Jeden duch i jedno serce ożywiały wierzących!

J

Szczęść Boże! Moi Drodzy, nie wspomniałem wczoraj, że ten tydzień winien być czasem naszej duchowej jedności z Ojcem Świętym Benedyktem XVI. Dzisiaj ten brak nadrabiam. Oto bowiem wczoraj przeżywaliśmy osiemdziesiątą piątą rocznicę urodzin Papieża, a w czwartek przeżyjemy siódmą rocznicę wyboru na Stolicę Piotrową. Wspierajmy zatem naszego dobrego i mądrego Papieża serdecznymi modlitwami!
              Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Wtorek 2
tygodnia wielkanocnego,
do czytań:  Dz 4,32–37; 
J 3,7–15
Dzisiaj raczej wiadomo, że
taka wspólnota dóbr, o jakiej słyszymy w czytaniu z Dziejów Apostolskich,
istniała tylko okresowo i lokalnie,
a więc zaprowadzona została jedynie w niektórych gminach chrześcijańskich i
istniała przez jakiś czas określony. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwszych chrześcijan łączyła wielka
miłość.
Bardzo jednoznacznie potwierdza to pierwsze zdanie dzisiejszego
fragmentu, w którym słyszymy: Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich
wierzących.
Co do tego nie musimy mieć wątpliwości, ani obaw, że jest
to obraz przerysowany.
Jakkolwiek bowiem wspólnota
dóbr nie wszędzie musiała mieć miejsce, to jednak owa miłość wzajemna mogła się wyrażać w różnych formach. Już z samego
zacytowanego zdania możemy wyprowadzić wniosek o wspólnocie myśli, o wspólnocie dążeń, o wspólnocie działań
Stwierdzenie bowiem o jednym duchu i jednym sercu tyle właśnie może znaczyć!
I to właśnie ta wspólnota
serc, ta jedność myśli i działań była
najpiękniejszym świadectwem, jakie chrześcijanie dawali swojej wierze i swemu
Mistrzowi.
Nie piękne słowa i zapewnienia, nie deklaracje i szumne
obietnice, ale realizowana w konkrecie codzienności
jedność serc, umysłów, działań i planów.
Także – powiedzmy i to – jedność w cierpieniu. Bo nie mamy
wątpliwości, że chrześcijaństwo nie odmieniło „od ręki” obrazu rzeczywistości,
jaką zastało. To nie było przecież tak, że zniknęły natychmiast wszystkie problemy,
bóle i cierpienia, a nastała sielanka i beztroska.
Nie, może nawet tych cierpień było więcej, niż dotychczas, bo – jak dobrze
wiemy – chrześcijaństwo od razu ściągnęło na siebie nienawiść ze strony tak
wielu ludzi i instytucji, więc w tym wymiarze jedynie ludzkim i zewnętrznym trzeba
przyznać, że uczniom Mistrza z Nazaretu
żyło się dużo gorzej, niż poprzednio.
Doświadczali bowiem wielu przeciwności,
wręcz prześladowań, wrogości, nienawiści – zupełnie bezpodstawnej!  To na pewno nie było łatwe.
A jednak, pomimo tego
wszystkiego, oni żyli w wielkiej radości,
miłości i zjednoczeniu.
Dlaczego? Dlatego, że tak głęboko przeżywali swoją bliskość z Jezusem. To On sam był ich
źródłem siły i pokoju. Dlatego niestraszne im były żadne przeciwności i prześladowania,
a nawet otwarta wrogość ze strony tylu ludzi. Te wszystkie bolesne uderzenia, jakkolwiek
nieraz dosłownie raniły ich zewnętrznie, to jednak nigdy nie dotknęły ich serc, całkowicie oddanych Jezusowi! Ich
serca, zjednoczone w miłości, stanowiły swoisty mur nie do przebicia!
A sztandarem na tym murze
był Krzyż Chrystusa. Ten Krzyż, który sam Chrystus dzisiaj w Ewangelii zapowiedział,
gdy do Nikodema rzekł: A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak
potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał
życie wieczne
. Skoro Jezus przeszedł tą drogą, to musieli przejść nią
także Jego uczniowie. I jak On na tej drodze dokonał zbawienia człowieka i
świata, tak każdy z jego uczniów na tej drodze – i tylko na tej drodze! – to zbawienie znajdzie. Nie jest to droga
łatwa – ale jedyna. Droga, na której nie zabraknie przeciwności i cierpień, ale
która też jest piękna miłością wzajemną uczniów Chrystusa.
Czy jednak ten obraz pasuje
do naszych czasów i do naszych realiów? Czy
dzisiejszych chrześcijan ożywia jedno serce i jeden duch?
Czy dzisiejsi
chrześcijanie tworzą mur kochających się
serc,
o który to mur rozbijają się fale szatańskich intryg i pokus, czy też
każdy sam dla siebie jest zbrojną fortecą,
otoczoną murem własnych ambicji i zawiści, stając się w ten sposób niedostępnym
dla innych, a dając w ten sposób możliwość działania szatanowi?…
Jaki jest obraz wspólnoty współczesnych chrześcijan? To znaczy – jakim ja jestem
tak konkretnie chrześcijaninem?
I co robię, aby przynajmniej w moim otoczeniu
i w moim środowisku jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących? Co
zrobiłem w tym kierunku od Świąt, które z taką radością przeżywałem? Jak
dzisiaj konkretnie buduję jedność pomiędzy ludźmi? I czy ją w ogóle buduję, czy może niszczę?…

5 komentarzy

  • ''I czy ją w ogóle buduję, czy może niszczę?…''

    Dobre pytanie …

    Jesteśmy ludźmi w których mieszka światło, cisza, któzy wiedzą czego chcą, którzy chcą żyć z Bogiem
    Dajemy blźnim pokój?
    Jesteśmy przystanią, gdzie chronią się bezpiecznie statki w czasie sztormu?
    Jesteśmy Domem rodzinnym, w którego ścianach człowiek czuje się bezpiecznie ?
    Jesteśmy polaną wśród ciemnego boru pełną słońca, kwiatów, śpiewu ptaków, gdzie można odpocząć ?

    A może jesteśmy ludźmi niepokoju….
    Może jest w nas ciągły wir, zamieszanie, gonitwa za błyskotkami światła, i cały czas nie wiemy czego chcemy od ludzi, życia, od nas samych….

    A może jesteśmy ludźmi, którzy sieją strach, niepokój.
    Może jesteśmy stepem nieurodzajnym, po którym ustawicznie hula wiatr ?
    Może jesteśmy pustynią bezwodna, nieprzyjazną innym, niszczącą ludzi ?
    Szulernią, dokąd się zaprasza naiwnych, by ich ograbić ?
    Knajpą, gdzie rozpija się słabych, zagubionych ludzi ?
    Grotą intryg, zbrodni, zatargów, nienawiści, wzajemnego niszczenia ?

    Jesteśmy ludźmi pokoju, czy niepokoju….
    Ludźmi Boga, czy… szatana….

  • Mnie również "przemknęły przez palce" wczorajsze 85 urodziny Benedykta XVI. Przypomniałem sobie dopiero dzisiaj rano :/ . Dziękując Bogu za naszego papieża, proszę o jak najdłuższe zachowanie Benedykta XVI w zdrowiu i pełni sił (a tych potrzeba coraz więcej) do wytężonej, ciężkiej pracy w prowadzeniu KK drogą wyznaczoną przez Pana.
    "I to właśnie ta wspólnota serc, ta jedność myśli i działań była najpiękniejszym świadectwem, jakie chrześcijanie dawali swojej wierze i swemu Mistrzowi." – niestety, ale dzisiaj rzecz się ma trochę inaczej. Mam trochę inne spojrzenie, przynajmniej na tą "jednośc myśli", bo jakby nie patrzec kształtujący się Kościół praktycznie od początku borykał się z różnymi problemami i sporami, które to jednak w ten, czy inny sposób były rozwiązywane :). Bo przecież można się spierac, ale jeśli robi się to w duchu miłości, pokory i wzajemnego poszanowania, to z pewnością nie wyjdzie z tego zło.

  • W ten czy inny sposób były rozwiązywane… No, właśnie – w ten sposób były rozwiązywane, to znaczy: z miłością! W ten konkretny sposób, nie inny. Potrzeba nam tego, prawda? Ks. Jacek

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.