Cóż mamy czynić?…

C

Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym
urodziny przeżywa Grzegorz Bessaraba, należący w swoim czasie
do Wspólnoty młodzieżowej w Białej Podlaskiej.

Urodziny
przeżywa także Anetta Dziak, moja Koleżanka ze wspólnej pracy w
Liceum w Żelechowie, Matka Lektora Maćka i Ministranta Bartka,
mieszkająca w Miastkowie.
Życzę
obojgu Jubilatom Bożego błogosławieństwa, światła i wsparcia.
Zapewniam o modlitwie.
Moi
Drodzy, dzisiejsze rozważanie zawiera w sobie pewne treści, będące
echem ostatnich trudnych wydarzeń w naszej lokalnej społeczności,
zwłaszcza szkolnej. A – moi zdaniem – także w niektórych
rodzinach…

Na
głębokie przeżywanie tej już trzeciej niedzieli Adwentu – niech
Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty.
Amen
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

3
Niedziela Adwentu, C,
do
czytań: So 3,14–18a; Flp 4,4–7; Łk 3,10–18

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA SOFONIASZA:
Wyśpiewuj,
Córo Syjońska,

podnieś
radosny okrzyk, Izraelu!

Ciesz
się i wesel z całego serca,

Córo
Jeruzalem!

Pan
oddalił wyroki na ciebie,

usunął
twego nieprzyjaciela:

król
Izraela, Pan, jest pośród ciebie,

już
nie będziesz bała się złego.
Owego
dnia powiedzą Jerozolimie:

«Nie
bój się, Syjonie!

Niech
nie słabną twe ręce!»

Pan,
twój Bóg, jest pośród ciebie,

Mocarz,
który daje zbawienie.

On
uniesie się weselem nad tobą,

odnowi
swą miłość,

wzniesie
okrzyk radości,

jak
w dniu uroczystego święta.

CZYTANIE
Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO FILIPIAN:
Bracia:
Radujcie
się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech 
wasza
łagodność będzie znana wszystkim ludziom: Pan jest blisko! O nic
się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby
przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem.
A
pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł
waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Gdy
Jan nauczał nad Jordanem, pytały go tłumy: „Cóż mamy czynić?”
On
im odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który
nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”.
Przychodzili
także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: „Nauczycielu,
co mamy czynić?”
On
im odpowiadał: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam
wyznaczono”.
Pytali
go też i żołnierze: „A my, co mamy czynić?”
On
im odpowiedział: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie
uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie”.
Gdy
więc lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w swych
sercach co do Jana, czy nie jest on Mesjaszem, on tak przemówił do
wszystkich: „Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie,
któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On
chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w
ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichrza,
a plewy spali w ogniu nieugaszonym”.
Wiele
też innych napomnień dawał ludowi i głosił dobrą nowinę.

Dużo
radości jest dzisiejszych czytaniach, przynajmniej – w pierwszym i
drugim. Już w pierwszych dwóch zdaniach pierwszego czytania
słyszymy: Wyśpiewuj,
Córo Syjońska,
podnieś
radosny okrzyk, Izraelu! Ciesz się i wesel z całego serca,
Córo
Jeruzalem!
W
innym tłumaczeniu, to pierwsze zdanie brzmi:
Wykrzykuj
z radości, Syjonie! Wołaj radośnie, Izraelu!

Oczywiście,
tłumaczenie może być takie, lub inne, natomiast
cztery
hebrajskie słowa,

jakimi ową radość Prorok Sofoniasz zapisał w oryginale, są tu
tak ustawione, że 
każde
następne intensyfikuje poprzednie,

czyli – każde następne
słowo
wyraża
ową radość w stopniu większym, niż poprzednie. Gdybyśmy chcieli
wyrazić to za pomocą rysunku, to zapewne
byłyby
to schody,

których kolejnymi stopniami byłyby użyte tu kolejne hebrajskie
słowa.

W
języku polskim tego aż tak bardzo nie zauważamy, bo jeżeli mamy
słowa:
wyśpiewuj
– podnieś radosny okrzyk – ciesz się – wesel się,
to
możemy powiedzieć, że są one sobie równoważne. Słowa zaś
oryginalne, w języku hebrajskim, wyrażają
radość
coraz większą i większą,
coraz
bardziej intensywną.

Mamy
zatem jakieś
wznoszenie
się ku górze, ku Bogu,

który zresztą jest źródłem tej radości. To Jego obecność w
Jerozolimie i Jego działanie jest powodem wielkiej radości. Wszak
słyszymy:
Pan,
twój Bóg, jest pośród ciebie,
Mocarz,
który
daje
zbawienie.
On

uniesie się weselem nad tobą, odnowi swą miłoś
ć,
wzniesie okrzyk radości,
jak
w dniu uroczystego święta
.
Z
tego zacytowanego zdania wynika, że to nie tylko lud ma się cieszyć
– Bóg także
wzniesie
okrzyk radości!

Skoro
bowiem zobaczy, że w sercach ludzkich dokona się prawdziwa odnowa,
wówczas będzie się
bardzo
cieszył.

Ale
to chyba jakoś nas specjalnie nie dziwi i nie szokuje – przecież
Bóg
przeżywa razem z nami

to wszystko, co w naszym życiu piękne i radosne, ale też trudne i
smutne, przeto kiedy my się cieszymy w taki
prawdziwy
i głęboki sposób

– bo nie mówimy tu o taniej i płytkiej wesołkowatości – to
Bóg włącza się w te nasze przeżycia.

Do
przeżywania takiej właśnie
głębokiej
i prawdziwej

radości zachęca swoich uczniów Święty Paweł, gdy do Filipian –
ale i do nas wszystkich – zwraca się w drugim czytaniu:
Radujcie
się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech 
wasza
łagodność będzie znana wszystkim ludziom: Pan jest blisko! O nic
się już zbytnio nie troskajcie, ale w każdej sprawie wasze prośby
przedstawiajcie Bogu w modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem.


I
tutaj także widzimy, iż źródłem tej radości jest to, iż
Pan
jest blisko.
Zatem,
to nie jest jakaś radość na zawołanie, jakby pod wpływem jakichś
środków rozweselających, ale wynik
głębokiego
przeżycia bliskości Pana!
Apostoł
wzywa właśnie do głębokiego przeżycia bliskości i jedności z
Jezusem, a wówczas prawdziwa radość będzie
czymś
naturalnym

– i będzie ona
coraz
większa.


I
właśnie ta druga część wezwania Świętego Pawła, a więc
zachęta do zwracania się do Boga we wszystkich swoich sprawach, a
więc także – do 
głębokiego
zaufania Bog
u,
zdaje się być komentarzem do dzisiejszej Ewangelii. Tam nie ma
wprost mowy o radości, o jakichś wielkich uniesieniach, ale
bardziej
o tym,
co
robić i jak postępować,

aby ową radość móc przeżywać.

Oto
bowiem słyszymy powtarzające się pytanie, jakie ludzie różnych
stanów stawiają Janowi Chrzcicielowi:
Cóż
mamy czynić?

Najpierw pytanie to postawili ludzie, tłumnie zgromadzeni nad
Jordanem, gdzie Jan nauczał. Potem Ewangelista wyróżnił
jeszcze
tylko
dwie
grupy:
celników
i żołnierzy. My się oczywiście domyślamy, że także inne grupy
– przez swoich przedstawicieli – takie pytanie postawiły, al
e
dzisiaj
akurat
słyszymy
o takich, których zajęcie nasuwało
jak
najmniej ciekawe
i
pozytywne
skojarzenia.

Może
specjalnie Święty Łukasz ich konk
retnie
przywołał, aby
na
ich przykładzie pokazać,

co należy czynić, aby dobrze przygotować się na przyjście
Zbawiciela, a życie – aby było coraz bardziej i bardziej
radosne?… Cóż takiego
zatem
ma
czynić człowiek nawrócony,

człowiek zjednoczony z Bogiem?

Zauważmy,
to bardzo ciekawe: Jan w żadnym z wymienionych przypadków

nawet w odniesieniu do tak niepopularnych profesji, jak celnik, czy
żołnierz (zakładając, że chodzi o żołnierza armii zaborczej
)

nie
domaga się zmiany zajęcia,
zmiany
zawodu. Domaga się natomiast
usunięcia
wszelkiego zła!

Czyli
zarówno celnicy, jak i żołnierze, jak i przedstawiciele innych
profesji – bardziej lub mniej szanowanych i lubianych – mają po
prostu
robić
swoje, ale mają to robić uczciwie,

rzetelnie, sumiennie i z troską o drugiego człowieka. Nie wolno im
źle czynić drugiemu człowiekowi.

I
także ci, których pytanie pojawiło się dzisiaj jako pierwsze,
usłyszeli:
Kto
ma dwie suknie, niech 
jedną
da temu, który nie ma;

a kto ma żywność, niech tak samo czyni.

Cóż
zatem? Co mają czynić? Czy coś nadzwyczajnego, wielkiego,
oryginalnego? Nie! Mają po prostu
dzielić
się tym, co mają,
z
innymi. Powiemy może: A cóż w tym takiego szczególnego, żeby
czynić z tego przedmiot jakichś rozważań? Przecież to oczywiste.
Tak, to oczywiste, ale chyba wszyscy zgodzimy się z tym, że 
nie
zawsze
łatwe
do realizacji.


Jan
zaś dzisiaj przekonuje nas – a przez Niego, i przez Świętego
Pawła, sam Jezus nas przekonuje

że źródłem
prawdziwej,
i to coraz większej radości
będzie
dla nas powrót do tej najbardziej podstawowej, niczym nie zmąconej
i nie zakłóconej żadnymi kombinacjam
i,
zwyczajnej
uczciwości i prawości
w
spełnianiu codziennych obowiązków.

Zatem,
na pytanie:
Cóż
mamy czynić?,

jakie dzisiaj każda i każdy z nas postawi Janowi Chrzcicielowi, a
przez Niego samemu Jezusowi – zapewne w odpowiedzi usłyszymy:
Rób
to, co do Ciebie należy, ale uczciwie,

rzetelnie i zawsze z wielką troską o drugiego człowieka! Wróć do
tych
najbardziej
podstawowych zasad,
jakich
uczyli Cię Twoi Rodzice; staraj się czynić wszystkim dobrze, bądź
dla ludzi po prostu życzliwy i uprzejmy. Oczywiście,
nie
za cenę rezygnacji z zasad i wartości,

by komukolwiek się przypodobać, ale ze zwykłej, ludzkiej
życzliwości.

Jeżeli
spełniasz
takie
profesje,

jak te dwie, dzisiaj wymienione, to wykonuj je uczciwie.
Jeżeli
pełnisz jakąkolwiek władzę,

to bądź konkretny i wymagający, ale nie poniżaj nikogo, nie
podkreślaj swojej wyższości nad podwładnym.
Jeżeli
jesteś wysoko wykształcony,
to
nie akcentuj na każdym kroku, że reszta świata jest od Ciebie
głupsza, tylko służ innym swoją wiedzą.
Jeżeli
jesteś
dobrym
specjalistą

w jakiejś dziedzinie, to 
uznaj,
że to od Boga otrzymałeś swoje talenty oraz możliwości ich
rozwinięcia, dlatego potraktuj
to
jako wezwanie do świadczenia innym usług i pomocy tymi swoimi
zdolnościami i umiejętnościami.

I
tak długo moglibyśmy wymieniać różne jeszcze kierunki ludzkiej
aktywności
i
– w ich kontekście – stawiać pytanie:
Cóż
mamy czynić?,

poszukując na nie odpowiedzi w duchu dzisiejszej Ewangelii. Nie
będziemy już jednak tego czynić, bo każdy sam może
postawić
Jezusowi swoje osobiste pytanie:
Co
mam czynić?


Co
mam czynić ja, który spełniam
taką,
czy inną funkcję,

zajmuję takie to a takie
stanowisko;
wykonuję taki to 
zawód
lub taką oto
profesję
– co mam czynić? Jak ją wypełniać, żeby 
Jezus
był ze mnie zadowolony?

Warto
takie pytania stawiać
sobie
jak najczęściej – i na modlitwie poszukiwać na nie odpowiedzi.
Tutaj zaś, wspólnie, możemy postawić sobie
jeszcze
jedno takie pytanie i odnieść je do rzeczywistości, która dotyczy
znakomit
ej
większość z nas, a mianowicie –
do
życia rodzinnego.
Wiele
bowiem sytuacji pokazuje, że takie pytanie:
Cóż
mamy czynić?

– szczególnie w naszych czasach – powinni sobie
stawiać
rodzice.


Naprawdę,
w wielu sytuacjach, których jesteśmy świadkami, rodzice powinni
takie pytanie postawić, zapewne też często je stawiają, chociaż
może
niekiedy
jest
już na nie

za późno.
Cóż
bowiem mają czynić rodzice?

Przede
wszystkim –
być
rodzicami, a nie kumplami
swoich
dzieci! Rodzic to autorytet i punkt odniesienia, moralny kompas dla
dziecka, podpora i drogowskaz na drogach życia,
a
nie partner do rozmowy „jak równy z równym”.
Nie!
Rodzic ze swoim dzieckiem
nigdy
nie może stawać na pozycji

„równ
ego
z równym”! I żadne głupkowate współczesne tendencje
pedagogiczne tego nie zmienią.

Rodzic
jest dla swego dziecka
pierwszym
i najważniejszym wychowawcą,

dlatego ma to dziecko otoczyć serdeczną i bezgraniczną, czyli
wymagającą
miłością.

Cóż mają zatem czynić rodzice?

To,
co czynili od wieków: mają swoje dzieci
uczyć
życia, uczyć ich wiary, uczyć modlitwy,

pokazywać dobre wzorce,
modlić
się za dziecko i z dzieckiem, ale także rozmawiać z nim szczerze o
problemach, jakie przeżywa; wysłuchiwać jego zwierzeń; mieć dla
niego czas; a 
takżę:
korygować
jego błędy, upomnieć – nawet ostro i zdecydowanie

jeśli zachodzi taka potrzeba;
kontrolować
jego
zajęcia,
także jego znajomości i kontakty,
zarówno
te rozwijane bezpośrednio, jak i

drogą internetową.

W
tym kontekście
całkowicie
niezrozumiałą jest sytuacja, w k
tórej
rodzic
zupełnie
nie wie, czym zajmuje się jego dziecko,

co ma w swoim komputerze i w telefonie komórkowym, i na co wydaje
swoje „kieszonkowe” pieniądze. Zupełnie nie do zaakceptowania
jest sytuacja, w której rodzic daje swemu dziecku komputer, komórkę,
lub inny gadżet – albo jakieś pieniądze – na zasadzie:
Masz
i daj mi spokój,

bo ja jestem zmęczony, ja dużo pracuję, ja chcę mieć teraz
trochę
czasu
dla siebie”…


Zupełnie
nie do zaakceptowania jest sytuacja, w której rodzic
zrzuca
obowiązek wychowania swego dziecka

na nauczyciela, księdza, siostrę katechetkę, instruktora, trenera,
czy kogokolwiek. A przecież to rodzice są
pierwszymi
i najważniejszymi wychowawcami
swoich
dzieci, a wszystkie wymienione tu osoby – choć spełniają rolę
ważną, to jednak
zdecydowanie
drugoplanową
wobec
rodziców. To do rodzica ma się odwołać wychowawca lub nauczyciel
jako
do ostatniej instancji!

– w obliczu złego zachowania dziecka, a nie odwrotnie!

Tymczasem
na stwierdzenie nauczyciela, wychowawcy, czy księdza, że dziecko
się źle zachowuje, pada w odpowiedzi dramatyczne pytanie:
„Ale
co ja mogę zrobić?…
No,
przecież go do niczego nie zmuszę… Ja już nie mam na niego
wpływu”…

Naprawdę?!
Na swoje dziecko, będące w gimnazjum, albo nawet w liceum –
już
nie masz żadnego wpływu?
Tak
szybko się poddałeś, tak szybko się wycofałaś? To w takim razie
skąd te pretensje do nauczyciela, lub wychowawcy, że stawia zarzuty
dziecku, czy wyciąga wobec niego konsekwencje? Czy stwierdzenie:

„Moje dziecko na pewno nie mogło tego zrobić!”

– w sytuacji, w której wszyscy dookoła wiedzą, że to zrobiło,
a dodatkowo zapis monitoringu to potwierdza – jest
sposobem
na ratowanie swojej reputacji,

że oto taka porządna rodzina, a dziecko dopuszcza się takich
wybryków?

Czy
to jest wyjście z sytuacji:
bezkrytyczne
powtarzanie za dzieckiem jego zmyślonych argumentów obronnych,
zamiast
spojrzenia prawdzie w oczy i podjęcia konkretnych działań?

Moi
Drodzy, powiedzmy to bardzo jasno:
źródło
wszystkich problemów,

jakie dzisiaj cały świat ma z takim rozkapryszonym dzieckiem, tkwi
w rodzinie. Ja wiem, że 
ściągam
teraz na siebie gromy i stwierdzenia w stylu:
„Co
Ksiądz może wiedzieć,
skoro
nie ma własnych dzieci?”… Pozwólcie, że na ten argument nie
będę odpowiadał, bo jest żałosny.

Natomiast
chcę
zaproponować
w
tym momencie

program
naprawczy.

Tylko taki, który

leczy przyczyny, a nie objawy.

I wiem, że nikogo nie zaskoczę tym, co powiem, ani Ameryki nie
odkryję. Co bowiem złoży się na ten program?

To
oczywiste: wspólne, rodzinne
przeżywanie
Mszy Świętej w każdą niedzielę;

systematyczna, comiesięczna
Spowiedź
i stała
Komunia
Święta;

codzienna
modlitwa,
jak najczęściej wspólna;
wspólne
posiłki
w
rodzinie, przynajmniej obiady lub kolacje;
wspólne
rozmowy

– spokojne, rzeczowe i bez limitów czasowych; ale także:
stawianie dziecku
konkretnych
wymagań

i skrupulatne z nich rozliczanie, oraz 
kontrola
zachowań i zainteresowań dziecka.

A w razie potrzeby – także nakładanie mądrych i roztropnych kar.
W duchu miłości i troski.

To
jest ten program naprawczy – do wprowadzenia od zaraz. To są, moi
Drodzy, zasady, na których 
my,
dorośli, zostaliśmy wychowani. I jakoś nam nie zaszkodziły!

A kumplowanie się rodzica z dzieckiem bardzo mu szkodzi. Ja wiem, że
Wy to też wiecie – i że 
w
duchu zgadzacie się ze mną,

chociaż wiele osób

dla samej zasady

będzie teraz mówiło, że to przesada, że to nie na czasie, że
teraz są inne tendencje.

Może
jednak
należy
spojrzeć prawdzie w oczy już teraz – żeby 
tej
prawdy
o swoim dziecku i o swoich metodach wychowawczych
nie
dowiadywać się na komendzie Policji.
A
zatem –
już
dzisiaj, w trakcie tego Adwentu, w obliczu różnych sytuacji,
dziejących się na naszych oczach – postaw
my
raz jeszcze

Jezusowi to pytanie:
Cóż
mamy czynić?…

Panie Jezu, podpowiedz nam:
Cóż
mamy czynić?…

5 komentarzy

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.