Nie opuścił nas Bóg nasz…

N
Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę ślubu przeżywa
mój Brat cioteczny, Piotr Nowicki, ze swoją Żoną Agnieszką.
Życzę Jubilatom stałego odkrywania piękna małżeńskiego
przymierza – niech na tej drodze codziennie osiągają świętość!
O to będę się dla Nich modlił.
Pozdrawiam
Wszystkich serdecznie i życzę błogosławionego dnia, owocującego
dobrem!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek
Środa
25 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Wincentego à Paulo,
Kapłana,
do
czytań: Ezd 9,5–9; Łk 9,1–6
CZYTANIE
Z KSIĘGI EZDRASZA:
Ja,
Ezdrasz, w czasie ofiary wieczornej podniosłem się z upokorzenia
mojego i w rozdartej szacie i płaszczu upadłem na kolana,
wyciągnąłem ręce moje do Pana Boga i rzekłem:
Boże
mój! Bardzo się wstydzę, Boże mój, podnieść twarz do Ciebie,
albowiem przestępstwa nasze wzrosły powyżej głowy, a wina nasza
sięga aż do nieba. Od dni ojców naszych aż po dziś dzień ciąży
na nas wielka wina. My, królowie nasi, kapłani nasi, zostaliśmy
wydani za nasze przestępstwa pod władzę królów krain tych, pod
miecz, w niewolę, na złupienie i na publiczne pośmiewisko, jak to
jest dziś.
A
teraz ledwo co na chwilę przyszło zmiłowanie, od Pana Boga
naszego, przez to, że pozostawił nam garstkę ocalonych, że w
swoim miejscu świętym dał nam dach nad głową, że Bóg nasz
rozjaśnił oczy nasze i że pozwolił nam w niewoli naszej trochę
odetchnąć, bo przecież jesteśmy niewolnikami. Ale w niewoli
naszej nie opuścił nas Bóg nasz, lecz dał nam znaleźć względy
u królów perskich, pozwalając nam odżyć, byśmy mogli wznieść
dom Boga naszego i odbudować jego ruiny, oraz dając nam ostoję w
Judzie i Jerozolimie”.
SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO
ŁUKASZA:
Jezus
zawołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi
duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili
królestwo Boże i uzdrawiali chorych.
Mówił
do nich: „Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby
podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie
suknie. Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd
będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z
tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo
przeciwko nim”.
Wyszli
więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając
wszędzie.
Dzisiejsza
modlitwa Ezdrasza, skierowana do Boga, jest swoistym podsumowaniem
tego, o czym słyszeliśmy w dwóch poprzednich dniach, kiedy to
zdumiewaliśmy się życzliwością królów perskich wobec
narodu, który wzięli w niewolę – życzliwością, która
wyraziła się nawet nie tylko w pozwoleniu na wybudowanie domu
Bożego, ale także na sfinansowaniu tejże budowy ze środków
królewskich.
Mówiliśmy
sobie o zadziwiającej wręcz wszechmocy Boga, dla którego żadną
przeszkodą nie jest ludzka wrogość
lub przewrotność ludzkich
machinacji. Bóg jest w stanie działać ponad tym wszystkim –
nawet w stanie niewoli, w jakiej znajdował się jego naród, o czym
Ezdrasz tak dzisiaj mówił: W niewoli naszej nie opuścił nas
Bóg nasz, lecz dał nam znaleźć względy u królów perskich,
pozwalając nam odżyć, byśmy mogli wznieść dom Boga naszego i
odbudować jego ruiny, oraz dając nam ostoję w Judzie i
Jerozolimie.
Widzimy
zatem, że Ezdrasz potwierdza to wszystko, co widzieliśmy i czym
zadziwialiśmy się ostatnio, jednak i on także stwierdza wyraźnie,
że niewola, w jaką popadł naród, nie była żadnym nadzwyczajnym
zbiegiem okoliczności, ale bardzo konkretną odpowiedzią Boga na
złą postawę ludzi.
I trzeba powiedzieć, że wobec tego Bożego
działania Ezdrasz przyjmuje postawę wielkiego uniżenia,
uszanowania Boga i wdzięczności wobec Niego.
Już
na samym początku dzisiejszej modlitwy wyraża szczery i głęboki
żal z powodu grzechów swego ludu, mówiąc tak: Boże mój!
Bardzo się wstydzę, Boże mój, podnieść twarz do Ciebie,
albowiem przestępstwa nasze wzrosły powyżej głowy, a wina nasza
sięga aż do nieba. Od dni ojców naszych aż po dziś dzień ciąży
na nas wielka wina. My, królowie nasi, kapłani nasi, zostaliśmy
wydani za nasze przestępstwa pod władzę królów krain tych, pod
miecz, w niewolę, na złupienie i na publiczne pośmiewisko, jak to
jest dziś.
Bardzo mocne słowa – przyznajmy to
szczerze.
Jest
w nich jednak także owa wielka ufność, iż Bóg nawet z takiego
dramatycznego stanu wyprowadzi dobro. Oby tylko naród zrozumiał
i przyjął to działanie Boga – i oby się nawrócił!
Czy
jednak naród rzeczywiście zrozumiał? Z historii wiemy, że różnie
to bywało…
Bardzo różnie naród wybrany reagował na miłość
swego Boga.
Tak
samo, jak bardzo różnie ludzie reagowali na działania
Apostołów.
Właśnie na taki scenariusz Jezus ich dzisiaj
przygotowywał, gdy – wysyłając ich z misją głoszenia Bożego
słowa oraz uzdrawiania duchowego i fizycznego – przestrzegał: Nie
bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba,
ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiego domu
wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli
was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie
proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim.
Jezus
doskonale wiedział, że nawet tak czytelne znaki, jak te, które
Apostołowie mieli czynić, nie nawrócą niektórych
zatwardziałych serc
i dlatego w niejednym miejscu Jego uczniowie
spotkają się z oporem.
W
tym kontekście można postawić pytanie, co tak naprawdę miał
jeszcze zrobić Jezus i Jego Apostołowie,
aby dotrzeć do
wszystkich serc?… I co miał zrobić Bóg wobec swego
narodu, aby otrzeźwić jego myślenie i odnowić spojrzenie?…
Powiedzmy
sobie jasno: nic nie zastąpi w tym względzie osobistej postawy
człowieka!
Nikt za niego nie podejmie właściwych decyzji, nikt
za niego nie dokona właściwych wyborów. Bo w końcu, nikt nie
może nikomu nakazać kochać Boga i być mu posłusznym…
To
jest przestrzeń, którą może zagospodarować tylko i wyłącznie
wolny człowiek – i jego szczere, kochające serce…
Gdybyśmy
natomiast szukali wzorców dla ukształtowania w tym – i w każdym
innym – względzie właściwej postawy, to z pewnością warto
wpatrywać się w przykład życia i świętości Patrona dnia
dzisiejszego, Świętego Wincentego à
Paulo, Kapłana.
Urodził
się we Francji, w
biednej, wiejskiej rodzinie,
w dniu 24 kwietnia 1581 roku,

jako trzecie z sześciorga dzieci. Jego dzieciństwo
było pogodne,
choć od
najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie
i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich
syn w przyszłości miał łatwiejsze życie. Gdy zatem skończył
czternaście lat, wysłany
został do szkoły franciszkanów.
Na
opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom
zamożnym, a mniej
uzdolnionym – lub leniwym!

Po ukończeniu szkoły – zachęcony przez rodzinę – podjął
studia teologiczne w Tuluzie. W
wieku zaledwie dziewiętnastu lat został kapłanem.

Jednak kapłaństwo pojmował
jedynie jako szansę na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób
pomóc swojej rodzinie. Po studiach w Tuluzie, kontynuował
jeszcze naukę
na
uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając – w roku 1623 –
licencjat z prawa kanonicznego.
Kiedy
udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz
z całą załogą i pasażerami napadnięty
przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik.

W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatniego
z nich młody kapłan zdołał nawrócić! Obaj szczęśliwie uciekli
do Rzymu, gdzie Wincenty
przez rok nawiedzał miejsca święte i dalej się kształcił.
Po
tym czasie, Papież Paweł V wysłał go do Francji z misją
specjalną na dwór Henryka IV. Tam nasz Patron pozyskał sobie
zaufanie królowej
Katarzyny, która obrała go sobie za kapelana,

mianowała swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad
Szpitalem Miłosierdzia. Wtedy to właśnie Wincenty
przeżył ogromny kryzys religijny.
Był
bowiem skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć
jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia
przyniósł – między innymi – fakt zapoznania tak wyjątkowych
ludzi, jak Święty Franciszek Salezy i Święta Franciszka de
Chantal. Trafił również do galerników,
którym głosił Chrystusa.

Zaczął
wówczas dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.
Prawdopodobnie także duże znaczenie dla życia Wincentego miało
zdarzenie, jakie dokonało
się 25 stycznia 1617 roku w Folleville.

Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego,
cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na
łożu śmierci wyznał mu on jednak, że jego
życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał
kogoś innego, niż był w rzeczywistości.

A w liturgii tego dnia przypadało przecież święto Nawrócenia
Świętego Pawła.
Dla
Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg
pozwala mu dotknąć się w ubogich, w nich potwierdza swoją
obecność.
Odtąd zaczął
gorliwie służyć właśnie ubogim i pokrzywdzonym. Złożył nawet
Bogu ślub poświęcenia
się ubogim.
Głosił im
Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół
siebie kilku kapłanów, którzy – tak jak on – w sposób bardzo
prosty i dostępny głosili ubogim słowo
Boże. W ten sposób w
1625 roku powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy, czyli
lazarystów.
Ponadto,
w sposób szczególny dbał
Wincenty o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa:

organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powoływał do
życia seminaria duchowne. Założył
również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia,

które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się
biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Z kolei,
spotkanie ze Świętą Ludwiką zaowocowało powstaniem
– w roku 1633 – Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych
szarytkami.
Do
końca życia Wincenty
niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i
zniszczeniami wojennymi.

Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, której podlegały
wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko,
pozostał jednak cichy i
skromny. Zmarł w 1660 roku, w wieku siedemdziesięciu dziewięciu
lat.
Jego
misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich,
dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 roku
przybyli również do Polski. W roku 1737 Papież Klemens XII wyniósł
naszego Patrona do chwały Świętych,
zaś w roku 1885, Papież Leon XIII uznał go za Patrona
wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także Wincenty
Patronem organizacji charytatywnych, szpitali i więźniów.
O
tym, jak wielkie bogactwo ducha prezentował sobą, z pewnością
najlepiej powiedzą – poza wieloma wspaniałymi dokonaniami –
także jego własne słowa.
A w jednych ze swych listów Wincenty tak pisał:
Nie
powinniśmy oceniać ubogich według ich odzienia lub wyglądu ani
według przymiotów ducha,

które wydają się posiadać, jako że najczęściej są ludźmi
niewykształconymi i prostymi. Gdy jednak popatrzycie na nich w
świetle wiary, wtedy ujrzycie, że zastępują
oni Syna Bożego, który zechciał być ubogim.

W
czasie swej męki nie miał prawie wyglądu człowieka. Poganom
wydawał się szalonym, dla Żydów był kamieniem obrazy, mimo to
wobec nich nazwał się głosicielem Ewangelii ubogim: Posłał
Mnie, abym głosił Dobrą Nowinę ubogim
.
Także i my powinniśmy dzielić to samo uczucie i naśladować
postępowanie Chrystusa: troszczyć się o ubogich, pocieszać ich i
wspomagać.
Chrystus
chciał się narodzić ubogim,

wybrał ubogich na swoich uczniów, sam stał się sługą ubogich i
tak dalece zechciał dzielić ich położenie, iż powiedział, że
Jemu samemu świadczy się
dobro lub zło, jeżeli świadczy się je ubogiemu.

Bóg zatem, ponieważ miłuje ubogich, miłuje
także tych, którzy ich miłują.

Jeśli się bowiem miłuje jakiegoś człowieka, miłuje się także
tych, którzy są mu przyjaźni lub pomocni. Toteż i my mamy ufność,
że miłując ubogich, jesteśmy miłowani przez Boga.
Przeto
odwiedzając ich, starajmy się rozumieć ubogich i potrzebujących i
tak dalece z nimi współcierpieć, abyśmy czuli to samo, co
Apostoł, gdy głosił: Stałem
się wszystkim dla wszystkich
.
Pełni współczucia z powodu nieszczęść i utrapień bliźnich,
prośmy Boga, aby obdarzył nas uczuciem
miłosierdzia i delikatności,

napełnił nim serca nasze, i tak napełnione zachował.
Posługa
ubogim powinna być przedkładana ponad wszelką inną działalność
i niezwłocznie spełniana!

Jeśliby więc w czasie modlitwy należało podać lekarstwo albo
udzielić innej pomocy potrzebującemu, idźcie
z całym spokojem, ofiarując Bogu wykonywaną czynność, jak gdyby
trwając na modlitwie.

Nie potrzebujecie się niepokoić w duchu ani wyrzucać sobie grzechu
z powodu opuszczenia modlitwy ze względu na spełnioną wobec
potrzebującego posługę. Nie
zaniedbuje się Boga, kiedy się Go opuszcza ze względu na Niego
samego,
to jest kiedy się
opuszcza jedno dzieło Boga, aby wykonać inne.
Kiedy
zatem opuszczacie modlitwę, aby okazać pomoc potrzebującemu,
pamiętajcie,
że służyliście samemu Bogu.

Miłość bowiem jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem –
właśnie
do niej wszystkie one powinny zmierzać!
Ponieważ
miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy
czynić. Z odnowionym uczuciem serca oddajmy się służbie ubogim;
szukajmy najbardziej opuszczonych: otrzymaliśmy
ich bowiem jako naszych panów i władców!”

Tyle z pism Świętego Wincentego à Paulo.
Zapatrzeni
w jego pracowitą i pogodną świętość, a także zasłuchani w
Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się:

Czy
staram się dostrzegać – i doceniać – znaki Bożego działania
w moim życiu?

Czy
umiem przyjąć także trudne dobro, które daje mi Pan?

Jakie
wnioski wyciągam z moich błędów?

Ale
w niewoli naszej nie opuścił nas Bóg nasz…

2 komentarze

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.