Co mam, to Ci daję…

C

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym urodziny przeżywa Siostra Aldona Deczewska, Franciszkanka Misjonarka Maryi, obecnie kierująca jednym z domów pomocy społecznej na Opolszczyźnie. Dziękując za naszą wieloletnią znajomość, życzę mocy i wszelkich świateł z Nieba do pełnienia tak pięknej, ale tak trudnej posługi. Wspieram modlitwą!

I już zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co Pan konkretnie do mnie mówi – właśnie przez to Słowo, które dotyczy… słuchania Słowa! Co Pan do mnie konkretnie mówi? Duchu Święty, pomóż wsłuchać się i odkryć to ważne przesłanie.

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa w Oktawie Wielkanocy,

7 kwietnia 2021.,

do czytań: Dz 3,1–10; Łk 24,13–35

CZYTANIE Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:

Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni prosił o jałmużnę. Ten, zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę.

Lecz Piotr wraz z Janem przypatrzywszy mu się powiedzieli: „Spójrz na nas”. A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. Piotr powiedział: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!” I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. Natychmiast też odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, skacząc i wielbiąc Boga.

A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali w nim tego człowieka, który siadał przy Pięknej Bramie świątyni, aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.

On zaś ich zapytał: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?” Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało”.

Zapytał ich: „Cóż takiego?”

Odpowiedzieli Mu: „To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli”.

Na to On rzekł do nich: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.

Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”

W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.

Jeżeli słyszymy słowa Piotra, skierowane do chromego: Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!, po czym widzimy, że chory faktycznie zaczyna chodzić, to samo wręcz rodzi się pytanie: Cóż takiego miał Piotr, co mógł chromemu podarować, aby ten zaczął chodzić? Cóż takiego?

Pewnie domyślamy się, że lepiej byłoby zapytać: Kogoż to miał Piotr, z pomocą którego mógł dokonać tego, czego dokonał?… A dokładniej: Któż tego – przez osobę Piotra – dokonał?

Oczywiście, to Jezus Chrystus! To Jego – jeśli tak można powiedzieć – mieli Piotr z Janem. Mieli Go w sercu, byli z Nim totalnie zjednoczeni, dysponowali więc Jego mocą. Dlatego nie mogli chromemu, proszącemu o jałmużnę, dać srebra czy złota, bo go akurat rzeczywiście nie mieli. Ale co mieli – to dali.

A mieli łaskę Jezusa, Jego uzdrawiającą moc! Dali choremu człowiekowi sprawne nogi, dzięki czemu nie tylko mógł on chodzić. Jak słyszymy dzisiaj, człowiek ten wręcz zerwał się i stanął na nogach, skacząc i wielbiąc Boga. Jest to o tyle niezwykłe, że Autor Dziejów Apostolskich wyraźnie informuje nas, iż był on «chromy od urodzenia». Nie umiał zatem w ogóle chodzić, dlatego bardziej nastawialibyśmy się na to, że kiedy zostanie uzdrowiony, wtedy dopiero ktoś życzliwy poda mu rękę, podniesie go, zacznie go uczyć pierwszych kroków – najpierw bardzo ostrożnie, potem śmielej, krok za krokiem, potem coraz sprawniej…

A tymczasem – nie! On w tym momencie zerwał się i stanął na nogach, skacząc i wielbiąc Boga. Tak radykalne było uzdrowienie, którego dostąpił. Tak mocny znak został mu dany. Tak wielkiego miłosierdzia Boga doświadczył, o czym jasno powiedział nam dzisiaj Autor natchniony. Musimy sobie jednak zdać sprawę z tego, że nie powiedział nam o wszystkim.

Choroba bowiem, z którą mamy tu do czynienia, nie tylko nie pozwalała dotkniętemu nią człowiekowi swobodnie się poruszać, ale też odbierała mu prawo wejścia do świątyni. Jako rytualnie nieczysty, mógł on jedynie zatrzymać się przy bramie, by wchodzących prosić o jałmużnę. I tam właśnie go dzisiaj przyniesiono, tam go zostawiono, bo nigdzie dalej nie wolno go było wnieść. Kiedy jednak z ręki Apostołów – zamiast srebra i złota – otrzymał łaskę uzdrowienia, mógł już razem z nimi i innymi, sprawnymi ludźmi, wejść do środka, aby tam wielbić Boga.

Możemy zatem mówić o jakiejś formie przywrócenia owego człowieka do życia – do życia w społeczności swego narodu, do niezależnego bytowania wśród ludzi, bez konieczności zdawania się na ich łaskę i niełaskę… Mamy więc do czynienia z uzdrowieniem fizycznym, za czym poszło uzdrowienie z „niemocy społecznej”, ze społecznego wykluczenia. Tyle Piotr i Jan mieli do zaoferowania. Całkiem sporo, prawda?…

W tym kontekście odczytujemy wydarzenie ewangeliczne – bardzo nam dobrze znane «wydarzenie Emaus». Oto uczniowie są w drodze – z Jerozolimy… Można chyba mówić o ucieczce z feralnego miasta, w którym dopiero co zawaliło się im wszystko, w co wierzyli, co sobie w sercach jakoś zaczęli układać…

Szli więc do wioski, oddalonej jedenaście kilometrów od Jerozolimy – nie wiemy nawet, po co… Może na zasadzie – „dokąd oczy poniosą”, oby jak najdalej?… A może mieli zaplanowane spotkanie z kimś?… Nie wiemy.

Wiemy, że w tej drodze ktoś do nich dołączył… A oni Go nie poznali, co wcale nie przeszkodziło im włączyć Go w swoją gorącą i żywiołową dysputę. A że On dał się w nią wciągnąć, więc sprawy potoczyły się już bardzo szybko: oni wyrzucili z siebie cały swój ból i rozczarowanie, a On – w dość mocnych, przyznajmy, słowach – próbował wybudzić ich z tego duchowego letargu, mówiąc: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! W innym tłumaczeniu znajdujemy tu słowa: O nierozumni i leniwi w sercu!

Mogli się na Niego za to obrazić, mogli już z Nim dalej nie iść, oni jednak poszli i uważnie wysłuchali wykładu z historii zbawienia – z Pism prorockich, w których to wszystko, co akurat się dokonało w Jerozolimie, było tak szczegółowo zapowiedziane! Co by nie mówić, trzeba im wyrazić uznanie, że nie zrezygnowali z tej rozmowy, że cierpliwie do końca wysłuchali i choć nie rozpoznali Rozmówcy, to jednak ludzki odruch serca kazał im zatrzymać Go na nocleg w miejscu, do którego doszli.

Kiedy tajemniczy Wędrowiec okazywał, jakoby miał iść dalej, oni wręcz przymusili Go, mówiąc: „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Został. Długo nie kazał się prosić.

Został, a kiedy zasiedli do stołu, to z Gościa stał się jakby Gospodarzem spotkania, bo wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy coś się w ich głowach odblokowało, coś zaczęli kojarzyć, ten gest już gdzieś widzieli… I to całkiem niedawno…

Tak, wszystko stało się jasne! Teraz już wiedzieli, kto z nimi był. Ale On właśnie w tym momencie – po prostu im zniknął… Zrozumieli, poznali – tak, to przecież Jezus. Jakiś inny, tajemniczy, trudny do rozpoznania… Przybici wydarzeniami Wielkiego Piątku, nie byli przygotowani na to, że mogą spotkać Go żywego. Zapomnieli o tym, że przecież zapowiadał swoje zmartwychwstanie.

A poza tym, Jego ciało po Zmartwychwstaniu było już w jakiś sposób inne, było ciałem uwielbionym, dlatego nie tylko oni mieli problem z rozpoznaniem swego Mistrza – chociaż przez trzy lata na krok Go nie odstępowali. Dzisiaj jednak nie rozpoznali Go – i to przez tak długi czas! Sami nie mogli pojąć własnego otępienia umysłu, co wyrazili w słowach: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?

Tak długo wędrowali razem, ale dopiero po geście łamania chleba Go rozpoznali. Dobrze, że chociaż wtedy… Byli z Jezusem w drodze – w ogóle nie będąc tego świadomymi! Nie wiedzieli, że mają Go przy sobie, że jest tak blisko… I że uczestniczą w wydarzeniu, w którym my dzisiaj rozpoznajemy kolejne elementy Mszy Świętej. Najpierw liturgia Słowa, bardzo bogata, bo obejmująca wszystkie Pisma prorockie, zapowiadające wydarzenie Kalwarii. Tak to zostało dzisiaj zrelacjonowane, że tajemniczy Wędrowiec, zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Długa liturgia Słowa… A potem – liturgia eucharystyczna.

Moi Drodzy, słuchając obu historii, opowiedzianych nam w dzisiejszych czytaniach, możemy wyprowadzić dla siebie ważne wnioski. Oto Jezus jest z nami w drodze – w naszej drodze przez życie. Towarzyszy nam, chce do nas mówić, chce nam dawać swoje Ciało i Krew w Eucharystii. Ale w nas często serce nie pała na Jego bliskość, bo – niestety – nieraz jest to serce leniwe, nieskore do wierzenia we wszystko, co Pan do nas mówi. Dlatego Go nie rozpoznajemy, nie dostrzegamy, a przez to nie doceniamy Jego obecności.

Kiedy ją jednak dostrzeżemy i docenimy, ale też będziemy ją „wykorzystywać” w naszym codziennym pielgrzymowaniu, czyli obecność Jezusa będzie nas wewnętrznie ubogacać, wtedy i my będziemy mogli ubogacać innych Jezusem i Jego darami. Trzeba jednak, abyśmy Go naprawdę dostrzegali w naszym życiu – szczególnie w każdej Mszy Świętej.

To się wydaje oczywiste i poza wszelką dyskusją, a przecież wiemy, że tak często jesteśmy na Mszy Świętej – nawet ją sprawujemy jako kapłani – a wcale nie dostrzegamy obecności Jezusa… Ani serce w nas nie pała, kiedy On do nas mówi, ani Jego eucharystyczna obecność nie wpływa jakoś szczególnie na nasze życie…

Może po tych Świętach warto coś z tym zrobić?… Może czas najwyższy rozpoznać i docenić realną obecność Jezusa w naszym życiu – w Słowie i w Eucharystii, gdzie ta obecność jest właśnie najbardziej realna?… I może warto częściej powtarzać za Piotrem i Janem ich słowa, wypowiedziane do chromego, aby z tymi samymi słowami wychodzić do ludzi z naszego otoczenia: Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję. Daję Ci Jezusa – w Jego słowie, w Jego znakach… Daję Ci Jezusa – w mojej postawie, która jest świadectwem tego, że On prawdziwie zmartwychwstał!

Czy gdyby Jego wyznawcy w taki właśnie sposób nawzajem się obdarowywali – świat nie byłby lepszy?… Czy jeżeli ja zacz od dzisiaj tak właśnie postępować i obdarowywać innych – świat wokół mnie nie stanie się lepszy?…

4 komentarze

  • W chromym człowieku trudno nie zobaczyć siebie. Niektórzy wciąż niepełnosprawni duchowo, leżą przed bramą świątyni, inni spotkali uzdrawiającego Piotra (a właściwie Jezusa) i żyją Bożą miłością. Co tak silnie w nas oddziaływuje, że wolimy wyglądać jak żebracy, niegodni wejścia do świątyni ? Nie chcąc zyć pełnią życia ? Tysiące spraw w które jesteśmy uwikłani i przez to chcemy zbliżyć się do Pana Boga później ? Odpowiadając Mu, „przyjdę do Ciebie Boże, jak tylko uporam się z bagnem które sobie nawarzyłem”, oszukujemy i Jego i siebie. Znowu brak zaufania do Boga, nie oparcie się na tym co Boże, ale na własnych możliwościach… jak przechodzący uczniowie: „myśmy się spodziewali”. W którym momencie Jezus przyłączył się do mnie, że Go nie dostrzegłem ? Czy nie chciałem Go dostrzec ?

  • Ja dziś zastanawiam się co jest moim miejscem ucieczki „moim Emaus”? Czym lub kim jestem rozczarowana? Przed czym uciekam? Jakie problemy mnie przerastają? Czy słucham napotkanych „przypadkiem” ludzi? Czy znajdę czas na osobiste spotkanie z Jezusem , z Jego Słowem.
    Dziś Ksiądz Marcin, nasz wikary, zadał pracę domową, odszukać w Piśmie Świętym, Ps 118, 8 ” Lepiej się uciec do Pana, niż pokładać ufność w człowieku. ” Ponieważ to Świąteczny Hymn dziękczynny przeczytałam go całego, bo przecież jesteśmy w Oktawie Świąt Wielkanocnych. Przy okazji dowiedziałam się, że ten Psalm dzieli Biblię na dwie równe części i innych 19 ciekawostek o Biblii ze strony misyjne.pl
    Jezu, daj mi serce widzące Ciebie w drugim człowieku.

    • Cieszę się, że są tacy Wikariusze, jak Ksiądz Marcin, którzy mobilizują swoich Parafian do większego zaangażowania w zgłębianie tajemnic wiary i zadają takie konkretne prace domowe, by ich zaktywizować…
      xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.