Bóg w odwiedzinach u człowieka…

B
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Pani
Halina Orłowska, przez wiele lat przyjmująca nas bardzo życzliwie
i gościnnie – wraz z Mężem, Panem Karolem – w swoim domu, w
Szklarskiej Porębie. Imieniny przeżywa także Pani Doktor Halina
Klimkowicz, z pomocy której nasza Rodzina korzysta już od wielu
lat. Obu Solenizantkom życzę, aby trwały w nieustającym spotkaniu
z Jezusem – o czym więcej w rozważaniu. Zapewniam o modlitwie!
Przypominam,
że dzisiaj mamy pierwszą sobotę miesiąca. Zachęcam do przeżycia
kolejnych pięciu takich sobót – według wskazań samej Matki
Bożej!
Bardzo
dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z Syberii:
zarówno za rozważanie Bożego słowa, niosące tak wiele
chrześcijańskiej nadziei, jak i za rzut oka na sytuację w Surgucie
i okolicy. Podobnie, jak Ksiądz Marek, ja również wypowiadam słowa
szczerej wdzięczności Księdzu Andrzejowi Duklewskiemu za
przepiękny wzór postawy kapłańskiej. Niech Bóg będzie
uwielbiony za to ogromne dobro, jakiego Ksiądz Andrzej – z Jego
pomocą – dokonał i w Polsce, i w Rosji, a od dzisiaj znowu będzie
dokonywał w Polsce. Ze swej strony zapewniam o modlitewnym wsparciu!
O
serdecznej modlitwie zapewniam także – podpisując się pod
wczorajszymi słowami Marka – naszą małą Siostrzenicę, Emilkę Niedźwiedzką,
która wczoraj przeżywała imieniny. Niech będzie wielką radością
całej naszej Rodziny!
Moi
Drodzy, od dnia dzisiejszego zmienia się nieco także moja sytuacja
prawno-kanoniczna: mój kontakt z Parafią w Miastkowie nabiera
kształtu bardziej sformalizowanego. Po prostu, po przejściu Księdza
Adama Potapczuka, dotychczasowego Wikariusza, do Parafii w Krzesku,
zajmę Jego miejsce. W praktyce oznacza to, że będę robił to, co
robię od trzech lat, tylko bardziej. I – jak to tłumaczę
niektórym – sytuacja zmieni się o tyle, że jak dotąd jeździłem
z Lublina do Miastkowa, to teraz będę jeździł z Miastkowa do
Lublina. Czyli więcej będę w Miastkowie, ale zasadniczym miejscem
mojego zamieszkania pozostanie Lublin.
I
jeszcze jedna sprawa, którą wczoraj poruszył Ksiądz Marek, pisząc
w swoim słówku: „Oczekuję
gości z Polski (…) – ks. Paweł, który powinien tu już
rozpoczynać swoją posługę, jednak niestety, po raz kolejny nie
otrzymał pozwolenia z diecezji warszawsko-praskiej i przyjeżdża
tylko w gości. Osobiście nie rozumiem tej decyzji, ale cóż…”;
i
nieco dalej: „ks. Andrzej wyjechał a ks. Paweł, który chce
przyjechać, nie może.”
Otóż,
moi Drodzy, tej sytuacji ja też nie rozumiem. Wiąże się ona
bezpośrednio ze skandaliczną postawą niektórych wysoko
postawionych księży,
pracujących
w
kuriach
biskupich (różnych,
nie tylko warszawsko-praskiej),
traktujących Kościół nie jako Wspólnotę, należącą do Jezusa,
ale jako swój prywatny folwark. Ponieważ jednak dzisiaj już dużo
spraw podjąłem, a ten temat jest dość szeroki i trudny, obiecuję
odnieść się do niego w najbliższych dniach.
Tymczasem
życzę błogosławionego dnia!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Sobota
12 Tygodnia zwykłego, rok I,
do
czytań: Rdz 18,1–15; Mt 8,5–17

CZYTANIE
Z KSIĘGI RODZAJU:
Pan
ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u
wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia. Abraham spojrzawszy
dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich podążył od
wejścia do namiotu na ich spotkanie.
A
oddawszy im pokłon do ziemi, rzekł: „O Panie, jeśli jestem tego
godzien, racz nie omijać twego sługi. Przyniosę trochę wody, wy
zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja
zaś pójdę wziąć nieco chleba, abyście się pokrzepili, zanim
pójdziecie dalej, skoro przechodzicie koło sługi waszego”. A oni
mu rzekli: „Uczyń tak, jak powiedziałeś”.
Abraham
poszedł więc spiesznie do namiotu Sary i rzekł: „Prędko zaczyń
ciasto z trzech miar najczystszej mąki i zrób podpłomyki”. Potem
Abraham podążył do trzody i wybrawszy tłuste i piękne cielę dał
je słudze, aby ten szybko je przyrządził. Po czym, wziąwszy
twaróg, mleko i przyrządzone cielę, postawił przed nimi, a gdy
oni jedli, stał przed nimi pod drzewem.
Zapytali
go: „Gdzie jest twoja żona, Sara?”
Odpowiedział
im: „W tym oto namiocie”.
Rzekł
mu jeden z nich: „O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja
zaś żona Sara będzie miała wtedy syna”.
Sara
przysłuchiwała się u wejścia do namiotu, które było tuż za
Abrahamem. Abraham i Sara byli w bardzo podeszłym wieku. Uśmiechnęła
się więc do siebie i pomyślała: „Teraz, gdy przekwitłam i mój
mąż starzec, mam doznawać rozkoszy?”
Pan
rzekł do Abrahama: „Dlaczego to Sara śmieje się i myśli: «Czy
naprawdę będę mogła rodzić, gdy już się zestarzałam?» Czy
jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana? Za rok o tej porze wrócę
do ciebie, i Sara będzie miała syna”.
Wtedy
Sara zaparła się mówiąc: „Wcale się nie śmiałam”, bo
ogarnęło ją przerażenie. Ale Pan powiedział: „Nie, śmiałaś
się!”

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:
Gdy
Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił
Go, mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i
bardzo cierpi”. Rzekł mu Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”.
Lecz
setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod
dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie.
Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię
temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź tu», a przychodzi; a
słudze: «Zrób to», a robi”.
Gdy
Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za
Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak
wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze wschodu i
zachodu, i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w
królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na
zewnątrz w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”.
Do setnika zaś Jezus rzekł: „Idź, niech ci się stanie, jak
uwierzyłeś”. I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.
Gdy
Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w
gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka opuściła ją. Wstała
i usługiwała Mu.
Z
nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem
wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto
spełniło się słowo proroka Izajasza: „On wziął na siebie
nasze słabości i nosił nasze choroby”.

Jak
to jest z tymi odwiedzinami Boga u człowieka? Możemy
zastanowić się nad tym, wsłuchując się uważnie w oba dzisiejsze
biblijne teksty. Oto Abraham, siedząc u wejścia do swego namiotu,
dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Czy
wiedział, kto tak naprawdę zbliża się do niego? Albo czy się
przynajmniej domyślał? Trudno powiedzieć, ale wydaje się, że
chyba jednak nie. Natomiast dobroci jego serca i
uświęconym tradycją zwyczajom gościnności należy
przypisać całe to – zaskakujące, bądź co bądź, z naszego
punktu widzenia – zachowanie.
Widzimy
bowiem, że wybiega on na spotkanie tajemniczych przybyszów, kłania
się im aż do ziemi, prosi usilnie, by skorzystali z jego
gościny;
przygotowuje ucztę, niczego przy tym nie żałując i
nie oszczędzając… A tajemniczy przybysze – trochę tak, jakby
ta gościna im się co najmniej należała – odpowiadają na
propozycje Abrahama nieco protekcjonalnie: Uczyń tak, jak
powiedziałeś.
Trochę to tak wygląda –
podkreślmy: z naszego punktu widzenia – jakby owi goście
zrobili niejaką łask
ę Abrahamowi, że raczyli
skorzystać z jego gościny, on zaś poczuł się wręcz
wniebowzięty, iż tak się właśnie stało.
Raz
jeszcze zauważmy, że z rozmowy Abrahama z przybyszami nie
wynika, że wie, komu udziela gościny.
Ot, po prostu, zdrożonym
wędrowcom… Tymczasem – jak pokazały dalsze wydarzenia – nie
wiedząc o tym, udzielił jej samemu Bogu. Autor
biblijny – co warto zauważyć – w którymś momencie zmienia
określenie przybyszów formy: „oni”, albo: „jeden
z nich” na formę: „Pan”.
Już przed nami, czytelnikami,
nie ukrywa, kto przybył do Abrahama.
Możemy
być pewni, że wskutek przeprowadzonej wówczas rozmowy, oraz
złożonej przez tajemniczych gości obietnicy, także Abraham i Sara
zorientowali się, że to sam Pan wszedł pod ich namioty.
Przyszedł bez zapowiedzi i w sposób tajemniczy, ale z czasem odkrył
swoją obecność poprzez słowa, skierowane do
Abrahama i Sary.
Jak
w tym kontekście określić i co myśleć o specyficznej i
wyjątkowej formie odwiedzin,
jakie Jezus złożył rzymskiemu
setnikowi? Co bardzo ciekawe, Jezus rzeczywiście zamierzał
pofatygować się do jego domu i uzdrowić sługę, jednak to sam
setnik powstrzymał Go, mówiąc: Panie, nie jestem godzien,
abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa
odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą
żołnierzy. Mówię temu: «Idź», a idzie; drugiemu: «Chodź tu»,
a przychodzi; a słudze: «Zrób to», a robi.
Widzimy
zatem, że nie dlatego wzbraniał się przed przyjęciem u siebie
Jezusa, że nie zdążył posprzątać w domu, ale z powodu swojej
wielkiej wiary:
uznał bowiem, że skoro on sam może wydawać
polecenia innym i te polecenia są natychmiast wykonywane, to jakże
Jezus nie byłby w stanie „na odległość” zadziałać, poprzez
wydanie stosownego polecenia?
I w sumie stanęło na tym, że
Jezus faktycznie do setnika nie poszedł. Ale czy to oznacza, że
naprawdę tego dnia nie był u niego,
skoro jednak chory sługa
odzyskał zdrowie?…
Właśnie!
Jak to zatem jest z tymi odwiedzinami Boga u człowieka? Do domu
Piotra
faktycznie wszedł, uzdrowił zresztą jego
teściową, a potem dokonał jeszcze wielu, bardzo wielu uzdrowień
ludzi, tak licznie przybywających lub przynoszonych do Niego. W tym
ostatnim przypadku możemy mówić, że to oni byli gośćmi u
Jezusa
– o ile się uwzględni, że to sam Jezus był
gościem u Piotra
– natomiast można chyba i w tym przypadku
mówić o odwiedzinach Boga u człowieka. Jednak. Dlaczego?
Bo
gdyby Jezus nie zajrzał do serc tych ludzi, gdyby ich do siebie nie
zaprosił, nie wezwał, nie pociągnął – oni nie przyszliby do
Niego. Co prawda, w wymiarze fizycznym stało się dokładnie
odwrotnie: to oni właśnie byli Jego gośćmi. Nie dokonałoby się
to jednak, gdyby wcześniej On nie był Gościem ich serc!
I
to jest właśnie niezwykłe, moi Drodzy, że temu, by mogły się
dokonać rzeczywiste odwiedziny Boga u człowieka, nie
przeszkadzają żadne okoliczności fizyczne, logistyczne,
zwyczajowe, kulturowe – po prostu żadne. Raz jeszcze spójrzmy na
opisane w dzisiejszych czytaniach odwiedziny Boga u człowieka.
Pierwsze
z nich dokonało się poprzez faktyczne wejście do posiadłości
Abrahama
trzech ludzi, ale było ono na tyle tajemnicze –
przynajmniej na początku – że Abraham nie wiedział, kogo do
siebie wprowadza. Po prostu, okazał gościnę jakimś przybyszom…
W przypadku setnika, odwiedziny w wymiarze fizycznym, widzialnym, w
ogóle się nie dokonały.
A jednak, w jakimś innym się
dokonały. Jakim?…
I
wreszcie, spotkania z opętanymi to w gruncie rzeczy odwiedziny u
Jezusa, a nie odwiedziny Jezusa u nich. Ale to tylko w wymiarze
widzialnym, bo w tym niewidzialnym… Właśnie!
Okazuje
się zatem, że spotkanie człowieka z Bogiem tak naprawdę dokonuje
się na płaszczyźnie duchowej,
na płaszczyźnie serca.
Zresztą, czyż podobnie nie jest w przypadku spotkania pomiędzy
ludźmi? Czyż nie zdarza się tak, że jest się z kimś w jednym
miejscu, mieszka się z nim pod jednym dachem, razem zasiada się do
stołu – a jednocześnie duchem i sercem jest się bardzo
daleko,
albo za jakimś niewidzialnym murem?
A
z drugiej strony: można być od siebie fizycznie bardzo daleko, a
ciągle o sobie myśleć,
ciągle za sobą tęsknić, ciągle
kontaktować się i rozmawiać za pomocą dostępnych dzisiaj środków
technicznych, a wreszcie także – ciągle się za siebie modlić…
Zatem,
można być od siebie bardzo daleko – a trwać w ciągłym
spotkaniu…
Można być bardzo blisko, pod jednym dachem –
a tak naprawdę być bardzo daleko…
Dokładnie
te same zależności, moi Drodzy, dotyczą naszych spotkań z Bogiem!
Przy czym On robi, co tylko może, żeby być blisko nas, żeby
się spotkać. I trwać w spotkaniu… Natomiast nam się niekiedy
zdarza być bardzo daleko…
Pomyślmy
w tym kontekście:
– Czy
w celu trwania w ciągłej bliskości Boga, staram się o stały stan
łaski uświęcającej?
– Jak
często rozmawiam z Bogiem w ciągu dnia, za pomocą chociażby aktów
strzelistych?
– Czy
prawdziwym spotkaniem z Bogiem jest dla mnie spotkanie z drugim
człowiekiem?

Zaprawdę
powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary!

4 komentarze

  • Dobrze, że ksiądz ma odwagę mówić i mówi o tych nadużyciach w kuriach biskupich. Ja też nie rozumiem dlaczego ksiądz, który wykazuje dobrą wolę i chęć wyjazdu tam, gdzie bardzo przydałby się, nie może, choć księży u nas nie brakuje. Kiedyś znajomy ksiądz opowiadał mi, że w jednej z diecezji były duże nadużycia związane z unieważnianiem sakramentów małżeństwa, czego ja nie pochwalam, choć są oczywiście pewne wyjątkowe sytuacje, ale nie na zasadzie "zapłacę kilka tysięcy, a żonę uzna się za niedojrzałą emocjonalnie do małżeństwa w dniu ślubu, unieważnię go i wezmę sobie drugi z inną". Ania2.

    • Jeszcze raz przypomnę, o czym chyba pisałem: nie ma w Kościele unieważnienia małżeństwa! Jest stwierdzenie nieważności, a to coś zupełnie innego. To nie jest tylko gra słów. Unieważnia się coś, co było ważne – i to można zrobić właśnie na takiej zasadzie, że zapłaciłem i żądam unieważnienia. Kościół nie ma takiej władzy. Natomiast może – po przeprowadzeniu solidnego dochodzenia – udowodnić, że małżeństwo nie było ważne od samego początku, bo istniała jakaś przeszkoda, która to spowodowała. I nawet jeśli zachowano wszystkie zewnętrzne procedury przy jego zawieraniu, to małżeństwo nie zaistniało. Właśnie taki stan rzeczy sąd biskupi może stwierdzić, jeżeli tak wyjdzie ze zgromadzonego materiału dowodowego. Dlatego mówimy o stwierdzeniu nieważności. A ponieważ zawsze ów materiał dowodowy podlega ocenie sędziego – konkretnego człowieka – i to sędzia w swoim ludzkim sumieniu rozstrzyga, toteż może tu dochodzić do nadużyć, bo różni sędziowie mogą różnie pewne kwestie oceniać. Jeżeli któryś jest nastawiony na to, aby – przepraszam za to wyrażenie – masowo stwierdzać nieważność, to będzie to robił. Ale trzeba pamiętać, że także ten sędzia stanie kiedyś przed Sędzią i będzie musiał wytłumaczyć się ze swoich rozstrzygnięć.
      Bo generalna zasada, o której tu sobie wspominamy, obowiązuje: Kościół to nie prywatny folwark kogokolwiek! Kościół należy do Chrystusa!
      Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.