O większych i mniejszych ofiarowaniach…

O

Szczęść Boże! A zatem, jak widać, blog powrócił do poprzedniej szaty graficznej. Moderatorowi, Krzysiowi Fabisiakowi, wielkie za to dzięki – i za stałą troskę o wszystkie sprawy techniczne. 
    Kochani, jestem pod absolutnym wrażeniem tego, co się dzieje na blogu po wczorajszym wpisie Marka. Mam tylko jedną refleksję, która mi się nasuwa: jeżeli szukamy cudów i pytamy o cuda, to dla mnie ogromnym cudem jest to, co Wy wszyscy, razem z moim Bratem Markiem, „wyprawiacie” na tym blogu! To jest prawdziwy cud! Bogu Najwyższemu – i Wam, Kochani – niech będą dzięki!
     A jednocześnie, podtrzymuję tę myśl, że nasza Rodzina Blogowa powinna być nie tylko wspólnotą wymieniającą poglądy, ale także – a może nawet bardziej – wspólnotą modlitwy. Wtedy wiemy, że jesteśmy otoczeni czyjąś troską i pamięcią w obliczu różnych swoich trudnych spraw, ale też wtedy łatwiej nam będzie się z innymi nie zgadzać w tych, czy innych poglądach, kiedy będzie świadomość, że ten drugi, jeżeli nawet w pewnych sprawach inaczej myśli, niż ja, to jednak i tak się za mnie modli. A ja za niego. Wtedy – jak pisał poeta – można się „różnić pięknie”…
   Dlatego raz jeszcze proszę o łączność duchową o godzinie  20.00 poprzez odmówienie – w miejscu aktualnego przebywania – jednego „Ojcze nasz” za nas wszystkich. Proszę o inne formy modlitwy. Ja zaś co jakiś czas – postaram się raz w miesiącu, a może uda się częściej – będę sprawował Mszę Świętą za całą naszą Rodzinę. Już to kiedyś obiecywałem, przy czym nie zawsze kontrolowałem, czy wychodziło raz na miesiąc: czasami częściej, czasami rzadziej. Teraz będę baczniej tego „pilnował”. Zatem, Kochani, bądźmy razem! (ale to patetycznie brzmi!)
    A na dzisiaj – moje słówko. Pierwszą część, historyczną – przyznaję uczciwie – przeniosłem z zeszłego roku, bo wydało mi się to potrzebne. Jednak druga część jest już tegoroczna. Dobrego dnia!
             Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Święto
Ofiarowania Pańskiego,
do
czytań:  Ml 3,1–4;  Hbr 2,14–18; 
Łk 2,22–40
Dzisiejsze święto, w swojej
genezie, nawiązuje do dwóch świąt starotestamentalnych: święta spotkania i święta
oczyszczenia. Oba te święta były w
tradycji Starego Testamentu głęboko zakorzenione.
Na pamiątkę ocalenia
pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej, każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego
czterdziestego dnia po urodzeniu należało syna zanieść do świątyni w
Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a
następnie wykupić za symboliczną opłatę, równoważną pięciu roboczym dniówkom.
Z obrzędem ofiarowania i
wykupu pierworodnego syna, łączyła się ceremonia oczyszczenia jego matki. Z tej
okazji była ona zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało
zbyt wielkie ubóstwo, to przynajmniej
ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi.
Fakt, że Maryja i Józef złożyli
synogarlice, świadczy, że byli bardzo
ubodzy.
Święto Ofiarowania
Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni
jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia.
Święto to
jest ściśle związane z tajemnicą Narodzenia Pańskiego i dlatego jeszcze dziś wolno śpiewać kolędy.
Kościół wszystkim
ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty
charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy
do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV wieku,
a
więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w
Kościele Zachodnim.
Tradycyjnie dzisiejszy
dzień nazywamy Świętem Matki Bożej
Gromnicznej.
W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję
małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami, na
pamiątkę nazwania Jezusa przez Symeona
Światłością świata.
Według podania, procesja z zapalonymi świecami była
znana w Rzymie już w czasach papieża Gelazego w 492 roku. Od X wieku upowszechnił
się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość
świata.
W Polsce dzisiejsze święto
nabrało charakteru wybitnie maryjnego. Polacy widzą w Maryi tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie
Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła.
Dlatego
często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i
grożącej śmierci. Niegdyś w Polsce domostwom i gospodarstwom bardzo zagrażały burze, a zwłaszcza
pioruny,
które zapalały i niszczyły głównie drewniane budowle. Właśnie od
nich miała strzec świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była
ona pięknie przystrajana i malowana. W
czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę.

Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych
duchów.
Dzisiejsze święto zamyka cykl uroczystości związanych z
objawieniem się światu Słowa Wcielonego.
Liturgia po raz ostatni w tym roku
ukazuje nam Jezusa jako Dziecię.
Od 1997 roku, dzisiejsze
Święto jest w Kościele Powszechnym obchodzone jako Dzień Życia
Konsekrowanego,
poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na
służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach i instytutach
świeckich. Ustanowił go Jan Paweł II. Zechciejmy
dzisiaj otoczyć modlitwą osoby zakonne, a także wesprzeć ofiarami zakony klauzurowe!
Czasami może się w nas
pojawić takie przeświadczenie, że ludzie, którzy wybrali tę właśnie drogę
życia, tak naprawdę nic nie robią, tylko
siedzą i się modlą,
a my mamy jeszcze wspierać ich ofiarami…  W rzeczywistości jest to błędne spojrzenie,
bo zgromadzenia te zawsze prowadzą jakąś formę pracy, a modlitwa przez nie
zanoszona – być może! – ratuje dzisiejszy
świat przed całkowitym unicestwieniem!
Dowiemy się o tym z całą pewnością w
życiu przyszłym, ale możemy już teraz stwierdzić, że nie do przecenienia jest
modlitwa tych, którzy przedstawiają Bogu sprawy wielu ludzi, żyjących w
zapędzeniu i nie mających czasu na modlitwę, albo takich, których nic nie
obchodzą sprawy Pana Boga. Miejmy zatem
na wszystkie te zagadnienia mądre i przemyślane spojrzenie!
            Wszystkie
wymienione tu treści, Kochani, połączone
jeszcze z przeżywaniem pierwszego czwartku miesiąca,
podejmujemy do rozważenia
w kontekście Bożego Słowa, które przed chwilą usłyszeliśmy. A mówi nam ono
wprost o tajemnicy dzisiaj przeżywanej. Fragment Ewangelii Świętego Łukasza
zawiera właśnie opis samego Ofiarowania Jezusa.
Znaki związane z tym wydarzeniem, a dokonujące się w jego trakcie, jak
chociażby proroctwo Symeona, czy też przepowiednie Prorokini Anny – wyraźnie
wskazują, że owym Ofiarowanym jest ktoś
niezwykły, jest sam Syn Boga Jedynego.
A jednocześnie, wszystkie te
znaki i okoliczności jednoznacznie potwierdzają, że ów gest ofiarowania to nie
jest tylko takie pojedyncze wydarzenie, nie mające większego związku z całym
życiem Jezusa, ale że jest to wprowadzenie
w cały ciąg mniejszych i większych – jeśli tak można powiedzieć – „ofiarowań”,

przez Niego dokonywanych. A ich uwieńczeniem miało się stać największe Ofiarowanie – na Krzyżu. To
była absolutna i całkowita ofiara z życia, jaką Jezus złożył dla naszego
zbawienia.
Teraz to ofiarowanie dokonuje
się na ołtarzach całego świata: Jezus
ciągle i ciągle od nowa ofiaruje się dla naszego zbawienia, składając swoje życie Ojcu w każdej Mszy
Świętej.
Bardzo Mu za to dziękujemy w ten pierwszy czwartek miesiąca.
A początkiem tego wszystkiego
był sam fakt Wcielenia. Jak nam
bowiem mówi dziś Autor Listu do Hebrajczyków w drugim czytaniu: Ponieważ
dzieci uczestniczą we krwi i ciele, dlatego i Jezus także bez żadnej różnicy
stał się ich uczestnikiem, aby przez śmierć pokonać tego, który dzierżył władzę
nad śmiercią, to jest diabła, i aby uwolnić tych wszystkich, którzy przez całe
życie przez bojaźń śmierci podlegli byli niewoli
. Kochani, czy my to dobrze
rozumiemy?
Jezus, jako Boży Syn, pozostawał
ponad śmiercią i ponad tym wszystkim, czego
my, ludzie, na co dzień doświadczamy.
Także – ze strony złego ducha. Chcąc
nam zatem przyjść z pomocą, Jezus stał się
jednym z nas.
Celowo stał się osiągalnym
dla ludzi – i dla złego ducha – aby móc doświadczyć zła, aby móc wziąć je na siebie,
aby móc przyjąć cierpienie!
Jako Syn Boży, pozostający ponad światem, nie
mógłby tego przyjąć. Ale jako człowiek –
już mógł.
Dlatego przyjął ciało ludzkie i dlatego przyjął na siebie wszystkie słabości ludzkiej natury, o czym w
drugim czytaniu słyszmy takie słowa: W czym bowiem sam cierpiał, będąc doświadczany,
w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom.
Czyż to nie
jest wspaniałe ofiarowanie się Jezusa człowiekowi i sprawie jego zbawienia?
Moi Drodzy, powiedzmy to
jasno: Jezus już więcej dać nie mógł! On
oddał nam samego siebie – i całego siebie! Więcej dać nie mógł!
A teraz
pytanie, które w oczywisty sposób samo się nasuwa: i cóż ja na to? Ile ja ofiaruję Jezusowi? To pytanie trzeba nam zadawać
sobie ciągle, od momentu, kiedy to my byliśmy ofiarowani Bogu w sposób
uroczysty w świątyni, a więc – od momentu Chrztu Świętego.
Ile ja jestem w stanie ofiarować Jezusowi? Czy też całego
siebie, czy tylko jakiś fragmencik swojego życia, swojej codzienności?
… A może tylko jakiś ochłap
– coś, co mi zbywa? A może przypominam sobie o Jezusie dopiero wtedy, kiedy
sytuacja życiowa postawi mnie pod
przysłowiową ścianą, bez możliwości odwrotu, i wtedy dopiero krzyczę: „Jezu,
ratuj!”?
Ciągle zapewne „łapiemy się”
na tym, że wyliczamy Jezusowi swój czas, swoje siły, swoje zaangażowanie – tak po milimetrze. I dlatego ciągle ta Msza Święta niedzielna jakaś taka za długa
I uczestnictwo w adoracji czwartkowej to
już prawie heroizm
… I ta Spowiedź comiesięczna
– to jakaś przesada… I spotkania przygotowujące
do Bierzmowania:
za częste i za długie, tylko się młodzież zniechęca… A
jakieś konferencje dla rodziców i chrzestnych,
czy dla narzeczonych
– to po co? Kiedyś tego nie było – i też się ludzie
żenili, i chrzcili dzieci… A modlitwa
– czy to trzeba codziennie? A rekolekcje
– kiedy znaleźć na nie czas, jak trzeba pracować? W końcu ksiądz mi do
garnka nic nie włoży…
I tak bez końca można by
mnożyć sytuacje, potwierdzające tę właśnie postawę drobiazgowego wyliczania Jezusowi tylko tego, co naprawdę konieczne i
tylko tyle, ile naprawdę już trzeba.
Chociaż w rzeczywistości – to nic tak naprawdę nie trzeba, bo
przecież człowiek wobec swego Boga nic
tak naprawdę nie musi!
Bóg nikogo do niczego nie zmusza. On tylko zaprasza!
I sam daje przykład – przykład całkowitego
ofiarowania samego siebie i całego siebie!
Tylko teraz, Kochani,
zobaczmy cały paradoks sytuacji, jaka ma miejsce: Jezus ofiaruje siebie człowiekowi, nie czekając, aż ten Go poprosi, a
wręcz nawet pomimo jego oporu, pomimo jego grzechu
… Jezus ofiaruje siebie
dla dobra człowieka, zatem z tego ofiarowania człowiek odnosi niezmierzone korzyści, których nawet często nie
potrafi docenić i za nie podziękować.
Człowiek natomiast ofiaruje Jezusowi tylko tyle, ile musi, chociaż
Jezus z tego jego ofiarowania nic, absolutnie nic nie zyskuje,
a zyskuje
tylko człowiek, to Jezus wręcz prosi
człowieka o to ofiarowanie
czasu, sił, talentów, aby móc mu pomóc, aby go
zbawić, aby go wesprzeć, a człowiek robi
jeszcze łaskę
i – jako rzekliśmy – wylicza dekagramami, żeby nie dać za dużo.
Moi Drodzy, zobaczmy cały
paradoks tej sytuacji: Jezus oddaje
wszystko i wręcz prosi o przyjęcie tego, chociaż to nie On na tym zyskuje. On
wręcz traci – traci życie, ponosi cierpienie
… Człowiek zyskuje i na tym, że
Jezus się ofiaruje, i że on sam ofiaruje się Jezusowi – to tylko człowiek na tym zyskuje! A pomimo tego, nie potrafi się
przełamać i dać coś więcej, ponad absolutnie konieczne minimum.
O tym, moi Drodzy, trzeba
nam ciągle myśleć i wyciągać wnioski. I uświadomić sobie wreszcie jasno i
konkretnie, że dopóki nie dojrzeje w nas myśl, iż trzeba Jezusowi zaufać i
wszystko, naprawdę wszystko Mu ofiarować – samych
siebie i całych siebie, bez żadnych zastrzeżeń i ograniczeń
– jeżeli zatem
nie dojrzeje w nas myśl o konieczności takiego ofiarowania, to nie liczmy na
to, że w naszym życiu coś się na lepsze będzie zmieniało. Będzie tylko gorzej, tylko ciężej, tylko trudniej
Jeżeli bowiem swego życia w
całej pełni nie oddamy Jezusowi i Jemu bezgranicznie nie zaufamy, to całych nas pochłonie świat i jego problemy.
A to jest przepaść bez dna!
Zatem – decyzja należy do nas. A dzisiejsza adoracja
pierwszoczwartkowa będzie sprawdzianem tego, ile z tego tak naprawdę rozumiemy

6 komentarzy

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.