Szczęść Boże! Moi Drodzy, pozwólcie, że raz jeszcze przypomnę to, o czym piszę już od kilku dni. Otóż, po raz kolejny zachęcam do włączenia się w Nowennę przez wstawiennictwo Świętego Jana Pawła II, o zgodny z Prawem Bożym i polskim wyrok Trybunału Konstytucyjnego, w sprawie ochrony życia człowieka. Nowennę znajdziemy na: https://pro-life.pl/nowenna/ Dzisiaj już ósmy, przedostatni jej dzień.
Nieustająco także zachęcam do włączenia się w czwartkową inicjatywę NIE LĘKAJCIE SIĘ!, o której więcej znajdziecie na naszym forum pod datą 15 października. Tam też jest namiar na kamerę internetową w Bazylice Kodeńskiej, dzięki której możemy się łączyć w modlitwie, w czwartek, 22 października, już od godziny 20:45. Zapraszam, zachęcam i proszę – przekażcie to zaproszenie, komu tylko możecie!
A oto teraz zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem, aby odnaleźć tam odpowiedź na pytanie: Co Pan do mnie konkretnie dzisiaj mówi i czego ode mnie w dniu dzisiejszym oczekuje?
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wtorek 29 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie Św. Jana Kantego, Kapłana,
20 października 2020.,
do czytań: Ef 2,12–22; Łk 12,35–38
CZYTANIE Z LISTU ŚWIĘTEGO PAWŁA APOSTOŁA DO EFEZJAN:
Bracia: W owym czasie byliście poza Chrystusem, obcy względem społeczności Izraela i bez udziału w przymierzach obietnicy, nie mający nadziei ani Boga na tym świecie. Ale teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa.
On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur, wrogość. W swym Ciele pozbawił On mocy Prawo przykazań wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch rodzajów ludzi stworzyć w sobie jednego, nowego człowieka, wprowadzając pokój, i aby tak jednych, jak i drugich znów pojednać z Bogiem, w jednym Ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości.
A przyszedłszy, zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy są blisko, bo przez Niego jedni i drudzy w jednym Duchu mamy przystęp do Ojca.
A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze.
Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie”.
Młody Kościół to wspólnota ludzi, pochodzących zarówno z narodu wybranego, jak i z innych narodów – tak zwanych pogańskich – nie wyznających religii żydowskiej. W świątyni jerozolimskiej wyznawców judaizmu od pogan oddzielał widzialny mur: po jednej stronie był dziedziniec Żydów, a po drugiej – pogan.
Chrystus jednak do swojego Kościoła zaprasza jednych i drugich, burząc ten niewidzialny mur, który od dawna ich rozdziela, czyli wzajemną wrogość. Nie ten mur widzialny na terenie świątynnym, ale ten niewidzialny – w ludzkich sercach. To tam bowiem powstają najmocniejsze mury, a czasami wręcz prawdziwe fortece, oddzielające jednego człowieka od drugiego.
Taki surowy rozdział zawsze istniał pomiędzy Żydami, a poganami – zaciążył także w jakimś sensie nad początkami istnienia Kościoła. Bo i we wspólnocie chrześcijan trzeba było w końcu rozstrzygnąć wątpliwość, czy poganie mogą bezpośrednio wstępować do Kościoła, czy muszą przejść najpierw przez judaizm. Ten spór został rozstrzygnięty na pierwszym w historii Kościoła Soborze, jednak tego typu dyskusje, a nawet nieporozumienia, czy tarcia, zdarzały się o wiele częściej.
Tymczasem, Paweł Apostoł przekonuje, że Jezusowi bardzo zależy na jedności. Gdyż to właśnie On, Jezus, jest naszym pokojem. On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur, wrogość. W swym Ciele pozbawił On mocy Prawo przykazań wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch rodzajów ludzi stworzyć w sobie jednego, nowego człowieka, wprowadzając pokój, i aby tak jednych, jak i drugich znów pojednać z Bogiem, w jednym Ciele przez krzyż, w sobie zadawszy śmierć wrogości.
To Jezus zatem zburzył mury wszelkiej wrogości. Nie jakimś zewnętrznym działaniem, tym bardziej – nie działaniem zbrojnym, ale działaniem zbawczym: swoją doskonałą Ofiarą, złożoną za zbawienie każdego człowieka. Jak poetycko wyraża się Święty Paweł – Jezus «zadał śmierć wrogości w sobie samym», przez krzyż.
Z tego płynie jedna konkluzja, wyrażona przez Pawła w słowach, skierowanych do Efezjan: A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga, zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha.
Nie mówimy więc już o murze, który rozdziela, ale o budowli, która jednoczy! O duchowej budowli! O Kościele, który jest jednością – jednością wszystkich wierzących z Chrystusem i pomiędzy sobą. Już bez żadnych murów, które by rozdzielały.
O taką jedność trzeba się wciąż troszczyć, taką jedność trzeba wciąż budować. To nasze zadanie! Oczywiście, jak wspomnieliśmy – pierwszą przyczyną i źródłem jedności jest łaska Boża. Ale i nasze zaangażowanie i aktywność nie jest bez znaczenia. To właśnie o tym mówi Jezus, przedstawiając w Ewangelii obraz sługi, ciągle zajętego… robieniem po prostu tego, co do niego należy.
Jezus mówi: Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy podobni do ludzi oczekujących powrotu swego pana z uczty weselnej, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie.
Każdy taki dobry sługa Boży, każdy taki aktywny człowiek – aktywny po Bożemu – buduje Kościół! Każdy, kto angażuje swoje serce w to, co dobre i święte, w tym sercu – podobnie, jak Jezus – burzy wszelkie mury, a buduje duchowo Kościół.
Moi Drodzy, każda i i każdy z nas może w tej sprawie bardzo wiele dobrego uczynić. Nie można zatem mówić, że nie ma znaczenia zaangażowanie jednej osoby. Już milion osób coś może zdziałać, ale jedna?
Tak, dla Jezusa liczy się każda jedna osoba, każde jedno serce, w którym dokonuje się dobro. Bo nawet jedno serce prawdziwie wierzącego, modlącego się i kochającego człowieka – jest w stanie burzyć mury wrogości i budować Kościół.
O takiej postawie i takim przykładzie możemy mówić w przypadku Patrona dnia dzisiejszego, Świętego Jana, Kapłana i Profesora Akademii Krakowskiej.
Urodził się on 23 czerwca 1390 roku, w Kętach, niedaleko Oświęcimia. W dokumentach podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt – a znanych jest około sześćdziesięciu jego podpisów. Po ukończeniu szkoły w rodzinnej miejscowości – szkoła ta stała na wysokim poziomie! – zapisał się w 1413 roku na Uniwersytet Jagielloński. W roku 1414 w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie.
W ciągu dalszych lat pilnych studiów jako student i kapłan doszedł w 1415 roku do stopnia bakałarza nauk wyzwolonych, a w trzy lata później – do stopnia magistra filozofii. Objął wtedy funkcję wykładowcy. Ponieważ stanowisko to było wówczas bezpłatne, dlatego na swoje utrzymanie zarabiał prywatnymi lekcjami i kapłańską pomocą duszpasterską.
Tymczasem, w 1421 roku Akademia Krakowska wysłała go w charakterze kierownika do szkoły klasztornej w Miechowie. Spędził tam osiem lat – do 1429 roku. Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Jan Kanty pełnił równocześnie przy kościele klasztornym obowiązek kaznodziei. Oprócz tego, musiał się również interesować muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, uczynionych jego ręką.
Kiedy w roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej, przyjaciele natychmiast zawiadomili go o tym i sprowadzili do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację, zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo szczupłe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.
Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię. Jako profesor, wykładał traktaty, które przypadły mu – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także okresowo urząd dziekański, a od roku 1434 był również rektorem Kolegium Większego. W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii.
Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo Święte, kontynuując studia teologiczne. W związku z tym, co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego – nic dziwnego, że jego studiowanie teologii wydłużyło się aż do trzynastu lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły Świętego Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. To jednak było zbyt wiele. Po kilku miesiącach zrzekł się kanonii i probostwa. Jednak sam fakt, że został wybrany na kantora, potwierdza jego znajomość zagadnień muzycznych. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
Po uzyskaniu stopnia magistra teologii w roku 1443, Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. A pośród swych rozlicznych zajęć znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad osiemnaście tysięcy stron! Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w piętnastu grubych tomach. Własnoręcznie przepisał dwadzieścia sześć kodeksów. Sprzedawał je zapewne nie tyle na swoje utrzymanie, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki.
Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w Roku Świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Był bowiem człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia.
Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie prowadził, dożył osiemdziesięciu trzech lat. Zmarł w Krakowie, 24 grudnia 1473 roku. Przekonanie o jego świętości było tak powszechne, że od razu pochowano go w kościele Świętej Anny pod amboną. Kanonizował go Papież Klemens XIII, w dniu 16 lipca 1767 roku. Kult Świętego Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako Patron uczącej się i studiującej młodzieży oraz profesorów i wykładowców.
A oto jak scharakteryzował jego postawę i świętość wspomniany przed chwilą Papież Klemens XIII:
„Nikt nie zaprzeczy, że Jan Kanty, który w Akademii Krakowskiej przekazywał wiedzę zaczerpniętą z najczystszego źródła, jest godny zaliczenia do wybranego grona znamienitych mężów, wyróżniających się wiedzą i świętością. Postępowali oni tak, jak nauczali, i stawali w obronie prawdziwej wiary przeciwko tym, którzy ją zwalczali. W tych czasach, gdy w sąsiednich krajach panowały błędy i odszczepieństwo, on nawoływał do zachowania chrześcijańskiej postawy i obyczajów, a to, co głosił z ambony i wyjaśniał wiernym, potwierdzał swoją pokorą, czystym życiem, miłosierdziem, umartwieniem i wielu innymi cnotami, cechującymi prawdziwego kapłana i niestrudzonego pracownika.
Jan Kanty stał się więc chlubą i ozdobą wykładowców tejże Akademii! Zostawił też przepiękny przykład przyszłym pokoleniom, by się ze wszystkich sił starały naśladować ten wzór doskonałego mistrza i przykładały wiernie do nauczania wiedzy Świętych oraz innych umiejętności tylko na chwałę i uwielbienie Boga.
Z pobożnością, z którą się odnosił do spraw Bożych, łączył on pokorę. Chociaż przewyższał wszystkich swoją wiedzą, miał się jednak za nic i nigdy się nie wywyższał ponad innych. Co więcej, pragnął być wzgardzonym i niepoważanym, a tych, którzy go obmawiali i byli mu nieprzychylni, znosił z pogodą ducha.
Tej pokorze towarzyszyła rzadko spotykana dziecięca prostota. W jego słowach i postępowaniu nie było fałszu ani obłudy: co myślał, to i mówił. A gdy spostrzegł, że jego słowa, choć słuszne, wzbudzały niekiedy niezadowolenie, wtedy przed przystąpieniem do ołtarza usilnie prosił o wybaczenie, choć winy nie było po jego stronie. Codziennie po ukończeniu swoich zajęć, udawał się z Akademii prosto do kościoła, gdzie się długo modlił i adorował Chrystusa, utajonego w Najświętszym Sakramencie. Tak więc, zawsze Boga tylko miał w sercu i na ustach.” Tyle z pisma Papieża Klemensa XIII.
Wpatrzeni w przykład Świętego Jana, a jednocześnie zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się, czy swoją codzienną postawą udaje nam się burzyć mury wrogości, a budować między ludźmi jedność, opartą na wierze?…