To pytanie proponuję dzisiaj uczynić przedmiotem naszej refleksji. Znak, który Bóg dał w postaci potopu ma odniesienia także do nas i naszej rzeczywistości. Spróbujmy indywidualnie poszukać tych odniesień!
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Wtorek 6 tygodnia zwykłego, rok I,
do czytań: Rdz 6,5–8; 7,1–5.10; Mk 8,14–21
Przyszedł taki czas w historii człowieka, kiedy Pan Bóg widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, a wówczas – jak słyszymy w pierwszym czytaniu – żałował, że stworzył ludzi na ziemi i zasmucił się.
Postanawia ich zatem zgładzić. To jest jakaś bardzo dramatyczna decyzja Boga, jakieś Jego niezwykle dramatyczne przeświadczenie: to, co stworzył, co było dobre, a nawet – w przypadku człowieka – bardzo dobre, teraz okazało się pomyłką, teraz okazało się czymś nietrafionym, chybionym… Czy to możliwe? I czy możliwe jest, żeby Bóg jednak postanowił naprawdę zgładzić ludzi, zwierzęta i wszystko, co stworzył?
Komentatorzy biblijni zauważają, że użyty w wersji oryginalnej czasownik, przetłumaczony jako „zgładzić”, ma w rzeczywistości bardzo mocne znaczenie i oznacza jakiś całkowity koniec wszystkiego, jakieś bardzo radykalne unicestwienie wszelkiego stworzenia. A to by sugerowało zupełną rezygnację Boga, straszliwe rozczarowanie się wszystkim, co uczynił.
Naturalnie, nie zapominamy, że mamy do czynienia z językiem symbolicznym, jak również i o tym, że nie możemy Pana Boga mierzyć naszą ludzką miarą i starać się Go zmieścić w ramkach naszych ludzkich humorów i odczuć! Stwierdzenia, zapisane w dzisiejszym fragmencie, miały w zamyśle Autora biblijnego – jak się powszechnie uważa – zmusićczytających je ludzi do refleksji nad ich własnym życiem. Słowa te miały wywrzeć wrażenie na człowieku, który stworzony z miłości i do miłości,tak radykalnie sprzeniewierzył się Bogu, brnąc coraz bardziej i bardziej w zło. To nie Bóg jest kapryśny i zmienny w swoich postanowieniach. To ludzie są zmienni i bardzo „płynnie” przechodzą od uwielbienia Boga do Jego odrzucenia. A Bóg?
A Bóg ratuje człowieka od tego wszystkiego, co człowiek sam sobie, na swoje własne życzenie, przygotowuje, a więc – od nieszczęścia. Można by nawet jeszcze mocniej powiedzieć: Bóg ratuje człowieka od niego samego! Od skutków jego własnego działania! I dlatego daje wyraźny znak, zsyła karę, upomnienie, które Biblia przedstawia jako potop. A czy to był dokładnie taki, czy inny znak – trudno powiedzieć.
Co do samego potopu, to wiemy, że obraz ten istniał w ówczesnych mitologiach i przekazach, dlatego w chwili, gdy powstawała Księga Rodzaju, jej Autor miał do dyspozycji przynajmniej dwa różne opowiadania o potopie, zesłanym przez zbuntowane bóstwa, kłócące się między sobą. Bardzo więc możliwe, że posłużył się tymi obrazami,przenosząc je do Biblii i nadając swojemu opowiadaniu znaki i symbole teologiczne.
Nie możemy bowiem zapominać ani na moment, że Biblia nie jest podręcznikiem historii, biologii, geografii, astronomii czy geologii, dlatego posługuje się językiem i obrazami, jakimi posługiwali się ludzie w czasie jej powstawania. Natomiast przesłanie teologiczne, przesłanie duchowe, które z tych obrazów się wyłania, jest ponadczasowe, nieomylne, jednoznaczne i ostateczne.
A przesłaniem dzisiejszego opowiadania jest właśnie to, że Bóg ratuje człowieka, wyzwala go ze zła, daje mu drugą, trzecią, setną i którąś z kolei szansę! W osobie sprawiedliwego Noego Bóg zobaczył promyk nadziei, że nie wszystko stworzenie uległo złu i że jednak są tacy, którzy pozostali pierwotnie dobrzy. I to oni mają stanowić zalążek odnowionego stworzenia.
Ale ktoś może powiedzieć, że jednak Bóg tak mocno ukarał człowieka, tak radykalnie postąpił ze swoim stworzeniem… Tak, to prawda, ale weźmy pod uwagę skalę popełnianego zła, a ponadto – w powszechnym przekonaniu, jakie w Kościele powtarza się od zawsze,największym dramatem czy nieszczęściem człowieka wcale nie jest to, że Bóg zsyła kary, że upomina, że dokonuje tak radykalnych działań. Nie to jest największym dramatem człowieka! To jest wręcz znakiem miłości i troski Boga o człowieka.
Największym nieszczęściem dla ludzi byłby Bóg milczący! Tak – Bóg, który w ogóle nie reaguje na zło i na wszystko, co dzieje się na świecie, który by pozostawił człowieka ze słowami: „Rób, co chcesz; żyj, jak uważasz, a ja cię potem odpowiednio osądzę!”. Przecież Bóg mógłby tak powiedzieć. Ma do tego pełne prawo. Na początku pokazał drogę, którą ludzie mają iść, powiedział, co jest dobre, a co złe, wpisał dobro w naturę człowieka – czy to wszystko nie wystarczy?
Jednak Bóg nie tak patrzy na całą sprawę, On cały czas przejmuje się losem człowieka, On cały czas – tak w Starym Testamencie, jak i w Nowym – ratuje człowieka przed złem, ostrzega go przed złem. Takie przecież znaczenie mają słowa Jezusa, skierowane do Apostołów w dzisiejszej Ewangelii. Kiedy ci gorączkowo przeżywali brak chleba, a więc martwili się o sferę przyziemną, Jezus przypomina im, że ona nie jest najważniejsza, że to wszystko będzie im zapewnione, że Bóg troszczy się o to i kiedy trzeba, rozmnaża nawet chleb… Ale najważniejsze jest, aby oni nie ulegali złu, aby strzegli się kwasu wszelkiego zła!
Tak też jest, Kochani, w naszym życiu. Bóg nas przez to życie prowadzi i poucza, co jest dobre, a co złe. Człowiek niby to rozumie, ale jego postawa bywa różna. I powiedzmy szczerze – czy nie jest tak, że dopiero wtedy, kiedy człowiekiem wstrząśnie jakieś bardzo mocne doświadczenie, wtedy dopiero zaczyna on zwracać uwagę na Boga i zaczynają do niego docierać słowa, pouczenia i ostrzeżenia, które przecież tyle razy słyszał?
Obyśmy nie musieli takich trudnych momentów doświadczać, obyśmy reagowali od razu na każde Boże upomnienie i ostrzeżenie – i strzegli się kwasu jakiegokolwiek zła w swoim życiu.
W tym kontekście pomyślmy:
- Czy Boże ostrzeżenia i upomnienia uważam za skierowane do mnie, czy jednak ciągle wyłącznie do innych?
- Czy definitywnego zerwania z jakimś częstym grzechem lub wadą nie odkładam na później, na „kiedyś tam”?
- Czy od razu odsuwam od siebie każdą pokusę do zła?
Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda!
Czasami tak sobie myślę czy ludzie obecnie żyjący na tym świecie muszą doświadczyć strasznej katastrofy, żeby w końcu dotarło do nich,że najwyższy czas się zmieniać, dostrzegać drugiego człowieka i żyć razem z nim a nie przeciw niemu.Nawet najbardziej miłosierny straci w końcu cierpliwość i przestanie upominać.Nie jest też do końca tak,że ludzie reagują na Boże ostrzeżenia czy też wręcz na darowanie im życia.Wiem o tym z własnego otoczenia.Ktoś mi bliski przeżył straszny wypadek samochodowy, właściwie powinien nie żyć.A jednak jest, ale czy to coś zmieniło w jego życiu na lepsze.Odpowiem – nie.Co musi się jeszcze stać, żeby ten znak dotarł do niego. Bo czy będzie następny?
~Urszula, 2011-02-15 16:14
Rzeczywiście, nie zawsze jest tak, że nawet wyraźne znaki Boże są właściwie odczytywane. Ja też mam na myśli przynajmniej dwa takie znaczące wydarzenia, dziejące się na moich oczach. Nie umiem ich zrozumieć. Ale to tylko pokazuje potrzebę otwierania oczu i serca na to, co Bóg chce nam powiedzieć. Okazuje się bowiem, że Bóg stara się człowiekowi coś wyraźnie przypomnieć, uświadomić, a człowiek udaje, że nie widzi. Albo naprawdę nie widzi. A to już dramat! Za takich ludzi trzeba się bardzo modlić. A może też i pomóc im dostrzegać owe znaki Boże?… Bardzo dziękuję za głos
~Ks. Jacek, 2011-02-20 08:28