Szczęść Boże! Dzisiaj z miłością wpatrujemy się w Krzyż Chrystusa…
Gaudium et spes! Ks. Jacek
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego,
do czytań z t. VI Lekcjonarza: Flp 2,6–11; J 3,13–17
W roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian. Nastały wielkie, trwające prawie trzysta lat, prześladowania chrześcijan. Dopiero po ustaniu prześladowań, matka cesarza rzymskiego Konstantyna, Święta Helena, około 320 roku kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus. Po długich poszukiwaniach Krzyż – jak podaje tradycja – znaleziono w dniu 14 września 320 roku.
W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie Bazylikę Krzyża i Bazylikę Zmartwychwstania. 13 września 335 roku odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września – najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego.
A jak Możesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne – usłyszeliśmy w odczytanej przed chwilą Ewangelii. To stwierdzenie Jezusa nawiązuje do wydarzenia, opisanego w Księdze Liczb, kiedy to Mojżesz w ten sposób ratował swój Naród, doświadczający kary Bożej za odrzucenie – po raz kolejny zresztą – opieki Boga i Jego władzy. Właśnie umieszczenie miedzianego węża na wysokim palu stało się początkiem ocalenia zbuntowanego ludu, wystarczyło bowiem spojrzeć na tegoż węża, a ukąszenia prawdziwych węży już nie kończyły się śmiercią.
Analogia do wywyższenia Jezusa na Krzyżu jest tu aż nadto czytelna. Cała bowiem ludzkość to taki zbuntowany przeciwko Bogu naród, którego co i raz kąsa ów biblijny, starodawny wąż, czyli szatan, a ratunkiem jest zwrócenie się całym sercem do Krzyża. A dokładnie – do Jezusa, który na tym Krzyżu dokonał zbawienia człowieka.
A dokonał go z prawdziwej miłości. Trzeba nam bowiem po raz kolejny uświadomić sobie, że jakkolwiek pięknie i poetycko mówimy o wywyższeniu Jezusa, używamy artystycznych metafor, a i same krzyże, jakie oglądamy w kościołach i w naszych domach zachwycają piękną ornamentyką, to nie możemy jednak zapomnieć, że mówimy o niesamowitym cierpieniu, jakiego doznawał skazaniec, w ten sposób umierający.
Mówimy o straszliwych męczarniach, o wielogodzinnym, a nawet kilkudniowym konaniu, polegającym na powolnym duszeniu się, co samo w sobie było okrutne. Do tego dochodziła niejednokrotnie gorączka, wykrwawianie się, ale też – kąsanie komarów, a nawet ataki drapieżnego ptactwa, wobec czego skazaniec był zupełnie bezbronny.
Kiedy tak sobie to wszystko dokładnie uświadomimy, to możemy aż zadziwić się – tak boleśnie, rzecz jasna – jak wiele zła człowiek jest w stanie uczynić drugiemu człowiekowi. Jak wymyślne tortury jest w stanie mu zgotować! Skoro już nawet chce odebrać mu życie – choć samo w sobie jest to niedopuszczalne – to przecież mógłby zrobić to szybko, bezboleśnie… Ale nie! Niech skazaniec jeszcze pocierpi, niech jeszcze na koniec doświadczy poniżenia, hańby, zupełnej degradacji! Niech nasyci wzrok całego otoczenia swoim bólem, swoim cierpieniem!
Jakże człowiek potrafi być okrutnym wobec drugiego człowieka… Historia wielokrotnie dawała tego bolesne dowody. Aby zatem to okrucieństwo i wszelkie zło pokonać, aby cały ten bezmiar bólu i pogardy niejako przemóc, potrzeba było jakiejś siły znacznie większej od tego wszystkiego. Siły miłości! I uderzenia tej siły w samo sedno szatańskiego działania. Skoro zatem tym znakiem złych sił był krzyż, to potrzeba było, aby właśnie na krzyżu zwyciężyła miłość. I tak się stało! A Krzyż od tego czasu zyskał zupełnie inne znaczenie. I stał się znakiem zwycięstwa.
Kiedy zatem dzisiaj przeżywamy owo zwycięstwo i wywyższamy ten znak niegdyś hańby i pogardy, a dziś – znak bezgranicznej miłości, trzeba nam tegoż wywyższenia dokonać nade wszystko w swoim sercu i swoim życiu. Skoro bowiem miłość Chrystusa na krzyżu przybrała tak bardzo konkretną postać – tak boleśnie konkretną – to trzeba, aby i nasze wywyższenie Krzyża nie skończyło się na pięknych pieśniach, rozważaniach i wzruszeniach, ale przyjęło postać jak najbardziej konkretną. Niech się ono dokona poprzez zaakceptowanie tego krzyża, który znaczy naszą codzienność, a nierzadko wyraża się w cierpieniu… Niech się też wyrazi poprzez nasz wielki szacunek do znaku krzyża: zarówno tego, który na sobie czynimy, jak i tego, który zawieszamy na ścianach naszego domu lub stawiamy przy naszych drogach.
A to wszystko niech nam posłuży do tego, aby nasza miłość do Boga i do drugiego człowieka także przyjmowała jak najbardziej konkretny wyraz – pomimo tego, że niejednokrotnie będzie to dużo kosztowało, czy wręcz bolało…
W tym duchu pomyślmy:
· Czy zawsze starannie i bardzo dokładnie czynię znak krzyża?
· Czy w moim domu krzyż wisi w miejscu centralnym i dobrze widocznym, czy jest to krzyż duży i wyraźny?
· Czy swoje cierpienia, bóle, trudne doświadczenia – umiem bez narzekania ofiarować Jezusowi i przekształcać je w konkretną miłość do Niego i do drugiego człowieka?
A w tym, co zewnętrzne, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej!
Wczoraj kiedy czytałam czytania na dziś bardzo mnie poruszyły. Dostałam jakiegoś cudownego olśnienia chyba. "Jeśli kto zostanie ukąszony, a spojrzy na niego, uniknie śmierci" Słyszycie to!!! Ja poprostu poczułam się jakbym cegłą w twarz dostała. Cokolwiek działoby się, cokolwiek bym nabroiła, cokolwiek bez wyjątku to kiedy zwrócę się do Jezusa On to wszystko zabierze. Już zabrał na krzyżu. Ogrom miłości spłynął na mnie wczoraj gdy spojrzałam na KRZYŻ
"Cała bowiem ludzkość to taki zbuntowany przeciwko Bogu naród, którego co i raz kąsa ów biblijny, starodawny wąż, czyli szatan…" – z życia wzięte: Ach ta magia TV :)! Wczoraj wieczorem przerzucając kanały trafiłem na talk show niejakiego Piotra Kędzierskiego. Zatrzymałem się na chwilę na tym programie ze względu na to, że występowały akurat trzy gwiazdy seniorki polskiego kina :). I całe szczęście, że zostałem na tym programie, bo gdyby nie to, to nigdy bym się nie dowiedział, że jestem "heteroseksualnym wirusem" :D. Na szczęście nie było to wynurzenie żadnej z owych Pań, a jakieś niewiasty (chociaż nie wiadomo, bo wszak płec jest tylko społecznie narzuconym schematem 😉 ) zdaje się komentującej poczynania gwiazd :). Tak oto normalnośc staje się chorobą :)! Ależ sprytne!
zjadłem "j" w "jakiejś" 🙂
A ja bym dodał jeszcze do wypowiedzi Roberta to, że ostatnio słyszałem – już nie pamiętam gdzie – postawiony księżom nakaz zdrady tajemnicy Spowiedzi, w celu rzekomego wykrycia sprawców nadużyć seksualnych i innych przestępstw. Ciekawe, do czego dojdziemy. Myślę, że powinniśmy – jak radzi Karolina – zachwycić się Krzyżem Chrystusa. On też przeczył ludzkiej logice, a stał się znakiem zwycięstwa. Zatem, róbmy swoje, wsparci na Chrystusowym Krzyżu, a na wszystkie dziwactwa świata patrzmy z właściwym dystansem i… nie dajmy się zwariować! Ks. Jacek
Jakże często chcemy,wręcz pragniemy się łączyć z Chrystusem, przez Jego wielkie cierpienie – Krzyż. Tymczasem często upadamy w naszych małych cierpieniach. Wielka Droga biegnie przez wierność w małych rzeczach.
Przyjąć krzyż, to podjąć ze spokojem to cierpienie, które jest wbrew naszej woli. Jakże często wymyślamy sobie własne krzyże, a nie przyjmujemy tego, który dostajemy z rąk Boga.
'' Czy swoje cierpienia, bóle, trudne doświadczenia – umiem bez narzekania ofiarować Jezusowi i przekształcać je w konkretną miłość do Niego i do drugiego człowieka?''
Staram się by tak właśnie było.
Swoje cierpienie, ból, chorobę,trudne doświadczenia, ktorych bym nie życzyła największemu wrogowi, od kilkunastu lat ofiaruję za konkretnego Człowieka. 'Niosę'' Go w lepsze, i gorsze dni. Narzekanie nic by nie dało. Mnie by zdrowia nie przywróciło, a bliźnim pewnie też by w niczym nie pomogło. Nie mówię, że to jest łatwe, ale jest możliwe. Najgorsze co może być, to użalać się nad sobą.
Pozdrawiam
Domownik – A
Dla nas katolików Krzyż ma szczególne znaczenie niezależnie pod jaką postacią Go widzimy, czy jako przedmiot czy też jako znak.Ale są tacy ludzie dla których to tylko kawałek drewna i sięgają po Niego na ścianę a następnie z butą zrzucają. Uwierzyłam w moc Krzyża już dawno temu. Miałam koleżankę w średniej szkole,która nie miała prawej ręki.A dlaczego- jej mama zatwardziała komunistka będąc z nią w ciąży właśnie prawą ręką zrzuciła ze ściany w klasie lekcyjnej krzyż.Dla mnie to jasny znak.
/
Przepraszam zapomniałam się podpisać.
Urszula
Domownikowi – wielkie dzięki za świadectwo ofiarowania swego cierpienia w konkretnej intencji. Niechże to stanie się zachętą dla tych, którzy jeszcze tego nie potrafią! To jest z pewnością bardzo trudne, ale to chyba tak naprawdę jest jedyne wyjście!
Z kolei Urszula przywołała inne zupełnie doświadczenie… Trudno je nawet jakoś komentować… Myślę, że każdy musi to zrobić sam, w ciszy swego serca… Ks. Jacek