Ogień przydeptać – czy rozdmuchać?…

O

Szczęść Boże! Serdecznie pozdrawiam i zapraszam do refleksji nad sprawą, która chyba nas wszystkich – bez wyjątku – bardzo często dotyczy. Słowo Boże podpowiada dziś, jak ją rozwiązywać…
              Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Środa 5
tygodnia wielkanocnego,
do czytań:  Dz 15,1–6; 
J 15,1–8
Może nawet nieco nas to
dziwi, że w pierwotnej Wspólnocie Kościoła zdarzały
się spory.
Jesteśmy wszak przyzwyczajeni słyszeć ciągle o wzajemnej miłości
i pokoju, o entuzjazmie ten nowej Wspólnoty, a tu co i raz dowiadujemy się, że o to były spory i o tamto – jakieś niesnaski.
To jakby cień rzucony na tę piękny obraz, jaki stanowi wzajemna miłość członków
młodego Kościoła.
Tak możemy pomyśleć, a
możemy pomyśleć dokładnie odwrotnie. Możemy bowiem zauważyć, że jakkolwiek pojawiały
się spory, to należy z całą mocą podkreślić, że – i jak! – sobie z nimi radzono, jak je rozwiązywano. Tu jest
dopiero prawdziwe mistrzostwo ducha tamtej Wspólnoty, tamtego, młodego
Kościoła. Bo tak, jak w przypadku sporów o pomijanie wdów, które to nieporozumienia
wynikły między hellenistami a hebrajczykami, tak samo w tym przypadku – postanowiono rozwiązać problem poprzez modlitwę
i spokojną rozmowę, spokojną naradę.
Zauważmy: nie było całego
steku wyzwisk, nie było wypominania sobie historii z całego życia, nie było rzucania w siebie słowami albo
jakimiś twardymi przedmiotami,
nie było też cichych dni i śmiertelnego
dąsania się na siebie nawzajem. Niczego
takiego nie było!
Chociaż pojawił się problem i pojawiła się różnica zdań,
to sposób jego rozwiązania był diametralnie
inny od tego, w jaki to my nieraz rozwiązujemy swoje problemy.
I to dlatego
im się udawało tamte napięcia rozwiązywać, a nam – niekoniecznie. I nie zawsze…
Oni jednak trwali w Jezusie, jak gałązki oliwne trwają
w winnym krzewie
– jak to słyszeliśmy w Ewangelii. I to były konkretne tego
owoce. A czy my trwamy w Jezusie – na co
dzień? Zawsze i w każdej sytuacji?
To też widać po owocach.
Kochani, musimy sobie zdać
sprawę z tego jednego, że problemy w naszym życiu małżeńskim, rodzinnym, sąsiedzkim,
zawodowym – są i będą zawsze. Można by
rzec: takie życie! Niestety
… Raczej ich nie unikniemy. Ale największe
zmartwienie raczej nie tkwi w tym, że są
problemy,
że są nieporozumienia, że są nawet spięcia czy kłótnie. Bardzo często
nie są one wynikiem jakiejś złej woli czy nienawiści. Wynikają – ot, tak, po
prostu – a to ze zmęczenia, a to z przepracowania, a to z różnicy
temperamentów.
Trudno nawet wyliczyć czy uświadomić sobie wszystkie okoliczności.
Natomiast zasadnicza sprawa
jest właśnie w tym: czy ja ten problem
rozwiążę od razu,
czy – nawet, jeżeli się zdarzy jakieś spięcie, jakaś
kłótnia – to czy staram się, żeby jak najszybciej
wyciszyć całą sprawę,
powiedzieć swoje i temat zakończyć, czy właśnie odwrotnie:
będę jeszcze dodawał nowe argumenty, wyciągał
jakieś stare zaszłości i będę ciągnął konflikt w nieskończoność?
A wtedy
mamy z przysłowiowej igły – przysłowiowe widły!
Ktoś kiedyś całą tę sytuację,
moi Drodzy, porównał do rzucenia na jakiś łatwopalny grunt – na przykład –
niedopałka papierosa. Lub jakiejś innej iskry. Wskutek tego, pojawia się mały ogień. I teraz: można go przydeptać i problemu nie ma.
A można go rozdmuchać, polać jakimś środkiem łatwopalnym – i mamy pożar. To jest dokładnie ta sama sytuacja: iskry, spięcia, będą się zdarzały w naszych
wzajemnych relacjach,
nawet w najbardziej kochających się rodzinach. Ale
czy my je szybko wyciszymy i wszystko szybko wróci do normy, czy się – mówiąc kolokwialnie
– „rozejdzie po kościach”, czy może właśnie odwrotnie: z byle małego spięcia za każdym razem będą wynikały potężne wojny i
karczemne awantury, absorbujące pół miejscowości i zahaczające o czwarte
pokolenie wstecz – to już zależy tylko
od nas!
Tak, czy owak, w jednej i w
drugiej sytuacji, okaże się niezwykle jasno i wyraźnie, jak jest z tym moim trwaniem w Chrystusie. To będzie konkretny tego
dowód, czy jestem gałązką owocującą, czy
już – niestety – uschłą
W tym kontekście pomyślmy:
·       
Czy
sam z siebie nie powoduję niepotrzebnych konfliktów?
·       
Jak
rozwiązuję powstałe napięcia – czy ich nie ciągnę bez końca?
·       
Na
ile w rozwiązywanie swoich napięć angażuję Jezusa?
Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc
obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić
.

15 komentarzy

  • Szkoda, że w przypadku autora to słowa na wiatr, których sam nie przekuwa na praktykę… Pleść co ślina na język przyniesie można, ale gdy w postępowaniu brak konsekwencji, to tylko słowa, słowa, słowa…

    Powstały

    • Ale co masz na myśli, Powstały? Podaj konkrety, sytuacje.
      Nie rozumiem tego zachowania – to jest trochę paplanie w niewiadomym celu. Podbudowuje Cie to? Daje Ci siłę aby być jeszcze lepszym chrześcijaninem?
      Słowa, owszem, mogą nie pasować do osoby je wypowiadającej (tzn. ja tak nie twierdzę, bo nie znam Księdza), jednakowoż proszę je w głębi serce przeczytać. Popatrzeć na tę treść, głębię. Nie wiem jak inni, ale ja czuję się ubogacona. I, chcąc czy nie chcąc, nie obchodzi mnie to czy osoba autora jest ich alegorią – JA staram się przekładać je na rzeczywistość. I z tego właśnie powodu nie mam zamiaru winić innych za ich postawy (ich konsekwencję czy jej brak), to ja wpierw mam się zmienić. Tyle w temacie.
      Dzięki, ks. Jacku!

  • Cieszę się, że Upadłemu udało się Powstac (przynajmniej w/g niego 🙂 ) i zgadzam się z ks. Jackiem – konflikty, spory, różnice zdań zawsze między ludźmi występowały, występują i będą występowac. Istotne jest to, co i jak z nimi robimy.

  • Robercie, upadając stajemy się silniejsi, bo uczymy się wstawać. To czy to w mojej opinii powstanie, to taka Twoja drobna katolicka uszczypliwość.

    Istotne jest to, że autor wykazuje zero konsekwencji. Najpierw chce być biczem bożym, wypędzać niczym Chrystus kupców ze świątyni, a teraz chce rozwagi i rozmowy. Niech się określi, czy jednak chce dialogu, czy woli przekaz jednostronny. Nie da się najpierw krzyczeć i tupać jak małe bezradne dziecko, a potem z estymą zapraszać do dialogu, bo to budzi tylko politowanie. Ot, trochę tak, trochę tak – według własnego widzimisię. Trąci to niedojrzałością emocjonalną lub w ciekawszych przypadkach pewnym specyficznym schorzeniem leczonym farmakologicznie m. in. w instytucie na Sobieskiego.

    • Bardzo łatwo jest osądzać. Jakże miło jest wytykać drugiej osobie jej niedoskonałości. Czy trudno jest zarzucać, oczerniać, przypisywać komuś złe intencje? Nie, absolutnie. A jak jest kiedy to nas się o cokolwiek pomawia? Czy jest tak samo łatwo? Sądzę, że ten Twój komentarz powiewa infantylnością. Krótko mówiąc – dziecinne jest to co robisz, co próbujesz zrobić.

      A czy Chrystus był jedynie "biczem bożym"? Czy w trakcie Swojego nauczania nie ma u Niego miejsca na rozwagę i rozmowę? Czy był Królem Politowania? Czy skazywanie na jedną opcję i temperament działalności nie powiewa nadrealizmem? Nie ma osoby, która tylko "krzyczy" bądź prowadzi rozmowy tylko w duchu nadludzkiej samokontroli. Uważam, że poglądy, a także emocje z nimi związane, są zależne od tematów jakie poruszamy. I mówienie tu o politowaniu, niedojrzałości emocjonalnej czy ciekawym przypadku specyficznego schorzenia jest niedojrzałym i bardzo daleko chybionym posunięciem. Ponadto to niezwykle przykre szukanie dziury tam gdzie jej nie ma.

    • Ależ przecież w życiu jest tak, że czasami trzeba byc "biczem" a żeby przy tym wiedzieć gdzie i z jaką siłą udaerzać, żeby nie zrobic krzywdy, trzeba nie tylko rozwagi ale i mądrości, podobnie jak potrezba ich i wtedy kiedy gwałtowne uderzenie zamieniamy na łagodne pogłaskanie po głowie. Wiedzą o tym wszyscy którzy mają zaszczyt wychowywać i chcą to zrobic mądrze. Te postawy nie wynikają z żadnego "widzi-mi-się" tylko z konkretnej sytuacji, z potrzeby chwili sa uzależnione od zaistniałych okoliczności. Kiedy dziecko pakuje ręce do ognia nikt nie będzie mu tłumaczył jak wielkim dobrodziejstwem było wynalezienie zapałki, żeby ów ogień móc rozpalić tylko kazdy normalny dorosły głosno krzyknie ku przestrodze. Podobnie jest w sferze ducha: by pokazać drugiemu dobrą życiową drogę czasem trzeba jak Chrystus wzgledem przekupniów wziąć bicz i głosno wyrazić dezaprobatę a czasem spokojnie i cierpliwie wytłumaczyć, choćby jak w przypadku rozmowy Jezusa z Nikodemem, którędy wiedzie właściwa droga. W obydwu tych postawach nie ma sprzeczności. Niekonsekwencją byłoby raczej zamilknięcie wobec dostrzeżonych problemów, przemilczenie zauważonego zła czy choćby czyjejs bezradności.
      Natomiast ja niezmiennie twierdzę, że problemem jest nie sposób wypowiedzi Gospodarza tego forum a raczej formy wypowiedzi jego anonimowych Gości (i raczej obojetne jest czy z sarkazmem zaliczją siebie do grona "Upadłych" czy "Powstałych"). Nie wiem – byc może to tylko moje subiektywne odczucie, ale odnoszę wrażenie, że ile razy odczytuję te anonimowe wpisy tyle razy znajduję w nich jedynie złosliwość, zajadłość, jawny atak na osobę Księdza Jacka, krytykę… i właściwie nic więcej. Nigdy nie spotkałam natomiast dostrzeżenia w owych anonimach wartości refleksji naszego Gospodarza, a szkoda… bo kilka pozytywów można się w nich dopatrzeć (tylko trzeba chcieć je zauważyć). Myslę, że dostrzeżenie pozytywów tych refleksji nalezy się Księdzu Jackowi choćby ze zwykłej sprawiedliwości A co zatem idzie śmiem twierdzić, że dużo wiekszy życiowy problem ma nasz anonimowy Gość, niż my wszyscy, którzy się z nim nie zgadzamy, bo zdaje się, że my probujemy weryfikowac nasze postawy, szukać coraz lepszych życiowych rozwiązań (pytamy i poszukujemy), a nasz anonimowy Gośc jest smutnym człowiekiem, który potrafi tylko atakować. Pozdrawiam serdecznie. J.B.

  • "Robercie, upadając stajemy się silniejsi, bo uczymy się wstawać" – zgoda, ale istotne jest po co wstajemy. Tutaj zapewne będziemy mieli różne stanowiska, co z kolei nie znaczy, że nie musimy się wzajemnie rozumiec.
    "to taka Twoja drobna katolicka uszczypliwość." – raczej nie katolicka :), ale drobna uszczypliwośc wynikająca z tego, że Twoje wpisy bywają równie uszczypliwe. A byłoby o wiele fajniej gdyby można było miec – tu na blogu – stałego gościa, o innym światopoglądzie niż katolicki, który byłby w stanie tolerowac to, że żyją na świecie ludzie wierzący bedacy członkami KK i mający odmienne spojrzenie na "porządek rzeczy" ;).
    Pozdrawiam
    R.

  • Szczęść Boże!
    Zgadzam się z Robertem.
    A czytając wpisy Pana „Powstałego”?, widzę takie dziecko, obrażone na cały świat. Powstać naprzeciw temu, kto obraził? … Trudno… A tu taka możliwość! Ach wy są tacy, a ja wam… i kto mi co zrobi… To postępowanie dziecka.
    Nie chcę Pana urazić. Przecież każdy był dzieckiem. Zależy tylko, co zrobimy z tą obrazą. Najlepiej to zwrócić się do Pana Jezusa.
    Panie, Tyś moją mocą, Tyś moją skałą, w Tobie mą ufność złożyłem i nie doznam zawodu.
    Z modlitwą… Tekla

  • W tym rozważaniu pisze Ksiądz o konfliktach, nieporozumieniach czy kłótniach, a raczej o rozwiązywaniu. Bardzo ważny dla mnie temat ponieważ… Ponieważ jak po kilkunastu latach dowiedziałam się, że mam jeszcze jedną siostrę i się odnalazłyśmy i spotkałyśmy może 3 razy. Trzy razy, bo Siostra nie chciała utrzymywać kontaktu…Nawet się nie pokłóciłyśmy. Minęło kilka lat, a mnie dalej męczy myśl – Dlaczego? Dlaczego nie chce mnie znać?! Co nią kierowało? Dręczy i nigdy nie przestanie. Myśl wraca co jakiś czas…Chyba łatwiej by mi było jakbyśmy się pokłóciły. Nie miałabym tyle wątpliwości i pytań….

  • Kłótnia nie jest ani dobrym ani skutecznym rozwiązaniem. Po prostu czasem mi się wydaje, że gdybyśmy się pokłóciły, to teraz miałabym mniej pytań, mniej wątpliwości i logiczne wytłumaczenia. Teraz nie wiem co mam myśleć. Tu nie ma rozwiązania. Są tylko powracające dręczące myśli (zwłaszcza podczas świąt rodzinnych) i wiele pytań na które nikt mi nie odpowie.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.