Chrześcijaństwo, które jest trwaniem…

C
Szczęść Boże! Pozdrawiam w ostatnim dniu nabożeństwa czterdziestogodzinnego. Dziękuję za wszystkie Wasze życzliwe głosy – odpowiem na nie w najbliższych dniach. Ze swej strony zapewniam o modlitwie w Waszych intencjach.
       A jutro – otwieramy okno na świat: słówko z Syberii.
                      Dobrego dnia!
                                    Gaudium et spes!  Ks. Jacek

Czwartek
4 Tygodnia Wielkanocy,
do
czytań: Dz 13,13–25; J 13,16–20
CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:
Odpłynąwszy
z Pafos, Paweł i jego towarzysze przybyli do Perge w Pamfilii, a Jan
wrócił do Jerozolimy, odłączywszy się od nich.
Oni
zaś przeszli przez Perge, dotarli do Antiochii Pizydyjskiej, weszli
w dzień sobotni do synagogi i usiedli. Po odczytaniu Prawa i
Proroków przełożeni synagogi posłali do nich i powiedzieli:
„Przemówcie, bracia, jeżeli macie jakieś słowo zachęty dla
ludu”.
Wstał
więc Paweł i skinąwszy ręką, przemówił:
Słuchajcie,
Izraelici, i wy, którzy boicie się Boga! Bóg tego ludu
izraelskiego wybrał ojców naszych i wywyższył lud na obczyźnie w
ziemi egipskiej i wyprowadził go z niej mocnym ramieniem. Mniej
więcej przez czterdzieści lat znosił cierpliwie ich obyczaje na
pustyni. I wytępiwszy siedem szczepów w ziemi Kanaan, oddał im
ziemię ich w dziedzictwo, mniej więcej po czterystu pięćdziesięciu
latach. I potem dał im sędziów aż do proroka Samuela.
Później
poprosili o króla, i dał im Bóg na lat czterdzieści Saula, syna
Kisza z pokolenia Beniamina. Gdy zaś jego odrzucił, powołał na
ich króla Dawida, o którym też dał świadectwo w słowach:
«Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka po mojej myśli, który
we wszystkim wypełni moją wolę».
Z
jego to potomstwa, stosownie do obietnicy, wyprowadził Bóg
Izraelowi Zbawiciela Jezusa. Przed Jego przyjściem Jan głosił
chrzest nawrócenia całemu ludowi izraelskiemu. A pod koniec swojej
działalności Jan mówił: «Ja nie jestem tym, za kogo mnie
uważacie. Po mnie przyjdzie Ten, któremu nie jestem godny rozwiązać
sandałów na nogach»”.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO JANA:
Kiedy
Jezus umył uczniom nogi, powiedział im: „Zaprawdę, zaprawdę
powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik
od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni,
gdy według tego będziecie postępować.
Nie
mówię o was wszystkich. Ja wiem, których wybrałem; lecz potrzeba,
aby się wypełniło Pismo: «Kto ze Mną spożywa chleb, ten
podniósł na Mnie swoją piętę». Już teraz, zanim się to
stanie, mówię wam, abyście, gdy się stanie, uwierzyli, że Ja
jestem.
Zaprawdę,
zaprawdę powiadam wam: Kto przyjmuje tego, którego Ja poślę, Mnie
przyjmuje. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał”.
Nazwano
uczniów chrześcijanami
– w świetle tych słów
przemierzamy kolejne etapy duchowej refleksji, w ramach nabożeństwa
czterdziestogodzinnego, jakie przeżywamy w naszej parafialnej
Rodzinie.
I
w pierwszym dniu tych naszych spotkań mówiliśmy sobie o tym, że
wielkim zaszczytem – ale jednocześnie zobowiązaniem
jest fakt wybrania nas do godności chrześcijanina, a więc
ucznia Chrystusa, Jego przyjaciela i wyznawcy. Z kolei wczoraj
rozważaliśmy sprawę świadectwa, jakie dajemy – jako
chrześcijanie właśnie
– wobec tych, którzy są także
chrześcijanami, albo też nimi nie są, ale którzy z naszej postawy
winni czerpać przykład, jak chrześcijaninem być, lub być
jeszcze bardziej.
A
oto dzisiaj w pierwszym czytaniu słyszymy opis sytuacji dość
zaskakującej: przełożeni synagogi zwrócili się do Apostołów
z prośbą, aby ci przemówili.
My chyba jesteśmy bardziej
przyzwyczajeni do sytuacji, w której Apostołów i uczniów Jezusa
raczej się ucisza, powstrzymuje, więzi, biczuje, aniżeli
słucha. A tymczasem dzisiaj – taka niespodziewana prośba:
Przemówcie,
bracia, jeżeli macie jakieś słowo zachęty dla ludu.

Można
by nieco przekornie zapytać: A
cóż to się stało?

Czyżby duchowi przywódcy narodu wybranego nie
mieli nic do powiedzenia,

nie mieli żadnego „słowa zachęty dla ludu”?
Tak,
czy owak, cała sytuacja stała się okazją dla Pawła, aby
przypomnieć zebranych historię swego ludu, a dokładniej:
prześledzić stałą
obecność Boga i jego aktywność w tejże historii.
Z
wypowiedzi Pawła jasno wynika, że Bóg
był
ze
swoim ludem zawsze,
że
był bardzo zaangażowany w opiekę nad nim; że okazywał ogromną
cierpliwość wobec jego
grzechów, ale też podejmował konkretne interwencje.
Cała
historia ludu wybranego świadczy o wiernej
obecności Boga.
Pomimo
tylu okoliczności, które powinny go – z ludzkiej perspektywy
patrząc – do tego zniechęcić, On
był zawsze,
On
swego ludu nie opuścił, nie pozostawił bez opieki. Można wręcz
powiedzieć, że przy
swoim ludzie trwał.

Bóg trwał – chociaż naród błądził i odchodził. Bóg
trwał.

I
to trwanie było widoczne nie tylko na przestrzeni całej historii,
ale też w
czasach współczesnych Pawłowi,

bo – jak dzisiaj słyszymy – opowieść Apostoła doprowadzona
jest do czasu
działalności
Jana Chrzciciela. Dla Pawła więc były to czasy raczej współczesne,
może
z
lekkim „poślizgiem”… Bóg
zatem trwał
przy swoim ludzie – i nada trwa.
I
w tym właśnie kontekście należy odczytać słowa Jezusa, zawarte
w dzisiejszej Ewangelii: Kto
przyjmuje tego, którego Ja poślę, Mnie przyjmuje. A kto Mnie
przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał”.

Zatem,
to Boże trwanie jest jednocześnie realizacją bardzo określonego
planu
– planu zbawczego,
w
którym swój udział ma cała
Trójca Święta, we współpracy z człowiekiem.

Ten plan zakłada intensywną
współpracę

Boga z człowiekiem – znakiem zaś
tej
aktywności i
współpracy
jest chociażby owo
posyłanie
i przyjmowanie,

o którym mówi Jezus.
Dokonuje
się ono
w
takim swoistym – chociaż to określenie niezbyt tu pasuje –
łańcuchu
zależności:

Boży Syn posyła swoich uczniów, dlatego ten, kto ich przyjmuje,
przyjmuje w nich samego
Bożego
Syna
,
a jeżeli rzeczywiście przyjmuje Bożego
Syna,
to tym samym przyjmuje
także
Ojca,

który Syna swego posłał.
To
jest oczywiście wielka tajemnica, ale z całą pewnością jest to
także znak
trwania Boga przy człowieku i Jego nieustannej troski o niego:
trwania
aktywnego, twórczego, ale – właśnie – niezmiennego i
konsekwentnego. To
akurat niczym dziwnym nie jest, wszak
sama natura
trwania

na tym polega, że jest to coś niezmiennego,
konsekwentnego, trwałego.

Trwanie – to nie chwilowy kaprys i zmienna zachcianka. Trwanie
– to wybór i wierność wyborowi.

I
takie właśnie trwanie z naszej strony to najlepsza odpowiedź na
trwanie Boga przy człowieku.
Na
czym jednak konkretnie ma polegać to nasze trwanie? Czy
na takim bezczynnym
staniu w miejscu,

jak na przykład kołek sterczy w płocie, bo akurat nic ciekawszego
nie ma do roboty? Czy o takim trwaniu mówimy? Nie, z całą
pewnością
nie.
Przecież cały czas mówimy
tu sobie i rozważamy o
chrześcijaństwie
aktywn
ym,
twórcz
ym,
wręcz – we właściwym tego słowa znaczeniu – ekspansywnym.
Dlatego mówiąc o chrześcijańskim trwaniu, nie mamy przed oczami
obrazu Statuy
Wolności,
którą
jak postawiono, tak stoi; nie mamy też na myśli – no, właśnie –
obrazu
wiszącego na ścianie,

o którym ludowe porzekadło stwierdza, iż „mówił dziad do
obrazu, a obraz – ani razu”. Nie to mamy na myśli, mówiąc o
trwaniu. Jakie zatem skojarzenie najlepiej odpowiadałoby temu, o
czym
tu sobie mówimy?

Wydaje,
że najbardziej adekwatnym byłby obraz żołnierza
na posterunku,

strażnika
na warcie, strażaka lub lekarza na dyżurze.

Jest to pozostawanie w
stanie stałej gotowości,

z bardzo wytężoną uwagą, z
dużym skupieniem
i z konkretną wizją,
jakie działania podjąć,

kiedy pojawi się wezwanie. O takim trwaniu mówimy.
Nasze
chrześcijaństwo – to właśnie trwanie na posterunku: na
posterunku
duchowe
go
zmagania,

a nierzadko wręcz walki z różnymi
słabościami,
pokusami, grzechami…
Chrześcijaństwo,
które jest trwaniem, to Msza
Święta
co
niedzielę i
Spowiedź
co
miesiąc. Chrześcijaństwo, które jest trwaniem, to modlitwa,
każdego dnia do Nieba
niesiona. Chrześcijaństwo, które jest trwaniem, to codzienna,
konsekwentna i nie zrażająca się drwiną i szyderstwem ze strony
otoczenia – wierność
Ewangelii, Dekalogowi i Przykazaniu miłości

w życiu małżeńskim, rodzinnym, sąsiedzkim, w szkole i w pracy.
Chrześcijaństwo,
które jest trwaniem, to wierność
postanowieniom i obietnicom,

składanym Bogu – przy
Spowiedzi, lub przy innej okazji – a także wierność słowu,
danemu drugiemu człowiekowi.
Chrześcijaństwo, które jest trwaniem, to codzienne
znoszenie

– bez
przeklinania, za to w łączności z Bogiem – męża
pijaka,
syna
próżniaka

lub żony kłótliwej.

Chrześcijaństwo,
które jest trwaniem, to codzienne
poranne wstawanie

– bez względu na okoliczności, humor lub pogodę – żeby biec
do pracy, parę groszy zarobić, by
móc rodzinę utrzymać, dzieci wykształcić i w dorosłe życie
wyprawić. Chrześcijaństwo,
które jest trwaniem, to praktyczna realizacja w codzienności
benedyktyńskiej
zasady:
„Módl się i pracuj”,

a więc połączenie codziennej modlitwy z solidną, rzetelną
pracą,

z codzienną uczciwością i
należytym odnoszeniem się do współpracowników; wreszcie –
z porządnym
odrabianiem lekcji,
z
właściwym zachowaniem w szkole
i
kulturalnym odnoszeniem się do nauczycieli i kolegów…

Chrześcijaństwo,
które jest trwaniem, to codzienna życzliwość,
uśmiech, gościnność, dobroć, otwartość

– a wszystko to w atmosferze modlitwy, zanoszonej za tych, z
którymi przyszło żyć…
Chrześcijaństwo,
które jest trwaniem, to dobre
słowo,
z
potrzeby serca, zupełnie bez okazji, całkiem „za darmo” do
drugiego skierowane. Chrześcijaństwo, które jest trwaniem, to
ciągłe
zaczynanie od nowa

– wbrew wszystkim i wszystkiemu – i ciągłe powstawanie
z upadków,

i pokonywanie zmęczenia, zniechęcenia; to
niepoddawanie się rezygnacji, apatii, narzekaniu…
A
to
wszystko
z
Bożą pomocą, w pełnym, absolutnym, bezgranicznym zaufaniu do
Boga.

Bo chrześcijaństwo, które jest trwaniem, to głęboka
wiara,

codziennie pogłębiana i odnawiana; codziennie wzmacniana modlitwą
i życiem sakramentalnym. I to także – szczera
miłość,

w konkrecie codzienności realizowana; miłość, której źródłem
i wzorem jest miłość Boga do człowieka. I wreszcie, to także
radość
i nadzieja,

które
tylko Bóg może dać i dlatego trzeba Boga o nie codziennie prosić
i nimi na co dzień żyć – wbrew wszystkim i wszystkiemu!
Takiego
chrześcijaństwa życzmy sobie, Kochani, i o takie chrześcijaństwo
módlmy się dla siebie nawzajem: chrześcijaństwo,
które jest trwaniem!
Teraz
zaś, w chwili ciszy, pomyślmy, jakie chcielibyśmy podjąć bardzo
konkretne postanowienie

z
tych dni – postanowienie,
którego
realizacja pomoże nam bardziej być chrześcijanami…
Nazwano
uczniów chrześcijanami.

Dziękuję
Ci, Jezu, że i mnie zechciałeś tak nazwać. Dawaj mi zawsze taki
entuzjazm i taki zapał, aby moje chrześcijaństwo było wciąż
żywe i świeże, pełne radości i nadziei!
I
abym
o takim właśnie chrześcijaństwie potrafił wobec innych w taki
właśnie sposób świadczyć: w sposób radosny,
ciekawy, oryginalny, odważny – i skuteczny!
I
abym w tym swoim chrześcijaństwie – trwał.
I wytrwał

– do końca… 

36 komentarzy

    • Zasmuciłeś mnie tą wiadomością, bo myślałam że nasze zaangażowanie w podpisywaniu petycji w obronie Asii Bibi uzyskało pozytywny efekt i została uwolniona.

    • Niestety, Asia przebywa w więzieniu z powodu politycznego Islamu – bez sypania piaskiem w oczy taki właśnie jest Islam. Cytat z pch24:
      "W lipcu 2015 r. Sąd Najwyższy Pakistanu uznał, że podczas procesu doszło do poważnych nieprawidłowości. Dlatego też nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. Oskarżona mogłaby zatem opuścić więzienie w oczekiwaniu na nowy werdykt. Nie uczyniła tego jednak – z własnego wyboru. Dlaczego? Powodem są wspomniane samosądy. Kobieta nadal nie może opuszczać kraju, a w Pakistanie czeka ją lincz ze strony fanatyków. Mufti Islamabadu wyznaczył dla zabójczyni Bibi nagrodę opiewającą na równowartość 430 tysięcy euro. Niebezpieczeństwo grozi także mężowi i dzieciom katoliczki. Muszą oni stale przebywać w ukryciu.

      Asia, choć żyje i żyć pragnie, jest gotowa na męczeństwo. Zaświadczyła to już po wyroku śmierci, gdy przyszedł do niej sędzia i zaproponował przejście na islam. Wyrzeczenie się Chrystusa miało być ceną za życie. Jednak Bibi z pełną świadomością odmówiła. – Zostałam skazana, ponieważ jestem chrześcijanką – powiedziała wówczas. – Wierzę w Boga i w Jego wielką miłość. Jeśli pan skazał mnie na śmierć za to, że kocham Boga, z dumą oddam za Niego moje życie – dodała w grudniu 2012 r. (jej słowa cytowała KAI)."

    • Wzruszający film. Ja być może nie jestem chrześcijaninem wg. definicji przedstawionych w rozważaniu przez Ks. Jacka i wydźwięku tego filmu, ale zawierzam Bogu życie moje, bliskich, rodaków, losy ojczyzny…. a mimo to bliska mi jest postawa podjęcia walki z rezunami, jeśli przekroczą próg mojego domu.

    • Ta "moja" definicja – to obraz zwykłej codzienności. Chodziło mi o takie chrześcijaństwo, które jest wiernością Jezusowi w codzienności. Czyli coś bardzo oczywistego i – jak się wydaje – prostego. A jednocześnie – tak bardzo trudnego… Pozdrawiam! Ks. Jacek

  • Czytając piękną wizję chrześcijaństwa zarysowaną przez Ks. Jacka naszła mnie pewna konstatacja, tymczasem proszę o rozwinięcie zdania: "codzienne znoszenie – bez przeklinania, za to w łączności z Bogiem – męża pijaka, syna próżniaka lub żony kłótliwej." – co to w praktyce oznacza?

    • Robercie, co do cytowanego zdania z wypowiedzi Księdza Jacka, mogłabym się nie wypowiadać, bo męża pijaka nie mam, choć był długi okres, że mąż wypijał 1 piwo późnym wieczorem po powrocie z pracy i mi się wydawało, że wpadł w nałóg o czym nie omieszkałam go co jakiś czas informować 🙂 przesadzając oczywiście, że jest alkoholikiem :), bo nie potrafi przeżyć dnia bez piwa. Przy tym przytył bardzo ( co też mu nader często wypominałam ), bo piwko zagryzał żółtym tłustym serkiem i innymi specjałami, grubo po 22giej. Właśnie ta tusza spowodowała, że odstawił piwo z dnia na dzień i późne podjadanie. Schudł w przeciągu 2m-cy 9kg i tym samym udowodnił żonie, że nie jest uzależniony od piwa. Syna nie mam a z żony kłótliwej na stare lata stałam się ugodową 🙂 staruszką.

    • Oczywiście moja wypowiedź nic nie wniosła, nie wyjaśniła co Autor miał na myśli. Podzieliłam się tylko refleksją jak czas temperuje ludzkie temperamenty i to co kiedyś było stawiane na ostrzu noża, dziś można by spuentować " burzą hormonów", nieistotnym powodem wzburzenia.

    • Rano czytając Anny i Roberta komentarze zastanawiałam się jaką to ja jestem żoną i niestety po chwilowych przemyśleniach wyszło,że mój mąż ma ze mną przekichane,ale i ma anielską cierpliwość bo wytrzymał ze mną prawie 10 lat :-). Co do syna nie bardzo mogę się odnieś ze względu na to,że moi synowie są za mali.A jedyne co mogłabym zrobić podjąć postanowienie bycia mniej kłótliwą żoną i mamą ,ale znając życie i tak by nic z niego nie było dlatego nigdy nie nic nie postanawiam.M

    • Droga M, życie przed Tobą( przed Wami) więc warto starać się, warto zabiegać, warto postanawiać każdego dnia, co mogę w sobie zmienić, by kolejne lata wspólnego życia były wciąż lepsze, radośniejsze, szczęśliwsze. Wiem że nie zawsze jest łatwo, to ciągłe przemęczenie, bo praca, bo dom, bo dzieci, bo mąż, bo choroby, bo koniec z końcem trudno związać i tak dalej można by ciągnąć w nieskończoność… ale wierz mi jaka to radość przetrzymać wszystkie burze, pokonać wszystkie zakręty by u schyłku życia usłyszeć i móc powiedzieć " kocham Cię mój mężu,kocham Cię moja żono" kilka razy dziennie. Warto było trwać przy sobie, znosić razem trudy życia by czuć wsparcie bliskiej osoby i mieć wciąż niespełnione pragnienia…póki życie trwa. My, jeśli Bóg pozwoli, w przyszłym roku będziemy obchodzić szafirowe gody :). W Bogu pokładajmy nadzieję, bo On jest naszym Ojcem, naszą drogą, prawdą i życiem.

    • Masz rację Anno nie zawsze jest łatwo nie zawsze kolorowo,ale puki co znosimy się na wzajem żyjemy chyba jak każdy raz lepiej a raz gorzej,ale jesteśmy ze sobą a czas pokarze jak to dalej będzie może i my dotrwamy do szafirowych godów.M

    • Odnosząc się do pytania Roberta, to – przyznaję – nie bardzo rozumiem istotę wątpliwości. Chodziło mi o to, o czym tak często słyszę w wyznaniach żon, że denerwują się lub przeklinają, bo mąż – jak się zwykło o tym mówić – "zagląda do kieliszka". Naturalnie, to nie wyklucza konieczności podjęcia różnych działań zaradczych, wiemy jednak, że one nie od razu przynoszą skutek. Dlatego ten problem – jak się wydaje – dochodzi do głosu w wielu domach i rodzinach. Wiadomym jest, że w takiej sytuacji żona nie wypędzi – przynajmniej nie od razu – takiego męża z domu. Do czasu więc, kiedy podjęte działania zaradcze zaczną skutkować, musi jakoś tego swego męża – pijaka znosić. I wiele żon naprawdę bohatersko takich swoich mężów znosi. To miałem na myśli. Ks. Jacek

    • A to wiele wyjaśnia. Obawiałem się bowiem, że jest Ksiądz zwolennikiem "pedagogiki ofiar" wydając zniewalane kobiety na pastwę bestialstwa różnych niegodziwców. I to mi nie pasowało znając wcześniejsze Księdza wypowiedzi.

    • Dziwi się ksiądz, że owe żony narzekają?? I z jakiej racji mają go znosić?! – męża pijaka. Jakie działania? Od razu takiemu walizki spakować i za drzwi.
      Gosia

    • Od razu?… Obawiam się, że w takiej sytuacji nie mielibyśmy prawie żadnego małżeństwa, ani rodziny, bo wszystkie byłyby rozbite. Bo w większości małżeństw czy rodzin takie sytuacje – choćby jednostkowo – zdarzają się.
      Ponadto, nie napisałem o znoszeniu tej sytuacji bez narzekania, ale bez przeklinania. Ponarzekać zawsze można, a jeśli mówimy o narzekaniu przed Bogiem, na modlitwie, to nawet trzeba. Natomiast pisząc o przeklinaniu, miałem na myśli złość, nienawiść, chęć zemsty… A to jest czymś bardzo niszczącym dla tego, kto nienawidzi… Ks. Jacek

    • Widzi Ksiądz tak to jest jak się pisze. Ksiądz źle zrozumiał mnie, a ja Księdza 🙁

      Chodziło mi tylko i wyłącznie o mężów – pijaków, bo zwykłe kłótnie, sprzeczki i nieporozumienia będą zawsze. A i zrozumiałam, że Ksiądz miał na myśli" grzeczne" znoszenie tych pijaków.

      Gosia

    • Nie, wprost przeciwnie. Nieraz podkreślałem, że miłość wobec drugiego człowieka – nie tylko wobec męża, pijaka lub trzeźwego – wyraża się w tym, że jak zachodzi potrzeba, to należy "walnąć pięścią w stół" i nazwać rzeczy po imieniu, upomnieć ostro i naprowadzić na właściwą drogę – właśnie dla dobra tego kochanego człowieka. Ks. Jacek

  • Dodam jeszcze … rano brakło mi czasu na odniesienie się do rozważania.
    Ksiądz Jacek pokazał nam, a raczej przypomniał, że nasze chrześcijaństwo powinno być na wszystkich płaszczyznach naszego życia. Myślę, że zapominamy o tym często.
    Gosia

    • Owszem, mając na względzie to różne odczuwanie, trzeba pamiętać o obiektywnej prawdzie o chrześcijaństwie, z czym nasze odczucia mogą się nie zgadzać. Ks. Jacek

    • Dobrze, to omówmy tę kwestię na przykładzie bieżącego zagadnienia z jakim stajemy twarzą w twarz. Chrześcijańskiej postawy wobec wędrówki ludów, którą obecnie możemy obserwować. To bardzo konkretna sprawa, a jednocześnie mocno widać różnicę poglądów w obrębie naszego Kościoła. Pytanie która strona ma rację? Jak uważacie?

    • Myślę, że z naszych dyskusji przebija dość jednolity pogląd na sprawę. Chyba zgadzamy się co do tego, że prawdziwym uchodźcom trzeba pomóc, natomiast bronić się przed naiwnym uleganiem polityki multikulturowości. Ewentualne niejasności wynikają zwykle ze sposobu wyrażania, braku ostrości stanowiska, lub rozłożenia akcentów. W tym kontekście, osobiście opowiadam się za jasnym i precyzyjnym formułowaniem stanowisk. Tak się staram zawsze formułować swoje.
      Natomiast pisząc o obiektywnej prawdzie, miałem na uwadze naukę Kościoła w kwestiach wiary i moralności, która nie podlega niczyjemu "odczuwaniu". Pozdrawiam! Ks. Jacek

    • Z naszych dyskusji przebija zbliżony pogląd na te sprawy, z wypowiedzi papieża również, chociaż odnoszę wrażenie, że nie pokrywający się z naszym :). Jeszcze słowo o uchodźcach: wg ludzi, którzy uczestniczą w tej wędrówce ludów każdy z nich jest uchodźcą – z takich czy innych powodów uszedł z miejsca poprzedniego przebywania :). Zatem czy za zachętoą naszego papieża przyjmować każdego, kto zapuka do naszych drzwi ? Czy może idąc jego śladem tylko tych, którym "papiery się zgadzają" ?

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.