Oto ja, służebnica Pańska!

O

Szczęść Boże! Kochani, dziękuję za solidarność modlitwy w intencji Ojca Świętego w czasie jego pielgrzymki do Beninu. Zachęcam do tego, abyśmy nie rozstawali się z tą intencją i tym tematem, ale ciągle jeszcze modlili się, tym razem – o owoce tej pielgrzymki na przyszłość!
     Bardzo się cieszę z wczorajszych wpisów, tym bardziej, że widzę, iż poszerza się grono naszych Rozmówców. Oby jak najwięcej Osób chciało się dzielić swoimi przemyśleniami! To wielkie bogactwo dla nas wszystkich! A także – jak mi się wydaje – to jakaś forma tego „ożywiania” Kościoła, o którym wspominacie w swoich wpisach. Rzeczywiście, trzeba nam podejmować wiele i to różnorodnych działań, aby Kościół nie był ową „blokową piwnicą”, czy zmurszałym muzeum, ale wspólnotą żywą i spontaniczną!
      Chociaż chciałbym tu uczynić jedno zastrzeżenie: ta spontaniczność powinna się wyrażać w naszej postawie i działaniu, natomiast niekoniecznie miałbym na myśli taką zupełną spontaniczność w liturgii. Ja osobiście jestem tutaj za zachowywaniem przepisów liturgicznych, które są naprawdę mądre i dają możliwość przeżywania w skupieniu i rozmodleniu tajemnic Bożych. Rzecz jasna, koniecznie trzeba uwzględnić przy tym kontekst kulturowy, dlatego taniec w czasie liturgii, który jest czymś zupełnie normalnym w Beninie, w Warszawie czy Celestynowie uważałbym jednak za nadużycie! 
     Tyle, że Msza Święta sprawowana w zgodzie z przepisami liturgicznymi wcale nie musi być sztywna i zimna. Wręcz przeciwnie! Zresztą, kto oglądał wczoraj w Telewizji TRWAM transmisję Mszy Świętej z Beninu, zapewne potwierdzi, że była to przepiękna liturgia, w czasie której wszystkie proporcje zostały zachowane!
        A dzisiaj – od Maryi uczymy się ofiarowania życia Bogu…
                      Gaudium et spes!  Ks. Jacek
Wspomnienie Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny,
do czytań:  Dn 1,1–6.8–20;  Łk 21,1–4
W dawnych czasach istniał wśród Żydów zwyczaj religijny, polegający na tym, że dzieci – nawet jeszcze nie narodzone – ofiarowano na służbę Bożą. Dziecko, zanim ukończyło piąty rok życia, zabierano do świątyni w Jerozolimie i oddawano kapłanowi, który je przestawiał Panu. Zdarzało się czasem, że dziecko pozostawało dłużej w świątyni, wychowywało się, uczyło służby dla sanktuarium, pomagało wykonywać szaty liturgiczne i asystowało podczas nabożeństw.
Na temat takiego właśnie ofiarowania Maryi nic nie mówią Ewangelie, sporo treści zawierają natomiast pisma apokryficzne, a więc te, które powstawały jednocześnie z Ewangeliami i listami apostolskimi, ale nie zostały włączone do kanonu Pisma Świętego. I tak chociażby, napisany około 140 roku po narodzeniu Jezusa utwór, zatytułowany: „Protoewangelia Jakuba”, stwierdza, że rodzicami Maryi byli Święty Joachim i Święta Anna, i że stali się Jej rodzicami w bardzo późnym wieku. Dlatego przed swoją śmiercią oddali Maryję na wychowanie i naukę do świątyni, gdy Maryja miała zaledwie trzy lata. Mieli Ją oddać wówczas kapłanowi Zachariaszowi, który kilka lat później stał się ojcem Świętego Jana Chrzciciela. Maryja pozostała w świątyni około dwunastu lat.
Opis ten powtarza inny apokryf, a mianowicie – pochodząca z VI wieku „Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela”, a także pochodzący z tego samego czasu apokryf, zatytułowany: „Ewangelia Narodzenia Maryi”. Również wielu Ojców Kościoła na Wschodzie jest przekonanych, iż taki fakt miał miejsce.
Jednakże wielu innych autorów katolickich w ogóle odrzuca możliwość tego, iżby Maryja mogła przebywać w świątyni. A uzasadniają to w ten sposób, że nie mamy żadnego potwierdzenia w Piśmie Świętym na istnienie przy Świątyni jakiegoś przybytku dla dziewcząt. Wydaje się też rzeczą nieprawdopodobną, by miały tam być dzieci, których wychowaniem zajmowałyby się niewiasty – kobietom bowiem wstęp w obręb świątyni był zakazany.
Pomimo jednak tego, że brak jest jednoznacznych wskazań na historyczny fakt ofiarowania Maryi i że jest w tej sprawie tak znaczna rozbieżność zdań, święto to dość wcześnie zaczęto w Kościele obchodzić. Być może, zostało to spowodowane tym, że w Kościele wiele świąt, dotyczących tajemnic życia Jezusa, obchodzi się również – na zasadzie podobieństwa – w odniesieniu do życia Jego Matki.
I tak oto, skoro obchodzimy uroczyście Poczęcie Jezusa, to obchodzimy też Poczęcie Maryi. Skoro przeżywamy Narodzenie Jezusa – to obchodzimy również Narodzenie Maryi. I skoro obchodzimy Wniebowstąpienie Jezusa – to przeżywamy także Wniebowzięcie Maryi. Wydaje się zatem naturalne obchodzenie – obok święta Ofiarowania Chrystusa – także święta Ofiarowania Jego Matki.
I właśnie dla uczczenia tej tajemnicy obchodzono osobne święto najpierw w Jerozolimie, a miało to miejsce prawdopodobnie już w VI wieku, kiedy to w tymże mieście poświęcono kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Od VIII wieku obchodzono je już na całym Wschodzie, a w 1585 roku Papież Sykstus V rozszerzył je na cały Kościół.
Nawet zatem, jeżeli nie mamy zupełnej pewności co do historycznego faktu ofiarowania Maryi w świątyni, nie zmienia to faktu, że to dzisiejsze wspomnienie ma bardzo głęboką treść teologiczną, o dużym znaczeniu dla wzrostu naszej wiary. Oto bowiem Maryja, od momentu, w którym została niepokalanie poczęta, poprzez swe narodziny i przez całe życie – była oddana Bogu.
A tak bardzo widocznym stało się to w chwili zwiastowania Jej przez Archanioła Gabriela woli Bożej, dotyczącej poczęcia i narodzenia Syna Bożego. Odpowiadając: Niech mi się stanie według słowa Twego – i zgadzając się na to, by zostać Matką Zbawiciela – Maryja stała się doskonalszą świątynią, niż jakakolwiek świątynia uczyniona ludzkimi rękami. Od wieków Maryja była przeznaczona w Bożych planach do wypełnienia wielkiej zbawczej misji – i poprzez ten fakt stała się darem dla Ojca.
Maryja nie miała żadnych bogactw materialnych, nie miała też znaczącej pozycji społecznej, nie posiadała prestiżowych tytułów. Tym, co mogła Bogu ofiarować, to całe Jej życie, to posłuszeństwo Bożej woli. To gorące i otwarte serce
Tak, jak wdowa z dzisiejszej Ewangelii, która składając do świątynnej skarbony dwa małe pieniążki, w rzeczywistości – jak stwierdził sam Jezus – złożyła najwięcej; o wiele więcej, niż wielu bogaczy, którzy nominalnie może i dawali kwoty bardziej znaczące, ale oni składali z tego, co im zbywało, a ona ze swego niedostatku wrzuciła dosłownie wszystko, co miała na utrzymanie. Czymże to było, jeżeli nie ofiarowaniem całego życia Bogu, który od tej chwili sam brał ją pod swoją pieczę i On sam podjął troskę o jej utrzymanie?…
Daniel, Chananiasz, Miszael i Azariasz, o których mowa w dzisiejszym pierwszym czytaniu, także swe życie ofiarowali Bogu, dlatego konsekwentnie zachowywali wszystkie nakazy Bożego Prawa, chociaż – jak w innym jeszcze miejscu mówi o tym Księga Daniela – w pewnym momencie dużo ich to kosztowało, z zagrożeniem życia włącznie!
W obliczu wszystkich tych świadectw trzeba nam zobaczyć samych siebie i zapytać o naszą, a konkretnie: o moją umiejętność ofiarowania Bogu swojego życia. Oczywiście – to się pięknie i poetycko mówi, to się wspaniale deklaruje, to doniośle brzmi w liturgii, na kazaniu, czy w uroczystej, świątecznej chwili, gdy jesteśmy w stanie wszystko Bogu obiecać. Ale ofiarowanie życia – to przede wszystkim konsekwentna postawa: to posłuszeństwo Prawu Bożemu na co dzień, to kierowanie się zasadami Dekalogu i Ewangelii także wtedy, gdy to może zostać wyśmiane lub zlekceważone przez innych.
Jakże bardzo widać to w życiu młodych ludzi z naszych wspólnot, którzy nieraz – nawet nie na zasadzie skargi, ale zwykłego stwierdzenia faktu – mówią o tym, że nie jest łatwo być wiernym swojej wierze wśród rówieśników w klasie, czy na swoim roku na studiach… A czyż dorosłym, już pracującym, łatwiej jest zachowywać zasady wiary w pracy? Czyż kierowanie się sumieniem i rzetelne wykonywanie swoich obowiązków w sposób uczciwy, bez okradania swego zakładu pracy i bez ulegania pokusie chociażby korupcji – czyż taka postawa nie ściąga na ich głowy szyderstwa i oskarżenia o naiwność?
I wiele innych jeszcze sytuacji moglibyśmy tu przywoływać, bo dzisiaj – niestety – wiara nie jest modna i nie jest „na czasie”… Także w naszym, rzekomo tak bardzo katolickim kraju! I dlatego właśnie – żebyśmy się wszyscy nie pogubili i do końca nie powariowali – potrzeba ludzi rozsądnych i mądrych, którzy ofiarując swoje życie Bogu, staną się Jego znakami i odważnymi świadkami, nie zważając na współczesne mody i „jedynie słuszne” opinie…
To my właśnie, Kochani, mamy być tymi świadkami! To my właśnie, a tak konkretnie: każdy z nas indywidualnie, wezwany po imieniu, ma się starać taką postawę kształtować – w codziennym trudzie pracy nad sobą, w codziennym zmaganiu się ze swoimi wadami i słabościami, i w codziennym poszukiwaniu motywacji do tego, aby całym swoim życiem, wszystkimi swoimi myślami, słowami, działaniami i wszystkim, co stanowi treść naszego życia – należeć do Boga! I tylko do Niego!
W tym duchu pomyślmy:
·        Czy nie ulegam takiej pokusie, żeby część swego życia ofiarować Bogu, ale część zachować tylko dla siebie?
·        Czy moje oddanie Bogu jest stałe i konsekwentne, czy kończy się w chwili, gdy napotkam na pierwsze trudności?
·        Co to w ogóle tak konkretnie w moim przypadku znaczy, że ja swoje życie ofiaruję Bogu: po czym to tak wyraźnie widać?
Prawdziwie powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej, niż wszyscy inni.

19 komentarzy

  • Z ogromną uwagą przypatrujemy się temu, co i ile dają inni ludzie. Ale nie tylko przypatrujemy się temu, jesteśmy doskonali w narzekaniu, że ludzie bogaci dają zbyt mało. Są bogaci, powinni dać wiele więcej.
    Tak naprawdę głównym problemem było, jest, i pewnie będzie nie to, co i ile , ale jak i z jakim przekonaniem się człowiek dzieli z bliżnimi.
    Jesteśmy mistrzami w rozliczaniu innych ludzi. Prowadzimy ich księgi , robimy bilanse zysków i strat, a swoich ksiąg nie zauważamy, albo nie chcemy ich widzieć. Każdy z nas jest księgowym własnego życia.
    By jednak uczyć innych, potrzeba wpierw być dobrymi księgowymi swego życia, swojego stanu posiadania.
    Naprawdę nie chodzi o to , ile kto ma, ale co z tym co posiada robi, jak z tych dóbr korzysta.
    Uboga wdowa wrzuciła niewiele, a tak naprawdę wrzuciła więcej niż inni ludzie. Ona zainwestowała dosłownie wszystko, ofiarowała wszystko co miała do życia, ona tak po ludzku, zaryzykowała życie.
    Pierwsza myśl, jaka się nauswa, to uznanie wdowy za nierozważną kobietę. Przecież nie można wrzucić wszystkiego . Ale takie podejście do sprawy, takie rozumowanie, pokazuje, że my myślimy ekonomią zabezpieczenia, posiadania. A takie myślenie nie ma prawa istnieć, nie istnieje w świecie Boga.
    Gdy nawiązujemy więź z Bogiem, nie możemy wchodzić w realcje z Nim na trochę. Bóg idzie na całość, i tego również oczekuje od nas. Uboga wdowa przytuliła się do Boga wszystkim co posiadała. Jemu oddała swoje serce, napiszę więcej , oddała Mu swoje życie. Dwie monety, to jej całe życie.
    Ogromną sztuką dla nas, jest umieć zawierzyć Bogu w niedostatku, biedzie. Nasza wiara to nic innego jak ekonomia dzielenia się, ekonomia miłości, ale w niej nie ma miejsca na obliczanie zysków i strat. W niej nie ma miejsca na wyrachowanie.
    Uboga wdowa zaufała całkowicie.
    Jak wielki to dla nas dowód na to, że jest możliwe, trzeba tylko,a może aż ! tego pragnąć, i pracować nad tym, by móc to zrealizować.

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Rzekłbym że większą sztuką jest zawierzyć w dostatku i powodzeniu.
    A gdybyśmy byli mistrzami w rozliczaniu to nasza rzeczywistość wyglądałaby inaczej. Bo co można powiedzieć o rządzie który wydaje więcej niż ma. Są lepsi od wdowy.
    Dasiek

  • "Z ogromną uwagą przypatrujemy się temu, co i ile dają inni ludzie. Ale nie tylko przypatrujemy się temu, jesteśmy doskonali w narzekaniu, że ludzie bogaci dają zbyt mało. Są bogaci, powinni dać wiele więcej.
    Tak naprawdę głównym problemem było, jest, i pewnie będzie nie to, co i ile , ale jak i z jakim przekonaniem się człowiek dzieli z bliżnimi. " – szczere chapeau bas za ten fragment. Zresztą za cały wpis ;).

  • '' Rzekłbym że większą sztuką jest zawierzyć w dostatku i powodzeniu''
    A ja sądzę, że łatwiej jest zawierzyć w dostatku, niż w biedzie. Łatwiej jest wrzucić pieniądz wiedząc, że ma się ich ponad stan, niż wrzucić ostatni grosz, i mieć świadomość, że zostało się '' gołym, i wesołym''
    Łatwiej jest powiedzieć Jezu ufam Tobie gdy wszystko idzie w życiu nam gładko, i nie odczuwamy na codzień aż tak bardzo ciężaru własnego krzyża. Niż czuć ból pleców od jego ciężaru, i mieć świadomość, ze do końca swoich dni, będzie on nas pochylał ku ziemi.
    Oczwyście , że dla każdego z nas wymiar krzyża, ma inne znaczenie. Dla jasności piszę o prawdziwym cierpieniu.

    Domownik – A

  • Gdyby tak było to Pan Jezus nie mówiłby " Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do Królestwa Niebieskiego". Gdy wszystko idzie gładko wtedy można mówić Jezu .., ale czy z przekonaniem i wiarą?
    Dobrobyt wielu narodów jest tego przykładem i jakże trudno wtedy powiedzieć Króluj Nam Chryste.
    Dasiek

  • Ja myślę, że jak ma się mało to się jest bardziej wrażliwym na to, że inni też mogą mieć mało. Wydaje mi się, że my ludzie uczymy się trochę doświadczalnie. Na pewno to co przeżyliśmy jest trwalsze w naszych sercach, umysłach, pamięci niż to co przeczytamy, posłuchamy. Kto zrozumie lepiej ból jak nie ten który przeżył coś podobnego? Kto zrozumie i będzie bardziej wrażliwy na biedę niż ten kto doświadczył głodu czy zimna? Niestety też czasem mamy krótką pamięć. Dlatego nie generalizujmy. A chodzi o to, aby się dzielić a nie oddawać to co nam zbywa.

  • Napiszę jaśniej, by mnie dobrze rozumiano
    Trudniej jest podzielić się temu co ma biedę, nie dlatego, że nie chce, ale niejednokrotnie nie może, niż temu co ma konto pełne , i może w każdej chwili uszczuplić swój budżet.
    Nie wiem dlaczego utarło się , że człowiek bogaty musi mieć problem z dzieleniem się czymkolwiek.
    Znam sporo ludzi majętnych, jak i ludzi ubogich.
    Sama często staram się pomagać ludziom którzy pomocy potrzebują, i pukam wtedy do ludzi , co mają pieniądze, ale nie tylko pieniądze, mają przede wszystkim serce.
    Nie do końca się zgodzę z Tobą Karolino.
    Znam osobiscie ludzi którzy w przeszłości '' klepali biedę '', a gdy zmieniła się ich stopa życiowa, zaczęli '' fruwać'' . Nie pamiętają już co kiedyś przeżywali, albo i nie chcą pamiętać.

    Jeszcze coś….
    Sama żyję na codzień z silnym bólem, mogę śmiało napisać cierpieniem.
    Ale to nie znaczy, ze najlepiej mnie zrozumie osoba, co sama cierpi.
    Mam szczęście żyć wśród ludzi, którzy cieszą się dobrym zdrowiem, a mimo to, mnie rozumieją.
    Mogę napisać, że się wzajemnie uzupełniamy….

    Domownik – A

  • Wrzucenie dwóch pieniążków przez wdowę to w sumie takie małe wydarzenie, ale objawia prawdę o człowieku.Nie sądzę, że mamy wszystko oddawać, czy poświęcać.Potrzebne są chyba jednak w naszym życiu takie momenty, zdarzenia, w których ta prawda o nas się objawi; co w nas jest i czym się kierujemy.

    Do Anny
    Mam szczęście żyć……. Tak to wielkie szczęście.

    Urszula

  • Urszulo
    '' Mam szczęście żyć…. Tak to wielkie szczęście ''
    Znów małe sprostowanie
    ks.Jacek chyba dzisiaj zbanuje mnie, za moje sprostowania :))

    Od zawsze, odkąd sięgam pamięcią, żyłam blisko Kogoś chorego. Nie piszę o grypie, czy katarze, ale poważnych schorzeniach. Moja Mama się rozchorowała na nieuleczalną chorobę, gdy miałam zaledwie dwa lata. Nigdy nie widziałam Mamy przesypiającej całą noc, ale też nie widziałam z tego powodu złości, nienawiści do ludzi, świata. Wręcz przeciwnie, widziałam przeogromną pokorę , godzenie się na to co miało miejsce.
    Jako nastolatka, zaczęłam się opiekować ludźmi niepełnosprawnymi. Oddałam im sporą część swojego życia. Potem przyszła choroba Taty, śmierć Dziadków, Rodziców, Syna…
    Od kilkunastu lat opiekuję się chorą Mamą Męża…
    Moje szczęście życie wśród ludzi cieszących się zdrowiem, nie oznacza braku kontaktu z ludźmi cierpiącymi.
    Mam znajomych ludzi , którzy są okazami zdrowia.
    Mam znajomych ludzi , którzy cierpią.
    Moim szczęściem jest towarzyszenie w życiu jednym i drugim.
    Specjalnie na koniec poprzedniego komentarza napisałam, że się wzajemnie uzupełniamy.
    Ludzie zdrowi mobilizują mnie do walki.
    Ludzie chorzy podobno czasem biorą ze mnie przykład, jak znosić niełatwą codzienność…

    Od jakiegoś czasu spotykam się z Wami tutaj na blogu.
    Spotykam się z ks Jackiem , i z Wami Drodzy Forumowicze
    Wy również jesteście moim szczęściem 🙂

    Pozdrawiam
    Domownik – A

  • Wydawało mi się, że napisałam, że nie jest regułą że biedni są bardziej hojni a bogaci to sknerusy. Wydawało mi się też że napisałam, że czasem mamy krótką pamięć i zapominamy nasze doświadczenia.
    Aniu tylko pozazdrościć…

  • Powinnam Anno przytoczyć całe Twoje zdanie i myślę, że obyło by się bez wyjaśnień. Chodziło mi o to,że masz szczęście mieć wokół siebie ludzi, którzy Cię rozumieją.

    Pozdrawiam
    Urszula

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.