Konsekwentna wierność

K
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny obchodzi
Dominik Łaski, należący w swoim czasie do Wspólnoty młodzieżowej
w Białej Podlaskiej. Życzę Solenizantowi takiej bliskości Jezusa,
jakiej przykład daje dzisiejszy Patron. I o to będę się modlił.
Wraz
z Księdzem Markiem i całą Ekipą – serdecznie pozdrawiamy z
Mikaszówki, skąd wypłyniemy na ostatni etap naszego spływu, do
stanicy w Płaskiej. Tam wzięliśmy kajaki i tam je zostawimy.
A
tu, w Mikaszówce, doświadczamy ogromnej życzliwości miejscowego
Proboszcza, Księdza Andrzeja Borkowskiego, który za każdym razem,
kiedy tu przybywamy, otwiera przed nami wszystkie drzwi i chętnie we
wszystkim pomaga. Wielkie dzięki!
My
zaś dzisiaj, po dopłynięciu do Płaskiej, planujemy jeszcze
ognisko i stamtąd Ksiądz Marek ze swoją Ekipą jedzie do
Konstancina Jeziornej, skąd jutro Młodzież będzie udawała się
na lotnisko i już wracała do swoich domów, ja zaś jadę do
Miastkowa, bo jutro przecież pierwszy piątek miesiąca i potrzebna
jest duszpasterska pomoc.
A
dzisiaj pierwszy czwartek miesiąca. W imieniu wszystkich księży i
osób zakonnych – proszę o modlitwę. Także w
intencji nowych
powołań
naszych następców. Nasze modlitwy możemy zanosić przez
wstawiennictwo Świętego Kapłana – Patrona dnia dzisiejszego.
I
jeszcze jedna sprawa: w tych dniach miałem tu spore trudności z
dostępem do internetu. Starałem się więc – kiedy już udało
się połączyć – szybko zamieścić rozważanie, natomiast nie
było zbytniej możliwości czytania komentarzy i wpisów. A ze
względu na intensywność naszych zajęć, nie śledzimy na bieżąco
informacji. Dlatego dopiero wczoraj dowiedziałem się o śmierci
Kardynała Macharskiego – właśnie z Waszych wpisów na blogu, do
których jakoś wreszcie dotarłem. Dziękuję za tę informację,
Wszystkich natomiast proszę o modlitwę za zmarłego Kardynała.
Życzę
błogosławionego i pięknego dnia!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Czwartek
18 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie
Św. Jana Marii Vianneya, Kapłana,
do
czytań: Jr 31,31–34; Mt 16,13–23

CZYTANIE
Z KSIĘGI PROROKA JEREMIASZA:
Pan
mówi: „Oto nadchodzą dni, kiedy zawrę z domem Izraela i z domem
judzkim nowe przymierze. Nie jak przymierze, które zawarłem z ich
przodkami, kiedy ująłem ich za rękę, by wyprowadzić z ziemi
egipskiej. To moje przymierze złamali, mimo że byłem ich władcą,
mówi Pan.
Lecz
takie będzie przymierze, jakie zawrę z domem Izraela po tych
dniach, mówi Pan: Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i
wypiszę na ich sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem.
I
nie będą się musieli wzajemnie pouczać mówiąc jeden do
drugiego: „Poznajcie Pana”. Wszyscy bowiem od najmniejszego do
największego poznają Mnie, mówi Pan, ponieważ odpuszczę im
występki, a o grzechach ich nie będę już wspominał.”

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Gdy
Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów:
„Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”
A
oni odpowiedzieli: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza,
jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”.
Jezus
zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”
Odpowiedział
Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”.
Na
to Jezus mu rzekł: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony.
Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który
jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam Ty jesteś Piotr – Opoka
i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie
przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek
zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na
ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.
Wtedy
surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest
Mesjaszem.
Odtąd
zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do
Jerozolimy i wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i
uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia
zmartwychwstanie. A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu
wyrzuty „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na
Ciebie”.
Lecz
On odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie!
Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co
ludzkie”.

Przymierze
człowieka z Bogiem – jak każde zresztą przymierze – opiera się
na pewnych zasadach, zakłada jakieś wzajemne warunki,
zobowiązania i korzyści. Wielokrotnie zawierane przez Boga z Jego
narodem przymierza były – jak to dziś słyszeliśmy – ciągle
łamane
przez ludzi. W tej sytuacji Bóg wychodził
z kolejnymi propozycjami.
Także
dzisiaj z taką propozycją wychodzi. Przedstawia swoje warunki tegoż
przymierza, oczekując od człowieka właściwie tylko jednego: tylko
tego, żeby pełnił wolę Bożą, przestrzegając przykazań.
O tym nowym przymierzu Bóg dzisiaj tak mówi: Takie
będzie przymierze, jakie zawrę z domem Izraela po tych dniach, mówi
Pan: Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich
sercu. Będę im Bogiem, oni zaś będą Mi narodem.
Można
by rzec, że właściwie za każdym razem Bogu chodziło o to samo:
On zawsze chciał, aby ludzie byli jedno z Nim i aby byli
szczęśliwi.
I tych pragnień, tych zasad Bóg nigdy nie
zmieniał. Zmieniało się natomiast nastawienie ludzi – o czym
wielokrotnie przekonujemy się, czytając Stary Testament.
Ludzie
bowiem w bardzo krótkim czasie byli i są w stanie przejść od
wielkiej euforii i najwyższych uniesień – do totalnego buntu.
Albo od wielkiego posłuszeństwa Bogu i przyjmowania Jego nauki,
Jego słów – do tworzenia własnej moralności i chodzenia
własnymi drogami, a przynajmniej: do zupełnej dezorientacji
i totalnego błądzenia.
Wydaje
się, że próbkę tego, o czym tu sobie mówimy, mamy także w
dzisiejszej Ewangelii: Piotr, który w pierwszym „wejściu”
zachwycił Jezusa i zdobył Jego wielkie uznanie, i doczekał
się wielkiej pochwały za ogromną mądrość i otwartość na Boże
natchnienia, zaraz potem został zgromiony przez Jezusa w
sposób naprawdę ostry: Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi
zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie.

A
stało się tak nie dlatego, że to Jezusowi zmienił się humor i
pod jego wpływem tak właśnie potraktował biednego Piotra. Nie, to
nie Jezusowi zmienił się humor, ale to Piotr w krótkim
czasie wykazał się skrajnie różnym nastawieniem: od
budzącego zachwyt rozumienia Jezusa i Jego nauki – do żenującej
wprost ciasnoty myślenia. Jeden człowiek – w krótkim czasie
– mógł dokonać tak radykalnego przejścia.
A
wiemy, że w przypadku Piotra nie była to jedyna tego typu sytuacja.
Chyba najbardziej znacząca to jest ta, w której Piotr zapewniał,
że odda życie za Jezusa,
aby chwilę potem zapewniać
trzykrotnie, że Go zupełnie nie zna… Pamiętamy tę
sytuację.
Ale
też zdajemy sobie sprawę, że Piotr jest tu tylko symbolem i
znakiem każdej i każdego z nas. Bo my również musimy się
przyznać do tego, że w bardzo różny, bardzo zmienny, czasami
wręcz radykalnie zmienny sposób podchodzimy do Jezusa i Jego
spraw. Także i my potrafimy wygłaszać wielkie obietnice i czynić
szumne zapewnienia, ale też potrafimy wykazać się naprawdę
piękną postawą posłuszeństwa Bogu,
przestrzegania Jego praw
i słuchania Jego nauki – aby potem, nieraz w bardzo krótkim
czasie, pójść zupełnie inną drogą.
Dlatego
może dobrze byłoby, abyśmy w większym stopniu popracowali nad
konsekwencją
w swoim nastawieniu do Jezusa i Jego nauki. Abyśmy
nie zmieniali co chwila tegoż nastawienia i nie przechodzili od
postawy prawdziwego przyjaciela Jezusa, do takiej, z której
by wynikało, że tak naprawdę nic nas w tych kwestiach nie
obchodzi.
Bardzo
często taka zmiana następuje w obliczu trudności lub wtedy,
kiedy przyznawanie się do Jezusa i przestrzeganie Jego prawa zaczyna
kosztować.
Tak było w przypadku Piotra. Musimy sobie szczerze
powiedzieć, że postawa wiary i przyjaźni z Jezusem zawsze, ale
to zawsze będzie kosztować!
Musimy o tym pamiętać.
Nie
może to jednak powodować takiej kapryśnej zmienności w naszym
nastawieniu.
Musimy być wierni naszemu osobistemu przymierzu z
Panem, zawartemu już w chwili Chrztu Świętego. Bo prawdziwe
chrześcijaństwo, prawdziwy katolicyzm, prawdziwa przyjaźń z
Jezusem to nie euforyczne uniesienia od wielkiego święta,
ale konsekwentna wierność w zwykłej codzienności.
Przykład
takiej właśnie postawy daje nam dzisiejszy Patron. Akurat w jego
przypadku zupełnie nie ma mowy o jakichś wielkich uniesieniach, ale
o takiej codziennej – jak byśmy powiedzieli – ciężkiej
orce, niekiedy po ugorze.
Mówimy oczywiście o Świętym
Janie Marii Vianneyu,
zwykłym wiejskim Proboszczu, a jednak –
Proboszczu świętym. Kim był ten niezwykły człowiek?
Urodził
się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu, 8
maja 1786 roku.
Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpił
potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 roku, a
dokonało się to w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę,
do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana.
Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, Jan nauczył się
czytać i pisać dopiero, kiedy miał siedemnaście lat.
Po
ukończeniu szkoły podstawowej, uczęszczał do szkoły w Ecully.
Miejscowy świątobliwy proboszcz uczył go łaciny. Od służby
wojskowej wybawiła go ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił
do niższego seminarium duchownego w 1812 roku.
Jednak, po tak
słabym przygotowaniu i z powodu późnego wieku, w jakim wstąpił,
nauka szła mu tam bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł
jednak do wyższego seminarium w Lyonie.
Przełożeni,
litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał
faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół
Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On
też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go więc do
święceń kapłańskich – właśnie ze względu na tę opinię
oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13
sierpnia 1815 roku otrzymał święcenia kapłańskie.
Miał
wówczas dwadzieścia dziewięć lat.
Pierwsze
trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego
kapłaństwa natrafił na kapłana pełnego cnoty i duszpasterskiej
gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana na wikariusza –
kapelana do Ars.
Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i
opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na
Mszy Świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie
około dwustu, dlatego też nie otwierano samodzielnej parafii. O
wiernych z Ars mówiono pogardliwie, że tylko Chrzest różni ich
od bydląt.
Ksiądz Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie
wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez czterdzieści jeden
lat.
Zabrał
się zatem z entuzjazmem do pracy. Całe godziny przebywał na
modlitwie przed Najświętszym Sakramentem.
Sypiał zaledwie po
parę godzin na gołych deskach. Kiedy w 1824 roku otwarto w wiosce
szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało
– można wręcz mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był
uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi
życzliwie.
Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza.
Kiedy
biskup spostrzegł, że Ksiądz Jan daje sobie jakoś radę,
formalnie utworzył w 1823 roku parafię w Ars. Dobroć
Proboszcza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z
serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze.
Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i
święta, a nawet w dni powszednie!
Z każdym rokiem wzrastała
też liczba przystępujących do Sakramentów Świętych.
Jednak,
pomimo tylu zabiegów, nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla
Chrystusa. Ksiądz Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy
że może mało się za nich modlił i za mało pokutował. Wyrzucał
także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go
zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły,
postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie
odpowiadać za dusze innych.
Biskup jednak nakazał mu powrócić.
Ksiądz Jan uczynił to, posłuszny jego woli.
Do
tego, nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia
Proboszcza z Ars.
Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni
podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim
świętość i otoczyła go wielką czcią. Sława Proboszcza
zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars.
Napływały
nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły
rozchodzić się pogłoski o jego nadprzyrodzonych charyzmatach –
takich, jak dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa –
ciekawość wzrastała.
Ksiądz
Jan spowiadał długimi godzinami.
Miał różnych penitentów:
od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany
skarżył się w konfesjonale: „Grzesznicy zabiją grzesznika”! W
dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars – jak się wylicza
– około dwudziestu tysięcy ludzi. Łącznie przez czterdzieści
jeden lat przesunęło się przez Ars około miliona ludzi.
Nadmierne
pokuty osłabiły i tak już wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle
głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień
fizycznych dołączyły duchowe:
oschłość, skrupuły, lęk o
zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze
i lęk przed Sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan
przez trzydzieści pięć lat pokazywał się Księdzu Janowi i nękał
go nocami,
nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni
kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia,
że Proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu.
Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha,
uciekali w popłochu.
Jan
Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej
sprawiedliwości za winy własne, jak też grzeszników,
których
spowiadał. Jako męczennik, cierpiący za grzeszników i ofiara
konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 roku, przeżywszy
siedemdziesiąt trzy lata.
W pogrzebie skromnego Proboszcza z Ars
wzięło udział około trzystu kapłanów i około sześciu
tysięcy wiernych.
Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył
miejscowy biskup. Ciało Kapłana złożono w kościele parafialnym,
a już w 1865 roku rozpoczęto budowę obecnej bazyliki.
Święty
Papież Pius X dokonał beatyfikacji Księdza Jana Vianneya w 1905
roku, a do chwały Świętych wyniósł go w roku 1925 Pius XI.
Ten sam Papież ogłosił go Patronem wszystkich proboszczów.
Chcąc
chociaż w pewnym stopniu poznać duchowość naszego dzisiejszego
Patrona, warto wsłuchać się przynajmniej we fragment jego
katechezy, dotyczącej modlitwy. A mówił on w niej tak:
„Pamiętajcie, dzieci moje: skarb chrześcijanina jest w niebie,
nie na ziemi.
Dlatego gdzie jest wasz skarb, tam też powinny
podążać wasze myśli. Błogosławioną powinnością i zadaniem
człowieka jest modlitwa i miłość.
Módlcie się i miłujcie:
oto, czym jest szczęście człowieka na ziemi. Modlitwa jest niczym
innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i
zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które
go wypełniają, doznaje światła, które nad podziw go oświeca. W
tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi
kawałkami wosku,
których już nikt nie potrafi rozdzielić. To
zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym,
jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć.
Nie
zasługujemy na dar modlitwy. Ale dobry Bóg pozwolił, abyśmy z Nim
rozmawiali. Nasza modlitwa jest najmilszym dlań kadzidłem. Dzieci
moje, wasze serce jest ciasne, ale modlitwa rozszerza je i czyni
zdolnym do miłowania Boga.
Modlitwa jest przedsmakiem nieba,
jest jakby zstąpieniem do nas rajskiego szczęścia. Zawsze
przepełnia nas słodyczą – jest miodem spływającym do duszy,
który sprawia, iż wszystko staje się słodkie.
W chwilach
szczerej modlitwy znikają utrapienia jak śnieg pod wpływem słońca.
Modlitwa sprawia także, iż czas mija tak szybko i tak
przyjemnie,
że nawet nie zauważa się jego trwania.
Posłuchajcie!
Swego czasu zdarzyło się, iż prawie wszyscy okoliczni
proboszczowie zachorowali.
Pokonywałem wówczas pieszo duże
odległości, modląc się stale do Boga, i zapewniam was, wcale
mi się nie dłużyło.
Są tacy, którzy jak ryby w falach
całkowicie zatapiają się w modlitwie. Dzieje się tak dlatego, że
całym sercem są oddani Bogu. W ich sercu nie ma rozdwojenia. O,
jakże miłuję te szlachetne dusze! […]
My
natomiast, ileż to razy przychodzimy
do kościoła nie wiedząc, jak się zachować ani o co prosić?
Kiedy
idziemy do kogoś, wiemy dobrze, po co idziemy. Co więcej, są tacy,
którzy zdają się mówić do Pana: „Powiem kilka słów, żeby
mieć już spokój”. Myślę często, że gdy przychodzimy, aby
pokłonić się Panu, otrzymamy
wszystko, czego pragniemy, jeśli tylko poprosimy z żywą wiarą i
czystym sercem.”
Tyle
z katechezy naszego dzisiejszego Patrona.
Wpatrzeni
w jego postawę, ale też zasłuchani w dzisiejsze Boże słowo,
zastanówmy się:

Czy
moje nastawienie do Jezusa i Jego zasad to konsekwentna wierność,
czy kapryśna zmienność?

Czy
okoliczności zewnętrzne nie mają ostatecznego wpływu na moją
postawę?

Czy
każdej obietnicy, złożonej Bogu, starałem
się dotrzymać?

Za
kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?

6 komentarzy

  • Pięknie się złożyło, że partonem pierwszego czwartku miesiąca jest Św. Proboszcz z Arc. Wykorzystaliśmy Jego wstawiennictwa już w czasie porannej Mszy Świętej, w modlitwie wiernych. Przywoływałam Jego orędownictwa na adoracji Najświętszego Sakramentu i teraz również po przeczytaniu rozważanie Księdza skieruję swe myśli ku Niemu, by wypraszał potrzebne łaski wszystkim kapłanom, klerykom i zarażał swą wiarą i świętością nowe zastępy ochotników. Właśnie minęła 15ta, odpowiedni to czas…

  • Cały moj tydz.to jakiaś pomyłka do dnia wczorajszego.Wczoraj Siostra zrobiła mi kawe ze szczęsciem a przed wieczorem trafiłam do koscioła i bardzo duze wrazenie od bardz dawna wywar na mnie Ksiadz i jego kazanie.A moje nastawienie to tylko ja i moje zasady:-)M.

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.