Gorąco pozdrawiam w Dniu Pańskim. Dziękuję wszystkim, którzy wczoraj zajrzeli na tę stronę. Bardzo się cieszę z tych odwiedzin, bo to zaledwie pierwszy dzień, a zajrzało prawie sześćdziesiąt osób. Dziękuję i zapraszam! A na dzisiejszą niedzielę proponuje kilka słów refleksji, życząc wszystkim błogosławionego Dnia Pańskiego, przeżytego w atmosferze modlitwy i refleksji, ale też – odpoczynku i rodzinnego spotkania, w duchu miłości i spokoju, radości i nadziei. Gaudium et spes!
Ks. Jacek
33 Niedziela Zwykła, C,
do czytań: Ml 3,19-20a; 1Tes 3,7-12; Łk 21,5-19
Dwa obrazy rysuje przed naszymi oczami dzisiaj Prorok Malachiasz – dwa obrazy światła. Tyle, że jedno światło bardzo różni się od drugiego. Pierwsze – to światło ognia, wydobywającego się z pieca. Ognia, który spali słomę, a więc wszystkich pysznych i krzywdzących innych. I to spali doszczętnie! Kiedy się czyta powyższe stwierdzenia, zapisane przez Proroka, to jakby się dosłownie słyszało trzask ognia i płonących w nim gałązek. To obraz złowrogi, straszny, oznaczający jakąś klęskę, jakąś straszną przegraną tych, którym za życia ziemskiego wydawało się, że „zjedli wszystkie rozumy” i wszystkich mają „w garści”.
I drugi obraz światła – tego światła, które bije od słońca i które w swoich promieniach niesie uzdrowienie wszystkim chcącym się nim ogrzać, którzy jednak swoim życiem zasłużyli na ten dar. Tak ma wyglądać ów dzień – dzień ostatni – według Proroka Malachiasza. Oczywiście, z zastrzeżeniem, że mamy do czynienia z opisem symbolicznym. Jednak to, co w tym opisie nie jest symboliczne, to ta prawda, że dzień ów będzie czasem bardzo jednoznacznego i ostatecznego, i nieodwracalnego rozstrzygnięcia wszystkiego, co jest na świecie – i ostatecznego zakończenia tegoż świata.
W podobnym tonie wypowiada się także Jezus w dzisiejszej Ewangelii, przedstawiając obraz doszczętnego zburzenia Świątyni Jerozolimskiej – które zresztą faktycznie się dokonało, chociaż tutaj ma ono znaczenie symboliczne – jak również obraz trzęsienia ziemi, głodu, zarazy, strasznych zjawisk i wielkich znaków na niebie. A do tego wszystkiego jeszcze – obraz prześladowań, jakie spotkają wyznawców Chrystusa… Powiedzmy sobie szczerze, że to obraz w sumie mało zachęcający.
Jednak Jezus sam niejako uspokaja swoich uczniów i wszystkich, którzy w Niego wierzą, mówiąc – w odpowiedzi na pytanie, kiedy się to zacznie i jakie będą tego znaki – że wielu będzie takich, którzy wieścić będą bliski koniec. Jezus mówi bardzo zdecydowanie: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. […] Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec.
Jaką zatem postawę ma przyjąć w świetle tychże wskazań uczeń Chrystusa? Z całą pewnością – nie powinien gonić za sensacją i nie powinien przykładać ucha do każdej bezsensownej powiastki o tym, że to nastąpi wtedy czy wtedy. Cóż zatem robić? Odpowiedź wydaje się jasna: zdać się całkowicie na Jezusa! Potraktować wszystkie ewentualne doświadczenia czy trudności nie jako powód do paniki, ale jako okazję do składania świadectwa. Tak to ujmuje Jezus, dodając: Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć, ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie.
To może trochę wyglądać na sprzeczność, bo jak pogodzić zapewnienie, że włos z głowy nie spadnie – z tym, że niektórych spotka śmierć? Naturalnie, zdajemy sobie sprawę, iż chodzi tu o życie wieczne, życie bez końca, bo to ono w ostatecznym rozrachunku się liczy. I właśnie o to życie trzeba nam zabiegać, cierpliwie znosząc wspomniane przeciwności i wykonując solidnie swoje najzwyklejsze obowiązki,stosując zasady zwykłej ludzkiej sprawiedliwości i – powiedzielibyśmy – takiej zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości.
Bo chyba tylko tak możemy pojmować polecenie Pawła, wyrażone w słowach: Kto nie chce pracować, niech też nie je. Słyszymy bowiem, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem,własny chleb jedli. Kochani, czyż można jaśniej i prościej wyrazić polecenie należytego wypełniania codziennych obowiązków? A właśnie takie spokojne, systematyczne, rzetelne wykonywanie swoich zadań, połączone z zachowaniem zasad wspomnianej już zwykłej ludzkiej przyzwoitości i uczciwości – oto jest nasz sposób na przygotowanie się do tego dnia ostatniego, który w takiej sytuacji na pewno nie będzie dla nas dniem strasznym.
Trzeba nam jednak w tym momencie zauważyć, że w kwestii, którą tu sobie rozważamy, a więc w kwestii ostatecznego rozliczenia i definitywnego końca wszystkiego, ludzie zajmują skrajnie różne stanowiska.
Nie brakuje takich, którzy wprost śmieją się z tego wszystkiego. Dla nich piekło – to straszak na niegrzeczne dzieci, ekskomunika, będąca efektem oczywistego łamania Prawa Bożego – to relikt „ciemnego średniowiecza”, Sąd Ostateczny – to jakaś wydumana bajka,a nawet sam Pan Bóg, o ile w ogóle istnieje – to albo taki dobrotliwy „dziadziuś”, głaszczący wszystkich po główkach, albo jakaś niedookreślona „siła wyższa”, która jednak nie ma realnego wpływu na bieg spraw na ziemi.
Ludzie, którzy tak podchodzą do sprawy, bardzo często z ekranów naszych telewizorów cynicznie śmieją się nam w oczy, próbując pokazać, jak śmiesznie na tle ich rzekomej nowoczesności i przebojowości wygląda taki „ciemnogród”. To są właśnie wszyscy piewcy nowej, jakiejś niesłychanej moralności, wywracającej „do góry nogami” porządek ustalony przez Boga.
Być może, ten ich cyniczny śmiech to próba zagłuszenia sumienia, które bardzo często formowane kiedyś tam w domu rodzinnym i na katechezie, albo w kółku ministranckim lub parafialnej scholi, teraz uporczywie i wbrew wszelkim próbom ośmieszenia – odzywa się i przypomina, co naprawdę jest dobre, a co naprawdę jest złe i złym pozostanie, chociażby wszystkie parlamenty świata jednogłośnie zadecydowały, że jest inaczej. Być może, jest to taka próba wyciszania sumienia! Cóż zatem możemy poradzić takim telewizyjnym mędrcom, wykładaczom „jedynej słusznej racji”?
Chyba tylko to, żeby jednak posłuchali tego swego sumienia i nie wmawiali sobie na siłę, że nie ma sądu i nie ma piekła, bo może się okazać – chociaż im tego, ani nikomu nie życzymy! – że o istnieniu piekła przekonają się na własnej skórze, a to na pewno nie będzie miłe łechtanie cieplutkimi promyczkami słoneczka, tylko przeraźliwy ogień i trzask palącego się w nim zła, a przede wszystkim – pełna świadomość absolutnego braku nadziei i tego, że ten stan już nigdy, nigdy się nie zmieni. Na nic zatem się zdadzą próby ośmieszania tej prawdy i na nic się zdadzą coraz częstsze – nawet w naszych kapłańskich kazaniach –próby łagodzenia tych Bożych zapowiedzi. Na nic to wszystko!
Przesłanie zawarte w dzisiejszym Bożym Słowie nie pozostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości: to, co wyrażamy w głównych prawdach wiary, iż Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze – jest właśnie prawdą wiary, więc trzeba ją potraktować poważnie! Nie po to, aby żyć w ciągłej psychozie strachu, nie po to, aby popadać w jakieś przerażenie, czy – jak to ciągle czynią niektórzy –wyliczać daty rzekomego końca świata i wieszczyć, że to będzie rok 2012, czy 2015… To nie o to chodzi!
Jezus dzisiaj mówi o wojnach i przewrotach, ale czy w dziejach świata była chociaż jedna taka epoka, w której by ich nie było? W zasadzie, każdy czas był i jest dobry na to, aby mógł przyjść ów dzień ostatni. Więc zamiast marnować energię na przewidywanie, kiedy to nastąpi, albo zamiast próbować na siłę i wbrew sobie i wbrew zdrowemu rozsądkowi wmawiać sobie, że to nigdy nie nastąpi – może lepiej po prostu zaufać bezgranicznie Bogu i spokojnie, uczciwie robić swoje. To naprawdę najlepszy sposób przygotowania się na moment ostatecznego rozliczenia.
Bo jeżeli jesteśmy w stanie łaski uświęcającej, w stanie wolności od grzechu ciężkiego, jeżeli żyjemy w zjednoczeniu z Bogiem i spokojnie, uczciwie robimy co do nas należy, zachowując zasady zwykłej ludzkiej uczciwości, przyzwoitości i zdrowego rozsądku – to ten dzień może przyjść nawet za pół godziny, nawet teraz. Dla nas będzie to moment wielkiej radości.
A dla mędrców ze szklanego ekranu i z pierwszych stron gazet? No cóż… Akurat w tych sprawach zasada, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni – sprawdza się z żelazną konsekwencją. Niech nam zatem wyznacznikiem prawdy, źródłem mądrości i światłem w drodze będzie Pismo Święte! Ono się nie zmienia, nie ulega modom, nie dopasowuje się do żadnej opcji politycznej, ani układu sił w parlamencie. Ono zawsze głosi prawdę! Jedyną prawdę! Bo jest to Słowo Boże! Dlatego daje ono poczucie pewności, budzi nadzieję, a kiedy trzeba – także ostrzega. W duchu tegoż Słowa trzeba nam się przygotowywać na spotkanie z Panem.
A teraz, w duchu tegoż Słowa, przed chwilą usłyszanego i rozważanego, odpowiedzmy sobie na następujące pytania:
- Czy mógłbym w tej chwili bez żadnej obawy stanąć na Sądzie Bożym?
- Czy nie lekceważę zapowiedzi Boga dotyczących Dnia Sądu?
- Czy nie sprowadzam tego ważnego tematu tylko do sfery taniej sensacji i nieprawdopodobnych przepowiedni?
- Czy coś mi aktualnie nie blokuje drogi do pełnego zjednoczenia z Bogiem? Co to jest?
Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze.
Każdy oddala od siebie myśl, że musi umrzeć, a to przecież nasze przeznaczenie.. Mam kolegę, który jest poważnie chory i przez swoją chorobę uważa, że życie nic nie jest warte.. nie ma miłości i sprawiedliwości. Nawet stwierdził, że wiara jest niczym, bo i tak musi umrzeć. Kompletnie nie wiem jak mu pomóc, aby zrozumiał, że Bóg o nim nie zapomniał i aby pogodził się ze swoim losem..
~Smutna, 2010-11-14 21:45
Ja zacząłbym od modlitwy za niego. I to codziennej. Nie chodzi mi tu, naturalnie, o jakieś wielogodzinne przesiadywanie w kościele, ale o wysyłanie do Pana Boga sygnałów w jego sprawie, a więc nawet pojedynczych zdań, wypowiadanych w sercu z prośbą o pomoc. Druga sprawa – to rozmowa. I tu potrzebna będzie cierpliwość. Bo na pewno trzeba mu pozwolić wypowiedzieć wszystko, co czuje – i cierpliwie tego do końca wysłuchać. W czasie, kiedy on będzie mówił, można wysyłać błyskawiczne prośby do Ducha Świętego o pomoc. Ale trzeba mu okazać zainteresowanie i dać mu możliwość wypowiedzenia wszystkiego, co mu leży na sercu . On musi poczuć, że ktoś się nim interesuje i że ktoś go – powiedzmy to wprost – kocha. A potem próbowałbym bardzo spokojnie pokazywać jaśniejsze strony życia, ale – podkreślam! – bardzo spokojnie. Trzeba się nastawić na niejedną opryskliwą i ostrą odpowiedź, ale nie można się tym zrażać, ani tym bardziej obrażać na niego. Trzeba wyczuć odpowiedni moment, żeby zacząć pokazywać owe pozytywy. Ale kiedy atmosfera jest napięta – to wtedy tylko milcząca obecność i modlitwa. Zaznaczam, to zadanie dla osoby bardzo cierpliwej i dla kogoś, kto jest prawdziwym przyjacielem, ale w takiej sytuacji tylko prawdziwy i oddany przyjaciel może naprawdę pomóc. Myślę też, że trzeba takiego chorego, zrezygnowanego człowieka włączyć w jakąś formę pozytywnej działalności, to wtedy nie będzie myślał tylko o swoich problemach. Proszę zobaczyć na przykład Janusza Świtaja, który sparaliżowany po wypadku, zrezygnowany pisał do Prezydenta prośbę o eutanazję, wybijając na klawiaturze komputera ołówkiem trzymanym w ustach kolejne zdania. Jednak po tym, jak zainteresowała się nim jedna z fundacji i podała mu rękę, organizując mu różne formy zaangażowania – odzyskał chęć do życia. A więc warto! I jeszcze jedno zdanie na koniec: trzeba tego chorego człowieka nastawiać na życie, a nie przygotowywać na śmierć! Pozdrawiam serdecznie
~Ks. Jacek, 2010-11-15 13:39