O ludzkim cierpieniu…

O

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do refleksji nad tematem, który nas wszystkich dotyczy, absorbuje, nieraz przytłacza…   Życzę też wszystkim pięknej Niedzieli i na takową wszystkim błogosławię: Niech Was błogosławi Bóg Wszechmogący: Ojciec + i Syn, i Duch Święty. Amen
            Gaudium et spes!  Ks. Jacek

5 Niedziela
zwykła, B,
do
czytań:  Job 7,1–4.6–7;  1 Kor 9,16–19.22–23;  Mk 1,29–39
Jak odbieramy słowa Hioba z
pierwszego czytania? Zgadzamy się z
nimi, czy też nie? Czyż nie do
bojowania podobny byt człowieka?
Czy nie pędzi on dni jak
najemnik? Jak niewolnik, co wzdycha do cienia, jak robotnik, co czeka zapłaty.
Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki.
[…] Noc wiecznością się staje i boleść mną
targa do zmroku. Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei.
Trzeba przyznać, że brzmi
to bardzo pesymistycznie. To taka dosyć smutna wizja życia człowieka,
życia zewsząd zagrożonego trudem i cierpieniem. Jak to więc jest z tym cierpieniem
– czy nie ma na nie naprawdę żadnego sposobu? Czy nie ma możliwości zaradzenia
tym biedom?
Zapewne te same pytania
zadawali sobie współcześni Jezusowi, skoro ze swoimi bólami, tak duchowymi,
jak i fizycznymi,
przychodzili właśnie do Niego. I – jak słyszeliśmy to w
Ewangelii – odzyskiwali zdrowie. A kiedy już wielu tę łaskę otrzymało, Jezus
postanowił wyjść z domu Szymona i Andrzeja, gdzie przebywał i udać się na
inne miejsca,
aby i tam zaradzać ludzkim potrzebom. Ewangelia w wielu miejscach
mówi nam, że Jezus tychże uzdrowień dokonywał. A zatem naprawdę ratował
człowieka
, pomagał mu w jego nieszczęściu.
Ale wiemy też dobrze – i
warto sobie z tego zdawać sprawę – iż Jezus nie zlikwidował zupełnie
cierpienia. Jezus nie pokonał wszystkich chorób. Nie wskrzesił wszystkich
zmarłych.
A nawet – ostatecznie – sam się poddał śmierci. I chociaż ją
zwyciężył, kiedy własną mocą zmartwychwstał, to jednak przeszedł drogą
cierpienia i śmierci.
To wszystko pokazuje wyraźnie, że jest jakiś sens
cierpienia!
Jest jakiś sens śmierci!
Naturalnie – cierpienie i
śmierć nabiera tego sensu wówczas, kiedy jest przeżywane w łączności z
Jezusem,
bo to On ten sens nadaje. Bez
Jezusa cierpienie staje się koszmarem, a śmierć – końcem wszystkiego.
Ale jeżeli
będzie to wszystko przeżywane w łączności z Nim, nabierze sensu trwałego i
prawdziwego.
Zobaczmy – dla wielu tych,
którzy dzisiaj przyszli do Jezusa z pokorną prośbą o uzdrowienie – właśnie to
cierpienie okazało się drogą, po której idąc, mogli Go spotkać. Może
nigdy by nie doszło do tego spotkania, gdyby nie ich cierpienie, ich choroby. I
może nigdy by im do głowy nie przyszło, aby prosić o ratunek prostego Cieślę
z Nazaretu
, gdyby nie ciężar cierpienia, który dźwigali.
Wielu, naprawdę wielu – i
to nie tylko za czasów Jezusa, ale i dzisiaj – znajduje drogę do Jezusa
poprzez cierpienie.
Dla wielu cierpienie, które ich spotkało, stało się
okazją do tego, aby na nowo przemyśleli swoje życie, aby na nowo poustawiali w sercu hierarchię wartości, aby podjęli
bardzo konkretne postanowienia.
Osobiście znam przynajmniej
kilka takich sytuacji, w których to niespodziewane cierpienie, jakie przyszło
na rodzinę, tę rodzinę bardzo przemieniło. Oni sami nieraz mówią, że
chociaż było im bardzo ciężko, to jednak obecnie inaczej patrzą na życie.
– po prostu – innymi ludźmi!
Stało się tak, chociaż
wiele osób, patrzących z boku mówiło, że pewnie odejdą oni od Boga, pewnie się
będą buntować. Było dokładnie odwrotnie – chociaż zapewne w sercu wiele
trudnych rozmów z Bogiem odbyli. Jednak sam Bóg pomógł im odnieść wielki
pożytek z tego cierpienia.
I zawsze Bóg pomoże zrobić
dobry użytek z cierpienia, jeśli to cierpienie w łączności z Nim będzie przeżywane.
Tak się bowiem składa, z niezbadanych wyroków Bożej Opatrzności, że droga do
Boga, droga do zbawienia, wiedzie przez cierpienia, przez wyrzeczenia, przez
różnego rodzaju doświadczenia.
To nie jest oczywiście tak,
że cierpienie stanowi jakąś przyjemność. Nie! Cierpienia należy unikać, z cierpieniem należy sobie radzić, cierpienie
trzeba leczyć, usuwać jego źródła, dążyć do jego uśmierzenia. Ale wiemy dobrze,
że nie zawsze jest to możliwe. A przynajmniej nie od razu. Nieraz trzeba
czasu, aby zadziałały leki, nieraz trzeba czasu, aby uciszył się ból duchowy. A
nieraz, pomimo usilnych starań i zabiegów, cierpienie
nie ustaje, albo ustaje powoli.
I właśnie o tym mówimy!
O tym, aby takiego
cierpienia nie marnować, ale aby je przeżywać w łączności z Bogiem. Aby
je Bogu w jakiejś intencji ofiarować –
albo za siebie, albo za kogoś
bliskiego, albo za Kościół, albo za Ojca Świętego, albo za grzeszników, albo w
jakiejkolwiek innej intencji. Cierpienie ofiarowane Bogu uszlachetnia
człowieka.
Sprawia, że bardziej dojrzale patrzy on na życie. Ktoś kiedyś powiedział,
że o wiele dojrzalej i mądrzej patrzą na świat te oczy, które wiele łez
wylały.
Coś w tym jest!
I dobrze, abyśmy te
cierpienia, które nas spotykają – a
chyba nikt nie może powiedzieć, że jest od nich wolny
– abyśmy te nasze
cierpienia wykorzystywali ku dobremu. Aby one nas do Jezusa zbliżały,
aby one nas przemieniały, uszlachetniały, abyśmy w momencie, kiedy cierpienia
te przyjdą, nie przeklinali Boga i świata, nie narzekali i nie mówili,
że inni to mają na pewno lepiej i lżej w życiu, a nam to ciągle wiatr w oczy wieje.
Jeżeli nawet wieje nam w
oczy wiatr takich czy innych przeciwności, to nie po to, aby nam szkodzić, ale
po to, abyśmy się stawali jeszcze mocniejsi. Abyśmy siłę tych przeciwnych
wiatrów pokonywali mocą Jezusa!
Tak chyba rozumiał tę
sprawę Paweł Apostoł, mówiący dzisiaj w drugim czytaniu do Koryntian, ale i do
nas wszystkich. Otóż, nawet głoszenie
Ewangelii,
a więc obowiązek, który – co do tego nie ma wątpliwości – ma być
spełniany w imię Jezusa, gdyż wprost od Niego pochodzi: także ten obowiązek
sam w sobie piękny – jest związany
z doświadczeniami, z wyrzeczeniami.
Paweł ma jasną świadomość,
że głoszenie przez niego Ewangelii nie jest żadną zasługą z Jego strony.
Jest obowiązkiem – i to obowiązkiem, który bardzo mocno na nim ciąży.
Obowiązkiem, z którym wiążą się wspomniane już trudności, ale które ma on podjąć,
aby głoszenie Ewangelii mogło być skuteczne. Paweł stwierdza: Tak
więc, nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym
liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla słabych stałem się jak słaby, aby pozyskać
słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej
niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.
Mogłoby się może komuś
wydawać, że skoro Paweł jest tak znaczącym Apostołem Jezusa, skoro Jezus tak
dużo mu dał
, skoro wezwał Go do tak szczególnych zadań, to na pewno zaoszczędzi
mu przykrości i cierpień
.
Jezus pewnie by mu ich
zaoszczędził, ale nie zaoszczędzili mu
ich zawistni ludzie,
dla których Dobra Nowina, głoszona przez Pawła, wcale
nie była dobrą nowiną, a przynajmniej oni ją za taką nie uważali.
Dlatego tylko Bóg i – oczywiście – sam Paweł wiedział, ile musiał znieść przeróżnych
trudności
, aby dać świadectwo, iż prawdą jest to, co głosi. Tak się bowiem
składa, że droga do Jezusa, droga do zbawienia – jak już było wspomniane – wiedzie
przez krzyż
, przez doświadczenie i cierpienie.
Musimy sobie bowiem powiedzieć
bardzo jasno, chociaż dobrze o tym wiemy: Jezus nie obiecywał nikomu łatwego
chrześcijaństwa!
Jezus nie obiecywał nikomu łatwej drogi w swoim Kościele.
Jezus nikogo nie mamił tanimi reklamami łatwego szczęścia, jakich dzisiaj
pełno jest w telewizji.
Jezus mówił to, co w formie
poetyckiej i tak bardzo ciekawej mówił Hiob sprawiedliwy w pierwszym czytaniu,
do bojowania podobne życie człowieka, do zmagań robotnika, do cierpień niewolnika.
I nie po to tak się dzieje, aby ktoś mógł czerpać radość z cierpienia kogoś
drugiego
, a w ostatecznym rozrachunku – aby sam Bóg mógł mieć satysfakcję,
że czyni na złość człowiekowi. To nie o to chodzi.
Chrześcijaństwo również nie
jest religią smutnych ludzi
, którzy tylko mają czekać, aż kolejne
cierpienia na nich spadną, bo inaczej nie mogą się określić mianem chrześcijan.
Nie! Chrześcijaństwo – owszem – może się niektórym kojarzyć z jakąś religią
cierpienia
, może się bowiem wydawać, że w chrześcijaństwie w owym
cierpieniu ktoś się lubuje, albo o tym cierpieniu jakoś specjalnie dużo się
mówi. A tymczasem, nie tyle mówi się dużo – co po prostu mówi się w
ogóle
!
Świat dzisiejszy bowiem albo
o cierpieniu nie mówi
, omijając ten temat jakby go nie było, albo mówi, ale
w formie czysto negatywnej, pokazując, że cierpienie jest przypisane ludziom
nieudolnym
, tak zwanym „niezdarom” życiowym, bo ludzie sprytni i nowocześni
zawsze znajdą sposób na uniknięcie cierpienia. Otóż, okazuje się, że nawet ci najbardziej
sprytni nie potrafią uniknąć cierpienia
, a często dzieje się tak, że nie
tylko siebie, ale i innych wpędzają w cierpienia dodatkowe, jakie powodują
swoim rzekomym sprytem.
Jedynym, który naprawdę
pokazał drogę do odnalezienia sensu cierpienia, jest Jezus Chrystus. Jak
słyszeliśmy, wielu uzdrowił z ich niemocy fizycznej. Ale wiemy także, iż wielu
uzdrowił z niemocy duchowej, z mocy złego ducha.
Zapewne zauważyliśmy w
Ewangelii, że na pierwszym miejscu zawsze dokonywane jest uzdrowienie
duchowe: uwolnienie z grzechu, uwolnienie z mocy złego ducha,
a dopiero
potem uzdrowienie z choroby fizycznej. Zresztą, nawet jeżeli – jak wspomnieliśmy
– Jezus nie usunął całego cierpienia fizycznego, nadając mu za to inny
sens, prawdziwy sens, to jednak – poprzez swoją Śmierć i Zmartwychwstanie, poprzez
pokonanie mocy szatana – dał nam drogę do uwolnienia z chorób duchowych.
Każdy, jeśli tylko zapragnie, w każdej chwili może się uwolnić, może się
uzdrowić duchowo.
W Ewangelii – jak
słyszeliśmy – wielu chciało się dostać do Jezusa, wielu się do Niego dostało,
ale też domyślamy się, że wielu się do Jezusa nie dostało z różnych
powodów. Zapewne słyszeli o jakimś
Mistrzu z Nazaretu, który wielkich rzeczy dokonuje,
ale jak się do Niego
dostać?
Dzisiaj na pewno nikt z nas
nie ma żadnych trudności w dotarciu do Jezusa przebaczającego, do Jezusa
Miłosiernego. Nikt z nas, jeśli tylko
zechce,
nie będzie mieć żadnych kłopotów w uzdrowieniu duchowym. A wtedy
nawet cierpienie fizyczne nie jest w stanie zakłócić wewnętrznej harmonii.
Bo, zaprawdę, spotkałem
wielu cierpiących fizycznie, a jednocześnie bardzo wewnętrznie szczęśliwych.
Widzieli oni sens swego cierpienia, umieli je łączyć z Krzyżem Jezusa i zapewne
stąd – tak się należy domyślać – czerpali radość i nadzieję. Za to nigdy,
naprawdę nigdy, nie zdarzyło mi się zobaczyć szczęśliwego człowieka
dotkniętego cierpieniem duchowym, dotkniętego chorobą grzechu, chorobą zła,
chorobą nieczystego, niespokojnego sumienia!
Dlatego oczyszczajmy się z
grzechu, uwalniajmy się z cierpień i niedomagań duchowych. Prośmy Pana o
światło, aby pomagał nam w dźwiganiu krzyża cierpień fizycznych lub też tych
cierpień wewnętrznych, które nie są związane z grzechem
, lub z niego nie
wynikają, jak – na przykład – różnego rodzaju wewnętrzne rozterki, pytania,
wątpliwości czy ból po stracie kogoś bliskiego. Te cierpienia, jeśli będą
przeżywane z Jezusem, także są do pokonania. Niech nam tylko nie zabraknie ducha, nie zabraknie nadziei i jasnego
spojrzenia.
Niech odważne podjęcie
zadań, wynikających z chrześcijaństwa – zadań nieraz trudnych i wymagających
pomoże nam w codziennym osiąganiu
świętości!
            W tym kontekście pomyślmy:
·       
Czy
swoje cierpienia – tak duchowe, jak i fizyczne – umiem ofiarować Bogu w jakiejś
intencji?
·       
Czy
umiem znosić cierpienie bez przeklinania Boga i ludzi?
·       
Jak
pomagam innym w znoszeniu ich cierpienia?
Całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu
dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił

12 komentarzy

  • Temat bardzo trudny, ale jakże rozległy…
    "Pan Bóg chciał doświadczyć Hioba i dlatego dopuścił na niego wiele cierpień. Został pozbawiony majątku, dzieci mu poumierały, dotknął go trąd. Wtedy pobożny i nieskazitelnie sprawiedliwy padł na ziemię, pokłonił się Panu Bogu i rzekł: "Dał Pan i zabrał Pan, niech będzie imię Pańskie błogosławione!". Chory i opuszczony Hiob trwał mocno w swej prawości, pozostał wierny Bogu. Na złorzeczenia żony odpowiedział: "Dobro przyjęliśmy z ręki Boga, czemu zła przyjąć nie możemy?" Wiedział, że Bóg ma swoje plany względem człowieka, które trzeba przyjąć z pokorą. Przyjaciele nie potrafili go pocieszyć, znacznie więcej mogła dla niego znaczyć po prostu ich życzliwa obecność…"

    Według mnie postawa Hioba jest godna podziwu. Oddał całego siebie i swoje problemy Bogu. Jak my byśmy się zachowali? Po którym upadku już byśmy nie wstali?

    W naszym życiu również ważne jest, żeby oddać Panu Bogu problemy. Myślę, że bardzo ważne jest abyśmy widzieli sens naszego cierpienia, to bardzo pomaga , ale jest bardzo trudne. W moim życiu, podczas największego cierpienia nie przeklinałam Boga/nie potrafiłabym, ale nie rozumiałam, nie widziałam sensu. Z czasem (długim) zaczęłam rozumieć. Dzięki swojemu cierpieniu na pewno bardziej zbliżyłam się do Boga. Zaczęłam doceniać to co mam (myślę, że do tej pory nie doceniałam i było mi mało). Doceniać tak poważnie! To co w życiu bardzo ważne, czyli rodzina. Poprzez doświadczenie Pan Bóg pokazał mi jak ważna jest rodzina i jak nie łatwo o dobrą rodzinę.

    Ważne jest też, aby rozmawiać "wygadać się". Zrozumiałam, to dopiero z czasem. Rzadko rozmawiałam o swoich problemach/prawie w ogóle. W najgorszym momencie mojego życia chciałam porozmawiać z Kapłanem z mojej parafii. Ufałam Mu i bardzo Go lubiłam. Poszłam do niego i zapytałam. Dał mi numer i poprosił, żeby zadzwonić umówić się. Zadzwoniłam 3 razy i 3 razy nie miał czasu…zrezygnowałam. Wtedy Pan Bóg postawił na mojej drodze Kapłana, który bardzo mi pomógł, właśnie poprzez rozmowę. Pamiętam o Nim w swoich modlitwach.

    Uważam, że jeśli cierpimy przez innych ludzi, to bardzo ważne jest przebaczenie/takie szczere. Nawet jeśli ta druga osoba tego przebaczenie nie chce…

    Jeśli chodzi o pomoc innym, to staram się właśnie poprzez rozmowę/wsparcie/szukanie rozwiązania pomóc. "Łatwo" jest pomóc komuś kto ma problem z chłopakiem, albo nie zdanym egzaminem. Naprawdę łatwo znaleźć dobre słowo, słowo otuchy. Natomiast ciężej jest (mi) pomóc komuś, kto ma taki sam problem jak ja. Na szczęście nikogo z moich znajomych nie spotkało, to co mnie, bo w przeciwnym razie nie potrafiłabym pomóc. Z jednej strony pogodziłam się już, ale ciężko by mi było rozmawiać i znaleźć słowo pocieszenia. Nie którzy uważają, że jak się przeżyło ten sam problem, to łatwiej pomóc, bo się rozumie. Nie przeczę, może tak jest. Może potrzeba jeszcze "trochę " czasu.

    Trudny temat, ale można by pisać i pisać. Ksiądz Jacek też się rozpisał 🙂

    Dziś słonko zapomniało wstać.
    Pozdrawiam 🙂

  • U mnie dziś słonko zapukało do okien, ale temperatura jak dla mnie dalej mroźna…
    Termometr pokazał – 19 stopni

    Tak wiem, wiem cóż to jest , w porównaniu z temperaturą jaka jest u x Marka 😉

    Gdyby spojrzeć na cierpienie tylko z ludzkiej strony, to od razu pojawia się myśl, że ono jest złe, karą, ogormną niesprawiedliwośćią, itd…
    Całkowicie się z tym zgodzę.
    Bo przecież żyje się tutaj tylko raz, nigdy nie będzie szansy na bis….
    Dlaczego więc ma człowiek przejść to jedno jedyne życie na ziemi w cierpieniu, bólu

    Jaki sens to wszystko ma?

    Pierwsze pytanie które się pewnie nasuwa to, dlaczego ja a nie sąsiad zza ściany ma właśnie w ten sposób przeżyć swoje '' pięć minut'' ?
    No właśnie….
    Można obwiniać wszystko i wszystkich za swój los.
    Można narzekać, ale czy to coś zmieni ?
    Czy nada to sens już trudnemu życiu ?
    Czy to pomoże Rodzinie, Przyjaciołom, znajomym ?
    Nie, Nie, Nie ….

    W każdej godzinie dnia, niezależnie od tego czy się jest zdrowym, czy chorym człowiekiem albo zachowujemy swoje życie dla siebie, albo tracimy je dla bliźnich. W każdej godzinie dnia dbamy o to, byśmy sami, byśmy sobie, byśmy dla siebie, byśmy ku sobie, albo troszczymy się o to, by on, by oni, by dla nich, dla niego, dla tego kogoś, kto jest potrzebujący obok nas. W ten sposób zachowujemy nasze życie, albo je tracimy.
    Mogę z czystym sumieniem napisać, że nigdy nie obwiniłam za swoją chorobę ani Boga, ani świata, ani ludzi.
    Nie piszę, że jest mi łatwo, i zawsze mam przysłowiowy banan na buzi.
    Są dni kiedy i mnie dopada zmęczenie tym wszystkim, ale nie szukam winnych, tylko szukam sił by móc dalej iść… do końca …

    Za parę dni mam konsultację z konkretnym lekarzem.
    Z tego co wiem na już, to prawdopodobnie znów nie obejdzie się bez szpitalnego łózka, nieprzyjemnych badań, może nawet kolejnego entego zabiegu, kto wie….
    Każdy dostaje podobno tyle , ile jest w stanie udźwignąć.
    Widocznie Bóg mnie ma za atletkę 😉
    Każdego dnia wstaję, jestem do dyspozycji drugiego człowieka.
    Mam buty które mogę nałożyć na zdrowe nogi, i mogę pędzić w świat.
    Zaliczam wywiadówki, załatwiam ważne sprawy, pomagam ludziom…
    Czym moje cierpienie fizyczne jest w porównaniu z człowiekiem który np. nie ma nóg ?

    ''Śmiech to zdrowie''
    Czy konsekwentnie wprowadzamy to hasło w nasze codzienne życie ?
    Radość, dobry humor nie jest ślepy na własne słabości i bywa wyrozumiały wobec słabości innych. A przecież właśnie radość i humor to sprawy których nie traktujemy tak naprawdę serio w naszym codziennym życiu.
    Uśmiecham się do Was, i życzę Wam dobrej niedzieli 🙂

  • Z uwagą przeczytałam wszystkie rozważania związane z dniem dzisiejszym. Przesyłam GoSzii22 wiele promyków słońca i jestem wdzięczna za wspomnienie cierpień Hioba, bo to znakomicie pozwala spojrzeć na własne cierpienia. Dziękuję Domownikowi ANNIE za życzenia dobrej niedzieli. Trzymam za Ciebie kciuki w czasie konsultacji lekarskich.
    Temat jest niezwykle trudny. W swoim życiu przeżyłam dwa razy "dotknięcie Boga" bolesnymi wydarzeniami. Pierwszy raz, gdy miałam 22 lata, nagle przyszła choroba głowy. Wówczas medycyna nie stała na takim poziomie jak obecnie. Lekarze, gdy ja byłam nieprzytomna, szukali przyczyn tej dolegliwości i powiedzieli moim rodzicom "Będziemy robić co się da, ale państwo przygotujcie się na najgorsze". Zabrzmiało to dla nich jak wyrok śmierci. Moja bardzo wierząca i ufająca Mama, padła przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej z błaganiem Jej o ratunek dla mnie. Po kilkumiesięcznym leczeniu szpitalnym i po operacji nastąpiło wiele długich tygodni rehabilitacji. Pan Bóg miał jednak wobec mnie swój plan. Nie potrafiłam jeszcze wówczas docenić Jego miłości. Następnym razem, po 25 latach małżeństwa, świat się zawalił. Mąż (alkoholik) wystąpił z pozwem rozwodowym. Długie modlitwy we wspólnocie nie przyniosły efektu. Sprawa rozwodowa zakończyła nasze małżeństwo. Zostałam sama. Znajomi podziwiali jednak dość szybkie podnoszenie się z tego bólu. Wiem, że ponownie stanął przy mnie Bóg i tylko z Jego pomocą mogłam sobie poradzić z cierpieniem. Tym doświadczeniem chciał otworzyć mi oczy na prawdziwych przyjaciół. On był najważniejszy. Nie miałam pretensji do nikogo. Mężowi wkrótce przebaczyłam, bo wiedziałam, że on (mąż) jest tylko słabym, ułomnym duchowo człowiekiem. Byłam pewna, że Bóg mnie nie zawiedzie. To wydarzenie, bardzo bolesne, przybliżyło mnie do Pana. Dziś jestem pełną życia i uśmiechu, potrafiącą pomagać dobrym słowem i przytuleniem osobą "po przejściach". Nigdy jednak nie zapominam o swoim największym PRZYJACIELU BOGU OJCU.

    Życząc wielu łask Bożych i spokojnego, rodzinnego dnia przepraszam za moje może zbyt długie rozpisanie się.
    Szczęść Boże Blogowa Rodzinko.

  • '' Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki, jakie niesie nam los.

    Bowiem każdego dnia wraz z dobrodziejstwami słońca Bóg obdarza nas chwilą, która jest w stanie zmienić to wszystko, co jest przyczyną naszych nieszczęść. I każdego dnia udajemy, że nie dostrzegamy tej chwili, że ona wcale nie istnieje. Wmawiamy sobie z uporem, że dzień dzisiejszy podobny jest do wczorajszego i do tego, co ma dopiero nadejść. Ale człowiek uważny na dzień, w którym żyje, bez trudu odkrywa magiczną chwilę. Może być ona ukryta w tej porannej porze, kiedy przekręcamy klucz w zamku, w przestrzeni ciszy, która zapada po wieczerzy, w tysiącach i jednej rzeczy, które wydaja się nam takie same. Ten moment istnieje naprawdę, to chwila, w której spływa na nas cała siła gwiazd i pozwala nam czynić cuda. Tylko niekiedy szczęście bywa darem, najczęściej trzeba o nie walczyć. Magiczna chwila dnia pomaga nam dokonywać zmian, sprawia, iż ruszamy na poszukiwanie naszych marzeń. I choć przyjdzie nam cierpieć, choć pojawią się trudności, to wszystko jest jednak ulotne i nie pozostawi po sobie śladu, a z czasem będziemy mogli spojrzeć wstecz z dumą i wiarą w nas samych.

    Biada temu, kto nie podjął ryzyka. Co prawda nie zazna nigdy smaku rozczarowań i utraconych złudzeń, nie będzie cierpiał jak ci, którzy pragną spełnić swoje marzenia, ale kiedy spojrzy za siebie – bowiem zawsze dogania nas przeszłość – usłyszy głos własnego sumienia: „A co uczyniłeś z cudami, którymi Pan Bóg obsiał dni twoje? Co uczyniłeś z talentem, który powierzył ci Mistrz? Zakopałeś te dary głęboko w ziemi, gdyż bałeś się je utracić. I teraz została ci jedynie pewność, że zmarnowałeś własne życie.”

    Biada temu, kto usłyszy te słowa. Bo uwierzył w cuda, dopiero gdy magiczne chwile życia odeszły na zawsze.

    — Paulo Coelho
    Nad brzegiem rzeki Piedry usiadłam i płakałam

  • Przeczytawszy to wszystko, co napisaliście, po raz drugi, chcę powiedzieć, że… nie wiem, co powiedzieć. Chyba tylko to, że przy najbliższej okazji, kiedy trafi mi się mówić kazanie o cierpieniu w życiu człowieka, to skopiuję te Wasze wpisy i jeden za drugim po prostu odczytam. I nie dodam od siebie ani słowa… Dojrzewa we mnie taka myśl – i pewnie ją wkrótce zrealizuję. Oczywiście – informując na początku, że to nie moje, a właśnie Wasze. Chyba, że macie coś przeciwko temu?… Pozdrawiam! Ks. Jacek

  • Ja również po przeczytaniu jeszcze raz wszystkich wpisów, czuję się zaszczycona, że Ksiądz zechce wykorzystać moje doświadczenia życiowe do przekazania ich innym ludziom. Szczęść Boże.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.