Od „usłyszeć” – do „ujrzeć”…

O

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym rocznicę zawarcia
sakramentalnego Małżeństwa przeżywają Piotr i Agnieszka Nowiccy,
czyli mój Brat cioteczny i Jego Żona. Życzę Im nieustannego
odkrywania piękna wzajemnej miłości, oraz szczególnego Bożego
błogosławieństwa na każdy dzień Ich życia. Zapewniam o
modlitwie.
Dzisiejszy
dzień – to kolejna okazja do indywidualnych spotkań z moimi
Kandydatami do Bierzmowania i Ich Rodzicami. Dzisiaj nieco krócej,
bo o 19:30 mamy spotkanie modlitewne Kapłanów naszego Dekanatu. W
sumie, zapowiada się ciekawy dzień.
A
na jutro zapowiada się – choć nie jest to do końca potwierdzone
– słówko z Syberii. Ksiądz Marek jest w Uraju i uzależnia jego
napisanie od tamtejszych warunków. Tak więc, może być i tak, że
słówka nie będzie. Ale może jednak będzie.
Dobrego
dnia!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Czwartek
25 Tygodnia zwykłego, rok II,
Wspomnienie
Św. Wincentego à Paulo,
Kapłana,
do
czytań: Koh 1,2–11; Łk 9,7–9

CZYTANIE
Z KSIĘGI KOHELETA:
Marność
nad marnościami – powiada Kohelet – marność nad marnościami,
wszystko marność. Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu,
jaki zadaje sobie pod słońcem? Pokolenie przychodzi i odchodzi, a
ziemia trwa po wszystkie czasy. Słońce wschodzi i zachodzi i na
miejsce swoje spieszy z powrotem, i znowu tam wschodzi. Ku południowi
ciągnąc i ku północy wracając, kolistą drogą wieje wiatr i
znowu wraca na drogę swojego krążenia.
Wszystkie
rzeki płyną do morza, a morze wcale nie wzbiera; do miejsca, do
którego rzeki płyną, zdążają one bezustannie.
Mówienie
jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami.
Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem.
To,
co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co
znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.
Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: „Patrz, to coś nowego”,
to już to było w czasach, które były przed nami. Nie ma pamięci
po tych, co dawniej żyli, ani po tych, co będą kiedyś żyli, nie
będzie wspomnienia o tych, co będą potem.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:
Tetrarcha
Herod usłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Jezusa i był
zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z
martwych; inni, że Eliasz się zjawił; jeszcze inni, że któryś z
dawnych proroków zmartwychwstał.
Lecz
Herod mówił: „Ja kazałem ściąć Jana. Któż więc jest Ten, o
którym takie rzeczy słyszę?” I chciał Go zobaczyć.

Nie
wieje zbyt dużym optymizmem z pierwszego czytania –
najoględniej rzecz ujmując. Słowo: marność, które
już w pierwszym zdaniu pojawia się pięć razy, a w całej
Księdze Koheleta – sześćdziesiąt cztery razy, to w
znaczeniu dosłownym: „para”, „dym”, „powiew wiatru”, zaś
w znaczeniu przenośnym: „niestałość”, „ulotność”,
„marność”, „słabość”… Samo zaś wyrażenie marność
nad marnościami
– odpowiada stopniowi najwyższemu i można
je rozumieć jako: „zupełna marność”, „totalna
marność”.
W całej Księdze dwadzieścia razy – niczym
refren pieśni – powraca stwierdzenie, że wszystko jest
marnością.
I
właściwie cały przekaz dzisiejszego pierwszego czytania jest
utrzymany w tym tonie: Pokolenie
przychodzi i odchodzi, a ziemia trwa po wszystkie czasy. Słońce
wschodzi i zachodzi i na miejsce swoje spieszy z powrotem, i znowu
tam wschodzi.

A
ponadto: Wszystkie
rzeki płyną do morza, a morze wcale nie wzbiera…

Poza
tym, mówienie
jest wysiłkiem: nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami.
Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem
.
I
wreszcie: To,
co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co
znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.

Stąd
rodzi się pytanie, które Kohelet postawił już na początku swego
wywodu: Cóż
przyjdzie człowiekowi z całego trudu, jaki zadaje sobie pod
słońcem?
Jak
się tego wszystkiego posłucha,
to można
odnieść
wrażenie, że Autorowi biblijnemu zebrało
się na narzekanie.

Może miał zły
dzień?…
Chociaż
– jeśli przyjąć taką opcję – to tych dni musiało być
całkiem sporo, bo przecież na pewno nie napisał swojej Księgi w
jeden dzień. I jeżeli zdecydował się podzielić ze światem
takimi
właśnie swoimi przemyśleniami,
to
musiał ich być pewnym, musiał być do nich przekonany.
W
komentarzach do tej Księgi znajdujemy informacje, że jej
Autor
– faktycznie – tak patrzył na świat, jednak z całości dzieła
przebija jego wiara
i zaufanie do Boga.

On się stopniowo
przekonuje

do tego, że warto i należy zaufać Bogu – i jeżeli nawet tak
właśnie postrzega świat i życie, jak
to dziś słyszymy,
to jednak Bóg,
jako
jedyny,

może go po
cieszyć
i ukazać inne, lepsze perspektywy.
Dzisiaj,
co prawda, nie zauważamy żadnego
zwrotu w stronę Boga

– raczej jedynie narzekanie na trudny los człowieka i
przygnębiającą monotonię jego życia. Może zatem zapytamy, po co
nam taki właśnie fragment do rozważania w liturgii? Jakie
przesłanie niesie?

Cóż mamy z niego wyczytać, na ile wzmocni on naszą wiarę? Czy
nie dokona się proces
odwrotny

– niejakiego zniechęcenia do Boga, do życia i do samej
wiary?…

Raczej
nie powinniśmy na to tak patrzeć. Jeżeli zaś
chcieć
dopatrzeć się czegoś pozytywnego, to może tego, iż nie
tylko nam życie nieraz tak bardzo ciąży

– Autor
biblijny
również
tak to
przeżywał.
Czyż nie jest
nam przez to bliższy?
I czy nie pomaga nam stworzyć
w
sercu przestrze
ni
do tego, by z każdym swoim zmartwieniem, smutkiem i w ogóle
problemem – iść
prost do Boga?

A
może właśnie nieraz potrzeba nam – choć to niełatwe
do przyjęcia stwierdzenie – jakiegoś trudnego
doświadczenia,

aby poruszyło nas na tyle, by zwrócić nasze serce ku Bogu? A może
potrzeba elementów takiego negatywnego, a jednocześnie
realistycznego
spojrzenia,

by kształtować w sobie obiektywizm i nie ulegać zbyt łatwo ułudom
świata?…
Być
może, to wszystko, co
tu sobie mówimy, ktoś uzna za jakieś naciąganie
i dopasowywanie konkretnych treści

do własnych potrzeb… Nie, to nie w tym rzecz. Po prostu – skoro
mamy do czynienia z Pismem Świętym, to szukamy odniesienia
odczytanych treści do
naszego życia
.
A ponieważ nie chcemy pozostać na zewnętrznej warstwie treściowej,
a zależy nam na odnalezieniu
Bożego przesłania,

dlatego tak drążymy… I
takich refleksji się doszukujemy, nie chcąc pozostać jedynie na
pierwszym, zewnętrznym wrażeniu…
Przykładem
takiego płytkiego,
jedynie zewnętrznego spojrzenia,
jest
postawa Heroda, o czym słyszymy w Ewangelii. Skądinąd wiemy, że w
rozumieniu Świętego Łukasza, takie czasowniki, jak „usłyszeć”
i „zobaczyć”
– są streszczeniem
doświadczenia wiary. Oto najpierw słyszy się nauczanie Jezusa,
a kiedy się je wewnętrznie przemyśli, wówczas dochodzi się do
spotkania, do ujrzenia Jezusa. Czyli – do nawiązania z Nim
głębokiej duchowej więzi. Od „usłyszeć” przechodzi
się do: „zobaczyć” – czyli w pełni uwierzyć,
zjednoczyć się wręcz!
Nie
tak jednak całą sprawę pojmował Herod. On usłyszał jakieś
tam pogłoski,
a zobaczyć chciał taniego sztukmistrza,
nie zaś Syna Bożego. W przypadku Heroda od: „usłyszeć” też w
końcu doszło do: „zobaczyć”, ale wszystko na bardzo, bardzo
płytkim poziomie… Jedynie zewnętrznym – na poziomie
taniej sensacji i zaspokojenia próżnej ciekawości.
Może
więc trzeba, abyśmy jak najgłębiej spoglądali na otaczającą
nas rzeczywistość – jaka by ona nie była! Aby i na tej drodze
dokonywało się pogłębianie naszej wiary i wzmacniało się
nasze zaufanie do Boga!
Na
drogach swojej pracowitej codzienności, zaufanie do Boga kształtował
Patron dnia dzisiejszego, Święty
Wincenty
à
Paulo, Kapłan.
Urodził
się we Francji, w
biednej, wiejskiej rodzinie,
w dniu 24 kwietnia 1581 roku,

jako trzecie z sześciorga dzieci. Jego dzieciństwo
było pogodne,
choć od
najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie
i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich
syn w przyszłości miał łatwiejsze życie. Gdy zatem skończył
czternaście lat, wysłany
został do szkoły franciszkanów.
Na
opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom
zamożnym, a mniej
uzdolnionym – lub leniwym!

Po ukończeniu szkoły – zachęcony przez rodzinę – podjął
studia teologiczne w Tuluzie. W
wieku zaledwie dziewiętnastu lat został kapłanem.

Jednak kapłaństwo pojmował
jedynie jako szansę na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób
pomóc swojej rodzinie. Po studiach w Tuluzie, kontynuował
jeszcze naukę
na
uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając – w roku 1623 –
licencjat z prawa kanonicznego.
Kiedy
udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz
z całą załogą i pasażerami napadnięty
przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik.

W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatniego
z nich zdołał nawrócić! Obaj szczęśliwie uciekli do
Rzymu, gdzie Wincenty przez rok nawiedzał miejsca święte i dalej
się kształcił.
Po
tym czasie, Papież Paweł V wysłał go do Francji z misją
specjalną na dwór Henryka IV. Tam nasz Patron pozyskał sobie
zaufanie królowej
Katarzyny, która obrała go sobie za kapelana,

mianowała swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad
Szpitalem Miłosierdzia. Wtedy to właśnie Wincenty
przeżył ogromny kryzys religijny.
Był
bowiem skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć
jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia
przyniósł – między innymi – fakt zapoznania tak wyjątkowych
ludzi, jak Święty Franciszek Salezy i Święta Franciszka de
Chantal. Trafił również do galerników,
którym głosił Chrystusa.

Zaczął
wówczas dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.
Prawdopodobnie także duże znaczenie dla życia Wincentego miało
zdarzenie, jakie dokonało
się 25 stycznia 1617 roku w Folleville.

Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego,
cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na
łożu śmierci wyznał mu on jednak, że jego
życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał
kogoś innego, niż był w rzeczywistości.

A w liturgii tego dnia przypadało przecież święto Nawrócenia
Świętego Pawła.
Dla
Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg
pozwala mu dotknąć się w ubogich, w nich potwierdza swoją
obecność.
Odtąd zaczął
gorliwie służyć właśnie ubogim i pokrzywdzonym. Złożył nawet
Bogu ślub poświęcenia
się ubogim.
Głosił im
Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół
siebie kilku kapłanów, którzy – tak jak on – w sposób bardzo
prosty i dostępny głosili ubogim słowo
Boże. W ten sposób w
1625 roku powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy, czyli
lazarystów.
Ponadto,
w sposób szczególny dbał
Wincenty o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa:

organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powoływał do
życia seminaria duchowne. Założył
również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia,

które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się
biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Z kolei,
spotkanie ze Świętą Ludwiką zaowocowało powstaniem
– w roku 1633 – Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych
szarytkami.
Do
końca życia Wincenty
niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i
zniszczeniami wojennymi.

Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej, której podlegały
wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko,
pozostał jednak cichy i
skromny. Zmarł w 1660 roku, w wieku siedemdziesięciu dziewięciu
lat.
Jego
misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich,
dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W
1651 roku przybyli również do Polski.

W roku 1737 Papież Klemens XII wyniósł naszego Patrona do chwały
Świętych,
zaś w roku 1885, Papież Leon XIII uznał go za Patrona
wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele.
Jest
także Wincenty Patronem organizacji charytatywnych, szpitali i
więźniów.
O
tym, jak wielkie bogactwo ducha prezentował sobą, z pewnością
najlepiej powiedzą – poza wieloma wspaniałymi dokonaniami –
także jego własne słowa.
A w jednych ze swych listów Wincenty tak pisał:
Nie
powinniśmy oceniać ubogich według ich odzienia lub wyglądu ani
według przymiotów ducha,

które wydają się posiadać, jako że najczęściej są ludźmi
niewykształconymi i prostymi. Gdy jednak popatrzycie na nich w
świetle wiary, wtedy ujrzycie, że zastępują
oni Syna Bożego, który zechciał być ubogim.

W
czasie swej M
nie miał prawie wyglądu człowieka. Poganom wydawał się szalonym,
dla Żydów był kamieniem obrazy, mimo to wobec nich nazwał się
głosicielem Ewangelii ubogim: Posłał
Mnie, abym głosił Dobrą Nowinę ubogim
.
Także i my powinniśmy dzielić to samo uczucie i naśladować
postępowanie Chrystusa: troszczyć się o ubogich, pocieszać ich i
wspomagać.
Chrystus
chciał się narodzić ubogim,

wybrał ubogich na swoich uczniów, sam stał się sługą ubogich i
tak dalece zechciał dzielić ich położenie, iż powiedział, że
Jemu samemu świadczy się
dobro lub zło, jeżeli świadczy się je ubogiemu.

Bóg zatem, ponieważ miłuje ubogich, miłuje
także tych, którzy ich miłują.

Jeśli się bowiem miłuje jakiegoś człowieka, miłuje się także
tych, którzy są mu przyjaźni lub pomocni. Toteż i my mamy ufność,
że miłując ubogich, jesteśmy miłowani przez Boga.
Przeto
odwiedzając ich, starajmy się rozumieć ubogich i potrzebujących i
tak dalece z nimi współcierpieć, abyśmy czuli to samo, co
Apostoł, gdy głosił: Stałem
się wszystkim dla wszystkich
.
Pełni współczucia z powodu nieszczęść i utrapień bliźnich,
prośmy Boga, aby obdarzył nas uczuciem
miłosierdzia i delikatności,

napełnił nim serca nasze, i tak napełnione zachował.
Posługa
ubogim powinna być przedkładana ponad wszelką inną działalność
i niezwłocznie spełniana!

Jeśliby więc w czasie modlitwy należało podać lekarstwo albo
udzielić innej pomocy potrzebującemu, idźcie
z całym spokojem, ofiarując Bogu wykonywaną czynność, jak gdyby
trwając na modlitwie.

Nie potrzebujecie się niepokoić w duchu ani wyrzucać sobie grzechu
z powodu opuszczenia modlitwy ze względu na spełnioną wobec
potrzebującego posługę. Nie
zaniedbuje się Boga, kiedy się Go opuszcza ze względu na Niego
samego,
to jest kiedy się
opuszcza jedno dzieło Boga, aby wykonać inne.
Kiedy
zatem opuszczacie modlitwę, aby okazać pomoc potrzebującemu,
pamiętajcie,
że służyliście samemu Bogu.

Miłość bowiem jest ważniejsza niż wszystkie przepisy, owszem –
właśnie
do niej wszystkie one powinny zmierzać!
Ponieważ
miłość to wielka władczyni, dlatego wszystko, co rozkaże, należy
czynić. Z odnowionym uczuciem serca oddajmy się służbie ubogim;
szukajmy najbardziej opuszczonych: otrzymaliśmy
ich bowiem jako naszych panów i władców!”

Tyle z pism Świętego Wincentego à Paulo.
Zapatrzeni
w jego pracowitą i pogodną świętość, a także zasłuchani w
Boże słowo dzisiejszej liturgii, zastanówmy się, czy
na całą rzeczywistość wokół nas staramy się patrzeć głębiej,
niż tylko przez pryzmat tego, co zewnętrzne i łatwo dostrzegalne?
I czy od
„usłyszeć” także przechodzimy do „ujrzeć”

w tym najgłębszym wymiarze?…

2 komentarze

  • Uczestniczyłam dziś w zjeździe gimnazjalistów z diecezji włocławskiej w Licheniu od godziny 9:30 w spotkaniu plenerowym ewangelizacyjnym z możliwością skorzystania z modlitwy wstawienniczej. O 12tej została odprawiona Msza Święta pod przewodnictwem biskupa Wiesława Meringa, którą koncelebrowało ok. 80 kapłanów, opiekunów młodzieży. Dziś widziałam wiele młodzieży, niezainteresowanych tym co się dzieje na scenie ani w kościele. Widziałam również kolejki przed konfesjonałami. Zło ściera się z dobrem. Ufam i wierzę że Jezus zwycięży, tak jak ponad 2tys lat temu, pokonał nasz grzech, pokonał śmierć na drzewie krzyża a zmartwychwstając otworzył nam bramy Nieba.

    • Ja też widzę zarówno Młodzież serdecznie zaangażowaną w Boże sprawy, jak i tę serdecznie niezainteresowaną nimi… Nieraz zastanawiam się, co w takiej sytuacji robić. I dochodzę do jednego wniosku: modlić się i robić swoje. xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.