstępu: natomiast gdy chodzi o konkrety: wydaje mi się, że raczej nie ma tego typy "raniących", którzy zupełnie nic nie rozumieją, nic nie rozróżniają, nie widzą problemu zła i bezkarnie je czynią. Nie ma ludzi bez sumienia i bez serca. Ja raczej podzieliłabym ich na kategorie tych, którzy popełnione zło dostrzegą wcześniej i później, (ale kiedyś jednak dostrzegą, nawet jeśli ma się to stać w ostatnich godzinach ich życia). Czekanie na tę sytuację jest z pewnością niezłym sprawdzianem dla naszej cierpliwości i pokory (ale też miejscem na modlitwę i na działanie Bożej łaski).
    Pewnie, że sporo zależy tu też od jakości sumienia "krzywdziciela", "błądzącego" (czyli tego kogo upominamy). Jednak nawet jeśli jego sumienie jest zbyt szerokie… nie jest on zwolniony z obowiązku pracy nad sobą i dążenia do tego, by jego sumienie dokonywało właściwych wyborów. To długa i bardzo trudna praca. Nie da się z nią uporać w pojedynkę (tu potrzeba dużó Bożego i ludzkiego wsparcia) i w ciągu jednego dnia. Ta przemiana wymaga czasu, nawrócenia a to nierzadko długi proces. I chyba pominęliśmy jeszcze jedną kwestię: to, że kogoś upominamy – to jedna strona medalu (w wielu wypadkach to nasz obowiązek), nie możemy jednak brać odpowiedzialności za to, czy nasze upomnienie zostanie przyjęte, zrozumiane czy też nie i jak zareaguje upominany przez nas człowiek. To trochę tak, jak mówilismy w przypadku przebaczenia i przeproszenia… jeśli zrobię coś złego mam obowiązek przeprosić, ale nie mam wpływu na to jak zareaguje na moje przeprosimy ten, do którego z gestem pojednania przychodzę. Pozdrawiam serdecznie. J.B

  • Zgadza się. Problem jest z tym, że ,,popełnione zło dostrzegą wcześniej i później."
    I tu nawet nie chodzi o te nasze osobiste bóle, krzywdy, zranienia. Ale że to czyjeś postępowanie pociąga za sobą inne zło, np. bardzo źle wpływa na dzieci, czy rozbija rodzinę.
    Upominanie, jego kolejne kroki, czy też może nawet wspominane stawianie jakichś granic ma wtedy co najmniej trojakie przyczyny. Ból z powodu zła i grzechu danej osoby, nasze osobiste zranienia i ból z powodu tego, że tamto zło zbiera plon wśród najbliższych.
    Będąc sam na sam z tym złem, można wszystko przyjąć i ofiarowywać Bogu, a przecież jest za co ofiarowywać. Co jednak z tym, żeby zło nie zbierało żniwa na młodych członkach rodziny? Czy można pokornie czekać, a potem modlić się za więcej bliskich osób, a one też będą zarażały?
    No może wystarczy.
    Z Panem Bogiem.

  • Podpisuję się pod wpisem J.B. Francesco sygnalizuje, że moje wypowiedzi – podobnie jak wypowiedzi J.B. – to takie normy ogólne. Ależ oczywiście! Ja wiem, że mogą one nie mieć zastosowania do konkretnych sytuacji, ale te musielibyśmy konkretnie rozpatrywać – i to chyba jednak nie na tym forum. Natomias w tym kontekście – proszę tego nie rozumieć jako jakiś odwet – cytowanie wypowiedzi J.B. czy moich i kwitowanie ich stwierdzeniem: "Nie działa", "Nie działa zupełnie", etc. – to też generalizowanie, uogólnianie i spłaszczanie problemu. Bo ja na przykład uważam, że działa. Przynajmniej czasami. I teraz możemy o tym bez końca dyskutować, odbijając tylko argumenty "za" i "przeciw". Myślę zatem, że tego problemu ani w tej dyskusji, ani w żadnej następnej nie unikniemy – problemy mówienia ogólnego i szczegółowego. To ogólne zawsze będzie… no właśnie, ogólne!
    A co do wpisu o KUL, to on nie miał niczego wyjaśniać, tylko tak, jak Francesco sam napisał, że musiał o tym wspomnieć, tak ja musiałem napisać to, co napisałem, bo taka jest po prostu prawda i taka jest moja wdzięczność wobec mojego ś.p. Profesora. I nie pojmuję tego jako dzielenia katolicyzmu, natomiast czuje w sercu coraz większy moralny imperatyw ostrzegania przed działaniami uczelni, która mając w swojej nazwie przymiotnik "katolicki", coraz mniej ma wspólnego z nurtem katolickim, a coraz bardziej ulega zalewowi liberalizmu i innych "współczesnych" prądów. I wyjaśniam: wcale nie mam na myśli tego, że to ja zostałem tak, a nie inaczej potraktowany. Kiedy to się jednak stało, wówczas szerzej otworzyły mi się oczy na krzywdę tylu ludzi, która dokonywała się w czasie, kiedy tam byłem, a której starałem się – może przez dziwnie rozumianą lojalność – tak bardzo nie dostrzegać i nie eksponować. W końcu jednak dotarło do mnie, że na katolickiej uczelni tak ludzi traktować nie można i pewnych haseł nie można głosić. I tyle wszystkiego! Ks. Jacek

  • Co do cytatów i moich dopisków, to one były w kontekście konkretnej sprawy, której rozwinąć niestety nie mogłem. Dopiski oznaczały, że były te sposoby oddziaływania stosowane, ale rezultatów nie bardzo było widać, albo w ogóle. Natomiast, że tak trzeba w ogóle, to oczywiście zgoda. Wcale ich nie dyskredytowałem.
    Co do wspominanej uczelni. To teraz zostało troszkę dopowiedziane.
    Napisałem to co wcześniej dlatego, że wielu kojarzy ją dobrze, są zbiórki w Kościołach, wspomina się Karola Wojtyłę jako wykładowcę, w nazwie jest katolicki itd. Może powstać zamieszanie w myśleniu niektórych osób, a nie uporządkowanie, bo słów było za mało, jeśli katolicki ksiądz występuję z krytycznym głosem. Nie mówię, że go nie ma być, może nawet powinien, ale jeśli jest, aby niósł skutek taki jaki chce, czy powinien nieść, czyli uświadomienie i przestroga – jeśli są powody, a nie wprowadzać wrażenie kłótni w rodzinie. I to w takiej Rodzinie.

  • Mam odpowiedzieć jeszcze? W Kościele Katolickim.
    Ksiądz ma większe rozeznanie niż ja. Jeśli jest nad czym boleć, a pewnie jest, to bardzo źle.
    Nie mniej i tak tych bóli nie pokazywałbym wszem, ogólnie, bo mogą być źle wykorzystywane, a słabych pociągać w drugą stronę. I o to mi tylko chodziło.
    Zacząłem teraz czytać List Św. Pawła do Galatów. I tam na wstępie jest takie Jego zadziwienie, że tak szybko Galatowie dają się odwieźć od tego co przyjęli, czego dopiero ich nauczał.
    Takie np. uniesienia za czasu Bł. Jana Pawła II, tyle słów nawoływań, a teraz co?
    Pozdrawiam z Panem Bogiem Księże Jacku.

  • Dziękuję za pozdrowienia! Nie chodzi mi o rozgłaszanie "bóli" na prawo i lewo. Nie robię tego często i przy każdej okazji. Natomiast w obliczu śmierci Profesora czułem się w obowiązku dać świadectwo prawdzie. I marzy mi się taka sytuacja, w której kamuflowana i ukrywana trudna prawda będzie mogła wyjść na jaw, aby dzięki temu na uczelni, uchodzącej za katolicką, po prostu będzie panowała katolicka atmosfera. Także dlatego, że wykładał na niej Jan Paweł II. Serdecznie pozdrawiam! Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.