Święty Wojciech służył w każdej chwili…

Ś

Szczęść Boże! Do wczorajszego „późnowieczornego” wpisu dodaję rozważanie na dzisiaj. A przeżywamy Uroczystość Świętego Wojciecha, przeniesioną wyjątkowo – z racji przypadającej w dniu Jego wspomnienia Wielkiej Soboty – właśnie na dzisiaj. My za chwilę udajemy się do Padwy, a potem już – kierunek: Polska. Na dzisiejszy dzień przesyłam błogosławieństwo: Benedicat Vos Omnipotens Deus: Pater + et Filius, et Spiritus Sanctus. Amen
             Gaudium et spes! Ks. Jacek

Uroczystość Świętego Wojciecha, Biskupa i Męczennika,
Głównego Patrona Polski,
do czytań z t. VI Lekcjonarza:  Dz 1,3–8;  Flp 1,20c–30; J 12,24–26
Patron dnia dzisiejszego, Święty Wojciech, urodził się około 956 roku w możnej rodzinie Sławnikowiców, w Lubicach, w Czechach. Ojciec jego, Sławnik, był głową możnego rodu. Matka Strzeżysława, pochodziła również ze znakomitej rodziny, być może z Przemyślidów, którzy wówczas rządzili państwem czeskim. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów księcia Sławnika. W najstarszym rękopisie imię jego brzmi Wojetech.
Według pierwotnych planów ojca Wojciech miał być rycerzem. Ostatecznie o przeznaczeniu go do stanu duchownego – według biografów – zdecydowała choroba. Rodzice złożyli ślub, że gdy syn wyzdrowieje, będzie oddany Bogu na służbę. Nie można tego wykluczyć. Wydaje się jednak, że taki był po prostu zwyczaj w owych czasach, iż gdy rodzina można miała więcej synów czy córek, przeznaczała ich do stanu duchownego na opatów, ksienie czy biskupów.
W 968 roku papież Jan XIII, dzięki inicjatywie cesarza Ottona I, ustanowił w Magdeburgu metropolię jako biskupstwo misyjne dla nawracania zachodnich Słowian. Pierwszym arcybiskupem tego miasta został Święty Adalbert. Pod jego opiekę Wojciech został wysłany, gdy miał lat szesnaście, w 972 roku. Na dworze metropolity kształcił się w szkole katedralnej. Tu się też przygotowywał przez długich dziesięć lat do swoich przyszłych duchownych obowiązków. Tam też otrzymał sakrament Bierzmowania. Z wdzięczności dla metropolity przybrał sobie jego imię i jako Adalbert figuruje we wszystkich późniejszych dokumentach. Pod tym imieniem jest znany i czczony w Europie.
Do Pragi wrócił nasz Patron po dziesięciu latach pobytu w Magdeburgu, w 981 roku, po śmierci metropolity Adalberta. Zastał w Pradze pierwszego biskupa łacińskiego Pragi i Czech, Dytmara, który od roku 973 rządził diecezją. Był Niemcem i zależał od metropolii w Moguncji. Kiedy Wojciech wrócił do Czech, miał już dwadzieścia pięć lat. Był subdiakonem. W Pradze przyjął resztę święceń. I gdy w styczniu roku 982 umierał biskup Dytmar, Wojciech był świadkiem jego śmierci i kajania się, że był pasterzem złym, chociaż kronikarze piszą, że był biskupem pobożnym i gorliwym. Dnia 29 czerwca 983 roku odbyła się konsekracja właśnie Świętego Wojciecha na biskupa Pragi. Był pierwszym biskupem narodowości czeskiej w Czechach.
A do swojej biskupiej stolicy, Pragi, wszedł nowy biskup boso. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia sześć lat. Jego hagiografowie są zgodni, że posiadane przezeń dobra biskupie nie były zbyt wielkie. A dzielił je: na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na potrzeby kleru katedralnego i diecezjalnego, na potrzeby własne, które były w tych wydatkach najmniejsze, i wreszcie także na ubogich. Zaopatrywał ich potrzeby i sam ich odwiedzał, słuchał pilnie ich skarg i próśb,odwiedzał więzienia, a przede wszystkim targi niewolnikami.
Praga leżała bowiem na szlaku ze wschodu na zachód. Handlem ludźmi zajmowali się Żydzi, dostarczając krajom mahometańskim niewolników. Biograf pisze, że biskup Wojciech miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: „Oto Ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?”. Scenę tę przedstawia również jeden z obrazów, zamieszczony na sławnych drzwiach gnieźnieńskich, powstałych około 1127 roku.
A sytuacja Kościoła w Czechach w owym czasie nie była łatwa. Był on uzależniony od kaprysu możnych i władcy. Nie mniejsze kłopoty miał biskup Wojciech z duchownymi. Wprowadzenie zasad życia wspólnego szło opornie wśród duchowieństwa katedralnego. Święty Bruno z Kwerfurtu stwierdza, że „duchowni żenili się jawnie”. Możnych zraził sobie Wojciech przypomnieniem zakazu wielożeństwa, gromieniem za wiarołomność oraz za związki małżeńskie z krewnymi. Nie liczono się także ze świętami, łamano posty.
Kiedy Wojciech zobaczył, że jego napomnienia są daremne, a złe obyczaje dalej się szerzą, po pięciu latach rządów, w roku 988, postanowił opuścić swą stolicę. Swoje kroki skierował – między innymi – do Rzymu, aby u Papieża szukać rady i prosić o zwolnienie z obowiązków. Od cesarzowej Konstantynopola otrzymał też znaczny zasiłek w srebrze, by po zrzeczeniu się biskupstwa mieć na swoje utrzymanie. Jednak srebro rozdał między ubogich, a orszak biskupi odprawił do Czech.
Papież Jan XV, przyjął z miłością udręczonego biskupa Pragi. Nie zwolnił go wprawdzie z obowiązków, ale pozwolił mu na czas pewien od nich się oddalić. Postanowił zatem Wojciech udać się pieszo do Ziemi Świętej jako pielgrzym. Kiedy był w drodze, mnisi na Monte Cassino chcieli go zatrzymać u siebie, aby wyświęcał ich kościoły i mnichów na kapłanów. Byli bowiem wtedy w zatargu z miejscowym biskupem. Święty na to jednak się nie zgodził. Natomiast zdecydował się wstąpić do benedyktynów w Rzymie. Wszystkie biografie podkreślają, że będąc tam, z wielką pokorą wypełniał obowiązki zakonne, jakby od dawna był jednym z mnichów. W rządach diecezją praską zastępował go tymczasem biskup Miśni, Falkold. Wojciech zaś przebywał w Rzymie jako mnich do roku 992.
Wtedy to bowiem zmarł Falkold. Czesi udali się do metropolity w Moguncji, aby zmusić Wojciecha do powrotu. Ten natychmiast przez posłów wysłał dwa listy: do Wojciecha i do Papieża. Papież zwołał synod i po naradzie nakazał Wojciechowi wracać do Pragi. Po trzech i pół roku Wojciech opuścił klasztor, zabrał ze sobą kilkunastu zakonników z opactwa i założył nowy klasztor w Brzewnowie pod Pragą. Potem zabrał się do budowy kościołów tam, gdzie były osady ludzkie. Dotąd bowiem kościoły były w zasadzie jedynie przy grodach możnych panów. W porozumieniu z księciem wprowadzono dziesięciny, aby Kościołowi w Czechach zapewnić stałe dochody. Wojciech wysłał misjonarzy na Węgry. Sam też tam się udał.
Jednak te obiecujące poczynania zakończyły się niebawem zupełną klęską. Zaważył na tym bezpośrednio następujący wypadek: na dworze książęcym w Pradze pochwycono na cudzołóstwie kobietę z możnego rodu Werszowców. Urażony śmiertelnie mąż zamierzał ją zabić. Ta jednak schroniła się do naszego Świętego. Biskup udzielił jej azylu w klasztorze benedyktynek, który stał w pobliżu zamku przy kościele Świętego Jerzego. Wpadli tam siepacze, wywlekli ofiarę i zamordowali ją na miejscu. Wojciech rzucił na nich klątwę. W akcie zemsty Werszowcowie napadli na rodzinny gród Wojciecha. Gród spalono, ludność zapędzono w niewolę, wymordowano czterech braci Świętego wraz z ich rodzinami. Działo się to 28 września 995 roku. Sytuacja była tak gorąca, że Wojciech nie był pewny nawet swojego życia.
Złamany tym wszystkim, po zaledwie niecałych trzech latach Wojciech udał się potajemnie ponownie do Rzymu. Na Awentynie przyjęto go serdecznie. Papież również okazał mu dużo życzliwości. Niestety, w 996 roku, Jan XV umarł. W maju 996 roku odbył się w Rzymie synod, na którym metropolita Moguncji, Willigis, oskarżył Wojciecha, że ten bezprawnie opuścił swoją stolicę. Synod nakazał Wojciechowi pod grozą klątwy powrót. Wojciech udał się więc do Moguncji, czekając na decyzję cesarza. Ponieważ cesarz zwlekał z wyprawą orężną, czekając, aż Czesi sami uznają swoją winę, Wojciech dotarł do Polski z postanowieniem oddania się pracy misyjnej wśród pogan. Było to późną jesienią 996 roku. Otton III wyraził na to zgodę, gdy Czesi przysłali Wojciechowi ostateczną odpowiedź, że nie godzą się na jego powrót.
Bolesław Chrobry bardzo ucieszył się na wiadomość, że do Polski ma przybyć biskup Wojciech. Słyszał o nim wiele dobrego. Król chciał zatrzymać Wojciecha u siebie jako pośrednika w misjach dyplomatycznych. Kiedy jednak Wojciech stanowczo odmówił i wyraził chęć pracy wśród pogan, urządzono wyprawę misyjną do Prus. Bolesław Chrobry dał Wojciechowi do osłony trzydziestu wojów. Biskupowi towarzyszył tylko jego brat, Radzim, i subdiakon Benedykt, który znał język pruski i mógł służyć za tłumacza. Działo się to wczesną wiosną 997 roku.
Wisłą udał się Wojciech do Gdańska, gdzie przez kilka dni głosił Ewangelię tamtejszym Pomorzanom. Stąd udał się w dalszą drogę. Aby nie nadawać swojej misji charakteru wojennej wyprawy, Wojciech oddalił żołnierzy. Niedługo potem dziki tłum otoczył misjonarzy i zaczął im złorzeczyć. Kiedy Wojciech zorientował się, że Prusy nie chcą nawrócenia, postanowił zakończyć misję powrotem do Polski. Prusacy poszli za nim. Miejsca męczeńskiej śmierci nie udało się uczonym dotąd zidentyfikować, ale mogło to być w okolicy Elbląga.
     O tym, jak dokonało się męczeństwo dzisiejszego naszego Patrona, relacjonuje w „Żywocie Świętego Wojciecha” Jan Kanapariusz: „Już przy różowym brzasku dzień wstawał, gdy oni w dalszą ruszyli drogę, śpiewaniem psalmów skracając ją sobie i ciągle wzywając Chrystusa, słodką radość życia. Minąwszy knieje i ostępy dzikich zwierząt, około południa wyszli na polanę. Tam podczas Mszy odprawianej przez Gaudentego, święty Mnich przyjął Komunię Świętą, a po niej, aby ulżyć zmęczeniu spowodowanemu wędrówką, posilił się nieco. I wypowiedziawszy jeden werset oraz następny psalm, wstał z murawy i zaledwie odszedł na odległość rzutu kamieniem lub wypuszczonej strzały, siadł na ziemi. Tu zmorzył go sen. A ponieważ znużony był długą podróżą, więc całą mocą ogarnął go senny spoczynek.
W końcu, gdy wszyscy spali, nadbiegli wściekli poganie, rzucili się na nich z wielką gwałtownością i skrępowali wszystkich. Święty Wojciech zaś, stojąc naprzeciw Gaudentego i drugiego brata związanego, rzekł: „Bracia, nie smućcie się! Wiecie, że cierpimy to dla imienia Pana, którego doskonałość ponad wszystkie cnoty, piękność ponad wszelkie osoby, potęga niewypowiedziana, dobroć nadzwyczajna. Cóż bowiem mężniejszego, cóż piękniejszego nad poświęcenie miłego życia najmilszemu Jezusowi?”
Z rozwścieczonej zgrai wyskoczył zapalczywy Sicco i z całych sił wywijając ogromnym oszczepem, przebił na wskroś jego serce. Będąc bowiem ofiarnikiem bożków i przywódcą bandy, z obowiązku niejako pierwszą zadał ranę. Następnie zbiegli się wszyscy i wielokrotnie go raniąc nasycali swój gniew.
Płynie czerwona krew z ran po obu bokach, a on stoi modląc się z oczyma i rękami wzniesionymi ku niebu. Tryska obficie szkarłatny strumień, a po wyjęciu włóczni rozwiera się siedem ogromnych ran. Wojciech wyciąga uwolnione z więzów ręce na krzyż i pokorne modły śle do Pana o swoje i prześladowców zbawienie. W ten sposób ta święta dusza ulatuje ze swego więzienia. Tak to szlachetne ciało, wyciągnięte na kształt krzyża, bierze ziemię w posiadanie, tak też skutkiem wielkiego upływu krwi wyzionąwszy ducha, w krainie szczęścia rozkoszuje się wreszcie najdroższym zawsze Chrystusem!
O, jak święty i błogosławiony to Mąż, na którego obliczu zawsze jaśniał blask anielski, w którego sercu zawsze Chrystus przemieszkiwał. Jak pobożny i wszelkiej czci najgodniejszy: wtedy rękoma i całym ciałem objął krzyż, którego zawsze pragnął i w duszy swej nosił.
Umęczon był zaś Wojciech, święty i pełen chwały męczennik Chrystusa, 23 kwietnia, i to w piątek. Stało się tak oczywiście dlatego, aby w tym samym dniu, w którym nasz Pan Jezus Chrystus cierpiał za człowieka, także ten człowiek cierpiał dla swego Boga. Jego jest miłosierdzie po wiek wieków, cześć, chwała i panowanie na wieki wieków. Amen.” Tyle z opisu śmierci Świętego Wojciecha.
Po pewnym czasie zwrócono się do króla Polski z propozycją oddania ciała Świętego za odpowiednim okupem. Król Polski sprowadził je najpierw do Trzemeszna, a potem uroczyście do Gniezna. Cesarz Otto III, na wiadomość o śmierci męczeńskiej przyjaciela, natychmiast zawiadomiło niej Papieża z prośbą o kanonizację. Była to pierwsza w dziejach Kościoła kanonizacja, ogłoszona przez Papieża, gdyż dotąd ogłaszali ją biskupi miejscowi. Dokonał jej Sylwester II przed rokiem 999, wyznaczając dzień liturgicznego wspomnienia na 23 kwietnia. Zapadła decyzja utworzenia w Polsce nowej, niezależnej metropolii w Gnieźnie, której patronem został ogłoszony właśnie Święty Wojciech. Jest on Patronem Kościoła w Polsce.
Swoim życiem Święty Wojciech dał chyba odpowiedź na pytanie Apostoła Pawła, postawione w dzisiejszym drugim czytaniu: Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk. Jeżeli bowiem żyć w ciele – to dla mnie owocna praca. Co mam wybrać? Nie umiem powiedzieć. Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść i być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele to bardziej dla was konieczne. Dzisiejszy nasz Patron również – jeżeli tak można powiedzieć – szukał swojego miejsca i charakteru swojej posługi, często spotykając się z odrzuceniem ze strony tych, którym oddawał serce. Może właśnie tą odpowiedzią stały się słowa Jezusa, zapisane dzisiaj w Ewangelii Świętego Jana:Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne.
Dzisiejszy nasz Patron poszukiwał jak najlepszego sposobu służenia Bogu i ludziom. Ostatecznie potwierdził to pragnienie męczeństwem, które przez wieki przemawia do nas bardzo silnie. Ale i w kolejnych miejscach pobytu także starał się – zauważmy to! – jak najlepiej wykonywać aktualnie stojące przed nim zadania. Niech więc stanie się dla nas Patronem naszych poszukiwań i niech nauczy nas właśnie tego, że ani jednego dnia, ani jednej godziny nie można zmarnować dla Królestwa Bożego, bo w każdym czasie i miejscu, tu i teraz, można i trzeba służyć Bogu i czynić dobro ludziom…
W tym kontekście zastanówmy się:
  • Co jest moim najważniejszym celem w życiu?
  • Czy czas nie „przecieka mi przez palce”, kiedy ja zastanawiam się, co i jak robić jutro, pojutrze, za miesiąc?
  • Czy zawsze uważnie nasłuchuję, jakie Bóg ma dla mnie plany na czas, który aktualnie przeżywam?
A jeśli ktoś Mi służy, uczci Go mój Ojciec!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.