Nowych ludzi plemię!

N

Szczęść Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Dominik Łaski, należący w swoim czasie do jednej z młodzieżowych Wspólnot. Niech Pan obdarza Go zawsze swoimi darami. Zapewniam o modlitwie!

Niech ten swoimi darami nasz Pan obdarza wszystkich Proboszczów, którym patronuje nasz dzisiejszy Święty – Jan Maria Vianney. Myślę tu o wielu Proboszczach, a w sposób szczególny o Księdzu Marku, Proboszczu prawdopodobnie największej terytorialnie Parafii świata; myślę o moim „rodzonym” Proboszczu, czyli Księdzu Prałacie Mieczysławie Lipniackim, na którego postawie uczyłem się kapłaństwa, bo prowadził mnie od Pierwszej Komunii Świętej do Prymicji, a nawet dłużej. Ksiądz Prałat już jest na emeryturze, ale energii i zapału do pracy Mu nie brakuje!

Myślę tu o wszystkich Proboszczach, z którymi pracowałem, a także: o Proboszczach – „nowicjuszach”, którzy miesiąc temu rozpoczęli pełnienie tej funkcji. Są wśród nich dwaj moi Koledzy kursowi – ostatni, którzy jeszcze Proboszczami nie byli – oraz rok młodszy święceniami, mój Przyjaciel „od piaskownicy”, Ksiądz Mariusz Szyszko, którego akurat zastępuję w Jego nowej Parafii, bo przebywa na krótkim urlopie. Modlę się za wszystkich Proboszczów! I Was o to proszę!

Moi Drodzy, to naprawdę dobra okazja, żeby się za swego Proboszcza solidnie pomodlić – a nie tylko plotkować o Nim… Chociaż pewnie Wy nie macie takiego problemu. Tak, czy owak, mamy okazję do wsparcia duchowego, okazanego naszych Duszpasterzom.

Łączmy się także duchowo z Pielgrzymami na trasie, włączając się osobiście w pielgrzymowanie duchowe.

I jeszcze drobna lektura, dotycząca aktualnej sytuacji „epidemicznej”. Jak widzicie, dość rzadko się do tego ostatnio odnoszę, natomiast chętnie wskazuję artykuły, które w stu procentach wyrażają mój punkt widzenia na całą sprawę. Od pierwszego wyrazu do ostatniej kropki. I oto właśnie taki artykuł:

https://pch24.pl/biskup-aillet-stawia-zasadnicze-pytania-w-kwestii-epidemii-i-rezimu-sanitarnego/

W stu procentach identyfikuję się ze stanowiskiem Księdza Biskupa.

Moi Drodzy, przepraszam za opóźnienie w zamieszczeniu słówka, ale w tych dniach żyję w takim tempie, że „nie wyrabiam na zakrętach”. Dzisiaj wstałem naprawdę wcześniej, bo o 4:00 i trochę popracowałem nad słówkiem, ale na 7:00 przyjechałem z Siedlec do Białej Podlaskiej, gdzie w rodzinnej Parafii odprawiłem kolejną Mszę Świętą gregoriańską, właśnie tutaj przez kogoś zamówioną, a teraz – w Domu rodzinnym – „dopinam” cały wpis. Rodziców nie ma, bo przebywają na wyjeździe leczniczo – rehabilitacyjnym w Mariówce. W sobotę, po trzech tygodniach pobytu, przywiozę Ich z powrotem.

Teraz zaś zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Co konkretnie mówi do mnie Pan? Na co mnie szczególnie wyczula? Duchu Święty, oświeć nas i pomóż odczytać.

Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 18 tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Jana Marii Vianneya, Kapłana,

4 sierpnia 2021., 

do czytań: Lb 13,1–2a.25–14,1.26–29.34–35; Mt 15,21–28

CZYTANIE Z KSIĘGI LICZB:

Na pustyni Paran Pan przemówił do Mojżesza: „Poślij ludzi, aby zbadali kraj Kanaan, który chcę dać synom Izraela”.

Po czterdziestu dniach wrócili z rozpoznania kraju. Przyszli na pustynię Paran do Kadesz i stanęli przed Mojżeszem i Aaronem oraz przed całym ludem izraelskim, złożyli przed nimi sprawozdanie oraz pokazali owoce kraju. I tak mu opowiedzieli: „Udaliśmy się do kraju, do którego nas posłałeś. Jest to kraj rzeczywiście opływający w mleko i miód, a oto jego owoce. Jednakże lud, który w nim mieszka, jest silny, a miasta są obwarowane i bardzo wielkie. Widzieliśmy tam również Anakitów. Amalekici zajmują okolice Negebu; w górach mieszkają Chetyci, Jebuzyci i Amoryci, Kananejczycy wreszcie mieszkają nad morzem i nad brzegami Jordanu””

Wtedy próbował Kaleb uspokoić lud, który zaczął się burzyć przeciw Mojżeszowi, i rzekł: „Trzeba ruszyć i zdobyć kraj, na pewno zdołamy go zająć”. Lecz mężowie, którzy razem z nim byli, rzekli: „Nie możemy wyruszyć przeciw temu ludowi, bo jest silniejszy od nas”.

I rozgłaszali złe wiadomości o kraju, który zbadali, mówiąc do Izraelitów: „Kraj, któryśmy przeszli, aby go zbadać, jest krajem, który pożera swoich mieszkańców. Wszyscy zaś ludzie, których tam widzieliśmy, są wysokiego wzrostu. Widzieliśmy tam nawet olbrzymów, Anakici pochodzą od olbrzymów, a w porównaniu z nimi wydaliśmy się sobie jak szarańcza i takimi byliśmy w ich oczach”. Wtedy całe zgromadzenie zaczęło wołać podnosząc głos. I płakał lud owej nocy.

Pan przemówił znów do Mojżesza i Aarona: „Jak długo mam znosić to przewrotne zgromadzenie szemrzące przeciw Mnie? Słyszałem szemranie Izraelitów przeciw Mnie. Powiedz im: «Na moje życie – mówi Pan – postąpię z wami według słów, któreście wypowiedzieli przede Mną. Trupy wasze zalegną tę pustynię. Wy wszyscy, którzy zostaliście spisani w wieku od dwudziestu lat wzwyż, wy, którzyście przeciwko Mnie szemrali, na pewno nie wejdziecie do kraju, w którym uroczyście poprzysiągłem wam zamieszkanie, na pewno nie wejdziecie, z wyjątkiem Kaleba, syna Jefunnego, i Jozuego, syna Nuna. Poznaliście kraj w ciągu czterdziestu dni; każdy dzień teraz zamieni się w rok i przez czterdzieści lat pokutować będziecie za winy i poznacie, co to znaczy, gdy Ja się oddalę. Ja, Pan, powiedziałem! Zaprawdę w ten sposób postąpię z tą złą zgrają, która się zebrała przeciw Mnie. Na tej pustyni zniszczeją i tutaj pomrą»”.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.

Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”.

Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.

A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.

On jednak odparł: „Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom”.

A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.

Wtedy Jezus jej odpowiedział: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.

Zestawiając oba dzisiejsze czytania, możemy mocno zdziwić się tym, jak bardzo naród wybrany mało doceniał łaski i szanse, które dawał Mu Pan. Oto w Ewangelii słyszymy mocne, naprawdę mocne słowa Jezusa, skierowane do udręczonej matki, proszącej o uwolnienie od złego ducha jej córki: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela, oraz: Niedobrze jest brać chleb dzieciom i rzucać psom.

Szczególnie to drugie zdanie mogło zaboleć – a pewnie zabolało – i tak już zbolałą matkę, bo zabrzmiało jakimś odrzuceniem, a może nawet wzgardą… Zważywszy, że pies – według Prawa Mojżeszowego – zaliczał się do zwierząt nieczystych, ale w ogóle: cały obraz, ukazany w tym zdaniu, a więc obraz żebraka, który z pańskiego stołu dojada resztki, jest mocny w swej wymowie. I dla wielu, których miałby dotyczyć, z pewnością krzywdzący.

Kobieta jednak – bez względu na to, co wewnętrznie czuła – odpowiedziała wielką wiarą: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów. Ta wiara została od razu dostrzeżona i doceniona przez Jezusa: O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz. Dodajmy, że kobieta była spoza narodu wybranego.

I takich sytuacji na kartach Ewangelii znajdziemy kilka – sytuacji, w których to cudzoziemcy okazywali większą wiarę i o wiele szerzej i szczerzej otwarte serce, aniżeli rodacy Jezusa. Dlatego przy okazji jednego z takich spotkań powiedział On wprost, że w całym Izraelu nie widział takiej wiary, jak u owego cudzoziemca.

I chociaż dzisiaj tego wprost nie powiedział, ale na pewno miał na myśli wydarzenie, opisane w pierwszym czytaniu – niezwykle wymowne doświadczenie, także dla nas.

Oto bowiem Mojżesz – na polecenie Pana – wysyła zwiadowców, aby obejrzeli ziemię, do której zmierza cały lud, krocząc przez pustynię. Skoro z tego miejsca, w którym się wszyscy znajdowali, zwiadowcy dość sprawnie doszli do Ziemi Obiecanej, następnie przez czterdzieści dni ją oglądali, po czym wrócili do swoich, niosąc nawet owoce tej ziemi – a wiemy z jednego z opisów, że kiść winogron był tak wielki, że dwóch ludzi musiało nieść go na drągu – i donieśli te owoce, a one się nie zdążyły zepsuć, to znaczy, że Ziemia ta była już naprawdę blisko! Naprawdę blisko!

I nawet, jeśli cały naród, wraz z dobytkiem, poruszałby się wolniej, niż grupa zwiadowców, ludzi młodych i sprawnych, to i tak już wkrótce mogliby tę ziemię posiąść. Byli naprawdę blisko!

Niestety, okazało się, że mentalnie – byli bardzo, bardzo daleko! Bo chociaż fizycznie byli już niemal u bram Ziemi Obiecanej – swoimi umysłami i sercami pozostali w ziemi egipskiej. W niewoli. Tak, tam pozostały ich serca. To był naród wciąż zniewolony. Oni co chwilę wyrażali tęsknoty za miejscem, z którego wyszli, w którym to rzekomo było im tak bardzo dobrze i tak się tam najadali do syta, a oto tutaj, na pustyni, taka bieda, bo i pokarm mizerny, i ciągle taki sam, a i wody nie ma, i tylu rzeczy nie ma, które rzekomo były w Egipcie.

A teraz się jeszcze okazuje, że kraj, do którego już niemalże mają wejść, u którego bram niemalże stoją – jest straszny, przerażający, niszczy tych, którzy doń przychodzą, pożera ich wręcz! Jakby zapomnieli, że to Pan ich tam prowadzi i On sam ich tam doprowadzi, i On sam wszystko im tam zapewni – podobnie, jak to czynił tyle razy do tej pory! Nie, naród wciąż swemu Bogu nie potrafił zaufać.

Stąd bardzo mocne stwierdzenie Boga i bardzo radykalna decyzja: Na moje życie – mówi Pan – postąpię z wami według słów, któreście wypowiedzieli przede Mną. Trupy wasze zalegną tę pustynię. Wy wszyscy, którzy zostaliście spisani w wieku od dwudziestu lat wzwyż, wy, którzyście przeciwko Mnie szemrali, na pewno nie wejdziecie do kraju, w którym uroczyście poprzysiągłem wam zamieszkanie, na pewno nie wejdziecie, z wyjątkiem Kaleba, syna Jefunnego, i Jozuego, syna Nuna. Poznaliście kraj w ciągu czterdziestu dni; każdy dzień teraz zamieni się w rok i przez czterdzieści lat pokutować będziecie za winy i poznacie, co to znaczy, gdy Ja się oddalę. Ja, Pan, powiedziałem! Zaprawdę w ten sposób postąpię z tą złą zgrają, która się zebrała przeciw Mnie. Na tej pustyni zniszczeją i tutaj pomrą.

Straszna decyzja! Ale – w tej sytuacji – naprawdę, jedyna możliwa i słuszna. Naród po prostu nie dojrzał do wolności! To pokolenie – jakby to strasznie i ostatecznie nie zabrzmiało – okazało się już nie do uratowania! Okazało się tak zainfekowanym niewolą, że nie było w stanie przestawić się na inne myślenie. A przede wszystkim – zabrakło mu wiary w moc Bożą. Pomimo tylu znaków nadzwyczajnej Bożej opieki i niezwykłych interwencji w tak wielu sytuacjach, które wydawały się ostatecznymi i bez wyjścia – pomimo tego wszystkiego naród nie był w stanie wykrzesać z siebie ani krzty wiary!

Trudno więc: ci ludzie nie wejdą do Ziemi Obiecanej! Bo tam mogą wejść tylko wolni! Wszak nie można tej nowej Ziemi, obiecanej i podarowanej przez Pana, od razu skalać duchem zniewolenia! Trzeba tam wejść z sercem wolnym i otwartym, aby od początku zacząć wszystko właściwie budować. Dlatego Bóg postanowił, że «musi wymrzeć to pokolenie», a do Ziemi Obiecanej wejdą ich dzieci – «nowych ludzi plemię»!

Takich otwartych i odważnych, jak kobieta kananejska z dzisiejszej Ewangelii. Zobaczmy, ona – wbrew bardzo twardemu, wręcz w jakimś sensie odpychającemu stanowisku Jezusa – uwierzyła. Izraelici na pustyni – wbrew ewidentnym faktom, potwierdzającym moc Boga i Jego troskę o nich – nie uwierzyli. I to jest właśnie cały problem.

Moi Drodzy, wiara domaga się wolności – wolności wewnętrznej, wolności od grzechu. Człowiek o sercu wolnym i otwartym jest w stanie budować nową rzeczywistość. Człowiek zainfekowany niewolą – szczególnie zniewolony w swoim myśleniu, a przede wszystkim zniewolony przez swój grzech – niczego nie zbuduje, niczego trwałego nie osiągnie. Niczego „wiecznego”, czyli tego, co miałoby posłużyć zbawieniu – ani samemu zbawieniu.

Przykładem takiego wolnego wewnętrznie człowieka i szczerze – jak dziecko – otwartego na każde słowo i znak od Pana, jest z całą pewnością Patron dnia dzisiejszego, Święty Jan Maria Vianney.

Urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu, 8 maja 1786 roku. Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 roku, a dokonało się to w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, Jan nauczył się czytać i pisać dopiero, kiedy miał siedemnaście lat.

Po ukończeniu szkoły podstawowej, uczęszczał do szkoły w Ecully. Miejscowy świątobliwy proboszcz uczył go łaciny. Od służby wojskowej wybawiła go ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 roku. Jednak, po tak słabym przygotowaniu i z powodu późnego wieku, w jakim wstąpił, nauka szła mu tam bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie.

Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go więc do święceń kapłańskich – właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas dwadzieścia dziewięć lat.

Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana na wikariusza – kapelana do Ars. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy Świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie około dwustu, dlatego też nie otwierano samodzielnej parafii. O wiernych z Ars mówiono pogardliwie, że tylko Chrzest różni ich od bydląt. Ksiądz Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez czterdzieści jeden lat.

Zabrał się zatem z entuzjazmem do pracy. Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin na gołych deskach. Kiedy w 1824 roku otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało – można wręcz mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi życzliwie. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza.

Kiedy biskup spostrzegł, że Ksiądz Jan daje sobie jakoś radę, formalnie utworzył w 1823 roku parafię w Ars. Dobroć Proboszcza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie! Z każdym rokiem wzrastała też liczba przystępujących do Sakramentów Świętych.

Jednak, pomimo tylu zabiegów, nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ksiądz Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy – że może mało się za nich modlił i za mało pokutował. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Ksiądz Jan uczynił to, posłuszny jego woli.

Do tego, nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia Proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią. Sława Proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o jego nadprzyrodzonych charyzmatach – takich, jak dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa – ciekawość wzrastała.

Ksiądz Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany skarżył się w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”! W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars – jak się wylicza – około dwudziestu tysięcy ludzi. Łącznie przez czterdzieści jeden lat przesunęło się przez Ars około miliona ludzi.

Nadmierne pokuty osłabiły i tak już wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed Sądem Bożym. Jakby tego było mało, szatan przez trzydzieści pięć lat pokazywał się Księdzu Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że Proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekali w popłochu.

Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za winy własne, jak też grzeszników, których spowiadał. Jako męczennik, cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 roku, przeżywszy siedemdziesiąt trzy lata. W pogrzebie skromnego Proboszcza z Ars wzięło udział około trzystu kapłanów i około sześciu tysięcy wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył miejscowy biskup. Ciało Kapłana złożono w kościele parafialnym, a już w 1865 roku rozpoczęto budowę obecnej bazyliki.

Święty Papież Pius X dokonał beatyfikacji Księdza Jana Vianneya w 1905 roku, a do chwały Świętych wyniósł go w roku 1925 Pius XI. Ten sam Papież ogłosił go Patronem wszystkich proboszczów.

Chcąc chociaż w pewnym stopniu poznać duchowość naszego dzisiejszego Patrona, warto wsłuchać się przynajmniej we fragment jego katechezy, dotyczącej modlitwy. A mówił on w niej tak: „Pamiętajcie, dzieci moje: skarb chrześcijanina jest w niebie, nie na ziemi. Dlatego gdzie jest wasz skarb, tam też powinny podążać wasze myśli. Błogosławioną powinnością i zadaniem człowieka jest modlitwa i miłość. Módlcie się i miłujcie: oto, czym jest szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które go wypełniają, doznaje światła, które nad podziw go oświeca. W tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi kawałkami wosku, których już nikt nie potrafi rozdzielić. To zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym, jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć.

Nie zasługujemy na dar modlitwy. Ale dobry Bóg pozwolił, abyśmy z Nim rozmawiali. Nasza modlitwa jest najmilszym dlań kadzidłem. Dzieci moje, wasze serce jest ciasne, ale modlitwa rozszerza je i czyni zdolnym do miłowania Boga. Modlitwa jest przedsmakiem nieba, jest jakby zstąpieniem do nas rajskiego szczęścia. Zawsze przepełnia nas słodyczą – jest miodem spływającym do duszy, który sprawia, iż wszystko staje się słodkie. W chwilach szczerej modlitwy znikają utrapienia jak śnieg pod wpływem słońca. Modlitwa sprawia także, iż czas mija tak szybko i tak przyjemnie, że nawet nie zauważa się jego trwania.

Posłuchajcie! Swego czasu zdarzyło się, iż prawie wszyscy okoliczni proboszczowie zachorowali. Pokonywałem wówczas pieszo duże odległości, modląc się stale do Boga, i zapewniam was, wcale mi się nie dłużyło. Są tacy, którzy jak ryby w falach całkowicie zatapiają się w modlitwie. Dzieje się tak dlatego, że całym sercem są oddani Bogu. W ich sercu nie ma rozdwojenia. O, jakże miłuję te szlachetne dusze! […]

My natomiast, ileż to razy przychodzimy do kościoła nie wiedząc, jak się zachować ani o co prosić? Kiedy idziemy do kogoś, wiemy dobrze, po co idziemy. Co więcej, są tacy, którzy zdają się mówić do Pana: „Powiem kilka słów, żeby mieć już spokój”. Myślę często, że gdy przychodzimy, aby pokłonić się Panu, otrzymamy wszystko, czego pragniemy, jeśli tylko poprosimy z żywą wiarą i czystym sercem.” Tyle z katechezy naszego dzisiejszego Patrona.

Wpatrzeni w przykład jego świętości, oraz zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie, jak to jest z tą moją, wewnętrzną wolnością?… Czy określenie: «nowych ludzi plemię» – dotyczy także mnie?…

2 komentarze

  • Dopóki nie zaczniemy traktować tego wirusa na równi z innymi wirusami, to życie nie wróci do normalności. Przykładowo, jeśli ktoś ma wirus gronkowca czy paciorkowca, to jest jego nosicielem, ale nie zarazi wszystkich, z którymi się spotka albo nie zarazi nikogo. Wszyscy są już tym wszystkim zmęczeni, a najgorsze, że końca tego wszystkiego nie widać…

    • Może więc powinniśmy – jako społeczeństwo – mocno dopomnieć się o ten koniec, a nie dawać sobie wchodzić na głowę i arbitralnie, zza biurka, nakładać najbardziej absurdalne ograniczenia i nakazy!
      xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.