Szczęść Boże! Drodzy moi, pozdrawiam Wszystkich z Siedlec, skąd zamierzam udać się do Kodnia, gdzie na pewno będę pamiętał o Was, przed Obliczem Matki. Natomiast o 18:00 zamierzam celebrować Mszę Świętą w mojej Parafii rodzinnej. A przy okazji – planuję dwie poważne rozmowy duchowe…
Teraz zaś zapraszam do pochylenia się nad Bożym słowem dzisiejszej liturgii. Oto słówko Księdza Marka na dziś:
https://www.youtube.com/c/CatholicSurgut
Zatem, co Pan mówi dzisiaj osobiście do mnie – osobiście i konkretnie? Duchu Święty, podpowiedz…
Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Poniedziałek 33 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie Św. Elżbiety Węgierskiej, Zakonnicy,
17 listopada 2025.,
do czytań: 1 Mch 1,10–15.41–43.54–57.62–64; Łk 18,35–43
CZYTANIE Z PIERWSZEJ KSIĘGI MACHABEJSKIEJ:
Wyszedł korzeń wszelkiego grzechu, Antioch Epifanes, syn króla Antiocha. Przebywał on w Rzymie jako zakładnik, a zaczął panować w sto trzydziestym siódmym roku panowania greckiego.
W tym to czasie wystąpili spośród Izraela synowie wiarołomni, którzy podburzyli wielu ludzi, mówiąc: „Pójdźmy zawrzeć przymierze z narodami, które mieszkają wokoło nas. Wiele złego bowiem spotkało nas od tego czasu, kiedyśmy się od nich oddalili”. Słowa te w ich mniemaniu uchodziły za dobre. Niektórzy zaś spomiędzy ludu zapalili się do tej sprawy i udali się do króla, a on dał im władzę, żeby wprowadzili pogańskie obyczaje. W Jerozolimie więc wybudowali gimnazjum według pogańskich zwyczajów. Pozbyli się też znaku obrzezania i odpadli od świętego przymierza. Sprzęgli się też z poganami i zaprzedali się im, aby robić to, co złe.
Król wydał dekret dla całego państwa. „Wszyscy mają być jednym narodem i niech każdy zarzuci swoje obyczaje”. Wszystkie narody przyjęły ten rozkaz królewski, a nawet wielu Izraelitom spodobał się ten kult przez niego nakazany. Składali więc ofiary bożkom i znieważali szabat.
W dniu piętnastym miesiąca Kislew sto czterdziestego piątego roku na ołtarzu całopalenia wybudowano „ohydę spustoszenia”, a w okolicznych miastach judzkich pobudowano także ołtarze; ofiary kadzielne składano nawet przed drzwiami domów i na ulicach. Księgi Prawa, które znaleziono, darto w strzępy i palono ogniem. Królewskie polecenie zabijało tego, u kogo gdziekolwiek znalazła się Księga Przymierza albo jeżeli ktoś postępował zgodnie z nakazami Prawa.
Wielu jednak spomiędzy Izraelitów postanowiło sobie i mocno się trzymało swego postanowienia, że nie będą jedli nieczystych pokarmów. Woleli raczej umrzeć aniżeli skalać się pokarmem i zbezcześcić święte przymierze. Oddali też swoje życie. Wielki gniew Boży strasznie zaciążył nad Izraelem.
SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi.
Wtedy zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”
Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie.
A gdy się zbliżył, zapytał go: „Co chcesz, abym ci uczynił?”
Odpowiedział: „Panie, żebym przejrzał”.
Jezus mu odrzekł: „Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła”.
Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.
Może już nawet nie odnosząc się konkretnie do zapisów historycznych, w celu wskazania imiennie osób lub faktów, o których mowa dziś w pierwszym czytaniu, z Pierwszej Księgi Machabejskiej, ale koncentrując się na samej treści, można wyciągnąć bardzo wiele wniosków, dotyczących naszego życia i naszej drogi do zbawienia. Warto – w tym kontekście – zwrócić uwagę na ton całej tej wypowiedzi, na to swoiste napięcie, jakie wzrasta wraz z odczytywaniem każdego kolejnego akapitu, mówiącego o kolejnych nieprawościach, czynionych przez naród wybrany.
Wszystko zaczęło się od wejścia na tron królewski niejakiego Antiocha Epifanesa, o którym Autor dzisiejszego czytania mówi, iż był to korzeń wszelkiego grzechu. Jeżeli „korzeń”, to rozumiemy, że stał się on przyczyną powszechnego zgorszenia ludu i wejścia w stan grzechu. Co oczywiście – pospieszmy tu z wyjaśnieniem – nie zmniejsza odpowiedzialności samego ludu, bo każdy odpowiada sam za to, co robi. Ma jednak znaczenie to, kto stoi „na górze” danej społeczności: kto i jakim jest papieżem, kto i jakim jest biskupem diecezji, jakiego parafia ma proboszcza, kto jest szefem w danej firmie, kto jest rektorem na danym uniwersytecie…
Tak, to ma znaczenie – i na darmo wygłasza się takie oto stwierdzenia, że każdy ma się starać o właściwą postawę, to wtedy rządzący daną społecznością niczego złego nie zrobi. Jest to prawdą, ale tylko częściową, bowiem to jednak rządzący nadaje ton, tworzy atmosferę, wyznacza kierunki, ewentualnie wyciąga konsekwencje i podejmuje decyzje, wprost dotykające konkretnego człowieka – żeby nie powiedzieć: wprost mu szkodzące.
Dlatego ma to znaczenie, kto nami rządzi, w związku z czym: jeżeli mamy na to wpływ – chociażby poprzez wybory – to trzeba podejść do tematu odpowiedzialnie.
Natomiast jest także prawdą, że i od nas samych wiele zależy. Bo trudno, aby cały naród wymówił się od odpowiedzialności za całe to zło, jakie odsłania się dziś przed naszymi oczami w kolejnych akapitach, które odczytujemy z coraz większym napięciem i niepokojem. Oto bowiem dowiadujemy się kolejno o takich rzeczach, jak uaktywnienie się tak zwanych «synów wiarołomnych», którzy nalegali na powrót do przymierza z ludami ościennymi, co oczywiście wiązało się z odejściem od kultu Boga JAHWE. Jak bowiem twierdzili owi «wiarołomni»: Wiele złego bowiem spotkało nas od tego czasu, kiedyśmy się od nich oddalili… Ciekawe, prawda?
Dlatego też nie dziwi nas, że słyszymy o wprowadzeniu pogańskich obyczajów, o powołaniu do życia pogańskich instytucji, czego podsumowaniem są te oto stwierdzenia, dotyczące postawy Izraelitów, iż pozbyli się […] znaku obrzezania i odpadli od świętego przymierza. Sprzęgli się też z poganami i zaprzedali się im, aby robić to, co złe.
W sukurs szło im postępowanie wspomnianego już złego króla, który zarządził: Wszyscy mają być jednym narodem i niech każdy zarzuci swoje obyczaje. Jak się dowiadujemy, wszystkie narody przyjęły ten rozkaz królewski, a nawet wielu Izraelitom spodobał się ten kult przez niego nakazany. Składali więc ofiary bożkom i znieważali szabat.
A kolejny akapit niesie – w każdym właściwie zdaniu – informację o kolejnych nieprawościach: W dniu piętnastym miesiąca Kislew sto czterdziestego piątego roku na ołtarzu całopalenia wybudowano „ohydę spustoszenia”, a w okolicznych miastach judzkich pobudowano także ołtarze; ofiary kadzielne składano nawet przed drzwiami domów i na ulicach. Księgi Prawa, które znaleziono, darto w strzępy i palono ogniem. Królewskie polecenie zabijało tego, u kogo gdziekolwiek znalazła się Księga Przymierza albo jeżeli ktoś postępował zgodnie z nakazami Prawa.
I tak czytając to wszystko – z coraz większym napięciem i niepokojem – myślimy, czy wreszcie doczekamy się jakiejś informacji lepszej, czy na koniec może już dowiemy się o jakiejś totalnej klęsce, albo jakiejś gigantycznej karze Bożej, o którą aż się prosi, w obliczu tego wszystkiego. I rzeczywiście, w ostatnim zdaniu dzisiejszego czytania słyszymy: Wielki gniew Boży strasznie zaciążył nad Izraelem, co znaczy dokładnie to, co znaczy: że Bóg jednak zareaguje.
Ale wcześniej słyszymy zdania, które niosą pewną pociechę: Wielu jednak spomiędzy Izraelitów postanowiło sobie i mocno się trzymało swego postanowienia, że nie będą jedli nieczystych pokarmów. Woleli raczej umrzeć aniżeli skalać się pokarmem i zbezcześcić święte przymierze. Oddali też swoje życie.
Nie w tym kontekście mówimy o niesieniu pociechy, że wierni Bogu oddali życie, ale na pewno jest wielką pociechą fakt, że znaleźli się ludzie tak bardzo wierni Bogu, iż nie zgodzili się na żadne ustępstwo w tej materii. To bardzo pocieszające! Ale o wiele bardziej martwi takie nastawienie dużej, o ile nie większej części ludu, która jak – przepraszam za to wyrażenie – stado baranów idzie na duchowe zatracenie! Chociaż o tych prawych słyszymy, że było ich wielu, to jednak wyczuwamy, że raczej chodzi o mniejszość…
A na pewno chodzi o tych, którzy stając po stronie Boga i Jego zasad – stają w kontrze do powszechnej tendencji, do obowiązującego w danym czasie przekazu i nastawienia, co można nawet skomentować w ten sposób, że jest to działanie wbrew zdrowemu rozsądkowi! Oczywiście, w tym czysto ludzkim rozumieniu. Czyli takim, który nakazywałby nie narażać się władzy i opinii publicznej, a raczej płynąć na fali i nie szukać sobie problemów! A takowe problemy – jak słyszymy – pojawiły się, skoro niektórzy z tych wiernych Bogu nawet oddali życie.
Czyli – mówiąc kolokwialnie i idąc dalej – władza i opinia publiczna nie „głaskała ich po głowie” za ich wierność Bogu, za ich sprzeciw. Tak, bo wierność Bogu, zaufanie do Niego, otwarcie się na Niego – najczęściej oznacza płynięcie pod prąd powszechnym tendencjom i opiniom, modom lub oczekiwaniom. Potwierdza to przykład tych ludzi, o których tu sobie mówimy – tych z ostatniego akapitu dzisiejszego pierwszego czytania.
Ale potwierdza to także przykład «jakiegoś niewidomego» – tak właśnie nazwanego w dzisiejszej Ewangelii – który siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”
I właśnie to „nieeleganckie”, niezgodne z etykietą, normami grzecznościowymi, a wręcz nawet nachalne zachowanie zwróciło na niego uwagę Jezusa, a ostatecznie: przyczyniło się do udzielenia mu przez Jezusa łaski pełnego uzdrowienia! Bo Jezus zobaczył jego wielką wiarę! Jednak – zauważmy to – dokonało się to za cenę ogromnej odwagi, związanej z tym „wyjściem przed szereg”, przekroczeniem wszelkich ograniczeń i „ramek”, wyznaczonych przez tych, którzy aż takiej wiary nie mieli i tak blisko Boga w swoim sercu nie byli.
Ów jakiś niewidomy widocznie miał tę wielką wiarę i to wielkie pragnienie spotkania Jezusa, a wówczas żadna etykieta, żadne ograniczenia i normy grzecznościowe nie stanęły na przeszkodzie. Także – na co zwraca uwagę pierwsze czytanie – nie przeszkodziła temu nieprawość ludzi. Nawet, jeżeli tych nieprawych była większość, a nawet duża większość! Żadna ludzka nieprawość, żadne ludzkie ograniczenia, a nawet żadne ludzkie zakazy czy nakazy, mody czy tendencje – nie mogą mieć żadnego wpływu na moją osobistą relację z Jezusem! Ona nie może nigdy zależeć od nikogo ani od niczego, jak tylko od mojego osobistego pragnienia bycia blisko.
Nawet, jeżeli to pragnienie – i dążenie do jego realizacji – zdaje się przeczyć „zdrowemu rozsądkowi”, czy logice, w rozumieniu ludzi. Na szczęście, Jezus ze swoją mocą jest ponad tym wszystkim! Dlatego to Jego należy się trzymać – i czymś mądrzejszym jest Jego się trzymać – niż ludzi z ich logiką i z ich zmiennymi opiniami czy zachciankami. Jezus jest niezmienny! I zawsze jest zwycięzcą! I my także będziemy – jeżeli właśnie Jego i tylko Jego będziemy się trzymali.
Dokładnie tak, jak czyniła to Patronka dnia dzisiejszego, Święta Elżbieta Węgierska, Zakonnica.
Urodziła się w 1207 roku, w Bratysławie, jako trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy – siostry Świętej Jadwigi Śląskiej. Gdy miała zaledwie cztery lata, została zaręczona z Ludwikiem IV, późniejszym landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na zamku Wartburg. Wyszła za niego za mąż – zgodnie z zamierzeniem swojego ojca – dopiero dziesięć lat później, w roku 1221, mając lat czternaście. Z małżeństwa urodziło się troje dzieci.
Po sześciu latach, w 1227 roku, Ludwik zmarł podczas wyprawy krzyżowej we Włoszech. Tak więc Elżbieta została wdową mając lat dwadzieścia. Zgodnie z tamtejszym prawem spadkowym, musiała opuścić wraz z dziećmi Wartburg. Zamieszkała zatem w Marburgu, gdzie ufundowała szpital, w którym sama chętnie usługiwała. Całkowicie oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom pokutnym i miłosierdziu. Jej spowiednikiem był Konrad z Marburga, słynny kaznodzieja, człowiek bardzo surowy. Prowadził on Elżbietę drogą niezwykłej pokuty.
W 1228 roku złożyła ona ślub wyrzeczenia się świata i przyjęła – jako jedna z pierwszych – habit tercjarki Świętego Franciszka. Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez reszty chorym i biednym. Zmarła w nocy z 16 na 17 listopada 1231 roku.
Sława jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły przychodzić pielgrzymki. Konrad z Marburga napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną prośbą o kanonizację. Papież Grzegorz IX bezzwłocznie wysłał komisję dla zbadania życia Elżbiety i cudów, jakie miały się dziać przy jej grobie. Stwierdzono wówczas około sześćdziesięciu niezwykłych wydarzeń. Sprawę poparło też kilku biskupów. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, Papież Grzegorz IX, w dniu 27 maja 1235 roku, ogłosił uroczyście Elżbietę Świętą.
A oto relacja wspomnianego przed chwilą Konrada z Marburga o naszej dzisiejszej Patronce:
„Odtąd Elżbieta coraz bardziej zaczęła jaśnieć cnotami. Całe życie była pocieszycielką ubogich – teraz poświęciła się całkowicie opiece nad potrzebującymi. W pobliżu jednego ze swych zamków poleciła zbudować szpital, w którym zgromadziła wielu chorych i słabych. Hojnie rozdzielała dary miłości wszystkim, którzy prosili ją o wsparcie nie tylko na tym miejscu, ale na każdym innym podlegającym władzy jej małżonka. Wszystkie dochody, pochodzące z czterech księstw swego małżonka, wyczerpała do tego stopnia, iż w końcu na potrzeby ubogich nakazywała sprzedawać klejnoty i kosztowne szaty.
Dwa razy na dzień, rankiem i wieczorem, miała zwyczaj odwiedzać chorych. Osobiście posługiwała tym, którzy cierpieli na odrażające choroby, podawała posiłek jednym, poprawiała posłanie drugim, niektórych dźwigała na ramionach i spełniała wiele innych dobroczynnych posług. W tym wszystkim podtrzymywał ją błogosławionej pamięci małżonek. Na koniec, po śmierci swego małżonka, starając się o jak największą doskonałość, pośród wielu łez prosiła mnie, abym pozwolił jej wędrować od drzwi do drzwi i prosić o jałmużnę.
W Wielki Piątek, kiedy ołtarze były obnażone, złożywszy ręce na ołtarzu, w kaplicy swego miasta, dokąd sprowadziła Braci Mniejszych, w obecności świadków wyrzekła się własnej woli i tego wszystkiego, co Zbawiciel w Ewangelii zalecał porzucić. Następnie skoro zrozumiała, że mogłyby ją uwieść sprawy świata oraz ziemski przepych, którego doznawała otoczona szacunkiem za życia małżonka, wbrew mojej woli udała się do Marburga. Tu zbudowała szpital i zgromadziła chorych i ułomnych. Zapraszała do swego stołu najbardziej ubogich i pogardzanych.
Wobec Boga stwierdzam, że pomimo jej czynnego życia rzadko spotykałem niewiastę, która by w tak wysokim stopniu obdarzona była darem kontemplacji. Niektórzy zakonnicy i zakonnice zauważali często, iż kiedy powracała z modlitewnego odosobnienia, jej twarz jaśniała niezwykle, a oczy błyszczały jakby promieniami słońca.
Przed śmiercią wysłuchałem jej spowiedzi. Kiedy zapytałem, jak rozporządzić majątkiem i sprzętem domowym, odparła, że wszystko, co jeszcze wydaje się posiadać, należy do ubogich. Prosiła też, abym rozdał wszystko, z wyjątkiem zwykłej tuniki, którą miała na sobie i w której chciała być pochowaną. Po wydaniu tych rozporządzeń przyjęła Ciało Pana. Następnie, aż do godzin wieczornych, mówiła dużo o tym, co najpiękniejszego usłyszała w kazaniach. Wreszcie polecając Bogu z największą pobożnością wszystkich obecnych, jak gdyby zapadając w łagodny sen, oddała ducha.” Tyle z relacji kierownika duchowego naszej Świętej.
Słuchając tego świadectwa, a jednocześnie wpatrując się piękny przykład świętości Elżbiety Węgierskiej, oraz wsłuchując się w Boże słowo dzisiejszej liturgii, raz jeszcze zastanówmy się nad naszą odwagą i śmiałością, z jaką zwracamy się do Jezusa. Czy nie powstrzymuje nam przed tym obawa przed opinią lub presją otoczenia?…
