Szczęść Boże! Dzisiaj kilka słów na temat odpowiedzialności za zbawienie swoje i innych. Zapraszam do refleksji.
A przy okazji – przypominam, że jeszcze dziś i jutro można zyskać odpust zupełny za odwiedzenie cmentarza i modlitwę za zmarłych, oraz modlitwę w intencjach wskazanych przez Ojca Świętego. Potrzeba też stanu łaski uświęcającej, przyjęcia Komunii Świętej i zerwania z przywiązaniem do jakiegokolwiek grzechu.
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Poniedziałek 32 tygodnia zwykłego, rok I,
do czytań: Mdr 1,1–7; Łk 17,1–6
Kilka bardzo konkretnych rad i wskazań odnajdujemy w dzisiejszej Ewangelii. Pierwsze z nich – to ostrzeżenie przed zgorszeniem, a dokładniej: przed złym przykładem dawanym innym, przed gorszeniem innych. Jak bardzo wielkie to zło, świadczą słowa o zawieszeniu ciężkiego kamienia na szyi takiego człowieka i wrzuceniu go w morze.
Owo drastyczne wręcz stwierdzenie ma wyrażać – po pierwsze – ogromny ciężar zła, jaki bierze na swoje sumienie ten, kto gorszy drugiego, a po drugie: radykalizm, z jakim to zło należy tępić. Zło – nie człowieka, chociaż stwierdzenie jest rzeczywiście ostre i może sugerować, iż chodzi o zniszczenie samego gorszyciela. W rzeczywistości jednak, mamy to rozumieć jako ostrzeżenie przez złem.
Kolejna wezwanie dotyczy upomnienia i przebaczenia. Bliźniego, który zawinił, należy upomnieć, a jeżeli żałuje i prosi o przebaczenie, to choćby bardzo wiele razy dokonywał złych rzeczy – bo liczba siedem nie oznacza tu dokładnie ilości siedmiu takich przypadków, tylko wielość, nieskończoność – to zawsze należy mu przebaczać, dając drugą i kolejną szansę…
Słuchając tych wszystkich zaleceń – powiedzmy szczerze: niełatwych – uczniowie proszą o przymnożenie ich wiary. Jeżeli bowiem ludzkim rozumem nie są w stanie ogarnąć do końca oczekiwań swego Mistrza i Pana, to chcą z całą mocą uwierzyć w Jego moc i mądrość – i zgodnie z nią postępować. A te wszystkie zalecenia można by określić jako zasady odpowiedzialności za zbawienia swoje i innych.
Tym samym, stają się one praktyczną realizacją słów, zapisanych w Księdze Mądrości, a proklamowanych dziś w pierwszym czytaniu: Umiłujcie sprawiedliwość, sędziowie ziemscy! Myślcie o Panu właściwie i szukajcie Go w prostocie serca. Daje się bowiem znaleźć tym, co Go nie wystawiają na próbę, objawia się takim, którym nie brak wiary w Niego! I dalej: Mądrość nie wejdzie w duszę przewrotną, nie zamieszka w ciele, zaprzedanym grzechowi.
Otóż właśnie! Człowiek postępujący zgodnie z wolą Bożą, zgodnie z nauką Jezusa – jest człowiekiem mądrym! I odwrotnie: ten, kto jest lub chce być mądrym, winien postępować zgodnie z nauką Jezusa. I winien także kierować się zawsze i wszędzie poczuciem wielkiej odpowiedzialności za zbawienie swoje i innych. Bo jednym z przejawów mądrości – jest właśnie odpowiedzialność!
Kochani, dobrze byłoby, gdybyśmy dzisiaj zastanowili się właśnie nad tym wymiarem naszego chrześcijańskiego życia: nad tym, jaki przykład daję innym, czego innych swoją postawą uczę, do czego zachęcam – i na ile czuję się odpowiedzialny za zbawienie swoje, i zbawienie innych.
W tym kontekście pomyślmy:
· Czy nie jestem – lub nie byłem – dla kogoś przyczyną zgorszenia, choćby w drobnej sprawie?
· Czy nie zwalniam się zbyt łatwo – pierwszym lepszym tłumaczeniem – z odpowiedzialności za zbawienie innych, szczególnie najbliższych w rodzinie?
· Czy staram się o naprawienie krzywdy, jaką spowodowałem zgorszeniem?
Mądrość bowiem jest duchem miłującym ludzi…
By nie być zgorszeniem, przyczyną zgorszeń, wystarczy tylko, a może aż – nie sprawiać, by świat się stawał jeszcze gorszy, niż jest w rzeczywistości.
By umieć naprawdę przebaczyć, nie tylko rozumem , ale i sercem, trzeba posiadać wiarę.
Identycznie jest z nasza wiarą w Bożą Miłość.
Wystarczy, że jest ona niewielka, maleńka, ale jeśli jest czysta, prawdziwa, to w momencie zetknięcia się z złem, grzechem, przemienia się ona w coś wielkiego. Wiara w Boga '' przenosi góry''.
To nic innego jak to, ze sprawia, że człowiek staje się zdolny do rzeczy tak zwyczajnie, po ludzku, niemożliwych.
Pozdrawiam
Domownik – A
Szczęść Boże.
Witam po raz pierwszy, dając słowo swoje, ale nie pierwszy raz w ogóle.
Myślę, że to czy jestem, byłem przyczyną zgorszenia, to dowiem się kiedyś. Sam staram się, przynajmniej w ważnych sprawach uważać, ale np. w rzadkim uniesieniu się na Córkę, czy Syna i wytkniętym dodatkowo, chociaż to nie jest żaden krzyk z mojej strony jakieś, tylko pewna emocja i trochę chwilowo podniesiony głos, zgorszenie też może być. Ale staram się panować i myślę, że nie stoję w miejscu.
Chciałbym wrócić do sprawy przebaczania, bo to mnie zajmuje mocno od jakiegoś czasu.
W przebaczaniu, trochę tak jak w Sakramencie Pokuty są jednak pewne warunki. Chodzi mi o te dwa wersy. ,, Jeśli brat twój zawini, upomnij go; i jeśli żałuje, przebacz mu! 4 I jeśliby siedem razy na dzień zawinił przeciw tobie i siedem razy zwróciłby się do ciebie, mówiąc: "Żałuję tego", przebacz mu!"
Przebaczać w sercu mamy zawsze. Jasna sprawa, gdy raniący nas przychodzi, żałuje i zwraca się o to. Gdy jest jednak tak, że ktoś notorycznie przychodzi, gdy zrani i to w tej samej, ważnej życiowo sprawie, mówi przepraszam, o żalu za zranienie, wielkiej mowy nie ma, a czy jest w sercu to zupełnie niewiadomo. My mamy pewność, że to się zaraz powtórzy, to czy ta niby przepraszająca osoba przeprasza, czy wypełnia te warunki, aby nasze przebaczenie uzyskać? Czy my mówiąc wybaczam, a wiedząc jak jest, będzie, nie dajemy jakby przyzwolenia, na te dalsze przewinienia tej osoby? Podam drastyczny przykład zdrady w małżeństwie.
Jest mowa co prawda też mowa o upomnieniu, w innym miejscu są nawet słowa o poinformowaniu kościoła, a gdy to nie poskutkuje, to niech będzie jak poganin, czy celnik – tak swoimi słowami.
Czyli, podsumowując, czy wypowiadający słowo przepraszam, zawsze przeprasza i czy my mamy wtedy wybaczać? Ja to nawet rozgraniczę. Bo przebaczać w sercu mamy, ale czy on ma dostać bezwzględnie to zewnętrzne słowo przebaczenia?
Przepraszam, że wybrałem taką formę podpisu, ale sam Nick nie przechodził.
Wydaje mi się, że żeby uporać się z problemem trzeba oddzielić to co "boskie" od tego co "ludzkie". Z pomocą może przynajmniej trochę przyjść ewangeliczna scena, w której Piotr pyta Jezusa "Ile razy mam przebaczać? Czy aż siedem razy? A Jezusowa odpowiedź brzmi: "Nie siedem a siedemdziesiąt siedem razy". Pomijając biblijną symbolikę liczb warto zauważyć, że Jezus nie stawia w tej wypowiedzi żadnych warunków przebaczania. Nie mówi na przykład, "przebacz siedemdziesiąt siedem razy pod warunkiem, że Twoja żona więcej Cię nie zdradzi, sąsiadka nnie oplotkuje, nauczyciel nie oceni niesprawiedliwie". Jezus mówi tylko "siedemdziesiąt siedem razy masz przebaczyć" Przebaczenie jest darem bezwarunkowym, jako taki je otrzymujemy i takie powinniśmy dawać tym, którzy przeciw nam zawinili. Pewnie, że jest to trudna sztuka (zwłaszcza dlatego, że nasza ludzka natura skażona jest przez grzech), ale cóż by to było gdyby Chrystus przebaczał nam nasze upadki pod jakimkolwiek warunkiem? Obawiam się, że marnie byśmy na tym wychodzili. To wcale nie znaczy, że namawiam teraz kogoś do tego, żeby bezkarnie grzeszyć, bo i tak będzie mu to przebaczone. NIE. NIE. NIE… tylko proszę popatrzeć jak my wywiązujemy się z naszych postanowień poprawy… i nistety okazuje się, że sporo można nam w tym wzgledzie zarzucić, gdyby było inaczej – po ostatniej spowiedzi nie potrzebowalibyśmy już kolejnej, tymczasem… wcześniej czy później będzie nam ona potrzebna. Więc wniosek pierwszy: przebaczenie jest zawsze darem ale też zadaniem do spełnienia (niestety nie łatwym)
Natomiast zupełnie osobną kwestią wydają mi się być warunki dobrej spowiedzi, które jesteśmy zobowiązani wypełnić przed przystąpieniem do sakramentu pokuty. One bardziej niż Chrystusowi potrzebne są nam, bo wypełniając je mamy szansę zobaczyć naszą ludzką słabość, uznać nasz grzech, wzbudzić w duszy smutek z powodu jego popełnienia a potem złożyć obietnicę, że się poprawimy (właściwie te same warunki musimy spełnić zawsze wtedy gdy przychodzimy ze słowem "przepraszam" do drugiego człowieka). Dopiero po ich poważnym potraktowaniu i sumiennym wypełnieniu jesteśmy gotowi do tego by prosić Chrystusa o przebaczenie. I tu warto sobie postawic pytanie: czy chcielibysmy usłyszec od Niego w sakramencie pokuty "przebaczam Ci, pod warunkiem że…" Obawiam się, że NIE. On nam ufa, przebaczając, czemu więc i my nie moglibyśmy wykrzesać w sobie odrobiny zaufania wtedy kiedy przychodzi potrezba przebaczenia drugiemu człowiekowi? Wiem, że to nie łatwe, ale warto się z tym zmierzyć a czasami także modlić o umiejętność przebaczania. To wniosek drugi. Pozdrawiam serdecznie. J.B
Są te słowa Pana Jezusa, które Ty cytujesz i te które są były czytane dzisiaj w kościele.
Jednak przed Twoimi są też te wersy które luźno cytowałem a dokładnie brzmią one tak:
,,Gdy brat twój zgrzeszy , idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. 16 Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. 17 Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!”
Jak to pogodzić z bezwarunkowym przebaczaniem. I mi nie chodzi nawet, tak jak wspomniałem poprzednio na końcu, o wewnętrzne przebaczenie serca, bo skoro mam miłować nieprzyjaciół, to przebaczyć w sercu mam każdemu i nie tyle to jest problemem, ile raczej ten zewnętrzny znak przebaczenia, to że ten który przychodzi po przebaczenie, ale w zasadzie to są jego puste słowa, bo nie zapowiada, żadnej poprawy, czy ma ze słowem przebaczam odejść. Ja dałem drastyczny przykład zdrady, ale to jest przykład teoretyczny choć realny i nie chodzi o moją żonę.
Ja to dobrze opisałem poprzednio i wydaje mi się, że ani nasze przebaczenie, ani przebaczenie Boże w Sakramencie Pokuty, nie jest darem bezwarunkowym. Jest przecież 5 warunków Sakramentu Pokuty, w tym mocne postanowienie poprawy, a ja w swoim żalu za grzechy mam nawet słowa, że nigdy Cię Boże nie obrażę. Trochę się przed nimi kiedyś wzdrygałem, przecież włączając realizm w swoje myślenie tak się nie da, ale doszedłem do wniosku, że trzeba mieć przynajmniej wolę takiej postawy w tym momencie, takie chociaż na moment, absolutne pragnienie odrzucenia zła.
Myślę, że to co w końcówce piszesz o Sakramencie Pokuty, można w pewnym stopniu, może nawet trzeba zastosować do naszego przebaczania.
Ciągle też rozróżniam, prośbę o przebaczenie, od rzucenie, jakby na odczepnego:
,, Mam Cię przeprosić? Dobra niech będzie, przepraszam”.
Czy tu jest prośba i chęć uzyskania przebaczenia? Nie mówię już o zgodzie, dobrej atmosferze, zadośćuczynieniu, czy obietnicy poprawy.
Może tyle, bo za długo. Ciekawy jestem, co Osoba Duchowna na to.
Każdy grzech, jest chorobą duszy.
Nieważne, czy to jest zdrada, czy jakikolwiek inny grzech. Oczywiście, że grzechy są różnego kalibru, ale grzech jest grzechem. Jeśli chrześcijanin jest wewnętrznie chory, czy wtedy troszczymy się o niego ? czy chcemy coś dla niego zrobić ?
Czy liczymy który raz z rzędu powiedział przepraszam, i robimy kolejną kreskę na ścianie, jak więźniowie odliczający każdy dzień do wolności.
'' … i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom… ''
Jak kochać gdy zostaliśmy x razy zdradzeni.
Jak ufać, gdy x razy przeżylismy rozczarowawnia.
Jak rozmawiać, gdy nas x razy okłamano.
To znaczy, że mamy nie kochać, nie ufać ?
Najprościej jest zamknąć się w sobie, zapiec się, odciąć się od tego co trudne, i boli.
Ale mimo tego, że nas mnóstwo razy oszukano, zdradzono, trzeba nam wierzyć, ufać, kochać.
Tylko na tej drodze jesteśmy w stanie natrafić na płomyki ludzkiej wiary, miłości, nadziei.
Każdy z nas ma za zadanie w życiu, przebaczać, i iść dalej, robić swoje.
Pozdrawiam
Domownik – A
Spróbuję odpowiedzieć raz jeszcze. Wydaje mi się, że cytowane przez "Francesco" dalsze słowa Ewangelii nie odnoszą się sensu stricte do samego faktu przebaczania. One dotyczą raczej naszej wrażliwości na "grzech cudzy". Mówiąc prościej zachęcają, żeby nie przechodzić obok niego obojetnie czyli przypominają nam o konieczności czytelnej reakcji wtedy gdy widzimy, że ktoś obok nas popełnia jakieś zło (oczywiście upominać też trzeba umieć, żeby nie okazało się, że "widzimy drzazgę w oku brata, a nie dostrzegamy belki w swoim"). A co do faktu przepraszania i przebaczania: wiem, że to nie łatwe i sama kilka razy tego trudu w życiu doświadczyłam, natomiast wydaje mi się, że popełnia Pan błąd zastanawiając sie nad tym co dalej zrobi ta druga osoba, kiedy ją przeprosimy lub kiedy jej przebaczymy. To tak naprawdę już jej problem… My wyszlismy z wyciągnietą reką i mieliśmy dobre intencje (tak zakładam) a jesli ktos nie chce tej wyciągnietej ręki z jakiegoś powodu przyjąć… to on musi zmierzyć się z paroma problemami i odpowiedziec na pytanie dlaczego tak postępuje… Ja jestem gotowy… Ale ta moja postawa musi byc szczera nie może byc "na odczepnego"… (czyli taka "trzeba, no dobra niech będzie" ale ja i tak wiem swoje). Moje serce musi raczej przyjąć postawę: przebaczam, bo tego uczy mnie Jezus w ewangelii a ja chcę w duchu tego nauczania kształtowac moje życie, dążyć do świętości. To tak trochę jak z kłótnią. Nikomu jeszcze nie udało się przeżyc awantury (takiej "na całego") tylko ze sobą (no chyba że mamy do czynienia z konfliktem we własnym sumieniem). Żeby sie pokłócić zawsze potrzeba dwóch ludzi, którzy obaj będą na siebie wrzeszczeć. Jeśli taki zamiar ma tylko jeden z nich, a drugi potrafi spokojnie powiedzieć, że krzyki go nie interesują, awantury nie będzie. Z przebaczeniem jest podobnie. Ja muszę najpierw szczerze chcieć je ofiarować, bo może się okazać, ze ta druga strona ma problem z jego przyjęciem, otwarciem się na nie dlatego, że mój dar nie jest szczery. Podobnie rzecz ma się z warunkami dobrej spowiedzi. Zdaje się, że Chrystus nie liczy bardzo na to, że postanawiając poprawę (nawet szczerze) nie zgrzeszymy nigdy więcej. Po grzechu pierworodnym nasza ludzka natura skłonna jest do zła. Naszym zadaniem jest raczej podjęcie próby panowania nad złem, walka z nim… Dowodem na to jest choćby potrzeba wielokrotnego, konsekwentnego podejmowania tych samych postanowień. One są zawsze znakiem gotowości do przemiany naszego życia. Chociaż więc Kościół daje nam warunki dobrej spowiedzi a spowiednik w konfesjonale oczekuje od nas ich wypełnienia (proszę mi wierzyć najpierw dla naszego dobra) nie jest to w żadnym wypadku forma zniewolenia penitetna, ale konkretna dla niego pomoc, bo z czego się spowiadać jesli wczesniej nie przypomnimy sobie dokładnie naszych grzechów, i jak mieć pewność, że wyznamy je wszystkie? Jak żałować i naprawiać zło jeśli go dobrze nie poznamy? I jak postanawiać, że się zmienimy jeśli nie wiemy co jest naszą wadą główną, nad czym mamy pracować? A przecież na te wszystkie pytania pomaga nam odpowiedzieć rzetelne potraktowanie warunków sakramentu pokuty. Raz jeszcze dochodzimy więc do wniosku, że są one dla nas a nie dla Chrystusa i choć wymaga się od nas ich wypełnienia, nie możemy ich traktować jak "worka zarzuconego nam na głowę" ale raczej powinniśmy być wdzięczni Kościołowi, że nam je daje (zauważając, że źródło każdego z nich da się odnaleźć w Ewangelii) a spowiednikom, że ich wypełnienia od nas wymagają. Natomiast dar Chrystusowego przebaczenia jest naprawdę bezwarunkowy. Proszę choćby zajrzeć do przypowieści o synu marnotrawnym. To piękny obraz przedstawiający to co czyni Bóg, kiedy do niego wracamy (nawet z pustymi rękami i opowieścią o tym, że zmarnotrawilismy dobra, które On nam dał). Pozdrawiam serdecznie. J. B
Nie do końca jestem rozumiany.
Skrótowo.
1.Wewnętrzne przebaczenie serca osoba, która po nie przychodzi, zawsze dostaje, czy przychodzi szczerze po przebaczenie i wtedy wg. mnie przeprasza. Czy też mówi przepraszam i nic za tym się nie kryje, wg. mnie wtedy nie przeprasza.
2.Jesli nie przeprasza, to mimo, ze z miłości bliźniego, wewnętrzne przebaczenie dostaje, to jednak znaku przebaczenia, słowa wybaczam nie musi otrzymać. Choćby w celach wychowawczych. Bo to jest jakby powiedzenie rób co chcesz, ja i tak wybaczę, czyli przyzwolenie na zło. Gdzie forma oddziaływania na tą osobę. Wg. mnie, oprócz rozmów, upomnienia, to może być jedną z form.
3. Są słowa Ojca do syna marnotrawnego, ale też są słowa do uzdrowionych, idź ale od tej pory już nie grzesz, czy też idź, ale bacz, żeby Ci się co gorszego nie przytrafiło. Myślę, że więcej jest słów o wybaczeniu, uzdrowieniu i coś jeszcze, jakiś wymóg, niż takich jak z synem marnotrawnym.
Napisałem długą odpowiedź na powyższe głosy i w chwili, gdy już ją miałem zamieszczać, pojawiły się jakieś trudności i wszystko… diabli wzięli! Chyba dosłownie!
W czasie jednak, kiedy pisałem, Francesco zamieścił swój ostatni wpis. I tylko potwierdził w ten sposób to, co próbowałem napisać w swojej odpowiedzi, że właściwie wszystkie powyższe opinie dotyczą tego samego i w są w gruncie rzeczy zgodne ze sobą, natomiast może nie najlepiej Rozmówcy się rozumieją. Przynajmniej – nie do końca.
Dlatego chciałbym spróbować zebrać te opinie, chociaż nie chcę niczego w żaden sposób spłycić, czy uogólnić. Wydaje się jednak, iż wszyscy są zgodni co do tego, że przebaczenie dokonuje się w sercu człowieka. Nie do końca natomiast zgadzają się co do tego, jak to pokazać na zewnątrz. Nie wiem, czy tak to można było zrozumieć.
Tak, czy owak, przebaczenie rzeczywiście dokonuje się w sercu człowieka, w jego wnętrzu, a polega na tym, że ja – doświadczywszy zła – nie chcę się zemścić na swoim krzywdzicielu, oddaję sprawiedliwość w ręce Boga, nie życzę owemu człowiekowi niczego złego… Ale to nie oznacza, że nie mam prawa mieć do niego żalu. Mam prawo go mieć, bo to ludzkie. Zwłaszcza, jeżeli on nie okazuje żadnego żalu, a zamierza w najlepsze robić to, co robił. Dlatego nawet jeżeli mam do niego żal, to jednak mu przebaczam, a więc modlę się o jego opamiętanie, nie chcę dla niego zła, nie potępiam go jako człowieka, chociaż oczywiście potępiam jego czyn!
Warto tu może też jasno stwierdzić, że przebaczenie nie oznacza zapomnienia, chociaż wiele osób traktuje te pojęcia zamiennie. Tymczasem zapomnienie nie zależy ode mnie. Ono przyjdzie z czasem – albo wcale nie przyjdzie. Czy może bowiem matka – nawet tak wspaniała, jak Pani Marianna Popiełuszko – zapomnieć o śmierci swego Syna, nawet jeżeli jest On już Błogosławionym? Przecież Ona do końca życia będzie pamiętała dzień i okoliczności śmierci oraz twarze morderców. Powiem więcej: gdyby zapomniała, to dopiero byłoby dziwne, a nawet niemoralne! Czy jednak to znaczy, że nie przebaczyła owym mordercom?
Chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że przebaczyła. Ja nawet jestem przekonany, że gdyby któryś z nich przyszedł do Niej i szczerze skruszony ucałował Jej dłoń, to jeszcze by go przytuliła do serca, jak Syna, którego Jej zabrali. Na czym zatem polega owo przebaczenie z Jej strony?
Na tym, o czym Ona sama wielokrotnie mówiła: na modlitwie za nich! I o to właśnie by tu chodziło: ja się modlę, jestem gotowy do nawiązania dialogu, swój żal i ból oddaję Jezusowi. Natomiast jeżeli mój krzywdziciel nie żałuje, nie okazuje żadnej skruchy, a jeszcze zamierza czynić to, co czynił, to absolutnie nie należy mu okazywać żadnych gestów naiwnej czułości czy też nie nadskakiwać mu, ale skorzystać z prawa do tego, co teologia moralna określa mianem "zawieszenia okazywania życzliwości". Ja mam prawo na jakiś czas zachować dystans do tego człowieka, mam prawo mu okazać pewien "chłód" we wzajemnych relacjach, ale to po to, by mu pokazać, że między nami nie wszystko "gra" i że on musi coś z tym zrobić. To jest dokładnie to, co Jezus wyraził w rozmowie z jawnogrzesznicą w słowach: "Nie potępiam cię, ale od tej chwili już nie grzesz!" Otóż właśnie!
Ja jestem gotów podjąć dialog, ale dialog zakłada zaangażowanie dwóch stron. Jedna osoba nie spełni – z samej natury rzeczy – warunków dialogu. Jeżeli ten drugi nie okazuje chęci żadnej zmiany, to zostajemy na razie na tym, co jest i modlimy się, a na niego spokojnie możemy poczekać – aż coś do niego dotrze. Nie możemy bowiem zapominać o tym, że my swoją postawą kształtujemy postawy innych i uczymy ich czegoś – a to wprost wynika ze wzajemnej odpowiedzialności za zbawienie swoje i innych, którą podjęliśmy w chwili Chrztu Świętego. Nie może się zatem okazać, że ja swoimi zewnętrznymi, zbyt pochopnymi gestami faktycznie akceptuję zło, czy bagatelizuję jego ciężar.
Dlatego właśnie – przy zachowaniu wewnętrznego właściwego nastawienia – na zewnątrz należy postępować w sposób bardzo roztropny! Ks. Jacek
Ależ ja bardzo się staram Pana zrozumieć i nie zamierzam z powodu tej wymiany zdań stać się Pańskim wrogiem, tylko wydaje mi się, że takie "jedynie wewnętrzne przebaczenie" jest mało prawdopodobne, bo i jak miałoby ono wyglądać? W głębi serca się do kogoś uśmiecham, a na zewnątrz na niego "warczę"? Jest w tym (przynajmniej dla mnie) jakaś nieszczerość, fałsz, udawanie… Dlatego nie jestem przekonana aby to była dobra postawa wychowawcza. To raczej rodzaj "znęcania się" nad tym komu każemy się domyslać, że mu wybaczyliśmy, a to wydaje mi się nieludzkie. On i tak jest juz dość upokorzony tym, że musiał do nas przyjść, przyznać się, uznać naszą wyższość (w wielu wypadkach dajemy mu ją odczuć). Może w zamian nasz winowajca *(obojętnie dziecko, uczeń, wychowanek) mógłby usłyszeć "Wybaczam Ci, ale kara za to co zrobiłeś Cię nie minie, musisz ponieść konsekwencje swojej niefrasobliwości". Jestem w głębi duszy przekonana, że to bardziej wychowawcze niż obciążanie kogoś trudem odgadywania "że przebaczyliśmy". W takiej sytuacji wcale nie dajemy przyzwolenia na zło, ale jesteśmy chyba bardziej czytelni (i uczymy też przebaczać). Bałabym się też jednoznacznej oceny że przepraszający nas czyni to szczerze albo nie. To wie tylko ten, kto z tym znakiem, gestem wyciągniętej ręki do nas przychodzi, nawet jesli rzeczywiście czyni to nieszczerze – to tylko jego problem, sprawa dyspozycji jego serca, to on odpowiada moralnie za to, że tak czyni… my nie. Naszym problemem jest natomiast to jak MY reagujemy na ten gest, jak go odczytujemy, jak przyjmujemy tego czlowieka… jeśli tylko zatrzymamy się nad refleksją czy to szczerze czy nie – to też nie najlepiej. Chyba wraca tu więc przynajmniej odrobinę problem bezwarunkowości. Bo nawet jeśli ktoś czyni gest przeproszenia z "marną (naszym zdaniem) intencją chyba raczej nie powinniśmy się na ów gest zamykać. I przez pryzmat bezwarunkowości proponuję wreszcie spojrzeć też na przytoczone fragmenty Ewangelii. W jezusowym wezwaniu "Idź i nie grzesz więcej", lub "bacz aby ci sie coś gorszego nie przytrafiło" dostrzegam raczej wezwanie do czujności wobec grzechu niż oczekiwanie Jezusa na to, że "Jego penitenci" więcej nie popełnią w życiu ani jednego grzechu. Te im się pewnie przytrafiały, szkoda, że w Ewangelii nie ma właściwie żadnych wzmianek o ich losach, natomiast problem w tym jak się wobec nich zachowali: bagatelizowali je czy szczerze żałowali i podejmowali trud pracy nad sobą, albo mówiąc językiem naszych rozważań czy przechodzili obok nich obojętnie czy np. potrafili przebaczyć, patrzeć z miłością na tych, którzy przeciw nim zawinili, czy byli gotowi wyciągnąć rękę do zgody… Myślę, że dokładnie tak samo jest z nami. Chrystus nie chce mieć nas idealnych, do tego raczej nam daleko, chce natomiast bysmy małymi krokami zdążali do świętości. jednym z tych kroków jest trudna umiejętność przebaczania. A gdyby sięgnąć w te rozważania jeszcze głębiej: my tez wiele razy obiecujemy po spowiedzi, że zerwiemy z grzechem i jakoś marnie nam to wychodzi (trzeba na ogół sporo pracy i łaski Bożej, żeby to postanowienie wypełnić). Cóż by to było gdyby Chrystus oskarżył nas o nieszczerość i nie powiedział nam w sakramencie pokuty przez posługę kapłana, że nam przebacza, tylko tak…, żeby nas wychować, kazał się nam tego domyslać. Chyba nie najlepiej bysmy się z tym czuli. Pozdrawiam serdecznie mając nadzieję, że przez swoje refleksje nie odbieram przysłowiowego chleba Czcigodnemu Gospodarzowi tego forum, którego osobiście bardzo cenię i sznuję. J.B.
Księże Jacku. Że tak powiem Święte słowa. Zero komentarza, bo wszystko przyjmuję.
JB. Dużo bym musiał pisać i tłumaczyć, też w skrócie.
1. W tej naszej postawie odpowiedzi, na ,,przeprosiny" o której pisałem wcześniej, absolutnie nie ma mowy o warczeniu, bo dajemy słowo z komentarzem, gdzie jednak samo suche wybaczam padać nie musi. Jest to w zasadzie bardzo bliskie temu zdaniu ,,Wybaczam Ci, ale kara za to co zrobiłeś Cię nie minie, musisz ponieść konsekwencje swojej niefrasobliwości".
Tylko ja nawet nie mówię o karze, a o oczekiwaniu poprawy. A niefrasobliwości tu nie ma żadnej, wręcz premedytacja. Nie komplikuję i nie teoretyzuję, a piszę to na bazie realnej sytuacji, bliskiej mi Osoby, którą problem dotyka, może nie konkretnie zdrada. Oby nie. Wiem jak Ona się czuje, jaki ma ból, a sytuacja jest notoryczna i nieakceptacja jest wyrażana, a reakcji brak.
2.Sytuacja, którą opisujemy jest podobna do miłości nieprzyjaciela. Jest miłość woli i rozumu. Uczucie i emocje nigdy nie będą jak w dobrym małżeństwie. I nie można tego wymagać.
Może tyle, bo faktycznie będzie za długo, odeślę do Tego co napisał Ksiądz Jacek, bo całkowicie wyraża moje myślenie.
Jeszcze tylko prywata.
,,nie zamierzam z powodu tej wymiany zdań stać się Pańskim wrogiem".
Westchnąłem sobie. O Niewiasto uśmiechnij się.
I jeszcze, jeśli to nie przeszkadza, to nie chciałbym być panem. Pierwszy raz od półtora roku tak mnie mianowano.
Pogody ducha życzę.
Podjęłam ten temat z życzliwym usmiechem w Pańską stronę i naprawdę piekna była ta dyskusja. Myślę, że wspólnie kręciliśmy się wokół tych samych mysli, choć to też trochę jest też tak, że w kwestiach spornych im więcej usiłujemy wyjaśnić i dopowiedzieć tym bardziej udaje się nam zagmatwać sprawę. Przebaczenie, pojednanie samo w sobie jest trudne i pewnie wielu ma z nim kłopoty, więc miejmy nadzieję, że ta nasza życzliwa i bardzo kulturalna wymiana zdań pomoże tym, którzy w tych sprawach szukają rozwiązania. Pozdrawiam serdecznie. J.B
A ja, podzielając nadzieje J.B., z całego serca dziękuję za tę przepiękną i arcymądrą wymianę zdań. Z całą pewnością, polecę ją raz jeszcze do przeczytania we wtorkowym słowie wstępnym. Bo jest to problem, który dotyczy właściwie nas wszystkich, stąd też ja sam często biorę udział w rozmowach, w których ten temat powraca – i powracają niedomówienia oraz wątpliwości, które trzeba rozwiewać. Wasza dyskusja, Kochani, bardzo wiele wyjaśnia i pomaga uporządkować pojmowanie całej sprawy. Serdeczne dzięki! Ks. Jacek