Szukamy domu dla Jezusa!

S

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Kochani, dzisiaj chciałbym się z Wami podzielić refleksjami, które noszę w sercu od dawna i które jakoś tak od dawna „za mną chodzą”… Myślę, że nikt się nie obrazi… Tu jednak chodzi o prawdę. W końcu – Adwent się kończy!
   Na głębokie przeżywanie Dnia Pańskiego posyłam Wam moje kapłańskie błogosławieństwo: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
                   Gaudium et spes!  Ks. Jacek
4 Niedziela Adwentu, B,
do czytań:  2 Sm 7,1–5.8b–12.14a.16;  Rz 16,25–27;  Łk 1,26–38
Dawid nosi się z zamiarem zbudowania Bogu domu. Jednak Bóg – przez Proroka Natana – zapowiada sytuację odwrotną: to nie Dawid Bogu, ale Bóg Dawidowi dom zbuduje. Przy czym pojęcie domu może być tu rozumiane trojako: domu jako świątyni, domu jako królewskiego pałacu, a wreszcie – i na to chyba najbardziej trzeba nam zwrócić uwagę – domu jako rodu, jako potomstwa. Sam Bóg – przez Proroka Natana – mówi przede wszystkim o tym właśnie wymiarze, zapowiadając, iż to właśnie w potomstwie Dawida przyjdzie na świat Ten, dla którego Bóg będzie Ojcem, a On będzie Bożym Synem.
To Bóg zatem przygotuje Dawidowi dom, o którym tak dzisiaj sam powiedział: Przede Mną dom twój i twoje królestwo będzie trwać na wieki. W ten sposób Bóg przygotowuje także dom swojemu Synowi, którego posłał na świat, aby stał się Człowiekiem i jako Człowiek dokonał dzieła zbawienia. Przygotowuje Mu dom w potomstwie Dawida, a konkretnie – w domu młodej dziewczyny z Nazaretu, niejakiej Maryi, którą powołał na Matkę swego Syna.
A Ona – jak słyszeliśmy w Ewangelii – nie bez obaw, co prawda, ale jednak z ochotnego serca zgodziła się otworzyć przed Bogiem nie tylko drzwi swojego domu rodzinnego, ale nade wszystko drzwi serca. I to tam: w sercu i pod sercem Maryi znalazł swój dom Jezus Chrystus.
Kochani, powiedzmy to sobie bardzo jasno: gdyby tu chodziło o dom w znaczeniu materialnym, w znaczeniu budowli, to wówczas może trzeba byłoby wybrać inne jakieś pomieszczenia: bardziej okazałe, dostojne, bogate… Bogu jednak nie chodziło o blask zewnętrzny, ale właśnie o wewnętrzną gotowość i dyspozycyjność, o ten dom wewnętrzny… A tu okazało się, że najbardziej godnym i przygotowanym jest serce Maryi, mieszkanki miejscowości Nazaret w Galilei. Tam właśnie był pierwszy dom Jezusa. Potem był on w wielu innych miejscach. A gdzie jest dzisiaj?
Z pewnością odruchowo wskażemy na tabernakulum, ewentualnie – na świątynię… No dobrze, zgadzamy się co do tego. Ale gdyby tak przyszło wskazać na nasze domy? Czy z całą pewnością moglibyśmy powiedzieć, że każdy z nich – to dom Jezusa?
Żeby na tak postawione pytanie można było odpowiedzieć, trzeba zastosować to samo kryterium, które stosowaliśmy przed chwilą w odniesieniu do Maryi, mówiąc, że Jej dom w Nazarecie stał się dlatego domem Jezusa, iż wcześniej stało się nim Jej serce. I podobnie w naszej sytuacji: jeżeli nasze serca staną się domami dla Jezusa – staną się nimi także nasze domy rodzinne, nasze miejsca pracy i nauki, miejsca naszych wspólnych spotkań… A jeżeli się nie staną?
No, właśnie! To znowu będziemy mieli do czynienia z festiwalem pozorów i prawdziwym pokazem obłudy! O czym tak konkretnie mówimy? A o tym, że akurat wchodzimy w taki czas, kiedy to wielu ludzi zupełnie nie zainteresowanych Kościołem i wiarą będzie musiało trochę poudawać wierzących. Bo trzeba będzie ubrać się w galowy garniturek albo kostiumik i wziąć do ręki opłatek, zaśpiewać kolędę, a dla zachowania tradycji – pójść na Pasterkę… To nic, że się nie było u Spowiedzi, chociaż było można, ale – jak zawsze – „czasu nie starczyło”, dlatego weźmie się do ręki opłatek brudnymi rękami i będzie się mamrotać jakieś oklepane frazesy tak zwanych życzeń. Mówię: „tak zwanych”, bo jak można czegoś życzyć, jak się ma w sercu bałagan i od grzechów aż mroczno!
Ale – na szczęście! – Święta szybko miną i wszystko wróci do rytmu. Już nie trzeba będzie udawać. No tak, tylko że gdzieś za miesiąc – wizyta kolędowa… Nie wiadomo, co robić? Schować się w łazience? – a już jako ksiądz doświadczyłem i takich sytuacji po kolędzie – czy może wyjść z domu, bo ma się akurat dyżur w pracy?… I potem się okazuje, że rokrocznie – kiedy by ksiądz po tej kolędzie nie przyszedł: czy zaraz po Świętach, czy pod koniec stycznia, czy przed południem, czy po południu – on ma zawsze dyżur w pracy! Albo akurat musiał pilnie wyjechać do gminy. I tak – rok w rok! O tym też mówię ze swojego kapłańskiego doświadczenia. I tylko mi tej biednej żony szkoda, bo za każdym razem musi – ze sztucznie „przyklejonym” uśmiechem – wciskać księdzu te bzdury i udawać, że wszystko jest w porządku.
Ale kolęda się skończy, więc trochę spokoju dla takich właśnie „katolików” wraca. Do czasu następnych Świąt. A wtedy – z koniecznymi modyfikacjami – ale „karuzela” kręci się od nowa. No, niektórzy jeszcze po drodze gdzieś tam w biegu „przycupną” do konfesjonału, żeby chociaż raz do roku jakoś tę konieczność zaliczyć i coś tam „wypaplać” to tej kratki, ale zazwyczaj to jest stwierdzenie, że poza dwoma grzeszkami – to właściwie więcej grzechów nie mają!
I znowu wraca błogi spokój, tym razem dłuższy, bo trwający aż do Adwentu i następnych Świąt. No, chyba, że zakłóci go jakiś pogrzeb w rodzinie. A wtedy to już prawdziwe zamieszanie, bo trzeba pójść do księdza i jakoś go przekonać, że ten zmarły to taki pobożny i porządny człowiek. To fakt, że może do kościoła w każdą niedzielę nie biegał, ale to był taki dobry człowiek. I w sumie – jak by tak posłuchać rodziny – to ten ich zmarły to właściwie niemal święty! Santo subito! – Natychmiast święty! Pierwszy do kanonizacji!
I tak wygadują niestworzone dyrdymały, a niech tylko ksiądz odważy się cokolwiek zanegować, albo zadać jakieś zasadnicze pytanie, to prawdziwą batalię są gotowi stoczyć i wyciągnąć najcięższe działa, żeby przekonywać do tej rzekomej świętości nieboszczyka – i swojej przy okazji! Tylko, że zwykle już w tym momencie nie pamiętają, że w drzwiach kancelarii pomylili Proboszcza z Wikarym, bo jakoś tak nie zwrócili uwagi, który jest który. Ale oni do kościoła chodzą, oni są wierzący…
To nic, że później w czasie Mszy Świętej pogrzebowej nie wiedzą, kiedy wstać, kiedy usiąść, rozglądają się biedni i bezradni, a na wezwanie księdza: „Pan z wami!” – odpowiada głucha cisza, albo jakieś nieokreślone odburknięcie pod nosem.
Myślicie, że przesadzam? Naprawdę?
To przyjdźcie na niektóre pogrzeby do naszego kościoła! Oczywiście, nie na wszystkie. Bo są piękne pogrzeby, są piękne śluby – i jest wiele, naprawdę wiele przepięknych postaw wiary, przykładów adwentowego czuwania… I chrześcijańskiego czuwania! Są piękne Spowiedzi, jest grupa osób gorliwie i systematycznie uczestniczących w Roratach, w czasie Rekolekcji nasi Księża Spowiednicy naprawdę mieli przez dwa dni dużo pracy. To bardzo budujące, za to Bogu niech będą dzięki! Ale ja tu dzisiaj mówię o takiej kategorii letnich „katolików”, albo powiedzmy wprost: ludzi niewierzących, którzy dla jakichś bliżej nie określonych powodów zachowują resztki pozorów i takiego męczącego udawania. Męczącego ich samych – i innych przy okazji.
To są właśnie ci, którzy na Rekolekcje nigdy nie mają czasu, i na Spowiedź nie mają czasu, i na Mszę Świętą nie mają czasu. Raz są bardzo zapracowani – a raz zabiegani; raz zaspani – a raz pijani; raz przemęczeni – a raz znudzeni… Dobrze, że jeszcze chociaż trochę im sił zostało, żeby na zakupy pójść w niedzielę, bo w tygodniu przecież nie mają czasu. Katolicy… Wierzący… Chrześcijanie…
I właśnie takim ludziom dzisiaj chciałoby się powiedzieć: Ludzie! Przestańcie udawać! Przestańcie udawać! Spójrzcie prawdzie w oczy i wykażcie się cywilną odwagą, aby jasno powiedzieć: jestem niewierzący! Tak, jestem niewierzący! Mnie to wszystko w ogóle nie interesuje! Przestańcie wreszcie udawać! Skończcie z tą beznadziejną grą pozorów! Przed kim udajecie? Przed Bogiem? Przed księdzem? Przed rodzinami – przed żoną, przed dziećmi? A może przed samymi sobą – ale to jeszcze bardziej żałosne i tragiczne zarazem! Przestańcie udawać!
Opowiedzcie się raz jasno – po której jesteście stronie? I nie zawracajcie głowy Panu Bogu i księdzu, jak przyjdzie czas jakiegoś pogrzebu, tylko także wtedy powiedzcie jasno: ten mój bliski był niewierzący. A nie wtedy dopiero – kłótnia w kancelarii i przekonywanie, że czarne to białe, a białe to czarne. Przestańcie wreszcie udawać!
Albo – i to jest o wiele bardziej godne polecenia – zróbcie porządek ze swoim życiem! I zacznijcie Boga wreszcie traktować poważnie, a nie zabawiać się z Nim jak z kimś niespełna rozumu. Zacznijcie Boga traktować jak Boga, ale też – jak Ojca i Przyjaciela. Zróbcie w swoich sercach miejsce dla Jezusa, przygotujcie tam dla Niego prawdziwy dom. Niech On się tam wreszcie narodzi – może po raz pierwszy od dziesięciu, a może i od czterdziestu lat! Przygotujcie się porządnie do Spowiedzi, zróbcie bardzo solidny rachunek sumienia. I wyrzućcie z serca cały ten potworny śmietnik i zgniliznę, które tam od dawna może zalegają.
I zacznijcie żyć pełnią życia – dzięki comiesięcznej Spowiedzi, dzięki coniedzielnej Mszy Świętej połączonej z Komunią Świętą, dzięki codziennej modlitwie, dzięki lekturze Pisma Świętego… Zacznijcie żyć pełnią życia! Szybko przekonacie się, że warto, że to ma sens. Stwórzcie Jezusowi w swoich sercach prawdziwy dom! I utrzymujcie go w stałej czystości! Amen

13 komentarzy

  • Ks. Jacek zagrzmiał ….
    Wiele racji jest w tym co napisałeś ks. Jacku.

    Nadchodzą Goście.
    Zbliżają się Maryja, Józef, proste chłopy, pasterze, trzej Mędrcy ze Wschodu. Jeszcze parę dni, jeszcze chwila i wszyscy zapukają do drzwi naszych gospod.
    Ciekawe, co w nich zastaną.
    W nich pewnie jest pełno włóczęg, oszustów, rozpustników, donosicieli, cwaniaków. W środku rozbrzmiewają przekleństwa, krzyki, wylgaryzmy. Po bokach gospod trwa handel rzeczami obcego pochodzenia, a na ławach śpią pijacy utuleni do snu pijackim snem.
    Co powiemy gdy usłyszymy pukanie do drzwi ?
    Wiadomo, że nie wprowadzimy Gości do takiego bałaganu ? nie, gnoju.
    Z czuprynami rozczochranymi, brudni, wyjdziemy do bramy. Co powiemy gdy zobaczymy Maryję, Józefa proszących nas o nocleg ?
    Powiemy pewnie dwa krótkie słowa – miejsca brak.

    Na nasze szczęscie Goscie dopiero nadchodzą.
    Usuńmy póki czas z swoich domów biesiadników, otwórzmy szeroko okna, drzwi, wpuśćmy świeży powiew wiatru, chwyćmy za wiadro, szmaty, i wyszorujmy porządnie podłogi, ławy.
    Wysprzątajmy nasze gospody.
    Na stołach połóżmy czyste, białe obrusy.
    Umyjmy się, załóżmy odświętne stroje.
    Byśmy, gdy zapukają mogli zaprosić do środka.
    Postarajmy się,by nasze gospody – domy, zapełniły się Świętą Rodziną, ludźmi serdecznymi.
    Postarajmy się, by się odmieniło nasze życie.

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • No to ja mam propozycję wspólnej ewangelizacji i doprowadzenia do Sakramentu Pokuty bliskiej mi Osoby, a Księdza Parafianki.
    Trochę próbowałem w tej sprawie, może za mało, ale jednak.
    Jeśli Ksiądz, będzie kolędował ul. Wojska Polskiego, to jest to możliwe.
    Osoba, na prawdę dobra, życzliwa, chodząca do kościoła również., Ale, no właśnie to ale….
    Więcej będzie w napisz do mnie.

  • A mnie sie wydaje, że to trochę niefortunna propozycja. Proszę nie zrozumieć mnie źle – to nie znaczy, że uważam, że solidna spowiedź jest nieważna czy nie potrzebna. Nie, nie, nie. Jest bardzo ważna i bardzo potrzebna ale… trochę innym jest wołanie o ten sakrament w takie formie w jakiej zrobił to dziś Ksiądz Jacek – do wszystkich słuchających, czytających (swoją drogą, genialne i treściwe jest to kazanie) a zupełnie inaczej jest wtedy gdy problem dotyczy pojedynczego człowieka. Tu trzeba byc bardzo pokornym, cierpliwym a nade wszystko delikatnym. Ważne jest owszem wołanie o nawrócenie konkretnego człowieka, ale nie jestem pewna czy pomocne jest w każdej sytuacji zbyt częste (ciągłe) szturmowanie go w tej sprawie. Pewnie, że delikatne przypomnienie lub zachęta moga okazać się pomocne, ale trzeba chyba bardzo uważać, żeby to nie przyniosło odwrotnego skutku czyli albo zamknięcia się na "nasze gadanie" albo przymuszenia kogos do spowiedzi, bo z tego co mi wiadomo taka spowiedź nie ma zbyt wielkiej wartości. Nawrócenie to przestrzeń, w której człowiek musi spotkać się z prawdziwym Bogiem (miłującym Ojcem, pełnym miłosierdzia) to wymaga czasu i działania Bożej łaski.
    A tak zupełnie prywatnie, chyba nie umiałabym byc dla Pana dostatecznie miła gdybym znalazła sie na miejscu tej osoby i niechcący "wpadła" na ten wpis. Cóż, wydaje mi się, że parafia, w której pracuje Ksiądz Jacek nie należy do ogromnych, sama miejscowość raczej też zbyt duża nie jest, a i wspomniana ulica podejrzewam – nie ma stu kilometrów, zaś "małe wspólnoty" mają to do siebie, że w nich ludzie wszystko o sobie wiedzą (A czego nie wiedzą – to potrafią sobie dopowiedzieć). Tymczasem w Pańskim wpisie sporo danych pomagających zidentyfikować te osobę (to niezbyt komfortowa sytuacja). Oczywiście nikt normalny nie będzie tego robił bo i po co, problem jednak w tym, że blog to przestrzeń publiczna i tu wejśc może każdy (także wścibska sąsiadka, nieżyczliwa koleżanka z pracy, złośliwy szef itd) i stąd zaczynają się "schody". Czy to nie jest przypadkiem trochę "wytykanie grzesznika palcami"? Sakrament pokuty to naprawdę bardzo delikatna sprawa – tu potrzeba sporo taktu i subtelności… a chyba odrobinę jej zabrakło. Nie zdziwiłabym się, gdyby przeczytawszy ten wpis co bardziej wrażliwe kobiety z tej ulicy nie znalazły w sobie dość odwagi na "przedświąteczną" spowiedź – chocby tę "w ostatniej chwili – oczywiście dobrze przygotowaną. I jakkolwiek jest to pewnie trochę przesadzony scenariusz sporo w nim szkody moralnej. Pozdrawiam serdecznie. J.B

  • O ile, moje szczere uznanie, za pierwszą część wypowiedzi. O tyle co do drugiej części nie widzę w tym żadnego zagrożenia. Nawet gdyby ulica liczyła 10 domów. Powiedziałem, że osoba jest mi bliska, to raz. Z internetom ma zerowy kontakt, to dwa. A trzy, to jeśliby jakieś osoby, nawet gdybym podał miejscowość, a przecież nie świeci ona na pierwszej stronie bloga, zaczęły się zastanawiać, czy to nie ja, to niech też wiedzą, że jest ktoś, kto martwi się o nie, w sprawie najważniejszej.
    Ale zbytnia przezorność.
    Mogłem od razu napisać, na Kontakt, a, że napisałem tu, to aby pokazać, że słowo do mnie dotarło i że można przekuwać słowo w czyn.
    Raczej rodzaj świadectwa, którego decyzja zrodziła się od razu.
    Ksiądz Jacek napisał mocno, ale czasem tak trzeba. Różni ludzie mogą to różnie odebrać, ale jeśli ktoś stanie w prawdzie, to dojdzie do wniosku, że jednak to do mnie.
    Miesiąc temu miałem dowód i to na blogach, że dopiero jak wyszedłem z siebie, to trafiłem do ludzi w sprawie o którą chodziło.

  • To o czym pisze ks. Jacek to jest wszystko prawda, niestety gorzka prawda.Ale ja chciałabym coś jeszcze dorzucić. Proszę niech wizyta kolędowa nie odbywa się prawie że na stojąco, bo nie ma czasu, bo już następni czekają. W mojej parafii obserwuję, że jest to wyścig z czasem.

    Pozdrawiam
    Urszula

  • Żyję na co dzień w małomiasteczkowym środowisku i niestety parę razy boleśnie otarłam się o skutki ludzkich domysłów i dopowiedzeń (w połączeniu z plotką i pocztą pantoflową potrafią one wyrządzić naprawdę dużo zła), widziałam też kilka ludzkich dramatów nimi spowodowanych, dlatego jestem być może nadmiernie wrażliwa na ten problem… i dmucham w takich sytuacjach na zimne. Spokojnej nocy. J.B

  • O tak to wszystko prawda i boli mocno. Ostatnio zastanawiałam się nad tym dlaczego tak jest. Zastanawiałam się też nad tym dlaczego moje życie bardzo długo właśnie tak wyglądało. Dlaczego tak długo byłam niby w Kościele a jednak daleko od niego. I pomyślałam, że wiele w moim życiu zmieniło się kiedy zaczęłam słyszeć jak bardzo Bóg mnie kocha i jak bardzo Mu na mnie zależy. Jak wiele dobra robi dla mnie i jak bardzo chce, abym była szczęśliwa, radosna i czuła się spełniona i bardzo kochana. Dużo też zmieniło się kiedy poznałam ludzi, którzy naprawdę cieszą się z tego, że mają Boga u boku. I tę radość widać na każdym kroku w nich. Ja osobiście jestem za tym, żeby mówić ludziom o tym jak Bóg jest dobry i jak szaleje z miłości do nas. Wydaje mi się, że jak ja uwierzyłam w to, że naprawdę Jezus mnie kocha to i cała Jego nauka stała się prostsza. Kiedy słyszę, że mam czegoś nie robić bo przykazania mi na to nie pozwalają to wiem, że to z powodu dobra dla mnie. Czasem cierpię, ale to tak jak z dzieckiem które nie dostaje cukierka przed obiadem. Ono uważa wtedy, że rodzice je krzywdzą i prawdziwie cierpi, ale to dlatego, że nie rozumie, że to z miłości do niego. Chciałabym częściej na kazaniach słyszeć o dobrym i kochającym Bogu niż groźnym, karzącym i wymagającym…
    A druga rzecz to rzeczywiście jakość kolędy pozostawia wiele do życzenia. U mnie księża wręcz przebiegają przez dom. Kiedyś zdarzyło mi się, że ja i sąsiadka jednocześnie otworzyłyśmy drzwi księdzu. Ostatecznie poszedł najpierw do sąsiadki, ale ja zanim zdążyłam odejść od drzwi i usiąść w swoim pokoju to już dzwonek do drzwi był, a mieszkanie nie jest aż takie ogromne.

  • Cóż powiedzieć… Począwszy od artystycznego, poetyckiego, ale jednocześnie bardzo mocnego wpisu Domownika, pełnego – żeby powtórzyć jedno z powyższych stwierdzeń – gorzkiej prawdy, poprzez wszystkie pozostałe wypowiedzi, widzę ogromnie dużo Waszej, Kochani, troski o stan wiary w sercach ludzi… Bardzo Wam za to dziękuję! Jest to dla mnie sytuacja poniekąd komfortowa, bo na pewno byłoby o wiele trudniej cokolwiek pisać, gdyby pojawiło się kilka protestów. A tu piszą tylko ci, którzy się zgadzają. Ale – cóż… Każdy może napisać. A tak swoją drogą, to miło się przekonać, że są ludzie, którzy w tych fundamentalnych sprawach myślą tak samo. To powód do radości i motyw wielkiej nadziei!
    A odnośnie do dyskusji J.B i Francesca (nie pierwszej na tym blogu), to muszę powiedzieć, że rozumiem argumenty jednej i drugiej strony. I zarówno jednej, jak i drugiej stronie można przyznać rację. Bo to chyba zależy od tego, jak się ukształtuje sytuacja i czy obawy J.B. się sprawdzą, czy zwycięży opcja Francesca. Może być tak, może być inaczej. To zależy od postaw wielu ludzi.
    Jedno, co mogę stwierdzić z całą pewnością, to fakt, że dyskusja jest na niezwykle wysokim poziomie! Jestem bardzo dumny i zaszczycony, że tacy ludzie tworzą kształt i charakter tego forum. Ks. Jacek

  • Kiedy pisałem swój komentarz, nie było jeszcze wpisu Karoliny. Pojawił się tuż przed moim. Odnosząc się zatem do niego, zgadzam się, że trzeba mówić o kochającym Bogu. Ale – uważam – to nie wyklucza czasami słów gorzkiej prawdy, bo miłość to nie tylko słodycz i uśmiech, ale czasami "walnięcie pięścią w stół" i nazwanie rzeczy po imieniu. W końcu Jezus też rozpędził towarzystwo handlarzy ze Świątyni Jerozolimskiej i nikt Mu z pewnością nie zarzuci, że to z nienawiści do kogokolwiek… Ks. Jacek

  • Miłość to nie tylko słodycz zgadzam się, ale dopóki ja nie uwierzyła że On chce dla mnie tylko dobra to tej goryczy nie umiałam przyjąć. Takie jest moje doświadczenie i uczenie się bycia przy Bogu. Trzeba walić w stół w sprawach ważnych i trzeba być konsekwentnym i jednoznacznym i zgadzam się. Ale też ja nie chce zastanawiać się z której strony teraz uderzy grom z nieba bo jestem zła i grzeszna. Wolę wiedzieć, że Bóg na mnie czeka i mogę do Niego przyjść zawsze i powiedzieć zgrzeszyłam przepraszam i zobaczyć miłość i ciepło w Jego oczach wtedy i taki jest mój Bóg.

  • JB. Ja też jestem z małej miejscowości i wiem, że słowo ma tu większą prędkość.
    Do mnie też dochodziły, dotyczące mnie niestworzone historie. Bez najmniejszych podstaw.
    Moja rada, gdy zaboli, szczególnie niesłuszne słowo.
    Dla Ciebie Jezu. Dla Ciebie.

    Natomiast troska o moja duchowość, chociaż mogłaby mi się nie podobać, to powinna wywołać refleksję. Albo Wierzę i z pokorą przyznając rację dziękuję, albo jestem statystyczny i się oburzam, jak ktoś śmiał, albo nie wierzę i po mnie to spływa.
    Masz rację, że z konkretnym człowiekiem, należy tak postępować, aby do niego dotrzeć.
    Nie każdego jedną miarą mierzyć i stosować te same środki.
    Dobrego dnia.

  • Dziękuję Karolinie i dziękuję Francesco za dopowiedzenia. Ja myślę, że co do zasady, zgadzamy się, natomiast szczegółowe rozwiązania zawsze muszą być adekwatne do sytuacji. Naprawdę, rozumiem argumenty Francesco, ale tak samo – argumenty J.B., podobnie jak Karoliny (chociaż te akurat w nieco innej kwestii). Ale w każdej sytuacji trzeba działać nieco inaczej. O Bogu trzeba mówić w sposób ciepły i serdeczny, jako o kochającym Ojcu. Ale ten Jego obraz jest po prostu niepełny. Dlatego czasami, w razie konieczności, trzeba też ukazać Go jako Sędziego. Pełnego miłosierdzia, ale też sprawiedliwego! Dzięki za Wasze wypowiedzi. Ciekawe, co inni na to?… Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.