Świadczyć o Chrystusie – to nasz obowiązek!

Ś

Szczęść Boże! Kochani, zanim się ktoś spostrzeże i mi to wypomni, sam spieszę z uprzedzeniem, że część dzisiejszego rozważania – tę dotyczącą życiorysu dzisiejszego Patrona i jego słów, zapisanych w liście – przeniosłem z rozważania zeszłorocznego. Zrobiłem to celowo, choć na początku myślałem, aby to ominąć i napisać tylko drugą część, a odesłać Was do wpisu zeszłorocznego dla zapoznania się właśnie z tymi danymi, dotyczącymi życia Franciszka. Ostatecznie zdecydowałem się zamieścić to ponownie dlatego, że uważam ten życiorys i te słowa za świadectwo samo w sobie. Jeżeli więc kogoś to razi, niech przeczyta tylko drugą część rozważania. 
     Ja jednak chciałbym zastrzec, że niektóre treści będę przenosił co do słowa z zeszłorocznych wpisów, a szczególnie te, które mają jakieś większe znaczenie, czy domagają się mocniejszego podkreślenia. Tak będzie chociażby z przebiegiem Świętego Triduum Paschalnego – już dzisiaj to zapowiadam. Proszę się więc tym nie zrażać, ewentualnie nie czytać tych treści, które będą ponownie zamieszczane. Ja jednak mam świadomość, że raczej nikomu nie chce się już zaglądać do zeszłorocznych wpisów. No, chyba że… 
                 Gaudium et spes!  Ks. Jacek
Wspomnienie Św. Franciszka Ksawerego,
do czytań z t. VI Lekcjonarza: 1 Kor 9,16–19.22–23;  Mk 16,15–20
Patron dnia dzisiejszego, Franciszek, urodził się 7 kwietnia 1506 roku, na zamku Xavier w kraju Basków, w Hiszpanii. W 1525 roku podjął studia teologiczne w Paryżu. Uzyskawszy stopień magistra, wykładał w kolegium. W 1529 r. zapoznał się ze św. Ignacym Loyolą, z którym razem założyli Zakon Jezuitów, zatwierdzony przez Papieża Pawła III w dniu 27 września 1540 roku. Wcześniej, bo w 1534 roku Franciszek złożył śluby zakonne, a 24 czerwca 1537 roku, w wieku trzydziestu jeden lat, przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie. Po ich przyjęciu, przez rok Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej.
I to właśnie w tym czasie zaczęły napływać do Świętego Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Ignacy wybrał grupę zakonników, do której także zgłosił się Franciszek Ksawery. Jednak w oczekiwaniu na podróż cały czas poświęcał się on posłudze więźniom i chorym oraz głoszeniu Słowa Bożego.
7 kwietnia 1541 roku, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw przybył do Mozambiku w Afryce, gdzie trzeba było czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorym. Natomiast w trakcie całej długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Trudy podróży i zabójczy klimat spowodowały, że Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został szczęśliwie uleczony.
Wreszcie po trzynastu miesiącach podróży, 6 maja 1542 roku, przybył do Indii. I od razu zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Po pięciu latach, Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Udał się tam jednak dopiero po kolejnych dwóch latach i pozyskał dla wiary około tysiąca osób. Po czym zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam – w 1551 roku – powrócił do Indii.
Tu uporządkował prawy diecezji i parafii. Utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów. I postanowił udać się do Chin. Było to okupione wieloma przeciwnościami i trudami, bowiem Chińczycy byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków. Być może cały ten wysiłek spowodował, iż Franciszek utrudzony podróżą i zabójczym klimatem rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku zmarł, mając zaledwie czterdzieści sześć lat. Błogosławionym ogłosił go Papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata później Papież Grzegorz XV kanonizował Franciszka Ksawerego.
Spośród wielu pism Świętego, pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem życia wewnętrznego, żaru apostolskiego oraz bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz.
W jednym z nich, adresowanym do Świętego Ignacego Loyoli, tak pisał: „Odwiedziliśmy wsie zamieszkałe przez chrześcijan, którzy parę lat temu przyjęli wiarę. Nie ma tu Portugalczyków, ponieważ ziemia jest jałowa i nieurodzajna. Miejscowi chrześcijanie z powodu braku kapłanów wiedzą tylko to, że zostali ochrzczeni. Nie ma tu kapłana, który by odprawiał dla nich Mszę Świętą, ani też nikogo, kto by ich uczył pacierza oraz przykazań Bożych.
Odkąd więc tu jestem, nie przestaję chrzcić dzieci. Tak więc oczyściłem ogromną liczbę dzieci, o których można powiedzieć, że nie rozróżniają między swoją prawicą a lewicą. Te dzieci nie dają mi spokoju ani czasu na odmówienie Brewiarza, jedzenie czy spanie, zanim nie nauczę ich jakiejś modlitwy. Tu zaczynam rozumieć, że do takich należy królestwo Boże.
Byłoby to z mej strony brakiem wiary, gdybym nie zadośćuczynił tak pobożnym pragnieniom. Dlatego nauczywszy ich wyznawać Boga w Trójcy Jedynego, wyjaśniłem im Skład Apostolski oraz Ojcze naszZdrowaś Maryja. Zauważyłem, że te dzieci są bardzo pojętne i niewątpliwie stałyby się dobrymi chrześcijanami, gdyby je tylko zaznajomić dokładniej z nauką naszej wiary.
W tych krajach bardzo wielu nie jest chrześcijanami tylko dlatego, że nie ma nikogo, kto by wśród nich apostołował. Często wspominam, jak to dawniej, na uczelniach europejskich, a szczególnie na Sorbonie, wyszedłszy z siebie krzyczałem do tych, którzy mają więcej wiedzy niż miłości i nawoływałem ich tymi słowami: „O jak wiele dusz z waszej winy traci niebo i pogrąża się w otchłań piekła!”
Obyż to oni tak się przykładali do apostolstwa, jak pilni są do nauki, by mogli zdać Bogu rachunek z powierzonych im talentów wiedzy. O gdybyż ta myśl mogła ich poruszyć! Oby odbyli ćwiczenia duchowne i zechcieli posłuchać tego, co by im Pan powiedział w głębi ich serca, i porzuciliby swoje pożądania i sprawy ziemskie. Byliby wtedy gotowi na wezwanie Pańskie i wołali do Niego: Oto jestem, co mam czynić, Panie? Poślij mnie, dokąd zechcesz, nawet i do Indii.” Tyle z listu naszego dzisiejszego Patrona.
A my, słuchając Słowa Bożego, przeznaczonego w liturgii Kościoła dokładnie na ten dzień, odnosimy do osoby Świętego Franciszka – ale i do nas wszystkich – pełne przekonania stwierdzenia Apostoła Narodów, który napisał: Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii. To w ten właśnie sposób i Paweł Apostoł, i nasz dzisiejszy Patron realizowali wezwanie Jezusa, wypowiedziane w Ewangelii: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy – będzie potępiony.
Kochani, właśnie na te ostatnie słowa Jezusa zwróćmy szczególną uwagę: Kto nie uwierzy – będzie potępiony. Nie dlatego, że złośliwy Bóg – mówiąc kolokwialnie – „odegra się” na nim w chwili Sądu, ale dlatego, że nie wierząc w te święte prawdy, nie można ich po prostu na sobie doświadczać. A mówiąc jeszcze inaczej: nie wierząc, samemu sobie zamyka się drogę do Królestwa. Samemu się człowiek potępia – na własne życzenie!
Pojawia się jednak pytanie o odpowiedzialność za taki stan rzeczy. Nie ma bowiem wątpliwości, że spoczywa ona na tym człowieku, który nie wierzy – to oczywiste. Ale może się okazać, że ten człowiek nie wierzy z jakiegoś powodu… Z jakiego? A może z takiego, że mu nikt nie głosił Słowa? A może dlatego, że nie przekonało go do wiary słabe i nieczytelne świadectwo życia chrześcijan? A może dlatego, iż nikt mu tak naprawdę nie powiedział, że można, że warto uwierzyć Jezusowi?
Święty Paweł ma tego świadomość, dlatego stwierdza tak bardzo jednoznacznie, że – mówiąc nieco „na skróty” – nie robi żadnej łaski Bogu, iż głosi Jego Ewangelię. On to poczytuje za swój obowiązek. Tak samo musiał na te sprawy patrzeć także dzisiejszy Patron, skoro wiedziony twórczym niepokojem jeździł z kraju do kraju i wchodził w sam środek najgorętszych konfliktów i napięć, aby nawet w takich warunkach głosić Słowo Boże. Nawet oczekiwanie na pomyślne wiatry, z pomocą których okręt mógł wyruszyć w morze – nawet taki czas przestoju, oczekiwania, przerwy w podróży wykorzystywał na to, aby komuś pomóc, komuś powiedzieć o Jezusie, kogoś wesprzeć
Jak słyszymy z jego życiorysu – był to człowiek o duchu bardzo niespokojnym, ciągle poszukującym sposobu dotarcia do drugiego człowieka z Dobrą Nowiną… To człowiek, który cieszył się nawet małymi owocami swojej pracy, w ten sposób zdobywając owoce naprawdę wielkie!
Kochani, jakże to bardzo ważne świadectwo dla nas – tak, właśnie dla nas, którym się często jakoś tak nie chce, którzy mamy ciągle jeszcze czas, którzy jesteśmy ciągle zmęczeni, znużeni, zaspani; którzy się nie chcemy wychylać, przemęczać… To bardzo czytelne wskazanie dla nas – wskazanie, które powinno mocno poruszyć serca i uświadomić jasno, iż świadczenie o Chrystusie JEST NASZYM OBOWIĄZKIEM!!!
Usłyszmy to dobrze i wyraźnie: to jest nasz obowiązek! Nie prawo, nie możliwość, nie jakaś delikatna sugestia, ale obowiązek! Może się bowiem okazać kiedyś na Sądzie, że wielu tych, którzy zostaną potępieni – jako rzekliśmy: na własne życzenie – częścią odpowiedzialności za swoją przegraną obarczą nas! Tak – właśnie nas! Za to, że nam się nie chciało, że mieliśmy jeszcze czas, że oglądaliśmy się na innych.
Niechże zatem przeżywany przez nas Adwent stanie się okazją do uświadomienia sobie bardzo mocno i raz jeszcze od nowa – OBOWIĄZKU ŚWIADCZENIA O CHRYSTUSIE!
W tym kontekście zastanówmy się:
·        Czy nie jestem tym, któremu się nic nie chce i który ciągle ma czas?…
·        Czy wykorzystuję naprawdę każdą okazję do zaświadczenia o swojej wierze – choćby w najprostszy sposób?
·        Czy nie daję świadectwa tylko wtedy, gdy sytuacja temu sprzyja, a nie milknę, kiedy staje się ona trudniejsza?
Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział!

Dodaj komentarz

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.