Kuracja gorzka – czy łagodna?…

K

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywa Dorota
Rogulska, należąca w swoim czasie do jednej z młodzieżowych
Wspólnot. Życzę Solenizantce, by zawsze była mocna duchem
i
silna zaufanie do Jezusa – w każdej życiowej sytuacji. Zapewniam
o modlitwie!
I
serdecznie pozdrawiam Wszystkich ze Szklarskiej Poręby!
Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Środa
4 Tygodnia zwykłego, rok I,
Wspomnienie
Św. Pawła Miki i Towarzyszy, Męczenników,
do
czytań: Hbr 12,4–7.11–15; Mk 6,1–6

CZYTANIE
Z LISTU DO HEBRAJCZYKÓW:
Jeszcze
nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw
grzechowi, a zapomnieliście o upomnieniu, z jakim się zwraca do
was, jako do synów:

Synu
mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię
doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś
każdego, którego przyjmuje za syna.”

Trwajcież
w karności! Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to
bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?

Wszelkie
karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak
przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości.
Dlatego opadłe ręce i osłabłe kolana wyprostujcie! Proste czyńcie
ślady nogami, aby kto chromy nie zbłądził, ale był raczej
uzdrowiony.

Starajcie
się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie
zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby
jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował
zamieszania, a przez to nie skalali się inni.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MARKA:
Jezus
przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego
uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze.

A
wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to
ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się
przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba,
Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego
siostry?” I powątpiewali o Nim.

A
Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich
krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”.

I
nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych
położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich
niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.

Dzisiejsze
pierwsze czytanie rozpoczyna się od tego zdania, którym zakończyło
się wczorajsze pierwsze czytanie. I przekonujemy się, że wczoraj
usłyszeliśmy jedynie pierwszą część dłuższej myśli, która w
całości brzmi tak: Jeszcze nie opieraliście się aż do
przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi, a zapomnieliście o
upomnieniu, z jakim się zwraca do was, jako do synów.
Po
czym następuje cytat ze Starego Testamentu i dłuższy wywód Autora
Listu do Hebrajczyków, uzasadniający potrzebę – jak się wyraził
„wszelkiego karcenia” ze strony Boga, dla rozwoju
życia duchowego uczniów Chrystusa.

Argument,
jakim się przy tym posłużył, brzmi dokładnie tak: Wszelkie
karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak
przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości.

To tak, jak gorzkie lekarstwo, albo bolesny zabieg medyczny, w
momencie przyjmowania powoduje cierpienie, ale jeżeli wiadomo, że
jest to jedyny sposób na uratowanie zdrowia, a nierzadko
życia, wówczas nikt się nie zastanawia, tylko zgadza się na ową
kurację.

Bóg
podejmuje różne próby dotarcia do człowieka, czasami prowadzi go
drogą trudnych doświadczeń – ale przecież nie zawsze! Z
kart Ewangelii dowiadujemy się o licznych, bardzo licznych
cudach,
z których tylko część została opisana przez
Ewangelistów, jak uzdrowienia, wskrzeszenia, rozmnożenie pokarmu,
uwalnianie z mocy złych duchów. I w tym przypadku możemy mówić o
wielkim dobru, zarówno duchowym – bo o takie głównie tu
chodzi – jak i doczesnym!

Tak,
Jezus nie tylko gorzkie lekarstwo ludziom podawał – mówiąc
tak obrazowo. Cuda, a szczególnie uzdrowienia z ciężkich,
nieuleczalnych po ludzku, wiele lat trwających chorób, były wielką
ulgą dla tych, którzy ich doznawali; wielkim pocieszeniem i
wsparciem,
całkowitą odmianą losu. I o ile mówimy, że
niekiedy owe trudne doświadczenia były rzeczywiście ciężkie, to
musimy też powiedzieć, że i owe radosne były absolutnie
nadzwyczajne.

A
to tylko pokazuje, że Bóg posługuje się różnymi sposobami,
różne środki zaradcze stosuje, aby dotrzeć do serca
człowieka i ostatecznie doprowadzić go do zbawienia.

Gorzej,
jeżeli spotka się z taką postawą, z jaką Jezus spotkał się w
swoim rodzinnym mieście, czyli z totalną niewiarą. W podsumowaniu
opisu Jego wizyty „u swoich”, Święty Marek pisze: I nie
mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył
ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu.

Chciałoby się rzec: coś niesamowitego! Człowiek zblokował
działanie Boga!
Ale tak właśnie było – trzeba to jasno
powiedzieć. I to takie działanie, z którego mieszkańcy Nazaretu
mogliby się tylko cieszyć!

Niestety,
łagodna kuracja w tym przypadku nie przyniosła skutku. Pewnie zatem
trzeba było zastosować tę ostrzejszą… Ale o tym już nie
wiemy. Wiemy, że na pewno by się przydała.

Jaka
by jednak nie była, to trzeba jasno stwierdzić, że tak naprawdę
to nie od kuracji – takiej czy innej – ostatecznie zależy efekt
leczenia, ale od współpracy pacjenta z lekarzem. Od tego, że
pacjent w ogóle chce być wyleczony i słucha lekarza. Ileż to, moi
Drodzy, znamy takich sytuacji, w których ktoś nie dba o siebie,
nie chodzi do lekarza,
a kiedy już nawet dotrze i wyjdzie z
receptą w ręku, to nie wykupi leków, albo przestaje je brać…
Albo nie stosuje nakazanej diety, lub innych środków zaradczych…
Nic zatem dziwnego, że potem potrzebne są te ostrzejsze, jak
chociażby operacja.

Bo
wszystko zależy od współpracy pacjenta z lekarzem. I od
dobrego nastawienia pacjenta – od tego, na ile naprawdę chce dać
z siebie tyle, ile tylko może,
by odzyskać zdrowie! Dokładnie
takie same zasady obowiązują w naszych relacjach z Jezusem.

On
nas naprawdę nie zbawi bez nas – albo wbrew nam samym.
Dlatego warto Mu zaufać, że nawet jeżeli stosuje gorzką kurację,
czyli dopuszcza trudniejsze, czy wręcz bardzo trudne doświadczenia
w naszym życiu, to wie, co robi. Warto zaufać! Owoce tego z
pewnością będą bardzo obfite.
Tak,
jak duchowe owoce postawy dzisiejszych Patronów, którzy w obliczu
wielkich prześladowań bezgranicznie zaufali Jezusowi. Stali się
Jego świadkami, a dzisiaj są Świętymi. O kim mówimy? O Pawle
Mika i Jego Towarzyszach, Męczennikach japońskich.
Mówiąc
o nich, warto
na początku
wspomnieć
, że
chrześcijaństwo w Japonii,
w
połowie XVI wieku,
rozwijało się bardzo dynamicznie – a to d
zięki
misjonarskiej działalności
Świętego Franciszka
Ksawerego
i jego
współpracowników oraz następców
.
Niestety, rozwój pięknie zapowiadającego się dzieła został
gwałtownie zatrzymany przez fanatyzm
władców. Wybuchło nagłe, bardzo krwawe prześladowanie.
I to
właśnie na te czasy przypada bohaterska śmierć Świętego Pawła
Miki i jego dwudziestu pięciu Towarzyszy.

Sam
Paweł Miki urodził się koło Kioto, w zamożnej rodzinie, w
roku 1565.
Miał zaledwie pięć lat, kiedy otrzymał Chrzest. A
w ówczesnej Japonii niezwykle rzadko zdarzało się przyjęcie
Chrztu w tak młodym wieku. Kształcił się u jezuitów, do
których wstąpił w wieku dwudziestu dwóch lat.
Będąc
klerykiem, pomagał misjonarzom jako katechista.

Po
nowicjacie i studiach przemierzył niemal całą Japonię, głosząc
naukę Chrystusa.
Kiedy miał już otrzymać święcenia
kapłańskie, w 1597 roku wybuchło wspomniane
prześladowanie. Aresztowano go i poddano torturom, aby
wyrzekł się wiary. W więzieniu spotkał się z dwudziestu
trzema Towarzyszami.
Po dotkliwych torturach obwożono ich po
mieście z wypisanym wyrokiem śmierci. Paweł wykorzystał tę
okazję, by zebranym tłumom głosić Chrystusa.

Więźniów
umieszczono w więzieniu w pobliżu miasta Nagasaki. Dołączono do
nich jeszcze dwóch chrześcijan, których aresztowano za to, że
usiłowali nieść pomoc więźniom. Na naleganie prowincjała władze
zgodziły się dopuścić do skazanych kapłana z 
Sakramentami.
Tę okazję wykorzystali dwaj nowicjusze, by na jego ręce złożyć
śluby zakonne.

Poza
miastem ustawiono dwadzieścia sześć krzyży, na których
zawieszono aresztowanych chrześcijan.
Paweł Miki jeszcze z
krzyża głosił zebranym poganom Chrystusa, dając wyraz swojej
radości z tego, że ginie tak zaszczytną dla siebie śmiercią.

Zachęcał do wytrwania także swoich Towarzyszy. Męczennicy
przeszyci lancami żołnierzy dopełnili ofiary z życia dnia 5
lutego 1597 roku.


to pierwsi męczennicy Dalekiego Wschodu.
W
1862 roku kanonizował ich Papież Pius IX,

który później jeszcze beatyfikował dwustu pięciu innych
Męczenników japońskich, zabitych w wieku XVII.
A
oto jak męczeństwo dzisiejszych naszych Patronów relacjonuje
współczesny im Autor: „Kiedy ustawiono krzyże, wszyscy
okazali podziwu godne męstwo,
do którego wzywali zarówno
ojciec Pazjusz, jak i ojciec Rodriguez. Ojciec Komisarz trwał
nieporuszony z oczyma zwróconymi ku niebu. Brat Marcin dziękując
Bogu za dobroć śpiewał psalmy, do których dodawał słowa: „W
ręce Twoje, Panie”.
Brat Franciszek również głośno
dziękował Bogu. Brat Gonzalez podniesionym głosem odmawiał
Modlitwę Pańską i Pozdrowienie Anielskie.

Nasz
brat, Paweł Miki, skoro zobaczył, że zajmuje miejsce
najzaszczytniejsze ze wszystkich, na jakie kiedykolwiek wstępował,

oświadczył najpierw zebranym, iż jest Japończykiem należącym do
Towarzystwa Jezusowego, że umiera z powodu głoszenia Ewangelii i
że dziękuje Bogu za tak wspaniałe Jego dobrodziejstwo.

Następnie dodał takie słowa: „Myślę, że skoro doszedłem do
tej chwili, nikt z was nie będzie mnie podejrzewał o chęć
przemilczenia prawdy.
Dlatego oświadczam wam, że nie ma
innej drogi zbawienia poza tą, którą podążają chrześcijanie.
Ponieważ ona uczy mnie wybaczać wrogom oraz wszystkim, co mnie
skrzywdzili, dlatego z serca przebaczam królowi, a także
wszystkim, którzy zadali mi śmierć, i proszę ich, aby zechcieli
przyjąć Chrzest”.

Potem
się zwrócił ku swoim Towarzyszom, toczącym ostatni bój, aby
im dodać otuchy.
Na twarzach wszystkich jaśniała radość,
zwłaszcza na twarzy Ludwika. Kiedy pewien chrześcijanin zawołał
do niego, iż wkrótce będzie w raju, on radosną postawą całego
ciała zwrócił na siebie oczy wszystkich patrzących.

Antoni,
który zajmował miejsce obok Ludwika, podniósłszy oczy ku niebu i
wezwawszy Najświętsze Imiona Jezusa i Maryi, zaintonował psalm:
„Chwalcie, słudzy Pańscy”, którego nauczył się na
katechezie w Nagasaki. Wiele tam bowiem dokładano starań, aby
wyuczyć dzieci na pamięć niektórych psalmów. Inni z radosnym
obliczem powtarzali: „Jezus, Maryja”. Niektórzy zachęcali
obecnych do prowadzenia życia godnego chrześcijan. W ten czy inny
sposób okazywali gotowość umierania.

W
pewnym momencie czterech katów wyciągnęło miecze używane w
Japonii i na ten straszny widok zebrani tam wierni

wykrzyknęli: „Jezus, Maryja!”,

a
przejmujące to wołanie podniosło się aż ku niebiosom.

Kaci zaś jednym lub dwoma ciosami odebrali im życie.” Tyle z
historii bohaterskiego męczeństwa Pawła Miki i jego Towarzyszy.
Mając
na uwadze to ich wielkie bohaterstwo, ale też rozważając Boże
słowo dzisiejszej liturgii, zapytajmy samych siebie: Czy w każdej –
ale naprawdę każdej sytuacji bezgranicznie ufam
Jezusowi,
wiedząc, że nawet, jeżeli dopuszcza na mnie trudne
doświadczenia, to wie, co robi? I czy dostrzegam też te dobre i
radosne
znaki, których także jest niemało, ale
które uważam za na tyle oczywiste, że nie trzeba się nimi
przejmować?…

Czy
– i jak – pomagam Jezusowi w dziele mojego własnego
zbawienia?…

4 komentarze

  • Nasz papież wrócił z Emiratów. Powiedział tam m.in.
    "Zatem w imię Boga Stwórcy trzeba bez wahania potępić wszelką formę przemocy, ponieważ poważną profanacją Imienia Boga jest używanie go do usprawiedliwienia nienawiści i przemocy wobec brata. Nie ma przemocy, która może być uzasadniona religijnie"

  • Panie, wybudź mnie z letargu, niech nie będę ospała w wierze, budź moją wiarę wciąż na nowo, chcę zachwycać się Tobą w nowy sposób. Pragnę być czujna, aby nie przegapić Twojego nawiedzenia w moim domu, pragnę usłyszeć Twój szept w moim sercu. Broń mnie od rutyny, niech wciąż na nowo zachwyca mnie Twoje Słowo. Panie Jezu, mów do mnie przez swojego Ducha w sposób zrozumiały dla mnie. Amen.
    Do modlitwy tej nakłonił mnie przeczytany dziś wiersz – modlitwa ( nie znam autora)
    Duchu Święty, odkurz całe piękno
    i talenty które we mnie złożyłeś,
    bo wiele z nich wciąż jeszcze marnuje się
    w piwnicy moich lęków.
    Wydobądź je z mroku na światło dzienne,
    bo sam nie umiem.

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.