Wyjątkowa droga Bożych sług…

W

Szczęść Boże! Moi Drodzy, bardzo serdecznie dziękujemy Księdzu Markowi za wczorajsze słówko z Syberii – jak zawsze, mocne i konkretne, a nawet powiedzielibyśmy: sprowadzające nas na ziemię z piedestałów naszego wygórowanego mniemania o sobie. Dzięki za ten mocny przekaz, ale i za świadectwo kolejnej podróży misyjnej.

A w nawiązaniu do tej rybki z pieniążkiem, która nie przypłynęła, to raz jeszcze pozwolę sobie przypomnieć Wam, moi Drodzy, że w zakładce „Autorzy” jest – między innymi – numer konta Księdza Marka, Jego Parafii. To tak na wypadek, gdy ktoś miał ochotę podesłać tam taką rybkę… Możemy być pewni, że ów „ciemny Typ”, to nie jest mafiozo, który zmarnowałby choćby jeden grosz. To jest taki „dobry Typ”… Wspierajmy Go modlitwą!

A oto dzisiaj Pielgrzymi z Podlasia weszli już na Jasną Górę. Całą relację – także wizualną – z porannego wejścia można obejrzeć na: radiopodlasie24. Zachęcam! I proszę, abyśmy nadal modlili się – tym razem, o liczne i trwałe owoce tegorocznego pielgrzymowania.

Wejście to odbyło się w strugach deszczu. W Lublinie od rana także pada. To wielkie Boże błogosławieństwo – zwłaszcza, kiedy już czwarty rok z rzędu rolnicy narzekają na suszę. A przecież to nie jest zmartwieniem tylko rolników – to powinno poważnie zaniepokoić nas wszystkich! I może uświadomić nam wszystkim – wszystkim, bez wyjątku! – że cokolwiek na tym świecie mamy, to mamy od Boga, dlatego zamiast biadolić, że susza i że plony coraz mniejsze, to jednak zgiąć kolana i zacząć wspólnie modlić się do Boga! W duchu wskazań z dzisiejszej Ewangelii!

Może te Boże znaki są nam dawane właśnie po to, byśmy sobie wreszcie przypomnieli o Bogu… Wszyscy, także ci, którym się wydaje, że Bóg jest im na co dzień niepotrzebny…

I jeszcze jednak sprawa, moi Drodzy, tak po ludzku smutna… W niedzielę, 11 sierpnia, odszedł do Pana – w wieku sześćdziesięciu jeden lat, po sześcioletnim zmaganiu się z chorobą nowotworową – Michał Kowalski, zamieszkały w Trąbkach, Mąż Pani Elżbiety, bardzo zaangażowanej w życie tamtejszej Parafii, a Ojciec Weroniki, należącej w swoim czasie do tamtejszej Wspólnoty młodzieżowej, ale też – przed laty – do Centralnej Służby Muzycznej Pielgrzymki Podlaskiej, a obecnie rozwijającej swój talent muzyczny na różnych, także ogólnopolskich przeglądach. Nieraz możemy o Niej usłyszeć w mediach!

I właśnie Jej Ojciec, w niedzielę, odszedł do Pana, a w poniedziałek wieczorem, w Trąbkach, odbył się Jego pogrzeb. Bardzo zależało mi, by na nim być, dlatego po przejściu trzech etapów na trasie Pielgrzymki Podlaskiej, po dojściu do Koniecpola, przyjechałem na pogrzeb, aby koncelebrować Mszę Świętą i wygłosić słowo Boże. Nie bardzo miałem możliwość poinformować Was o tym wcześniej, dlatego czynię to dzisiaj i proszę o modlitewne wspomnienie świętej pamięci Michała przed Panem, oraz o modlitewne wsparcie Jego Rodziny.

Dobrego i błogosławionego dnia!

Gaudium et spes! Ks. Jacek

Środa 19 Tygodnia zwykłego, rok I,

Wspomnienie Św. Maksymiliana Marii Kolbego,

Kapłana i Męczennika,

do czytań: Pwt 34,1–12; Mt 18,15–20

CZYTANIE Z KSIĘGI POWTÓRZONEGO PRAWA:

Mojżesz wstąpił z równiny Moabu na górę Nebo, na szczyt Pisga, naprzeciw Jerycha. Pan zaś pokazał mu całą ziemię Gilead aż po Dan; całą ziemię Neftalego, ziemię Efraima i Manassesa, całą krainę Judy aż po Morze Zachodnie; Negeb, okręg doliny koło Jerycha, miasta palm, aż do Soaru.

Rzekł Pan do niego: „Oto kraj, który poprzysiągłem Abrahamowi, Izraelowi i Jakubowi tymi słowami: «Dam go twemu potomstwu». Dałem ci go zobaczyć własnymi oczami, lecz tam nie wejdziesz”.

Tam, w krainie Moabu, według postanowienia Pana umarł Mojżesz, sługa Pana. I pochowano go w dolinie krainy Moabu naprzeciw Bet–Peor, a nikt nie zna jego grobu aż po dziś dzień. W chwili śmierci miał Mojżesz sto dwadzieścia lat, a wzrok jego nie był przyćmiony i siły go nie opuściły. Synowie Izraela opłakiwali Mojżesza na stepach Moabu przez trzydzieści dni. Potem skończyły się dni żałoby po Mojżeszu.

Jozue, syn Nuna, pełen był ducha mądrości, gdyż Mojżesz włożył na niego ręce. Słuchali go synowie Izraela i czynili, jak im rozkazał Pan przez Mojżesza.

Nie powstał więcej w Izraelu prorok podobny do Mojżesza, który by poznał Pana twarzą w twarz, ani równy we wszystkich znakach i cudach, które polecił mu Pan czynić w ziemi egipskiej wobec faraona, wszystkich sług jego i całego jego kraju; ani równy mocą ręki i całą wielką grozą, jaką wywołał Mojżesz na oczach całego Izraela.

SŁOWA EWANGELII WEDŁUG ŚWIĘTEGO MATEUSZA:

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.

Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.

Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.

I tak oto kończy się bieg ziemskiej drogi jednego z największych ludzi w historii zbawienia i historii świata – Mojżesza. Pierwsze czytanie, z Księgi Powtórzonego Prawa, podaje nam dzisiaj opis jego śmierci. Słyszymy w końcówce tegoż czytania naprawdę wspaniałe i wielkie słowa na jego temat: Nie powstał więcej w Izraelu prorok podobny do Mojżesza, który by poznał Pana twarzą w twarz, ani równy we wszystkich znakach i cudach, które polecił mu Pan czynić w ziemi egipskiej wobec faraona, wszystkich sług jego i całego jego kraju; ani równy mocą ręki i całą wielką grozą, jaką wywołał Mojżesz na oczach całego Izraela.

I widzimy, jak Pan pokazuje mu, w tym ostatnim momencie życia na ziemi, cały kraj, będący ową ziemią obiecaną, za którą naród wybrany przez czterysta trzydzieści lat tęsknił, a do której potem jeszcze przez czterdzieści lat wędrował przez pustynię. Słyszymy: Mojżesz wstąpił z równiny Moabu na górę Nebo, na szczyt Pisga, naprzeciw Jerycha. Pan zaś pokazał mu całą ziemię Gilead aż po Dan; całą ziemię Neftalego, ziemię Efraima i Manassesa, całą krainę Judy aż po Morze Zachodnie; Negeb, okręg doliny koło Jerycha, miasta palm, aż do Soaru.

To wielkie i piękne słowa! Dlatego mocnym „zgrzytem” wydaje się być owo nieubłagane stanowisko Boga, mówiącego do Mojżesza: Oto kraj, który poprzysiągłem Abrahamowi, Izraelowi i Jakubowi tymi słowami: «Dam go twemu potomstwu». Dałem ci go zobaczyć własnymi oczami, lecz tam nie wejdziesz”. Właśnie! Ty tam nie wejdziesz…

Już nieraz zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego taki właśnie los spotkał tego przecież największego z przyjaciół Boga na ziemi: czemu Bóg po prostu nie podarował mu tego chwilowego zawahania, tej chwili słabości, a może i zwykłego przemęczenia ciągłym szarpaniem się z niepokornym i nieposłusznym ludem – czemu Bóg uparł się, żeby jednak Mojżeszowi nie pozwolić wejść do miejsca, do którego z takim osobistym poświęceniem prowadził cały naród?… Czemu tak się właśnie stało?… Bo Mojżesz jednak tam nie wszedł.

Uświadamiamy sobie po raz kolejny, że relacje, zachodzące między człowiekiem, będącym przyjacielem i sługą Bożym, a Bogiem, są w całości podporządkowane misji, zleconej danemu człowiekowi przez Boga. Tu nie ma miejsca – jeśli tak można to ująć – na ludzkie i ziemskie konwenanse i nie ziemskimi regułami i zasadami te relacje się kierują. Albo – nie tylko nimi. Są to pod każdym względem relacje bardzo wyjątkowe.

A chociaż nie brakuje w nich momentów bardzo radosnych i wzniosłych, to są też i takie, które po ludzku naprawdę trudno zrozumieć. A przynajmniej – w pierwszym momencie trudno zrozumieć. Bo potem niektóre sprawy jakoś się wyjaśniają… A niektóre nie. Bóg prowadzi swoich przyjaciół taką drogą, którą sam zaplanował i po której na pewno doprowadzi ich samych – a razem z nimi także innych – do zbawienia.

W tym duchu zapewne należy rozumieć słowa Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Oto decyzje ludzi na ziemi – mają wpływ na Niebo! Coś niesamowitego! Więcej – Jezus domaga się wręcz wywierania takiego wpływu, gdy mówi: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.Właśnie!

Ponieważ Jezus jest ze swoimi uczniami wszędzie tam, gdzie oni cokolwiek podejmują w Jego imię, przeto takie wspólne działania mają wpływ na Niebo: z Nieba spływają wówczas wielkie łaski na ziemię! To dlatego także należy powierzać Kościołowi ludzi opornych, zamkniętych na jakiekolwiek upomnienie. Nie chodzi tu, w żaden sposób, o ich odrzucenie. Tak się nam może bowiem wydawać, kiedy słyszymy słowa Jezusa: A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.

Pierwsze skojarzenie, jakie nam się nasuwa, zapewne jest takie, że należy dać sobie spokój z takim opornym człowiekiem i mieć go w serdecznej pogardzie, bo nie zasługuje na nic więcej. Nic z tych rzeczy!

Tacy ludzie – poganie i celnicy – byli przecież przedmiotem szczególnej troski Jezusa, który nawet jeśli ich surowo upominał i gromił ich postępki, to właśnie powodowany szczerą miłością do nich i gorącym pragnieniem zawrócenia ich ze złej drogi, a wprowadzenia na drogę zbawienia.

Takiej samej troski domagał się również od swoich uczniów. I na tym właśnie polegają wyjątkowe, specyficzne relacje, łączące Boga z człowiekiem, Jego przyjacielem i sługą. Rządzą się one zupełnie innymi prawami, niż jakiekolwiek inne relacje międzyludzkie. I – jako rzekliśmy – to Boże prowadzenie może się wydawać zaskakującym, nieraz może nawet szokującym, a Boże rozstrzygnięcia w konkretnych sprawach – niezrozumiałymi.

A jednak, także wtedy – a może: szczególnie wtedy – warto Bogu zaufać! Z pewnością, wyniknie z tego wielkie dobro dla nas samych i dla wielu ludzi wokół nas.

Dobrze o tym wiedział i dlatego poddał się owemu Bożemu prowadzeniu Patron dnia dzisiejszego, Święty Maksymilian Maria Kolbe!

Jako Rajmund Kolbe, urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi, 8 stycznia 1894 roku. Jego rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę, gdzie w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.

Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Ojciec nawet należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.

Od najwcześniejszych lat wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: „Mundziu, co z ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał. Odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku.

Miał około dwunastu lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby sama powiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później swej matce, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, którą chce przyjąć. Biała miała oznaczać czystość, a czerwona – męczeństwo. Rajmund odpowiedział, że chce obie! Było to w kościele parafialnym w Pabianicach.

W roku 1907, w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadzili je franciszkanie. Na jednej z nauk misjonarz zachęcał chłopców, by wstępowali do zakonu Świętego Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem tychże misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców, udali się obaj do małego seminarium we Lwowie. W rok potem poszedł w ich ślady brat najmłodszy, Józef.

W gimnazjum Rajmund doszedł do przekonania, że stanu duchownego, który chciał obrać, nie da się pogodzić z walką zbrojną o wolność Ojczyzny, która to walka też mu się marzyła. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Ona sama miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie.

Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 roku. Przy obłóczynach otrzymał imię zakonne Maksymilian. Jesienią 1912 roku, udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni jednak, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Uniwersytecie Gregorianum. Tam studiował filozofię i teologię. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym.

1 listopada 1914 roku, złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie drugie imię – Maria. 29 listopada 1914 roku, otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 roku, na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wyróżnieniem.

Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej. Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów.

8 października 1917 roku, Maksymilian Maria Kolbe otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele Świętego Andrzeja della Valle – święcenia kapłańskie. I w roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, wrócił do Polski. Postanowił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Rycerstwa Niepokalanej. Wskutek tego, do formacji tej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, o życiu wewnętrznym.

Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Gdy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam osiem miesięcy, po czym przełożeni za poradą lekarzy przenieśli go do Nieszawy.

Z końcem października 1921 roku, powrócił do Krakowa, gdzie 2 stycznia 1922 roku, dotarło do niego zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską Rycerstwa Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem: Rycerz Niepokalanej”,który z czasem zdobył sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą. Przełożeni zaniepokojeni zbyt szeroko zakrojoną – w ich mniemaniu – akcją Ojca Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu podjął on dzieło szerzenia Rycerstwa i „Rycerza”.

Maksymilian zdobył małą drukarkę i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu „Rycerz” stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat, od roku 1922 do roku 1927, z pięciu tysięcy wzrósł do siedemdziesięciu tysięcy egzemplarzy!

Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, Ojciec Maksymilian Maria – za pozwoleniem przełożonych – zaczął oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki – Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 roku i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 roku, czyli w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.

Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu Ojciec Kolbe, w towarzystwie czterech braci zakonnych, udał się w 1930 roku do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło. Po trzech miesiącach pobytu miał już własną drukarnię i dom. Rozrastał się nakład japońskiej wersji „Rycerza”.

W 1931 roku, Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów. W roku 1934 poświęcono tam nowy kościół.

W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że Ojciec Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się około tysiąca ośmiuset kandydatów. Ojciec Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował zwykle około stu. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości.

W roku 1939 Niepokalanów liczył już trzynastu ojców, osiemnastu kleryków – nowicjuszy, ponad pięciuset braci profesów, ponad osiemdziesięciu kandydatów na braci i około stu dwudziestu chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej”osiągnął nakład siedmiuset pięćdziesięciu egzemplarzy.Od roku 1938 Niepokalanów miał też własną radiostację, której sygnałem była melodia „Po górach, dolinach…”.

1 września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało tych jego mieszkańców, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. Ale oto w samą uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi, 8 grudnia, nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu.

Ojciec Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować około trzech tysięcy miejsc dla wysiedlonych Polaków z poznańskiego, wśród których było około dwóch tysięcy Żydów. Udało się zmobilizować wielu współbraci do tej inicjatywy. Nie mogąc wydawać żadnych pism, Maksymilian zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny – i wiele jeszcze innych.

Jednak 17 lutego 1941 roku, w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało Ojca Kolbego oraz czterech innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. Ojca Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z różańcem u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź, że wierzy, wymierzył mu silny policzek. Powtórzyło się to wiele razy, ale Maksymilian nie ustąpił.

Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 roku, został wywieziony do Oświęcimia. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału „Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia tak skatował on Ojca Kolbego, że ten był cały pokrwawiony. Wówczas Krott kazał jeszcze wymierzyć Zakonnikowi pięćdziesiąt razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze.

Cierpiał strasznie. Ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej.

Pod koniec lipca 1941 roku, z bloku, w którym był Ojciec Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony komendant Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu wystąpił Ojciec Maksymilian i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z dziewięcioma towarzyszami do bloku trzynastego, zwanego blokiem śmierci.

Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciała Świętego Maksymiliana nie ma. Zostało ono spalone w krematorium.

Dzięki ofierze Ojca Maksymiliana, Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 roku, w wieku dziewięćdziesięciu czterech lat. 17 października 1971 roku, Papież Paweł VI dokonał osobiście, w sposób uroczysty, Beatyfikacji Ojca Maksymiliana – w obecności wielu tysięcy wiernych z całego świata i ponad trzech tysięcy pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 roku Jan Paweł II.

Swoistym komentarzem do całej historii życia Maksymiliana, a szczególnie – do ofiary, jaką ze swego życia złożył, mogą być jego własne słowa, zamieszczone w jednym z pism: „Dozwól mi chwalić Cię, Panno Przenajświętsza. Dozwól, bym własnym kosztem Cię chwalił. Dozwól, bym dla Ciebie i tylko dla Ciebie żył, pracował, cierpiał, wyniszczył się i umarł. Dozwól, bym do Ciebie cały świat przywiódł. Dozwól, bym się przyczynił do jeszcze większego, do jak największego wyniesienia Ciebie. Dozwól, bym Ci przyniósł taką chwałę, jakiej jeszcze nikt Ci nie przyniósł! Dozwól, by inni mnie w gorliwości o wywyższenie Ciebie prześcigali, a ja ich, tak by w szlachetnym współzawodnictwie chwała Twoja wzrastała coraz głębiej, coraz szybciej, coraz potężniej, tak jak tego pragnie Ten, który Cię tak niewysłowienie ponad wszystkie istoty wyniósł.

W Tobie jednej bez porównania bardziej uwielbiony stał się Bóg niż we wszystkich Świętych swoich. Dla Ciebie stworzył Bóg świat. Dla Ciebie i mnie też Bóg do bytu powołał. Skądże mi to szczęście?O dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza!” To z pism dzisiejszego naszego Patrona.

Wpatrując się w przykład Jego świętości, zamyśleni nad bardzo wyjątkową drogą, jaką poprowadził go Pan, a jednocześnie: zasłuchani w Boże słowo dzisiejszej liturgii, pomyślmy, czy jesteśmy gotowi – jako przyjaciele i słudzy Boży – dać się poprowadzić Bogu Jego drogą, może nawet nie zawsze dla nas zrozumiałą, czy jednak wolimy bardziej po swojemu?… Czy mamy odwagę zaufać Bogu także wówczas, kiedy na sto procent będziemy przekonani, że jednak sami wiemy lepiej?…

3 komentarze

  • Dziękuję za przybliżenie mi faktów z życia Patrona mojej parafii w dniu Jego wspomnienia przez cały Kościół, choć parafia moja odpust ku czci świętego Patrona obchodzi nie dziś tylko 10 października w dzień Jego kanonizacji na Świętego. Nigdy nie za dużo wiadomości świętym dziecku, o świętym młodzieńcu, o świętym kapłanie i zakonniku i o świętym męczenniku. Niech dzisiejszy Patron uczy nas kochania Boga, kochania Maryi , Matki Boga i miłości po śmierć każdego człowieka.

  • Moja wnuczka brała udział w konkursie o Maksymilianie Kolbe na podstawie książki Władysława Kluza „47 lat życia”. Przy tej okazji ja również ją przeczytałam. Bardzo ciekawa historia o.Maksymiliana i komendanta obozu Rudolfa Hössa. Porównanie dwóch przeciwstawnych postaw człowieka.
    Z Niepokalanowem łączą mnie wspomnienia pielgrzymek nocnych z Błonia, w których brałam kilkakrotnie udział.
    Zawsze jednak warto przypominać sobie historie, które umykają nam z pamięci po pewnym czasie.
    Wiesia.

    • Dużo słyszałem o tej książce, ale jeszcze jej nie czytałem. W ogóle, nie mam jej w swojej bibliotece. Będę się musiał za nią rozejrzeć…
      xJ

Ks. Jacek Autor: Ks. Jacek

Archiwum wpisów

Ks. Jacek Jaśkowski

Witam serdecznie! Kłania się Ks. Jacek Jaśkowski. Nie jestem ani kimś ważnym, ani kimś znanym. Jestem księdzem, który po prostu chce rozmawiać. Codzienna kapłańska posługa pokazuje mi, że tematów do rozmów z księdzem jest coraz więcej i dzisiaj żaden ksiądz nie może od nich uciekać, ale – wprost przeciwnie – podejmować nowe wyzwania. To przekonanie skłoniło mnie do próby otwarcia tegoż bloga, chociaż okazji do rozmów na co dzień – w konfesjonale i poza nim – na szczęście nie brakuje. Myślę jednak, że ten blog będzie jeszcze jednym sposobem i przestrzenią nawiązania kontaktu z ludźmi dobrej woli, otwartymi na dialog.