Witam serdecznie i zachęcam do dziękczynienia Bogu za dar Beatyfikacji Jana Pawła II, która dokona się 1 maja. Jednak przed nami, Kochani, bardzo ważne zadanie: musimy się do tego wydarzenia dobrze przygotować duchowo. Nie zmarnujmy zatem ani dnia, a módlmy się i wracajmy do nauczania Wielkiego Papieża – żeby ta wspaniała Beatyfikacja nie pozostała tylko wydarzeniem medialnym czy emocjonalnym, ale rekolekcjami dla każdej i każdego z nas. A dzisiaj – zapraszam do refleksji nad oddziaływaniem Bożego Słowa na nasze życie.
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Sobota 1 tygodnia zwykłego, rok I,
do czytań: Hbr 4,12–16; Mk 2,13–17
Zaprawdę, żywe jest Słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze, niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne. Przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek. To obrazowe ukazanie skuteczności, mocy i przenikliwości Bożego Słowa musi nam dawać do myślenia – nam, którzy tego Słowasłuchamy, którzy je czytamy, którzy staramy się je zrozumieć…
Często nie jest to łatwe, bo nie pojmujemy wszystkich subtelnych znaczeń i sensów, a jednak czytamy to Słowo, słuchamy Go w liturgii, czasami udaje się na Jego temat porozmawiać w jakimś gronie osób, czy w jakiejś wspólnocie porozważać to Słowo… I może nieraz zastanawiamy się – a po co to wszystko? Po co zadawać sobie taki trud, jeżeli i tak nic z tego nie zrozumiem, to wszystko brzmi dla mnie jak jakaś piękna – owszem!– ale tylko poezja, a życie idzie drugim, swoim torem…
Myślę, że w obliczu takich pytań i wątpliwości warto raz jeszcze wziąć do serca te dokładnie słowa, które zostały tu zacytowane, jak i kilka innych fragmentów, gdzie sam Jezus mówi o swoim Słowie jako o ziarnie, mającym w sobie zalążek życia i rozwijającym się nawet pomimo tego, czy gospodarz śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy…
Słowo Boże jest bowiem słowem niezwykłym, zdecydowanie różniącym się od całego mnóstwa słów, jakie dzisiaj wypowiadają ludzie – słów często niemądrych, krzywdzących, nieprzemyślanych… Słowo Boże jest Słowem wypowiedzianym przez Arcykapłana wielkiego, który przeszedł przez niebiosa – jak słyszymy dziś w pierwszym czytaniu – jednak nie takiego, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu.
Jest to zatem Słowo Boga, ale skierowane do człowieka,wypowiedziane w taki sposób, aby dotyczyło człowieka i jego spraw, aby mogło rzeczywiście przenikać najgłębszą istotę człowieka, aby mogło go wewnętrznie przemieniać. Dlatego Słowo to jest kierowane do każdego indywidualnie. Podkreślmy to mocno: do każdego – indywidualnie!
W Ewangelii dzisiejszej słyszymy, że Jezus nauczał cały lud, który do Niego przychodził – jak się wyraził Święty Marek. Szybko jednak przekonujemy się, że tak naprawdę w orbicie zainteresowania Jezusa, a tym samym – w orbicie działania Jego Słowa – jest nie jakiś tłum, nie cały lud jako taki, ale konkretny, pojedynczy człowiek, nawet obciążony bagażem tylu grzechów, ile na swoim sumieniu mógł mieć celnik Mateusz (nazwany dzisiaj Lewim), czy wszyscy inni celnicy i grzesznicy, z którymi zasiadł do stołu.
Nikt zatem nie jest wyłączony z zasięgu działania Bożego Słowa, każdy może się Nim ubogacić i doświadczyć Jego dobrodziejstwa – pod jednym wszelako warunkiem: trzeba to Słowo przyjąć! Przyjąć otwartym sercem! Na tyle, na ile tylko jest się w stanie Je przyjąć. I to wcale – bynajmniej – nie oznacza, że trzeba Je koniecznie dogłębnie zrozumieć, trzeba przeprowadzić jego analizę w kontekście hermeneutycznym, soteriologicznym, czy innym jeszcze – nie! Trzeba Je przyjąć szczerym sercem, trzeba się w Nie wsłuchać, trzeba Je odnieść bezpośrednio, indywidualnie do siebie.
Kochani, to bardzo ważne, abyśmy – czytając to Słowo, lub Go słuchając w liturgii – ciągle starali się odnosić Je bezpośrednio do siebie! Tylko do siebie! Jakby wokół nas nie było nikogo innego. I nie chodzi tu o jakiś egoizm, czy zawłaszczanie tegoż Słowa. Tu chodzi o to, abyśmy wyzwolili się z takiego przekonania, że to Słowo to taka – jak wspomnieliśmy na początku – piękna poezja, to takie wzniosłe i patetyczne stwierdzenia, unoszące się gdzieś nad naszymi głowami, mogące nawet zachwycać czy wzruszać, ale stanowiące tak naprawdę relikt z zamierzchłej epoki.
Nie! To nie tak! My musimy odnieść do siebie indywidualnie to przekonanie, że żywe jest Słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze, niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. A zatem, jeżeli Go nawet do końca, czy nawet nie za wiele rozumiemy, ale czytamy Je z uwagą, słuchamy Go w skupieniu, przyjmujemy Je z miłością, odnosimy Je konkretnie i dokładnie do swojego życia, do swojej sytuacji – tu i teraz!– wówczas to Słowo będzie nas przenikało, będzie nas przemieniało, będzie nas uświęcało, będzie nas czyniło lepszymi, bardziej prawdziwymi,po prostu – świętymi!
I w tym kontekście zastanówmy się:
- Z jakim skupieniem słucham Bożego Słowa w czasie Mszy Świętej?
- Jak często czytam Pismo Święte w swoim domu?
- Czy Słowo Boże jest przedmiotem moich rozmów z innymi?
Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.
Nie w pełni się zgodzę, że Słowo Boże powinniśmy odnieść tylko do siebie. Nie jesteśmy przecież samotnymi wyspami. Żyjemy w rodzinach, pracujemy wśród innych ludzi więc nie możemy być obojętni na błędy czy grzechy naszych braci. Jakże to trudne żeby powiedzieć znajomemu, że zbłądził. A oprzeć się jeszcze przykładem z ewangelii wydaje się nie do udźwignięcia.
Obojętność i znieczulica dotknęła wielu z nas. I choć powszechnym się stało wytykanie cudzych występków, jednak to się dzieje nie z miłości bliźniego lecz z pychy by usprawiedliwić swoje grzechy – że niby są gorsi jeszcze od nas.
Żyjemy w zakłamaniu.
Mówię tu też i o sobie. Obawiając się reakcji krewnych i mojego odtrącenia przez nich nie potrafię tego uczynić. Jak też powiedzieć koledze czy też sąsiadowi, żeby pojednał się z żoną i wrócił do rodziny, gdy on uczynił mi kiedyś przysługę. Mógłbym go urazić. Bo cóż bym powiedział żeby zrobił z dziećmi z nowego związku.
Jak z ufnością zbliżyć się do tronu łaski, aby otrzymać miłosierdzie i znaleźć łaskę męstwa dla uzyskania pomocy w głoszeniu Słowa Bożego w stosownej chwili?
~Dasiek, 2011-01-16 18:44
Proszę raz jeszcze zerknąć na tekst rozważania i zauważyć, że zastrzegłem tam, iż nie chodzi mi o zawłaszczanie Słowa Bożego, ale o to, aby zbudować swoją osobistą relację z tymże Słowem, nawiązać z nim osobisty kontakt, odnieść w pełni do swego życia, a może lepiej: swoje życie odnieść, porównać do tegoż Słowa – dokładnie po to, aby wzmocniwszy się nim, mieć siłę i odwagę, oraz światło do dawania tego niełatwego świadectwa wobec innych. W żadnym wypadku nie chodziło mi o egoistyczne zagarnięcie Słowa dla siebie, z pominięciem całego świata. Rzeczywiście – nikt z nas nie żyje na bezludnej wyspie! Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za aktywność na blogu!
~Ks. Jacek, 2011-01-23 10:18