Szczęść Boże! Moi Drodzy, witam serdecznie i pozdrawiam, życząc błogosławionego dnia!
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Środa 33 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Rafała Kalinowskiego, Kapłana,
do czytań: 2 Mch 7,1,20–31; Łk 19,11–28
CZYTANIE Z DRUGIEJ KSIĘGI MACHABEJSKIEJ:
Siedmiu braci zostało schwytanych razem z matką. Bito ich biczami i rzemieniami, gdyż król Antioch chciał ich zmusić, aby skosztowali wieprzowiny zakazanej przez Prawo.
Przede wszystkim zaś godna podziwu i trwałej pamięci była matka. Przyglądała się ona w ciągu jednego dnia śmierci siedmiu synów i zniosła to mężnie. Nadzieję bowiem pokładała w Panu. Pełna szlachetnych myśli zagrzewając swoje kobiece usposobienie męską odwagą, każdego z nich upominała w ojczystym języku. Mówiła do nich: „Nie wiem, w jaki sposób znaleźliście się w moim łonie, nie ja wam dałam tchnienie i życie, a członki każdego z was nie ja ułożyłam. Stwórca świata bowiem, który ukształtował człowieka i wynalazł początek wszechrzeczy, w swojej litości ponownie odda wam tchnienie i życie, dlatego że wy gardzicie nimi teraz dla Jego praw”.
Antioch był przekonany, że nim gardzono, i dopatrywał się obelgi w tych słowach. Ponieważ zaś najmłodszy był jeszcze przy życiu, nie tylko dał mu ustną obietnicę, ale nawet pod przysięgą zapewnił go, że jeżeli odwróci się od ojczystych praw, uczyni go bogatym i szczęśliwym, a nawet zamianuje go przyjacielem i powierzy mu ważne zadania. Kiedy zaś młodzieniec nie zwracał na to żadnej uwagi, król przywołał matkę i namawiał ją, aby chłopcu udzieliła zbawiennej rady.
Po długich namowach zgodziła się nakłonić syna. Kiedy jednak nachyliła się nad nim, wtedy wyśmiewając okrutnego tyrana, tak powiedziała w języku ojczystym: „Synu, zlituj się nade mną. W łonie nosiłam cię przez dziewięć miesięcy, karmiłam cię mlekiem przez trzy lata, wyżywiłam cię i wychowałam aż do tych lat. Proszę cię, synu, spojrzyj na niebo i na ziemię, a mając na oku wszystko, co jest na nich, zwróć uwagę na to, że z niczego stworzył je Bóg i że ród ludzki powstał w ten sam sposób. Nie obawiaj się tego oprawcy, ale bądź godny braci swoich i przyjmij śmierć, abym w czasie zmiłowania odnalazła cię razem z braćmi”.
Zaledwie ona skończyła mówić, młodzieniec powiedział: „Na co czekacie? Jestem posłuszny nie nakazowi króla, ale słucham nakazu Prawa, które przez Mojżesza było dane naszym ojcom. Ty zaś, przyczyno wszystkich nieszczęść Hebrajczyków, nie uciekniesz z rąk Bożych”.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że był blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi.
Mówił więc: „Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić.
Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: «Zarabiajcie nimi, aż wrócę».
Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: «Nie chcemy, żeby ten królował nad nami».
Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał.
Stawił się więc pierwszy i rzekł: «Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min». Odpowiedział mu: «Dobrze, sługo dobry; ponieważ w drobnej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami».
Także drugi przyszedł i rzekł: «Panie, twoja mina przyniosła pięć min». Temu też powiedział: «I ty miej władzę nad pięciu miastami».
Następny przyszedł i rzekł: «Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył i żąć, czegoś nie posiał».
Odpowiedział mu: «Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał».
Do obecnych zaś rzekł: «Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min».
Odpowiedzieli mu: «Panie, ma już dziesięć min».
Powiadam wam: «Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach»”.
Po tych słowach ruszył na przedzie zdążając do Jerozolimy.
Pójście za Bogiem, opowiedzenie się za Bogiem, wejście we wspólnotę z Nim – domaga się od człowieka wyborów i działań radykalnych. Taki wniosek wysnuć możemy z dzisiejszych czytań mszalnych. Siedmiu synów machabejskich wybór ten kosztował życie. Ich matkę – wielkie cierpienie, gdy musiała przyglądać się w bezsilnym bólu ich odchodzeniu w męczarniach, z drugiej jednak strony: wiązało się to z jakąś wewnętrzną, duchową mocą, gdy z wielkim męstwem zachęcała ostatniego z synów, by był godny pozostałych i przyjął śmierć z rąk tyrana.
Żaden z siedmiu braci – choć dzisiaj tego nie słyszymy, ale wiemy to z lektury Drugiej Księgi Machabejskiej – ani przez moment nie zawahał się, jak zareagować na polecenie króla. Żaden z nich! Także o tym ostatnim nic takiego nie słyszymy, aby miał się wahać. To raczej król zaczął się uginać pod ich męstwem i widząc, że nie skłoni ich do zmiany zdania, chciał być może – dając szansę przeżycia ostatniemu, a wręcz namawiając go, żeby ustąpił i kusząc zaszczytami – ratować resztki swego honoru i swojej pozycji.
Bo jednak chyba dotarło do niego, że pomimo, iż to oni tracili życie, to jednak ze śmiercią każdego z nich to on najbardziej przegrywał i tracił dużo więcej. Oni okazywali się kolejno zwycięzcami! A do ich grona dołączyła – także jako moralny zwycięzca całej sprawy – ich matka.
Jednakże – podkreślmy to – drogą do zwycięstwa był ich radykalizm. Podobnie, jak drogą do zwycięstwa dwóch sług – spośród dziesięciu, ukazanych w dzisiejszej Ewangelii – było zdecydowane, a wręcz radykalne wykorzystanie szansy, jaką otrzymali w postaci podarowanych przez swego pana talentów.
Tak, możemy mówić o radykalizmie, wszak zyskać z jednego talentu dziesięć, to zmiana radykalna. Podobnie zresztą, jak zyskanie z jednego pięciu. Ale zakopanie swego talentu i oczekiwanie na przysłowiową gwiazdkę z nieba, albo nie wiadomo, na co jeszcze – to żaden radykalizm. To lenistwo, rozlazłość i zmarnowanie wielkiej szansy. Dlatego radykalna za to okazała się odpowiedzialność.
Podobnie, jak bardzo radykalnie ewangeliczny król rozprawił się z tymi «przeciwnikami swoimi, którzy nie chcieli, aby panował nad nimi». Jak słyszeliśmy, kazał ich bezceremonialnie «pościnać w swoich oczach». To także radykalne rozwiązanie, nieprawdaż?… Ponieważ – podkreślmy to jeszcze raz – w spawach z Panem Bogiem nie ma półśrodków, nie ma tak zwanej trzeciej drogi: jest się albo „za”, albo „przeciw” – i to ze wszystkimi konsekwencjami jednego czy drugiego wyboru! Trzeba mieć tego jasną świadomość.
Może należy częściej mówić o tym i uświadamiać to sobie, że takowa radykalna odpowiedzialność za nasze wybory kiedyś będzie naszym udziałem. Jak nam to bowiem mówi Pismo Święte, a za nim nauka katechizmowa – po śmierci czeka nas albo bezgraniczne szczęście, albo totalne odrzucenie, jeśli sami wcześniej odrzucimy Boga, zakopiemy otrzymane od Niego talenty, okażemy brak zainteresowania sprawami Bożymi. Wówczas pozostaniemy przy swoim wyborze już na wieki. Radykalnie i nieodwołalnie.
Bo Bóg naprawdę nie uznaje półśrodków. Boga trzeba potraktować poważnie. Bo i On nas tak samo traktuje. Boga nie można wybrać tylko trochę, tylko w połowie, albo na próbę. Z Boga też nie można sobie żartować, nie można z Niego szydzić. On nie pozwoli z siebie szydzić! Może warto o tym co i raz sobie przypominać – szczególnie dzisiaj, kiedy widzimy właśnie takie traktowanie Boga przez wielu ludzi, albo może i nam zdarzają się takie zachowania i odniesienia do Boga, jakby był On jednym z wielu.
Nie, Bóg jest jedyny i najważniejszy w naszym życiu. I nigdy nam o tym nie wolno zapominać. Nasze postawy i wybory moralne winny świadczyć o tym, że tak właśnie – najpoważniej na świecie – traktujemy naszego Boga.
Co nie oznacza braku radości w tych naszych relacjach z Nim, nie! Oznacza natomiast, że Bóg nie jest i nigdy nie będzie dla nas kumplem, z którego można sobie pożartować, a Jego miłość nigdy nie stanie się dla nas jakimś towarem na sklepowej półce, który możemy wziąć do ręki, obejrzeć i odłożyć, po czym wybrać jakiś inny, marudząc przy okazji na złą jakość… Pamiętajmy: w relacjach z Bogiem – totalny radykalizm! I taka sama odpowiedzialność.
Tak właśnie swoją relację z Bogiem traktował Patron dnia dzisiejszego, Święty Rafał Kalinowski.
Jako Józef Kalinowski, urodził się 1 września 1835 roku, w Wilnie, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu z wyróżnieniem Instytutu Szlacheckiego w Wilnie, podjął studia w Instytucie Agronomicznym, aby po dwóch latach zrezygnować z nich na rzecz Mikołajewskiej Szkoły Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, gdzie uzyskał tytuł inżyniera. Jednocześnie wstąpił do wojska.
Wtedy właśnie przestał przystępować do Sakramentów Świętych, coraz rzadziej chodził do kościoła, przeżywał rozterki wewnętrzne, a także kłopoty związane ze swoją narodowością, służbą w wojsku rosyjskim i zdrowiem. Wciąż jednak stawiał sobie pytania o sens życia, szukając na nie odpowiedzi w dziełach filozoficznych i teologicznych. Po ukończeniu szkoły w 1855 roku, został adiunktem matematyki i mechaniki budowlanej oraz awansował do stopnia porucznika.
W 1859 roku opuścił Akademię i podjął pracę przy budowie kolei żelaznej Odessa – Kijów – Kursk. Po roku przeniósł się na własną prośbę do Brześcia Kujawskiego, gdzie pracował jako kapitan sztabu przy rozbudowie twierdzy. Czując, że zbliża się Powstanie, podał się do dymisji, aby móc służyć rodakom swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna. W końcu zdecydował się na wyjazd do Warszawy, gdzie chciał podjąć leczenie i miał nadzieję znaleźć jakąś pracę.
Z powodów zdrowotnych otrzymał zwolnienie z wojska w maju 1863 roku. Jednocześnie, wspierany modlitwami matki i rodzeństwa, przeżył nawrócenie religijne. Pod wpływem – między innymi – lektury „Wyznań” Świętego Augustyna nie tylko wrócił do praktyk religijnych, ale przejawiał w nich szczególną gorliwość.
Przyłączył się do Powstania Styczniowego, jednak sprzeciwiał się niepotrzebnemu rozprzestrzenianiu się walk. W liście do brata pisał: „Nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”. Po upadku Powstania powrócił do Wilna, gdzie 24 marca 1864 roku został aresztowany. W wyniku procesu skazano go na karę śmierci. W więzieniu otaczała go atmosfera świętości.
Wskutek interwencji krewnych i przyjaciół, a także z obawy, że po śmierci Polacy mogą uważać go za męczennika i świętego, władze carskie zamieniły mu wyrok na dziesięcioletnią katorgę na Syberii. Przez pewien czas przebywał w Nerczyńsku, potem w Usolu, następnie w Irkucku i Smoleńsku. Był także w Tomsku, gdzie wiele lat później był także nasz Ksiądz Marek – ale nie na zsyłce…
Podczas pobytu na Syberii oddziaływał nasz Święty na współtowarzyszy swoją głęboką religijnością, zadziwiał niezwykłą wprost mocą ducha, ujmował cierpliwością i delikatnością, wspierał dobrym słowem i modlitwą, czuwał przy chorych, pocieszał i podtrzymywał nadzieję. Dzielił się z potrzebującymi nie tylko skromnymi dobrami materialnymi, ale również bogactwem duchowym. Bolał go fakt, że wielu zesłańców nie posiadało żadnej wiedzy religijnej. Szczególnie chętnie katechizował dzieci i młodzież.
Po ciężkich robotach Józef Kalinowski powrócił do kraju w 1874 roku. Uzyskał paszport i wyjechał na Zachód, gdzie był wychowawcą młodego księcia Augusta Czartoryskiego, beatyfikowanego przez Jana Pawła II w 2003 roku. Opiekował się nim przez trzy lata.
W lipcu 1877 roku, w wieku lat czterdziestu dwóch, Józef Kalinowski wstąpił do nowicjatu karmelitów w Grazu, w Austria, przybierając zakonne imię Rafał od Świętego Józefa. Po studiach filozoficznych i teologicznych na Węgrzech, złożył śluby zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 15 stycznia 1882 roku. W kilka miesięcy później został przeorem klasztoru w Czernej. Urząd ten pełnił przez dziewięć lat.
Przyczynił się w znacznej mierze do odnowy Karmelu w Galicji. Z jego inicjatywy powstało kilka nowych klasztorów. A on sam wiele godzin spędzał w konfesjonale – tak, że nawet nazywano go „ofiarą konfesjonału”. Miał przy tym niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania spokoju sumienia ludziom dręczonym przez lęk i niepewność. Ponieważ zaś w młodości przeżył kryzys wiary, nie przystępując przez ponad dziesięć lat do Sakramentów, przeto dobrze rozumiał błądzących i zbuntowanych przeciwko Bogu.
Nikogo nie potępiał, ale starał się pomagać. Zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem i posłuszny regułom zakonnym, był człowiekiem modlitwy, gotowym do wyrzeczeń, postów i umartwień. Za życia i po śmierci cieszył się wielką sławą świętości. Bez reszty oddany Bogu, umiał miłować Go w drugim człowieku. Potrafił zachować szacunek dla człowieka i jego godności nawet tam, gdzie panowała pogarda.
Zmarł 15 listopada 1907 roku w Wadowicach, w opinii świętości. Beatyfikował go Jan Paweł II w 1983 roku w Krakowie, a kanonizował go w Rzymie w roku 1991.
A my, słuchając z uwagą Bożego słowa, przeznaczonego na dzisiejszy dzień w liturgii Kościoła, oraz wpatrując się w świetlany przykład postawy dzisiejszego Patrona, raz jeszcze zapytajmy samych siebie, czy jeżeli wybieramy Boga, to na sto procent i czy w świadczeniu o Nim także jesteśmy bezkompromisowi, czy może próbujemy być trochę „za”, a trochę „przeciw”, albo przynajmniej trochę „obok”?… Czy stać nas, w relacjach z Bogiem – na totalny radykalizm – i odpowiedzialność?
Dziś wieczorem stanęłam przed trudnym wyborem. Dylemat mój dotyczył czy uczestniczyć w drugiej Mszy Świętej w intencji zmarłych kapłanów i biskupów z naszej diecezji, którą celebrowało około 10-12kapłanów a ja jedna jako wierna w kościele , oprócz organisty.
Zostałam i uczestniczyłam. Jezus moją odwagę hojnie wynagrodził, dając mi Siebie w postaci Chleba, połowę dużej Hostii i Wina wprost z rąk głównego Celebransa. Tę Komunię zapamiętam do końca życia. Poczułam się wyjątkowa, bardzo ukochana przez Jezusa.
Czym Ci się Jezu odpłacę za Twe hojne dary….
Obyśmy zawsze mieli takie dylematy, jak Anna – czy zostać na drugiej Mszy Świętej, czy uczestniczyć w adoracji, i tym podobne… Obyśmy zawsze mogli wybierać tylko między tym, co dobre, a tym, co lepsze!
xJ
http://m.niezalezna.pl/298214-skandal-we-wroclawiu-jezus-iorgie-czyli-chlopi-na-deskach-tamtejszego-teatru
Dzięki za namiar. Świetny komentarz Autorki artykułu. I – co by nie mówić – pocieszająca treść komentarzy pod artykułem. Przynajmniej ich większości. Bo w niektórych przypadkach najlepszym rozwiązaniem byłoby zabranie człowiekowi laptopa… Generalnie jednak, większość wypowiedzi była taka, jaka powinna być w obliczu takiego intelektualnego i scenicznego szlamu! Cóż można powiedzieć? Jak nazwać taką „kulturę”? Chyba tylko – sceniczna obsceniczność!
xJ
No cóż, sztuka sięgnęła rynsztoku…
Otóż, właśnie…
xJ