Czyż serce nie pałało w nas?…

C

Szczęść
Boże! Moi Drodzy, w dniu dzisiejszym imieniny przeżywają:
Grzegorz Sosnowski i Grzegorz Bessaraba – obaj, w swoim czasie,
zaangażowani w działalność młodzieżowych Wspólnot. Życzę Im,
aby zawsze dostrzegali w swoim życiu bliską obecność Jezusa! I
cieszyli się nią całym sercem! Będę się o to dla Nich modlił.
A
ja dzisiaj mam dość ciekawe plany na dzień, ale już jutro
napiszę, co i jak. Zobaczymy bowiem, co z tych planów wyjdzie.
Moi
Drodzy, przeżywajmy głęboko radość ze Zmartwychwstania Pana –
pomimo tego, że jesteśmy już w pracy i w szkole. To znaczy – mam
nadzieję, że nasza Młodzież będzie dzisiaj w szkole…

Gaudium
et spes! Ks. Jacek

Środa
w Oktawie Wielkanocy,
do
czytań: Dz 3,1–10; Łk 24,13–35

CZYTANIE
Z DZIEJÓW APOSTOLSKICH:

Gdy
Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie
dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od
urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej
Piękną, aby wstępujących do świątyni prosił o jałmużnę.
Ten, zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni,
prosił ich o jałmużnę.

Lecz
Piotr wraz z Janem przypatrzywszy mu się powiedzieli: „Spójrz na
nas”. A on patrzył na nich, oczekując od nich jałmużny. Piotr
powiedział: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W
imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!” I ująwszy go za
prawą rękę, podniósł go. Natychmiast też odzyskał władzę w
nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, skacząc i
wielbiąc Boga.

A
cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali
w nim tego człowieka, który siadał przy Pięknej Bramie świątyni,
aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co
go spotkało.

SŁOWA
EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO ŁUKASZA:

W
pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi,
zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy.
Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak
rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i
szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie
poznali.

On
zaś ich zapytał: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w
drodze?” Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas,
odpowiedział Mu: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w
Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało”.
Zapytał
ich: „Cóż takiego?”

Odpowiedzieli
Mu: „To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem
potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak
arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali.
A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela.
Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to
stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były
rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i
opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż
On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko
tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli”.

Na
to On rzekł do nich: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca
do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie
miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” I zaczynając
od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we
wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.

Tak
przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał,
jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: „Zostań z
nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”.
Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u
stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i
dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On
zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: „Czy serce nie
pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam
wyjaśniał?”

W
tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali
zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: „Pan
rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Oni
również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy
łamaniu chleba.

Jakże
często Jezus jest bardzo, ale to bardzo blisko nas, a my Go
nie rozpoznajemy! I może nawet – teoretycznie – zdajemy sobie z
tego sprawę, ale gdzieś głęboko w sercu nie uświadamiamy
sobie tego w pełni,
nie dostrzegamy tej Jego obecności. Oto
dzisiejsze Boże słowo pokazuje nam dwie takie właśnie sytuacje, w
których Jezus był na wyciągnięcie ręki, a ludzie Go nie
poznali.

Pierwsza
z nich – chociaż ukazana nam dzisiaj jako druga, ale
chronologicznie pierwsza – to spotkanie na drodze do Emaus.
Dokonało się tam to, o czym wspomnieliśmy już wczoraj, w
odniesieniu do Marii Magdaleny: ona też nie poznała swego
Mistrza,
chociaż stanął przy niej i do niej mówił. Ale –
można by rzec – tamto spotkanie trwało tylko chwilę.

A
dziś słyszymy, że tajemniczy Rozmówca szedł ze swymi uczniami
całkiem spory odcinek drogi i nawet dał się zaprosić na
nocleg. ci też Go nie poznali! Nie poznali Go
– serce nie pałało w nich – kiedy szedł z nimi i Pisma im
wyjaśniał.
Poznali Go wreszcie – i na szczęście – przy
łamaniu chleba…
A On był tak bardzo blisko…

Oczywiście,
uwzględniamy tę okoliczność, o której już sobie niejednokrotnie
wspominaliśmy, a mianowicie ową odmienność ciała Chrystusa po
Zmartwychwstaniu, ale czy tylko tym wszystko można tłumaczyć?
Czy jakiejś blokady nie było jednak w sercach ludzi, którzy
swego Mistrza wówczas nie rozpoznawali?…
I
czy w związku z tym możemy się dziwić człowiekowi chromemu,
który przy Bramie Pięknej świątyni jerozolimskiej codziennie
prosił przechodzących o jałmużnę, że niczego więcej, jak
tylko jałmużny, oczekiwał od Piotra i Jana?
A skądże mógł
wiedzieć ów biedny, schorowany człowiek, że ci dwaj będą mieli
do zaoferowania znacznie więcej, niż tylko jałmużnę, bo wielką
moc swego Mistrza, Jezusa Chrystusa?
Tymczasem, tak się właśnie
stało!

Bardzo
znamiennie – w tym kontekście – zabrzmiały słowa Piotra: Nie
mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa
Chrystusa Nazarejczyka, chodź!
Wypowiedź ta zawierała w
sobie swoisty paradoks i element zaskoczenia: najpierw stwierdzenie,
że Apostołowie nie mają srebra ani złota – co więc mogą
dać?
Dadzą, co mają… Zwłaszcza, iż okazało się, że mają
dużo więcej,
chociaż w pierwszym odruchu można by pomyśleć,
że nie będą mieli nic. A oni jednak mieli. Mieli dużo więcej…
Bo w ich osobach, nad tym biednym, schorowanym człowiekiem, stanął
sam Jezus!

A
jak często, moi Drodzy, Jezus jest bardzo blisko nas, a my Go
nie zauważamy
– nawet na myśl nam nie przychodzi, że właśnie
jest! Tymczasem, On naprawdę przychodzi.
Najpierw w liturgii: w swoim Słowie – i w „łamaniu Chleba”.
Czy chociaż wtedy Go dostrzegamy? Czy uczestnicząc we Mszy Świętej,
lub czytając Boże słowo, lub go słuchając, mamy zawsze pełną
świadomość tego, że spotykamy się z żywym i prawdziwym
Jezusem?
I
czy dostrzegamy Go w drugim człowieku, przypadkowo – czy aby na
pewno przypadkowo – spotykanym? Albo i w tym codziennie
spotykanym –
członku naszej Rodziny, czy może naszym
współpracowniku
? I w sytuacjach, które na co dzień
dokonują się w naszym życiu?

Czy
mamy świadomość, że Jezus naprawdę – jest tak bardzo blisko
nas?
I że On po to zmartwychwstał, po to do nas powrócił, by
być jak najbliżej i doprowadzić nas do pełnej, ostatecznej
jedności ze sobą w Królestwie niebieskim?

Co
zatem ja osobiście robię, lub chcę robić, aby tę Jego
obecność w 
moim życiu naprawdę dostrzegać?…

5 komentarzy

  • Moje myśli i modlitwa są dziś od rana z moim śp. Tatusiem i pozostałymi bliskimi zmarłymi za których była sprawowana Eucharystia o 7:30. To już 31 lat. Była to niedziela. Tato leżał w szpitalu, wybrałam się więc autobusem do Świecia n/ Wisłą by go odwiedzić. Najpierw zaszłam do mieszkania siostry i mamy, która mieszkała tam, by dowiedzieć się szczegółów, gdzie Tato leży ( siostra pracowała wówczas w szpitalu psychiatrycznym i tego dnia miała dyżur). Mama zatrzymała mnie chwilę, bym zabrała ciepłe parówki… i niezwłocznie poszłam do szpitala. W pokoju w którym leżał, byli u wszystkich goście, bo to był czas odwiedzin niedzielnych. Tatusia nie dostrzegłam, ale spostrzegłam parawan, nie byłam bystra w zwyczajach szpitalnych…trochę się zdziwiłam i miałam ochotę iść do pokoju pielęgniarek zapytać się na którą salę został przewieziony…i w tym momencie weszły 2 pielęgniarki i wszystko się wyjaśniło, przyszły umyć Tatusia, bo przed chwilą zakończył swego żywota…gdyby nie grzanie parówek pewnie bym zdążyła się pożegnać…Może Bóg nie chciał mnie zaznajamiać ze śmiercią bliskiej osoby, może nie byłam gotowa… podobnie zresztą jak w przypadku Mamy śmierci. Mama mieszkała u mnie i tej nocy w pierwszy piątek miesiąca listopada ostatni raz przewróciłam ją z boku na wznak ok. godziny drugiej a gdy powtórnie wstałam przed szóstą, mama nie żyła…
    Ps. Przepraszam za tak osobisty wątek…
    Wieczny odpoczynek racz im dać Panie a światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków. Amen.

    • Dziękuję Ci Aniu za Twoje podzielenie się tymi wspomnieniami. Mam czasami też refleksje związane ze śmiercią moich rodziców co prawda nie tak odległe jak u Ciebie: tatuś 11 lat a mama 9 lat jak zmarli. Ja też pojechałam do rodziców i tatuś odszedł w mojej obecności / miał raka a więc też bardzo cierpiał /. Mama zmarła w szpitalu i ja byłam tą osobą do której zadzwoniła pielęgniarka bo siostra nie zostawiła numeru telefonu. Miała złamaną nogę i nawet nie zdążyli zrobić jej operacji. W niedzielę będąc w odwiedzinach zostawiłam swój numer telefonu. Ja jestem najstarsza z pięciu sióstr i ja byłam tą, która pierwsza wiedziała i powiadamiała resztę. A w tym samym czasie zmarł młodszy brat mamy i wybieraliśmy się na pogrzeb za Olsztyn, ale niestety nie pojechaliśmy bo trzeba było zająć się pogrzebem mamy.
      Po tylu latach już też są różne na ten temat myśli.
      Zmartwychwstanie Pana Jezusa daje nam radość.
      Pozdrawiam. Wiesia.

    • Z Twojej Wiesiu wypowiedzi wynika, że nasze mamusie zmarły w tym samym roku 2010. Moja mama miała wówczas 96lat a tatuś gdy zmarł miał 86lat. Ja jestem najmłodszą z pięciorga dzieci, którzy mieli rodzice i właśnie 17 kwietnia skończyłam 70lat, w metryce mam datę 21 kwiecień, bo Tatuś pojechał do gminy z opóźnieniem i trochę mnie "odmłodził" :-), aby nie dostał kary za zbyt późne zgłoszenie. Zaś gdy chodziło o zapisanie do szkoły podstawowej to "postarzył" mnie, abym mogła chodzić razem z dwa lata starszą siostrą, więc poszłam od razu do 2 klasy w wieku 6lat.( po znanym egzaminie z zakresu 1 klasy) Kłamstwo wyszło na jaw, gdy kierownik szkoły upomniał się o wypis aktu urodzenia w czwartej klasie. Prawda okazała się dla Kierownika szokiem i dla mnie też, bo nie uprzedzając mnie ani rodziców "ze względu na wiek" nie otrzymałam promocji do 5 klasy, co odbiło się na mnie i na moim zachowaniu i nauce, gdy musiałam powtarzać 4 klasę. :-(. Pozdrawiam Cię jeszcze świątecznie, z radością płynącą z Oktawy Zmartwychwstania Pańskiego.

  • "…oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali." Moje oczy też były i są nadal na uwięzi, patrzę i nie widzę Pana. Moje oczy serca są ślepe… Panie dotknij moich oczu, abym przejrzała. Panie, daj mi się poznać przy łamaniu chleba. Panie Jezu, wierzę, ufam i czekam na Twoje działanie. O nierozumna ja… Dołącz się, przyjdź do mnie, do naszego domu i objaśniaj nam pisma. Daj nam swojego Ducha, niech ożywi to co śpi w nas, niech wskrzesi to co umarło w nas… Amen.

    • Przeczytałem raz jeszcze bardzo uważnie oba świadectwa o odchodzeniu Rodziców i tak sobie pomyślałem, że chyba nigdy nie będziemy w stu procentach przygotowani na ich odejście – i to, że w ostatnich chwilach trzeba było podgrzać parówki, albo pójść do domu, by odpocząć, albo z innego powodu nie było się przy nich w ostatniej chwili – to naprawdę nie powód do robienia sobie wyrzutów. Bo my przecież nie wiemy, który moment Pan sam wybrał, aby zaprosić do siebie naszych Bliskich. Ważne jest, ile serca i troski okazywaliśmy Im za życia…
      xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.