Namawiać do Spowiedzi – czy nie namawiać?…

N
Szczęść Boże! Moi Drodzy, chcę się dziś z Wami podzielić refleksją na temat, który już kilka razy podejmowałem, a który wraca także w dzisiejszym Bożym Słowie: na ile należy namawiać człowieka do wiary, a na ile można mu pozwolić samemu „dojrzewać” do pewnych wniosków?… 
    Cały czas usilnie zachęcając Was, Kochani, do aktywności na blogu, liczę, że i ten temat pojawi się w Waszych refleksjach.
   A za wczorajsze słówko z Syberii dziękuję Markowi, Wam zaś, Kochani, dziękuję za wypowiedzi.
               Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Święto
Świętych Cyryla, Mnicha i Metodego, Biskupa,
Patronów
Europy,
do
czytań z t. VI Lekcjonarza: Dz 13,46–49; Łk 10,1–9
Czytanie
z Dziejów Apostolskich.
Paweł
i Barnaba powiedzieli do Żydów: „Należało głosić słowo Boże
najpierw wam. Skoro jednak odrzucacie je i sami uznajecie się za
niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan. Tak bowiem
nakazał nam Pan: «Ustanowiłem Cię światłością dla pogan, abyś
był zbawieniem aż po krańce ziemi»”.
Poganie
słysząc to radowali się i wielbili słowo Pańskie, a wszyscy,
przeznaczeni do życia wiecznego, uwierzyli. Słowo Pańskie
rozszerzało się po całym kraju.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Spośród
swoich uczniów wyznaczył Pan jeszcze innych, siedemdziesięciu
dwóch, i wysłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i
miejscowości, dokąd sam przyjść zamierzał.
Powiedział
też do nich: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało;
proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje
żniwo. Idźcie,
oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście ze sobą trzosa
ani torby, ani sandałów; i nikogo w drodze nie pozdrawiajcie.
Gdy
do jakiego domu wejdziecie, najpierw mówcie: «Pokój temu domowi!»
Jeśli tam mieszka człowiek godny pokoju, wasz pokój spocznie na
nim; jeśli nie, powróci do was. W tym samym domu zostańcie, jedząc
i pijąc, co mają: bo zasługuje robotnik na swą zapłatę.
Nie
przechodźcie z domu do domu. Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i
przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy
tam są, i mówcie im: «Przybliżyło się do was królestwo Boże»”.
Pierwszy
z dzisiejszych Patronów,
Cyryl,
urodzony w Tesalonice,
otrzymał
gruntowne wykształcenie w Konstantynopolu. Wraz z
bratem Metodym

udał się na Morawy, aby tam głosić Ewangelię. Obaj przygotowali
teksty liturgiczne w języku słowiańskim, spisując je alfabetem
zwanym później cyrylicą.
Cyryl
zmarł 14 lutego 869 roku w Rzymie,
dokąd
obaj zostali wezwani, Metody
zaś, otrzymawszy święcenia biskupie, udał się do Panonii,

czyli
na tereny dzisiejszych Węgier,
gdzie niestrudzenie głosił Ewangelię. Wiele wycierpiał od
zazdrosnych przeciwników, cieszył się jednak poparciem papieży.
Zmarł
6 kwietnia 885 roku w Welehradzie

na Morawach.
W
Liście Apostolskim Egregiae Virtuti”, wydanym
31 grudnia 1980 roku,
Jan Paweł II tak opisał ich
apostolską działalność:Cyryl i Metody, bracia, Grecy
rodem z Tesaloniki – miasta, w którym żył i działał Święty
Paweł – od początku swego powołania weszli w ścisłe związki
duchowe i kulturowe z Kościołem patriarchalnym w Konstantynopolu,
słynnym podówczas z rozwoju nauki i aktywności misyjnej. W
tamtejszej też szkole, stojącej na wysokim poziomie, zdobyli
wykształcenie. Obaj obrali zakonny stan życia, łącząc
obowiązki powołania zakonnego z posługą misyjną,
której
pierwsze świadectwo dali wyruszając na ewangelizację Chazarów w
Chersonezie Trackim.
Głównym
ich dziełem ewangelizacyjnym była jednakże misja
na Wielkich Morawach,

wśród ludów zamieszkujących podówczas Półwysep Bałkański i
ziemie nad Dunajem, a stało się to na prośbę księcia morawskiego
Rościsława […]. Ażeby sprostać wymaganiom swej apostolskiej
posługi pośród tych ludów, dokonali przekładu
Ksiąg świętych na ich język dla celów liturgicznych i
katechetycznych,
kładąc
tym samym podwaliny pod całe ich piśmiennictwo. Słusznie przeto
uważani są nie tylko za
apostołów Słowian, ale także za ojców kultury wśród wszystkich
ludów i narodów,
dla
których pierwszy zapis języka słowiańskiego nie przestaje być
podstawowym punktem odniesienia w dziejach ich literatury.
Cyryl
i Metody spełniali posługę misyjną w jedności zarówno z
Kościołem Konstantynopolitańskim, przez który zostali posłani,
jak i z rzymską Stolicą Świętego Piotra, przez nią potwierdzeni.
Było to wyrazem jedności Kościoła, która za czasów ich
życia i działalności nie została dotknięta nieszczęściem
rozłamu pomiędzy Wschodem a Zachodem,
jakkolwiek stosunki
pomiędzy Rzymem a Konstantynopolem były już nacechowane pewnymi
napięciami. W Rzymie Cyryl i Metody, przyjęci ze czcią przez
Papieża i Kościół Rzymski, znaleźli aprobatę i poparcie dla
całej swej działalności misyjnej.
Znajdowali również obronę,
gdy działalność ta, z powodu odmienności języka używanego w
liturgii, napotykała przeszkody ze strony niektórych niechętnych
środowisk zachodnich.” Tyle z Listu Jana Pawła II.
A
oto dzisiejsze Boże Słowo rzuca jasne światło na sposób
pełnienia misyjnej i apostolskiej posługi.
W Ewangelii Jezus
nakazuje iść do tych, którzy są godni otrzymania pokoju
Bożego,
a w przypadku niegodności pokój Boży ma powrócić do
Apostołów. Można by się zastanawiać, o co w rzeczywistości
chodzi. Ciekawym jest bowiem ukazanie owego pokoju
jako czegoś wręcz materialnego i wymiernego…
Można
chyba jednak przyjąć, że chodzi o sytuację, w której ktoś
chce, a ktoś nie chce pozytywnie odpowiedzieć na Dobrą Nowinę o
zbawieniu.
Zresztą, takie rozumienie całej sprawy sugeruje już
sama Ewangelia, w której słyszymy słowa Jezusa: Idźcie,
oto was posyłam jak owce między wilki,
jak
również pierwsze
czytanie, w którym słyszymy takie oto słowa Pawła i Barnaby,
skierowane do Żydów: Należało
głosić słowo Boże najpierw wam. Skoro jednak odrzucacie je i sami
uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do
pogan.

No
właśnie,
co robić
w
takiej sytuacji? Przyznaję, że zawsze zastanawiają mnie te słowa
Jezusa, i całe przesłanie dzisiejszych czytań, kiedy mam do
czynienia z takim usilnym
namawianiem kogoś do wiary, do Spowiedzi, czy innych Sakramentów.
Czasami
– jak się wydaje – dochodzi wręcz do sytuacji przedziwnych,
kiedy ktoś dosłownie
łaskę robi, że na Mszę Świętą pójdzie, czy się pomodli.
To
komu ma niby na tym zależeć?
Oczywiście,
ja tu biorę pod uwagę to, że ktoś może poszukiwać
wiary i kontaktu z Bogiem,

ktoś może stawiać – nawet ostre i dociekliwe – ale jednak
szczere pytania. Jednak
w sytuacji, kiedy człowiekowi zupełnie
na tym wszystkim nie zależy,

wyraźnie pokazuje swój stosunek
lekceważący do spraw wiary i Kościoła;

kiedy sprowadza całą wiarę i wszystkie religijne praktyki tylko do
świątecznego
zwyczaju, albo rodzinnej tradycji,
w
związku z czym do kościoła dociera i księdza po kolędzie
przyjmuje, jak ma zostać chrzestnym lub chce ochrzcić własne
dziecko, a poza tym nic go to wszystko nie obchodzi – to czy
nie należałoby dać takiemu spokój i pozwolić, żeby sprawy same
się potoczyły?…
Owszem,
modlić się za niego, podjąć rozmowę, kiedy będzie tego chciał,
ale nie
zmuszać, nie nagabywać, nie przekonywać po tysiąc razy?…
Ja
wiem, że w tej chwili zapewne narażam się zwolennikom intensywnego
nawracania, ale wydaje mi się, że lepiej
w takiej sytuacji zostawić człowieka

i – podkreślam: modląc się za niego – poczekać,
aż życie „da mu do wiwatu”,

a wtedy sam zacznie szukać ratunku. Bo wtedy zwykle znika
z twarzy ów cyniczny uśmieszek

i takie przekonanie, że na wszystko można patrzeć z góry i życiem
się bez końca zabawiać. Wtedy zwykle samo
pojawia się wołanie: „Boże ratuj!”,

bo nagle się przypomni, że kiedyś matka z ojcem czegoś uczyli i w
sumie to wiadomo, gdzie tak naprawdę szukać ratunku…
Nie
wiem, czy mam rację, wszystko to stawiam w formie pytania, ale w
dzisiejszych czytaniach jednak
takie, a nie inne stwierdzenia padły i trudno przejść koło nich
obojętnie.

I także przykład dzisiejszych Patronów, którzy nękani
prześladowaniami przez niechętne sobie duchowieństwo zachodnie,
uciekali
się pod opiekę Papieży, a nie toczyli jałowej i bezsensownej
wojny z przeciwnikami,

też daje do myślenia.
Może
czasami trzeba człowiekowi pozwolić, aby na własnej skórze poczuł
bezsensowność
i szkodliwość swojego oporu,

aby wtedy sam zrozumiał, jak bardzo potrzebny jest mu Bóg?… 

4 komentarze

  • Trudne jest to postawione przez Księdza Jacka pytanie i pewnie trudne będzie znalezienie jednoznacznej odpowiedzi. Wydaje mi się, że najpierw należałoby zapytać kogo chcemy "namówić" lub "przekonać"? Jeśli dziecko – to nic tak nie zadziała jak dobry przykład nas – dorosłych. Kiedy nasze pociechy zobaczą, że mama i tato klękają do modlitwy, idą na niedzielną Mszę Świętą, przystępują do sakramentu pokuty to właściwie nie trzeba go będzie szczególnie namawiać, bo potraktuje takie działanie jako normę (i kiedyś powinno to zaowocować w ich dorosłym życiu). Trochę trudniej może być z dorosłymi (zwłaszcza tymi, którzy bliskiej relacji z Panem Bogiem nie wynieśli z domu rodzinnego). W moim domu często powtarzało się takie stare przysłowie "z niewolnika nie ma robotnika"… Wydaje mi się, ze jeśli ktoś nie doświadczył w swoim życiu "potrzeby" życia z Panem Bogiem i według Jego zasad, to choćbyśmy go "szóstką koni" do kościoła próbowali zaciągnąć – niewiele to pomoże, a gdyby nawet się udało to "zaciągnięty" najzwyczajniej w świecie będzie się tam męczył. I tu zgadzam się z Księdzem Jackiem, że dobrym rozwiązaniem jest przede wszystkim modlitwa w intencji takiej osoby… Może jeszcze dodałabym do niej subtelne pokazywanie "że Pan Bóg nie robi w życiu człowiekowi krzywdy i chce naszego dobra" (ale nie za dużo i nie za często żeby kogoś takiego nie wystraszyć). Natomiast niewątpliwie trzeba w tym procesie "przekonywania innych" zostawić też miejsce do działania Panu Bogu. On potrafi sobie poradzić z najbardziej opornymi i znaleźć do niech drogę, dla każdego inną, ale też z całą pewnością najskuteczniejszą z możliwych.
    Pozdrawiam serdecznie.
    J.B.

  • Podobnie jak J.B. uważam, że dzieci i młodzież należy zachęcać rozmową prowadzoną z miłością i edukować swoim przykładem i wspierać osobistą modlitwą. Im bardziej oporne, tym większą troską i zaangażowaniem je należy objąć, prosić Ducha Świętego o światło dla nas; ofiarować ich niedowiarstwo, bądź negację Boga- intencją Mszy Świętej, postem, wyrzeczeniem. Natomiast z osobami dorosłymi, samo stanowiącymi o sobie, opornymi na wszelką rozmowę, wywołującymi kłótnie, obrażającymi Boga z premedytacją, zaniechać rozmów i oddać Panu Bogu tą trudną sprawę, wierząc że tylko On mocen jest zmienić serce człowieka z kamienia w serce z ciała, kochające swego Stwórce i Zbawiciela.Wzorować się powiedzeniem ( nie pamiętam czyim ) aby nie rozmawiać z nimi o Bogu ale rozmawiać z Bogiem o nich.

  • Uważam podobnie jak Ks. Jacek, J.B. i Anna, przy czym kładę akcent na świadectwo życia chrześcijańskiego, czego deficyt zawsze cieniem kładzie się na wszystkie "moralizatorskie" próby napominania słowem.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.