Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu wczorajszym urodziny przeżywał Mikołaj Czernecki, mój były Uczeń. Niech Pan Mu błogosławi i wspiera, by mógł On odnaleźć się w obecnej swojej sytuacji. Całym sercem, wspieram Go modlitwą.
A oto dzisiaj wyrusza na trasę 40 Jubileuszowa Pielgrzymka Podlaska na Jasną Górę. Zawsze tego dnia wyruszała z Włodawy, jak pierwsza, Grupa 17. W tym roku jednak, pielgrzymowanie będzie przebiegało zupełnie inaczej. Na trasie będzie wędrowała Reprezentacja Pielgrzymki, a wszyscy pozostali Pątnicy będą się spotykać w Parafiach, na wspólnych duchowym pielgrzymowaniu.
Na trasie natomiast codziennie będzie po dziesięć Osób – albo dziesięć z jednej Grupy, albo po pięć z dwóch. Osoby te rano będą docierały na trasę i wieczorem powrócą do domu, a następnego dnia przybędzie następna Ekipa i wyruszy na trasę, niosąc ze sobą w plecakach zapisane intencje tych, którzy pozostali na miejscu.
Każda Grupa ma wyznaczone dwa dni, oraz ostatni etap, z Mirowa na Jasną Górę, 14 sierpnia bardzo rano, kiedy to wyruszą pięcioosobowe reprezentacje wszystkich Grup i jako takie przedstawicielstwo całej Pielgrzymki wejdą na Jasną Górę. Tak to się ma w tym roku odbywać. Dzisiaj zaczyna Włodawa.
Ja planuję wyruszyć w niedzielę, jako Przewodnik Reprezentacji Grupy Akademickiej 1, oraz Grupy Katedralnej 2. Ale o tym już w niedzielę.
Różne myśli kłębią mi się w związku z tym w głowie… Jako wieloletniemu Wicekierownikowi Pielgrzymki Podlaskiej, trudno mi jakoś tak wewnętrznie oswoić się z myślą, że tak musi być w tym roku… Wiem, że niektóre Diecezje w ogóle odwołały swoje Pielgrzymki… Pytam Pana na modlitwie, co nam chce przez to wszystko powiedzieć?… Jakie dobro chce wyprowadzić dla nas wszystkich z tegorocznego pielgrzymowania – skoro dopuścił takie ograniczenia w jego organizacji?…
Moi Drodzy, bardzo dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z Syberii! Wielkie dzięki za wspaniałe przesłanie nadziei! Rzeczywiście, jesteśmy w ręku Boga! On nas kształtuje, ciągle ma na nas jakiś nowy pomysł! On nas kocha, zależy Mu na nas – nie mamy powodu się bać! Tylko zaufać! Jeszcze bardziej powierzyć się Jego opiece! Moi Drodzy, czyż to przesłanie nie jest nam wszystkim potrzebne stale, a szczególnie – tym obecnym czasie? Wielkie dzięki Księdzu Markowi za mądre i głębokie słowo, pełne wiary!
Proszę, abyśmy wszyscy – naprawdę wszyscy i naprawdę chętnie – wspierali modlitwą całe to piękne budowanie na Syberii: zarówno to duchowe, jak i to widoczne na zdjęciu. Dołączmy też modlitwę o większe otwarcie zamkniętych – póki co – drzwi kościołów na Syberii, a także modlitwę o to, by Ksiądz Marek też mógł wyjechać na urlop i odpocząć.
A póki co, proszę o komentarze! Myślę, że szkoda by było, gdyby tak mądre i głębokie słowo nie spotkało się z odpowiedzią z naszej strony. Zachęcam do komentowania!
A co do naszej obecnej sytuacji w Ojczyźnie i na świecie, to z uporem maniaka powtarzam i będę powtarzał: szkoda, naprawdę szkoda czasu na ciągłe i uporczywe roztrząsanie kwestii, związanych z całym tym zamieszaniem, bo trudno dojść prawdy, jeżeli informacje są sprzeczne. W środkach zaradczych i proponowanych rozwiązaniach – można się już pogubić. Diagnoz i prognoz jest tyle, że można wybierać. Nad szczepionką – jak usłyszałem wczoraj w naszej telewizji – pracuje sto czterdzieści jeden ośrodków medycznych na całym świecie. Pełna mobilizacja.
Oby się udało. Życzmy im jak najlepiej! Naprawdę! Ale – póki co – na całe to zamieszanie mamy już dobre, sprawdzone i z pewnością skuteczne dwa leki. Bez skutków ubocznych i bez potrzeby testowania na ludziach. A właściwie, to zostały one już wielokrotnie przetestowane i zawsze – podkreślmy to bardzo mocno: zawsze! – przynosiły jak najlepsze efekty. Jakie to leki?
Modlitwa i nawrócenie.
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Piątek 17 tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Ignacego z Loyoli, Kapłana,
31 lipca 2020.,
do czytań: Jr 26,1–9; Mt 13,54–58
CZYTANIE Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:
Na początku panowania Jojakima, syna Jozjasza, króla judzkiego, Pan skierował następujące słowo do Jeremiasza:
„To mówi Pan: «Stań na dziedzińcu domu Pana i mów do mieszkańców wszystkich miast judzkich, którzy przychodzą do domu Pana oddać pokłon, wszystkie słowa, jakie poleciłem ci im oznajmić; nie ujmuj ani słowa. Może posłuchają i zawróci każdy ze swej złej drogi, Mnie zaś ogarnie żal nad nieszczęściem, jakie zamyślam przeciw nim za ich przewrotne postępki.
Powiesz im: To mówi Pan: Jeżeli nie będziecie Mi posłuszni, postępując według mojego Prawa, które wam ustanowiłem, i jeśli nie będziecie słuchać słów moich sług, proroków, których nieustannie do was posyłam, mimo że jesteście nieposłuszni, zrobię z tym domem podobnie jak z Szilo, a z tego miasta uczynię przekleństwo dla wszystkich narodów ziemi»”.
Kapłani, prorocy i cały lud słyszeli Jeremiasza mówiącego te słowa w domu Pana. Gdy zaś Jeremiasz skończył mówić wszystko to, co mu Pan nakazał głosić całemu ludowi, prorocy i cały lud pochwycili go, mówiąc: „Musisz umrzeć! Dlaczego prorokowałeś w imię Pana, że z tym domem stanie się to, co z Szilo, a miasto to ulegnie zniszczeniu i pozostanie niezamieszkałe?” Cały lud zgromadził się dokoła Jeremiasza w domu Pana.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Jezus, przyszedłszy do swego rodzinnego miasta, nauczał ich w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali:
„Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko?” I powątpiewali o Nim.
A Jezus rzekł do nich: „Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony”. I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa.
Tylko na tyle stać było ludzi, którzy z ust Proroka Jeremiasza usłyszeli wezwanie do nawrócenia i przemiany życia – tylko na tyle, by go odrzucić i skazać na śmierć. Skoro mówi takie niewygodne i nieprzyjemne rzeczy, to nie ma się co nim w ogóle zajmować, nie ma co zaprzątać sobie nim głowy, tylko „zrobić z nim porządek” – raz, a dobrze – a potem móc swobodnie grzeszyć, lekceważąc Boże napomnienia… Zresztą, kiedy zabraknie tego, który je głosi, to będzie – mówiąc kolokwialnie – po sprawie.
I w niczym w takim myśleniu nie przeszkadzał fakt, że przecież Jeremiasz nie głosił jakiegoś swojego widzimisię, ale to sam Bóg skierował do niego takie oto wezwanie: Stań na dziedzińcu domu Pana i mów do mieszkańców wszystkich miast judzkich, którzy przychodzą do domu Pana oddać pokłon, wszystkie słowa, jakie poleciłem ci im oznajmić; nie ujmuj ani słowa. Może posłuchają i zawróci każdy ze swej złej drogi, Mnie zaś ogarnie żal nad nieszczęściem, jakie zamyślam przeciw nim za ich przewrotne postępki.
Czy zwróciliśmy uwagę na wyraźne polecenie Boga, by z tego, co usłyszy, Jeremiasz nie ujmował ani słowa? Nie mógł więc dopasować się do oczekiwań swoich słuchaczy! Musiał powiedzieć dokładnie to i wszystko to, co nakazał mu Bóg. Chyba, że sprzeciwiłby się Bogu, ale to akurat – w przypadku Jeremiasza – trudno sobie w ogóle wyobrazić.
Dlatego ludzie, do których przemawiał, mieli – jak zawsze w takiej sytuacji – dwa wyjścia: albo przyjąć Boże słowo, ale to wiązało się z koniecznością nawrócenia; albo odrzucić, ale wówczas i głosiciela trzeba odrzucić, bo inaczej będzie ciągle przypominał niewygodne napomnienia.
Jak wiemy, słuchacze Jeremiasza wybrali to drugie wyjście. Postanowili: Musisz umrzeć! Dlaczego prorokowałeś w imię Pana, że z tym domem stanie się to, co z Szilo, a miasto to ulegnie zniszczeniu i pozostanie niezamieszkałe? Właśnie, dlaczego prorokowałeś? Dlaczego nie zgodziłeś się pójść na żadne ustępstwa? Dlaczego chcesz tak bardzo zdystansować się od nas? Nie moglibyśmy się „jakoś dogadać”?…
Dokładnie takie samo nastawienie pobrzmiewa ze słów, wypowiedzianych przez mieszkańców Nazaretu – w reakcji na nauczanie Jezusa w ich synagodze. Nie ukrywając zdumienia, pytali: Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko?”
Niestety, to zdumienie nie zmobilizowało ich do głębszego zrozumienia tego, co Jezus, ich Rodak, chciał im powiedzieć. Nie mówiąc już o tym, że nie natchnęło ich do tego, by zobaczyć w Nim oczekiwanego Mesjasza, Syna Bożego. Niestety, ich reakcja była przewidywalna – po prostu, powątpiewali o Nim.
I znowu – jak w przypadku słuchaczy Jeremiasza – chciałoby się powiedzieć: Szkoda! Tylko na tyle ich stać?… Nikt się nie znalazł, kto by się odważył dostrzec w tym znanym od dzieciństwa Sąsiedzie, albo Koledze ze wspólnych dziecięcych zabaw – kogoś więcej, niż tylko dawnego znajomego?…
A czy czegoś podobnego nie obserwujemy czasami u siebie?… My, co prawda, nie żyjemy w Nazarecie, w czasach Jezusa, ale jest On nam bliski, bo przecież jesteśmy ludźmi wierzącymi, jesteśmy chrześcijanami. A znowu, prawdą jest też, że Jezus przychodzi do nas w bardzo zwyczajnych, codziennych sytuacjach – takich, powiedzielibyśmy, domowych; takich „z podwórka” – albo też mówi do nas przez ludzi, z którymi na co dzień żyjemy; ludzi z naszego otoczenia. I tutaj pojawia się problem.
Okazuje się bowiem, że to przyjście i przemawianie Jezusa jest takie… zbyt powszednie, zbyt zwyczajne, za bardzo takie… codzienne. I jak wówczas przejąć się takim przyjściem, jak je wziąć do serca? Jak uwierzyć, że przez tego oto współmałżonka, z którym dzieli się wspólne życie od tylu lat i którego wady i grzechy aż za dobrze się zna – może mówić sam Jezus? A niby w jaki sposób może mówić przez dzieci? A jak może mówić przez sąsiadów? Czy to w ogóle możliwe?
Zobaczmy, moi Drodzy, jak bardzo często takie właśnie nasze osobiste uprzedzenia, albo absolutne przekonanie o własnej racji, albo schematyczne myślenie, albo duchowa ciasnota – i czego by tu jeszcze nie wymienić – przeszkadzają nam w przyjęciu Jezusa i Jego słowa! Albo też – można i tak powiedzieć – przeszkadzają Jezusowi w dotarciu do nas!
Czy stać nas na tyle, by przekroczyć samych siebie i jednak dostrzec przyjście Jezusa? Usłyszeć Jego głos? Przyjąć Go otwartym i szczerym sercem?
Gdybyśmy szukali przykładu, jak tego w praktyce swego życia dokonać, to warto zagłębić się w życiorys dzisiejszego Patrona. A jest nim Święty Ignacy Loyola.
Jako Inigo Lopez, urodził się w roku 1491, na zamku w Loyola, w kraju Basków, w Hiszpanii, jako trzynaste dziecko w zamożnym rycerskim rodzie. O jego wczesnej młodości mało wiemy. Na pewno otrzymał staranne wychowanie. Służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry.
Wiadomo też, że nosił długie włosy, spadające mu aż do ramion, różnobarwne spodnie i kolorową czapkę. Publicznie najchętniej pojawiał się w pancerzu rycerza, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Kiedy po latach opowiadał współbraciom o swoim życiu, wyznał, że do trzydziestego roku życia oddawał się marnościom świata, że największą jego rozkoszą były ćwiczenia rycerskie z próżnej żądzy sławy.
W czasie walk hiszpańsko – francuskich znalazł się w oblężonej Pampelunie. Zraniony poważnie przez kulę armatnią w prawą nogę, został przewieziony do rodzinnego zamku. Było to w roku 1521. Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany.
Dla zajęcia czymś długiego czasu bezczynności, poprosił o jakąś lekturę, najlepiej – powieści rycerskie. Jednak na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę: „Życie Jezusa”. Gdy tylko wyzdrowiał – chociaż na nogę kulał przez całe życie – opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserratu. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń.
Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych tam grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy Świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami – aż do myśli o samobójstwie.
W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są „Ćwiczenia duchowne”. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem dziewiętnastu lat przemyśleń i kontemplacji.
Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa w niej z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił – przez Rzym i Wenecję – udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 roku, dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa.
Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas trzydzieści cztery lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym.
Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych podejrzenie, czy przypadkiem nie należy on do sekty „alumbrado”, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Został nawet na jakiś czas uwięziony przez Świętą Inkwizycję, co potem jeszcze kilka razy się powtórzyło. Wszystkie te przykrości znosił jednak z radością – dla Jezusa.
W roku 1528 udał się do Paryża, gdzie na tamtejszym uniwersytecie zapoznał się i zaprzyjaźnił z Błogosławionym Piotrem Favrem i ze Świętym Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyło niebawem jeszcze kilku mężczyzn. I to właśnie wszyscy oni zebrali się rankiem, 15 sierpnia 1534 roku, w kapliczce, na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy Świętej, odprawionej przez Piotra Favre’a, który przed miesiącem otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym, potocznie zwanym jezuitami.
Jego członkowie, zaraz po zawiązaniu nowej wspólnoty, chcieli udać się do Ziemi Świętej, aby nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło. Wówczas udali się do Rzymu, aby przedstawić się Papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Papież Paweł III przyjął ich uprzejmie i zachęcił, by wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie. Stało się to rzeczywiście w 1536 roku. Potem oddali się posłudze chorych po szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci.
Na polecenie Papieża, Ignacy opracował Konstytucje swego Zakonu. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku. w tym czasie liczba członków Towarzystwa Jezusowego bardzo szybko rosła – i to w różnych krajach! W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy.
I tak już do końca życia, przez ostatnich szesnaście lat, był on – jeśli tak można powiedzieć – przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Owocem jego pracy jest zachowanych około siedmiu tysięcy listów.
Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, zmarł na rękach swoich współbraci, w dniu 31 lipca 1556 roku. Pozostawił wiele mądrych i głębokich dzieł, zawierających niezwykle cenne pouczenia duchowe. Zachęcał w nich do praktykowania codziennej modlitwy myślnej, wskazywał także na liturgię jako na źródło życia duchowego. Świętego Ignacego z Loyoli kanonizował, w 1623 roku, Papież Grzegorz XV. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu.
A oto fragment historii życia naszego dzisiejszego Patrona, spisanej na podstawie jego własnych opowiadań, przez Ludwika Consalvo: „Ignacy rozczytywał się w próżnych i zmyślonych dziełach, które opowiadały o niezwykłych czynach sławnych ludzi. Skoro więc poczuł się lepiej, prosił, aby dla zajęcia czasu przyniesiono mu parę takich książek. Ale w tym domu takich właśnie nie było. Podano mu zatem „Życie Jezusa” oraz „Żywoty Świętych”, obydwie w języku ojczystym.
Czytał je często i wkrótce zaczęło go pociągać to, co w nich odnajdywał. Nieraz też podczas czytania biegł myślą do tego, co czytał dawniej, do marzeń, którymi zajmował się uprzednio, i do wielu podobnych spraw, jak się mu kolejno narzucały.
Zarazem i miłosierdzie Boże przychodziło z pomocą, zastępując tamte myśli innymi, pochodzącymi z najnowszego czytania. Kiedy więc czytał o życiu Chrystusa Pana i Świętych, zastanawiał się i pytał samego siebie: A gdybym tak ja zaczął postępować jak Święty Franciszek albo Święty Dominik? Wiele nad tym rozmyślał. Te myśli pozostawały w nim dość długo, a następnie wskutek zaistniałej jakiejś okoliczności zastępowały je próżne marzenia światowe. One także zatrzymywały się na dłuższy czas. Taka zmienność myśli trwała w nim dość długo.
Pomiędzy owymi dwoma rodzajami myśli istniała jednak pewna różnica. Gdy się bowiem zajmował sprawami światowymi, odczuwał wielką przyjemność, kiedy znużony zaprzestawał, przeżywał smutek i pustkę. Kiedy natomiast rozmyślał o naśladowaniu wielkich dzieł pokuty, dokonywanych przez świętych mężów, wtedy odczuwał przyjemność nie tylko rozmyślając, ale także po zaprzestaniu rozmyślania.
Przez pewien czas nie dostrzegał tej różnicy ani nie przywiązywał do niej wagi, aż pewnego dnia otwarły się oczy jego duszy i zaczął się zastanawiać, widząc najwyraźniej, iż jeden rodzaj rozmyślania napawa go smutkiem, drugi radością. Taka była jego pierwsza medytacja o sprawach Bożych.” Tyle z dzieła opisującego życiową drogą Świętego Ignacego.
A my, słuchając Słowa Bożego, przeznaczonego na dzień dzisiejszy w liturgii Kościoła, a także wpatrując się w duchową sylwetkę dzisiejszego Patrona, zapytajmy samych siebie raz jeszcze, co musimy w sobie przełamać i jakie osobiste, wewnętrzne bariery przezwyciężyć, aby Jezus miał swobodny dostęp do naszych serc – i umysłów?…
Dzisiejszy dzień pełen jest Słowa. Odnosząc się do słów o pandemii, uważam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Należę do tych, którzy twierdzą, że wirus został wypuszczony ludzką ręką, nie mniej jednak „żołnierz strzela, Pan Bóg kule nosi”. Podążając za tą myślą, możemy się zastanowić po co Bóg do tego dopuścił? Odpowiedzi jest na pewno wiele, dla każdego inna, bo każdy niesie swój krzyż. Ale czy nie jest tak, że my nie docenialismy tego co mamy? Dla mnie „zamknięcie” kościołów był życiowym znakiem STOP. Nigdy nie myślałam, że tak się stanie, że nie będzie można iść na Mszę (A ile razy się nie chciało.. ). „Może posłuchają i zawróci każdy ze swej złej drogi” te słowa z Czytania są odpowiedzią na pytania : po co? Dlaczego?. Trzeba zawsze być w stanie Łaski uświecającej, to jest dla mnie nauka pandemiczna, bo nie zawsze jest okazja i możliwość, aby się wyspowiadać. Bierzmy przykład z Ignacego z Loyoli i módlmy się tak jakby wszystko zależało od Boga i działamy tak jakby zależało od nas. A na koniec , myśląc „po ludzku” 😉 mam nadzieję, że mój mały syn Ignacy nie będzie oddawał się marnościom świata 😉
Jak będzie miał dobry przykład ze strony Rodziców, to na pewno nie będzie!
xJ